Spotkanie 2
Biegła przez ciemne korytarze co sił w nogach. Starała się omijać ogromne kałuże zielono-brązowej wody, przeklinając przy tym w myślach piszczące podeszwy butów. O niczym nie myśl. O niczym nie myśl. Rytmiczny tupot rozbrzmiewał echem przez rury gęsto pokryte pajęczynami, przebijał się przez ceglane ściany i bulgotał w ściekowym kanale. Zapadł już zmrok, a przez kraty studzienek przebijał się słaby blask księżyca skrytego częściowo za chmurami. Wszędzie wokół słyszała piski dzikich szczurów, jednak nie potrafiła dostrzec niczego oprócz własnych butów. Starała się opanować nieprzyjemne dreszcze, kiedy nagle coś włochatego o szorstkiej sierści otarło się o jej nogę i przemknęło na drugi koniec korytarza. Z obrzydzeniem zacisnąwszy ręce na materiale bluzy, wydała zduszone stęknięcie. Nienawidzę szczurów. Choć przyzwyczaiła się do warunków dających wiele do życzenia, do tych stworzeń, zdawało się, nigdy nie pozbędzie się odrazy. Przypomniała sobie, jak kilka lat temu jej pisk na widok tego zwierzęcia przywołał Étienne'a do jej mieszkania, który wystraszył się go bardziej niż sama dziewczyna. W końcu więc sama musiała złapać zwierzę. A grał takiego odważnego.
Wtedy jednak przed oczami stanął jej teraźniejszy obraz chłopaka mówiącego: "Staraj się nie myśleć o niczym. Nic nie czujesz, jasne?"
Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała - pomyślała z goryczą. Zganiła się w myślach i przyspieszyła.
Wreszcie zauważyła koniec tunelu, gdzie przez blachę przebijały się małe strużki światła. Weszła po pokrytej rdzą drabinie, skrzypiącej przy każdym dotknięciu, po czym znalazła się na zewnątrz. Choć wiedziała, że wbrew pozorom Cienie rzadko zapuszczają się w to miejsce, ciągle bacznie rozglądała się wokół siebie, gotowa do ucieczki. Był to las oddalony od miasta o około półtora kilometra. Lawirowała między uschniętymi drzewami oraz powalonymi na ziemię pniami, aż doszła do niedużej, drewnianej chatki. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie była zamieszkiwana od wielu lat: miała niemalże w całości zburzony dach, dziury w miejscach dawnych okien, drzwi ledwie trzymające się na starych zawiasach. Powoli weszła do środka, gdzie panowała wszechobecna ciemność. Błądząc na oślep rękami, weszła do niedużego pomieszczenia bez drzwi, które niegdyś było zapewne sypialnią. Teraz, kiedy oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do mroku, zauważyła jedynie kontury przechylonego łóżka na trzech nogach, którego większa część zapewne spłonęła podczas zimy w piecu jakiejś rodziny, a także szafy. Margot podeszła do niej i, odsunąwszy zakurzone, staromodne ubrania, z całej siły pchnęła jej tylną ścianę. Kilkumetrowy, wąski tunel idący coraz bardziej w dół za ukrytym przejściem prowadził do zamkniętych drzwi.
Duże pomieszczenie za nimi oświetlały jedynie porozstawiane w przypadkowych miejscach stare lampy, które podczas przechodzenia przez pokój wymuszały zręczny slalom. Przy obdartych z farby ścianach niemal w całości pokrytych notatkami oraz wycinkami z gazet stał rząd wąskich, metalowych łóżek. W centrum pokoju znajdował się średniej wielkości stół, przy którym na drewnianych krzesłach siedziało pięć pochylonych ku sobie osób. Rozmawiali o czymś szeptem, żwawo gestykulując.
Opadła na najbliższe łóżko. Stary materac głośno zaskrzypiał pod jej ciężarem, przez co osoby przy stole gwałtownie się odwróciły.
- Margot! Kiedy przyszłaś? Nie słyszałam, jak wchodzisz. - Zdziwiła się dziewczyna siedząca przy przeciwległej krawędzi stołu.
- I gdzie byłaś? - Wyraźnie zdenerwowany, czarnowłosy chłopak wstał, oparł się ręką o blat i wbił oskarżycielski wzrok w blondynkę. Był on najwyższy, a także najstarszy z całej grupy, miał orzechowe, bystre oczy, a jego twarz i ręce szpeciły podłużne blizny. - Nie wolno ci samej chodzić, gdzie tylko chcesz.
- W dodatku nic nam o tym nie mówiąc - zawtórowała mu siedząca obok brunetka, wykrzywiając twarz sceptycznie. Margot mruknęła coś cicho, a następnie nachyliła się nad stołem. Rozłożone było na nim dzisiejsze wydanie gazety „Dijon Journal" z kilkoma podkreślonymi zdaniami. Pod nim leżała duża kartka papieru przedstawiająca plan miasta, tajnych przejść oraz podziemi.
- Jakieś nowe wieści?
- Zburzona kamienica niedaleko Pałacu Książąt Burgundzkich, jedna z największych w tej okolicy. Dwudziestu trzech zabitych, prawie czterdziestu zaginionych. - Westchnął. - Zniszczyli już większość miasta i nie wygląda na to, żeby mieli na tym zaprzestać. Większość kraju popiera ich działania. Z minuty na minutę mają coraz więcej popleczników. - Wskazał na zdjęcie przedstawiające grupę ludzi o przeraźliwie białej skórze, czarnych jak węgiel włosach i pustych oczach. Margot przeszył okropny dreszcz, kiedy przed oczami pojawił się przerażająco realny obraz Étienne'a stojącego u boku władcy Cieni. Gwałtownie potrząsnęła głową, co kątem oka dostrzegli pozostali, jednak zdawali się to zignorować.
- Ludzie się boją. Niektórzy popełniają samobójstwa. Wolą szybką śmierć od tego szaleństwa. Inni się buntują, przechodzą na Ich stronę. Zdradzają całe rodziny, chcąc chronić siebie. A Jemu to się bardzo podoba.
- Więc na co czekamy? Przygotujemy się, zdobędziemy najnowszą broń, zbierzemy ludzi i pokonamy ich raz na zawsze! Dziesięć lat to zdecydowanie za długo!
- Nie ma mowy! - André we wściekłości uderzył pięścią w stół tak, że kilka osób podskoczyło. - Nie będę wysyłał ludzi na bezsensowną walkę! Chcesz strzelać karabinem do duchów?! Wiesz doskonale, że na tak dużą skalę możemy sobie co najwyżej nimi pomachać przed Ich oczami... Już za dużo osób oddało życie przez takie głupie strategie!
- To mamy pozwolić tym demonom zabijać kolejnych?! - Ciemnoskóry osiemnastolatek wstał, mierząc zniecierpliwionym i zdenerwowanym spojrzeniem swojego lidera. Przez chwilę mierzyli się w milczeniu wzrokiem, a inni przyglądali się w zdziwieniu, jak dwa diametralnie różne charaktery zmierzały się ze sobą. Po chwili jednak czarnowłosy opadł na swoje krzesło, wzdychając.
- Usiądź - polecił podopiecznemu, już spokojnym głosem. - Teraz musimy rozbudować kryjówki, stworzyć więcej schronów i ukryć ludzi. Trzeba znaleźć najbezpieczniejsze miejsca, najmniej rzucające się w oczy. Mam jeszcze jeden plan, ale dam wam znać, kiedy go dopracuję. Na razie próbujcie nie angażować się sami w żadne walki. Jeśli poczujecie coś dziwnego, natychmiast uciekajcie. Nie możemy stracić więcej ludzi. - W jego głosie dało się wyczuć gorycz i smutek. To on najbardziej przejął się losem czternastoletniej dziewczynki, która dołączyła do nich zaledwie kilka miesięcy temu. Wszyscy wiedzieli, że obwinia się za jej śmierć.
Większość osób udała się do łóżek, rozmawiając jeszcze szeptem, a Margot odprowadziła przygnębionym wzrokiem lidera, który udał się do odosobnionego pokoju, gdzie pozwalał swoim myślom odpłynąć, gdy musiał ochłonąć. W ostatnim czasie często mu się to zdarzało, lecz całkowicie go rozumieli. Po tylu latach czekania na ostatni cios, bez rodziny, domu, nadziei, nie pozostało im nic innego oprócz szukania tych, którzy mogliby to zastąpić. Wszyscy byli tu do siebie bardzo przywiązani, szczególnie do Andrégo - w końcu, w większości, on sam ich tu sprowadził.
Włożyła ręce do kieszeni bluzy, aby je trochę ogrzać; pomieszczenie ogarniał wieczorny chłód, szczypiący każdy milimetr skóry, który zdołał dosięgnąć. Wtem poczuła, jakby coś ostrego przecięło jej skórę wewnętrznej dłoni. Syknęła cicho i wyciągnęła dość duży, kwadratowy kawałek szkła. Zmarszczyła brwi ze zdziwieniem. Skąd to się tutaj wzięło? Włożyła przedmiot z powrotem do kieszeni, postanawiając, że dokładniej przyjrzy się mu później.
Spojrzała w bok, gdzie kilka krzeseł dalej siedział pochylony nad stołem Michael. Nadal uważnie studiował mapę, opierając się łokciem o blat, a brązowo-rude kosmyki włosów opadały mu na oczy. Margot spokojnie obserwowała, jak zniecierpliwiony zdmuchuje je kątem ust, lecz te nadal nieznośnie łaskoczą jego zaokrąglony nos. Dziewczyna cicho zachichotała; a przynajmniej tak jej się wydawało, gdyż nagle chłopak podniósł głowę i spojrzał wprost na nią, przez co na jej twarz wpłynęły dorodne rumieńce.
- Śmiejesz się ze mnie? - spytał uprzejmie zainteresowanym głosem.
- Nie, oczywiście, że nie. - Pokręciła trochę zbyt gwałtownie głową. Serce biło niespokojnie w jej piersi, jakby przebiegła kilka kilometrów, choć siedziała sztywno na krześle. Spokojnie, to tylko Michael - uspokajała się w myślach - Albo aż.
- A jednak patrzysz na mnie od kilkunastu minut i nie mogę się pozbyć wrażenia, że masz do mnie jakąś sprawę. - Wstał, po czym powoli podszedł do Margot. Uśmiechnął się lekko na widok jej zaczerwienionych policzków.
- A jeśli mam?
- W takim razie słucham cię uważnie.
- Gdzie wymykasz się każdej nocy? Kilka dni temu widziałam, że wziąłeś ze sobą jakieś dokumenty, a wróciłeś okropnie blady i zmęczony, z rozciętą brwią.
Michael uniósł brew, ale po chwili zaśmiał się cicho, zmierzwił ręką włosy i pochylając się nad stołem, oparł się o blat tuż obok niej.
- Wiesz... lepiej nie zaprzątaj sobie tym głowy. Nic mi nie jest.
Wtem jednak oglądnął się przez ramię, jakby sprawdzał, czy ktoś na nich patrzy, po czym zbliżył się niepokojąco i znów spojrzał jej prosto w oczy, tym razem jednak tak przenikliwie, jakby wbijał w nią lodowy sztylet.
- Nie chcę, żebyś poczuła się urażona, ale jesteś tu od listów i jedzenia... i lepiej się tego trzymaj. A jeśli zdarzyłoby ci się powiedzieć o tym komukolwiek, nie chciałbym być w twojej skórze. Może się to skończyć gorzej niż kara od Andrégo - wyszeptał. Granatowy kolor jego nieco zabrudzonej koszulki zdawał się przelewać na zwężone oczy, przywodzące na myśl wzburzone fale morza zwiastujące sztorm. Margot miała pewność, że to spojrzenie przyniesie za sobą najprawdziwsze tsunami.
***
Wszechobecna ciemność to jedyne, co mogła dostrzec. Wyczuwała pod sobą kamienną, twardą podłogę oraz ciepłą krew spływającą po jej policzku. Rozcięcie pod okiem spowodowane mocnym uderzeniem pulsowało mrowiącym bólem. Przesunęła rękę po zimnym podłożu, aż niedaleko siebie wyczuła jakiś przedmiot. Powoli usiadła i podniosła go, przesuwając opuszkami palców po krawędziach. Zmrużyła oczy, które po dłuższej chwili przyzwyczaiły się do ciemności na tyle, by mogła dostrzec kontury niedużej zabawki. Był to samolot. Niespodziewanie wyrwał się z jej dłoni i wzbił w powietrze. Szybko wstała, po czym zaczęła iść po omacku z wyciągniętymi rękami za cichym turkotem. Wtem jednak po pomieszczeniu rozległ się łoskot - zabawka spadła na podłogę. Dziewczyna chciała ją odnaleźć i na nowo nakręcić, gdy zobaczyła stojącego przed nią Michaela. Uśmiechnął się lekko, a następnie otworzył ciężkie, metalowe drzwi. Blondynka pośpieszyła za nim.
Była noc, lecz mgliste światło ulicznych latarni wskazywało dziewczynie drogę. Rudzielec stopniowo przyspieszał - a ona za nim. Zaczęła biec, coraz szybciej i szybciej, aż chłopak zniknął za rogiem i jakby rozpłynął się w powietrzu. Oszołomiona przystanęła. Znała tę drogę. Znała ten budynek, który nie powinien istnieć od prawie pięciu lat. Przez uśpione mury przedarło się rytmiczne bicie zegara. Na ten dźwięk dostała gęsiej skórki. Nastała godzina dwunasta. Godzina duchów.
Nagle usłyszała szybkie kroki i już miała zamiar uciec, gdy zza rogu wyszedł Étienne. Był ubrany w zwykłe jeansy i kolorową koszulkę; wyglądał dokładnie tak, jak zapamiętała go sprzed wojny. Najwyraźniej jej nie zauważył, lecz zdawało się, że na kogoś czeka. Wtem odwrócił się, a silny wiatr omiótł cały plac. Chciała krzyczeć, lecz z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Z każdej strony zaczęły wyłaniać się czarne cienie, które naparły na dom wskazywany przez chłopaka dłonią. Spojrzał na płaczącą dziewczynę. Zapadła cisza, a z budynku pozostały jedynie gruzy. Zanim się obejrzała, Étienne ukląkł tuż obok niej. Cały świat wydawał się drżeć razem z nią, cisza zastygła, nie przepuściła nawet świstu płytkich oddechów. Chłopak spojrzał prosto w jej oczy, po czym uśmiechnął się.
- A teraz cię przekonałem, żebyś przeszła na naszą stronę?
Gwałtownie usiadła na łóżku, głęboko oddychając. Choć po długich latach konfliktu zdołała przyzwyczaić się do koszmarów, nie pamiętała, by którykolwiek wywołał u niej tak przerażające, wręcz przyprawiające o mdłości uczucia. Wplotła palce we włosy i z zaciśniętymi ustami starała się unormować oddech. Czuła się, jakby nadal klęczała na tej ulicy; jakby nadal na języku osiadał pył, który wzniósł się po runięciu domu, a Étienne wbijał w nią wyczekujące spojrzenie.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ktoś naprawdę ją obserwuje.
Podniosła wzrok, lecz zdołała ujrzeć jedynie zgniłozieloną kurtkę Michaela znikającego za drzwiami szafy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro