OPISÓWKA #10
* Perspektywa Theo *
Nie wiem, jak długo siedziałem w tej obskurnej celi. Minuty zlewały się w godziny, a godziny płynnie przechodziły w dni. Od pamiętnego przesłuchania nikt już ze mną nie rozmawiał. Jedynie Malfoy pofatygował się w odwiedziny, ale tylko zdawkowo poinformował mnie, że Pansy będzie moim adwokatem w czasie rozprawy. Nie chciałem, żeby to robiła - w końcu narazi nazwisko Blaise'a na publiczne wytykanie palcami. W najgorszym wypadku małżeństwo Zabinich zostanie oskarżone o współpracę ze "zdrajcą ideałów". Jednak nie mogłem zaprotestować, chciałem powiedzieć NIE, lecz moje słowa nie mogły wydostać się z tej ciasnej klitki, w której zostałem uwięziony.
Zostałem sam ze sobą i ze swoimi myślami. Wspominałem beztroski czas spędzony w Afryce. Uśmiech Luny o poranku. Refleksy, które tańczyły na jej włosach w czasie popołudniowych spacerów. Rozmarzone oczy, gdy opowiadała mi o zwierzętach, o których istnieniu nie miałem pojęcia. To wszystko działo się tak niedawno, a miałem wrażenie, że minęły już wieki...
Mimowolnie smutek rozgościł się w moim sercu. Niewątpliwie Luna była kobietą mojego życia, prawdziwą miłością, na którą tak długo czekałem. Jednak czy jeszcze kiedyś ją zobaczę? Czy będę mógł trzymać ją za rękę? Czy los da nam szansę, by wreszcie ułożyć sobie życie z dala od świata, którym rządzą zapatrzeni w siebie szaleńcy?
Nie chciałem się oszukiwać, doskonale wiedziałem, że za zdradę ideologii grozi kara śmierci. Jeszcze nikt od czasu zakończenia wolny nie został stracony za to przewinienie, jednak ktoś zawsze musi być pierwszy. Czy to ja będę tym szczęśliwcem, który przetrze szlaki innym?
Usłyszałem szczęk klucza i drzwi nagle się otworzyły. Jasne światło padające z korytarza spowodowało, że odruchowo zmrużyłem oczy. Przywykłem do półmroku, bo moje lokum było oświetlane za pomocą magicznej świecy, która wyznaczała mój rytm dnia. Podobno rozpalała się o świcie, a gasła o zachodzie słońca. Czytałem o tym, gdy jeszcze pracowałem dla Rady. Jedną z metod psychicznych tortur było zmienienie ustawień tej świecy. Na przykład mogła palić się przez dwadzieścia dwie godziny, by zgasnąć na dwie. Całkowicie rozregulowywało to zegar biologiczny więźnia, który w pewnym stopniu uzależniał się od tego małego płomyczka.
- Dzisiaj sądny dzień - zakpił Goyle, a następnie wszedł do celi, by zakuć mnie w kajdany niczym największego zbira. - Wstawaj Nott, twój czas w tym hotelu dobiega końca. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony, w końcu dostałeś największy pokój ze wszystkich dostępnych! - zarechotał, a ja spojrzałem na klitkę o wielkości dwa na dwa, która przez ostatni czas była moim domem.
Nie utrudniałem mu tego. Ze spokojem słuchałem szczęku metalu, który został opleciony wokół moich nadgarstków i kostek. Mogłem spróbować kopnąć Goyle'a, ale przecież i tak nie miałbym szans na ucieczkę. Wszyscy w budynku byli uzbrojeni w różdżki, a mnie dzień i noc pilnowało sześciu strażników. Wprawdzie Greg sam wszedł do mojej celi, jednak dobrze wiedziałem, że za rogiem czają się wspomniani goryle.
Z podniesioną głową szedłem tak dobrze znanymi korytarzami. Czułem na sobie wzrok czarodziejów, którzy kiedyś codziennie mijali mnie na różnych piętrach Gmachu Głównego. Młodsi urzędnicy wręcz wytykali mnie palcami i być może szeptali o moim upadku. Cóż, oto ja. Czarodziej, który chciał oszukać system i żyć własnym życiem z ukochaną u boku. Jak widać, nie wyszło...
W końcu dotarliśmy do wielkich, dębowych drzwi. Uniosłem brew w geście zdziwienia, bo nie spodziewałem się, że mój proces odbędzie się w sali reprezentacyjnej Rady Naczelnej. Obstawiałem, że zostanę zaprowadzony do tego samego pomieszczenia, w którym odbyła się rozprawa Finngana. Zamiast tego będę sądzony w sali, którą gobliny zdobiły swoimi misternymi wyrobami metalurgicznymi.
Weszliśmy do środka. Sala była prawie pusta. Jedynie w pierwszym rzędzie krzeseł, które były przeznaczone dla obserwatorów siedziała skupiona Pansy Parkinson-Zabini.
Kobieta prezentowała się bardzo profesjonalnie. Wysokie szpilki pasujące do czarnego garnituru, perłowe kolczyki w uszach i błysk w oczach, którego brakowało jej od dnia ślubu. Od razu do mnie podeszła, a stukot obcasów echem odbijał się od marmurowej podłogi.
- Jak się trzymasz? - zapytała, ale nie zdążyłem odpowiedzieć, bo od razu przeszła do konkretnych poleceń. - Nie odzywaj się niepytany, najlepiej nie odzywaj się wcale. Na pytania będę odpowiadała ja. Zaraz kogoś zawołam, bo te kajdany zapewne nie należą do najwygodniejszych. Poza tym pewnie jest spragniony, ogarnę jakąś wodę, bo na dobrą kawę w tym zapchlonym budynku nie masz co liczyć.
Po tych słowach poprawiła moje nieuczesane, pozlepiane włosy i poprosiła strażnika, żeby mnie rozkuł. Młody czarodziej nie chciał tego zrobić, jednak gdy Pansy wygłaszała tyradę o niewykonywaniu poleceń, do sali wszedł Blaise, Terence i Draco, któremu towarzyszyła Hermiona. Zabini od razu podszedł do żony, objął ją w pasie i delikatnie cmoknął ją w usta. Potem odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z jawnym bólem w oczach. Zauważyłem, że odruchowo wyciągnął rękę, by się ze mną przywitać, jednak Pansy szybko przechwyciła jego dłoń i teatralnie zaczęła poprawiać jego spinkę znajdującą się w mankiecie. No tak, pozory. Nigdy nie wiadomo kto nas obserwuje. Dopiero chrząknięcie dobiegające z tyłu przypomniało im o obecności strażnika.
- Jakiś problem? - zapytał Blaise, patrząc z wyższością na niższego szczeblem pracownika. Wielokrotnie w czasie luźnych rozmów przy whisky wspominał, że nie lubi tego robić. Nigdy nie nadużywał swojej pozycji, ale teraz chodziło o Pansy, jego ukochaną, która od czasu ich ślubu była traktowana jak obywatelka drugiej kategorii.
- Zastanawiałem się, czy mogę rozkuć więźnia - młody czarodziej próbował zachować twarz, jednak było za późno. Wszyscy słyszeli i widzieli, że nie chciał wykonać polecenia brunetki, tylko stał ze splecionymi rękami i głupkowato się uśmiechał.
- Tak, możesz go rozkuć - wtrącił się Draco. Rozpiął swoją szytą na miarę marynarkę i zajął miejsce w pierwszym rzędzie krzeseł znajdujących się za mną. Rozsiadł się wygodnie i uśmiechnął się zdawkowo do Hermiony, która wcisnęła się na wolne miejsce między nim, a Terencem.
Strażnik z niechęcią spojrzał na Pansy, która zaplotła ramiona na piersiach i pogrążyła się w luźnym dialogu ze swoim mężem. Bardzo ociągał się ze ściąganiem metalu z moich nadgarstków. Mógł to zrobić za pomocą różdżki, jednak męczył się z tym w iście mugolski sposób. Na odchodne jeszcze kopnął mnie w piszczel. Ciekawe czy zrobił to z frustracji, czy po prostu chciał mi pokazać, że w tej chwili jestem nic nieznaczącym robakiem.
Siedziałem na drewnianym stołku na środku sali, a obok mnie leżały kajdany. Czułem, że tutaj nie pasuję. W moich znoszonych, przybrudzonych jeansach i czarnym t-shircie prezentowałem się na tle tego bogactwa jak Weasley na Balu Bożonarodzeniowym, gdy był ubrany w okropną, tradycyjną szatę, która była wygryziona przez mole.
Do pomieszczenia cały czas napływali czarodzieje. Z rozmowy małżeństwa Zabinich wyłapałem, że przegrana strona również mogła uczestniczyć w tym procesie - mogli obserwować cały jego przebieg w ramach ostrzeżenia. Jedynie Chang i Thomas zdecydowali się przyjść, reszta chyba była zbyt zajęta własnym życiem. No i Hermiona, chciałem wierzyć, że siedzi tutaj z własnej nieprzymuszonej woli, jednak racjonalna część mnie podpowiadała, że musiała się tutaj pojawić jako asystentka Draco.
W końcu na salę weszło zacne grono najwyższych rangą urzędników Rady Naczelnej. To oni mieli orzec o mojej winie lub niewinności. Zdziwiłem się nieco, bo zwykle ławę przysięgłych stanowiło zróżnicowane grono czarodziejów, którzy pracują na niższych szczeblach.
Lucjusz Malfoy wyszedł na sam środek i stanął za mahoniową mównicą. Odróżniał się od reszty przysięgłych swoim szytym na miarę garniturem z czarną peleryną, która wiła się u jego stóp. Nie wiedziałem, czy to dobrze, czy źle, że ojciec mojego najlepszego przyjaciela został przewodniczącym całej rozprawy. Jakby nie patrzeć to wiele godzin spędziłem w Malfoy Manor i nie raz odbyłem z nim rozmowę na tematy związane z czarną magią. Może dzięki temu spojrzy na mnie łaskawszym okiem?
Przewodniczący od razu przeszedł do sedna sprawy. Odczytał stawiane mi zarzuty. Zostałem oskarżony o zdradę państwa i obowiązującej ideologii, współpracę z Potterem i działanie na niekorzyść Rady Naczelnej oraz celowy sabotaż powierzonych mi zadań. Nikt mnie o nic nie zapytał, nie poprosił o potwierdzenie żadnej informacji, nie dał szansy na zabranie głosu. Pansy kilka razy próbowała wejść w słowo Malfoy'owi, ale on uparcie udawał, że jej nie słyszy. Zachowywał się, jakby za wszelką cenę ignorował muchę, która latała wokół jego głowy i nieznośnie bzyczała.
W końcu jego dwudziestominutowy monolog składający się z odczytania aktu oskarżenia, przedstawienia raportu z przesłuchania oraz zgromadzonych dowodów został zakończony. Ława przysięgłych siedziała nadal niewzruszona. Jestem pewny, że wyrok zapadł już kilka dni temu, ale zgodnie z obowiązującymi przepisami przewodniczący zarządził przerwę, a ławnicy udali się do pomieszczenia obok by zamienić ze sobą kilka słów.
Pansy podeszła do mnie z pozoru niewzruszona, ale ktoś, kto dobrze ją znał, mógłby zauważyć, że cała kipiała ze złości.
- To nie jest proces, to jakaś popierdolona farsa - wyszeptała i spojrzała spode łba w kierunku swojego męża, który posłał w jej kierunku pokrzepiający uśmiech.
Przytaknąłem na te słowa, chociaż w głębi ducha zastanawiałem się, na co ona liczyła. Może chciała wytknąć Radzie Naczelnej wszystkie błędy i na podstawie prawnych niedopowiedzeń udowodnić moją niewinność? Może chciała wygłosić płomienną przemowę? Nie miałem odwagi jej o to zapytać.
Po niecałej godzinie na salę wszedł tylko Lucjusz Malfoy. W swoich arystokratycznych dłoniach dzierżył czarną, błyszczącą kopertę, w której zapewne znajdował się wyrok. Na tym małym pergaminie dwanaście podpisów decydowało o moim być albo nie być. Wszystko zależało od tego, czy większość ławników podpisała się pod słowem winny, czy niewinny.
- Theodor Nott zostaje warunkowo uniewinniony - usłyszałem jak przez mgłę, a na sali wybuchły głośne rozmowy i pojedyncze oklaski. Spojrzałem na Pansy i spodziewałem się, że będzie cieszyła się z takiego przebiegu sprawy. Liczyłem na ciepły uśmiech, ale ona stała niczym posąg. Odwróciłem się i zobaczyłem radosnego Higgsa, zadowolonego Blaise, zamyślonego Draco i Hermionę, która uparcie wpatrywała się w swoje splecione dłonie. Coś było nie tak...
- Co to znaczy warunkowo uniewinniony? - Żona Blaise wstała ze swojego miejsca i zbliżyła się do mnie. Jej pytanie, zadane pewnym głosem, sprawiło, że szum, który zapanował na sali po ogłoszeniu wyroku, od razu ucichł.
Lucjusz Malfoy spojrzał niezadowolony na drobną brunetkę.
- Pani Parkinson-Zabini, jeżeli poczekałaby na uzasadnienie wyroku, to wszystkiego by się pani dowiedziała. Cierpliwość najwidoczniej nie jest domeną kobiet - zbeształ ją niczym dziecko, jednak Pansy zachowała powagę i nawet brew jej nie drgnęła. Była przyzwyczajona do takich tekstów, bo przez półtora roku pracy dla Rady Naczelnej usłyszała ich wiele.
Następnie starszy, dystyngowany blondyn przeszedł do odczytania długiego uzasadnienia. Spodziewałem się nudnego monologu, jednak po pierwszych zdaniach nie słyszałem nic więcej oprócz szumu własnej krwi. Owszem, zostałem uniewinniony, ale będę musiał udowodnić swoją lojalność. Od jutra zaczynam pracę w grupie Tropicieli, jednak ze względu na ograniczone zaufanie do mojej osoby, będę zajmował się papierkową robotą wraz z Blaisem. Jednak gdy tylko banda Pottera wpadnie w nasze ręce, będę musiał prowadzić przesłuchania. Na razie mój kat, młody Beckwith będzie mnie szkolił w sztuce celnego zadawania ciosów, a Greg po miesiącu sprawdzi czego się nauczyłem. Nie zniosę tego, nie chcę stać się drugim Goylem. Boję się, że taka forma pracy w końcu sprawi, że się ugnę i stracę moją ludzką twarz.
Nieobecni na rozprawie pewnie będą się zastanawiali, na jakiej podstawie zostałem uniewinniony. Raport sporządzony w czasie przesłuchania został dokładnie przestudiowany przez trzy niezależne komisje, w których skład weszli czarodzieje zasiadający dzisiaj w ławie przysięgłych. Ponadto na wniosek Goyle'a szklarnie zostały skrupulatnie sprawdzone i faktycznie brakowało w nich kilku gatunków roślin, które mogłyby zostać wykorzystane w czasie warzenia eliksiru Captivus. Cały problem w tym, że ktoś za te braki będzie musiał odpowiedzieć i śledztwo dopiero zostanie wszczęte.
Podobno po odczytaniu uzasadnienia mojego uniewinnienia, ktoś zemdlał z tyłu sali. Dopiero po opuszczeniu Głównego Gmachu Rady Naczelnej, Draco z niechęcią powiedział mi, że była to Daphne. Niektórzy byli zdziwieni takim obrotem zdarzeń i zrzucili to na duchotę panującą w wypełnionym po brzegi czarodziejami pomieszczeniu. Jednak ja wiedziałem, że chodzi o Longbottoma. Luna w tajemnicy powiedziała mi o kolejnym związku, który zrodził się pomiędzy wrogimi stronami.
Neville od samego początku opiekował się roślinami rosnącymi w szklarniach należących do Rady. Nawet Goyle musiał przyznać, że Longbottom był urodzonym zielarzem i trzonek miotły potrafiłby zamienić w kipiące życiem drzewo. Cały problem leżał w tym, że każda roślina posiadała swój numer ewidencyjny. Jeżeli ktoś coś zerwał i zabrał, a nie odnotował tego w raporcie to powstałym brakom winny był opiekun szklarni. Daphne zapewne uświadomiła sobie, że jej chłopak będzie teraz balansował na cienkiej linii, która oddziela wolność od niewoli, a może i kary śmierci.
Gdy siedząc w celi wymyśliłem swój genialny plan związany z eliksirem, którym rzekomo poiła mnie Luna, nie spodziewałem się, że ktoś tak naprawdę postanowił go uwarzyć, a braki, które wykazała inwentaryzacja właśnie na to wskazują.
Nie mam pojęcia, kto podjął się tak trudnego zadania. Czy był to ktoś z przegranych? Czy może raczej jakiś szaleniec z wygranej strony, który pragnie jeszcze większej władzy? A może wprost przeciwnie? Może któryś z moich przyjaciół miał serdecznie dość i postanowił zaryzykować życie w imię obalenia systemu?
Ale w takim razie kto był celem? Jeżeli eliksir wyszedł to komu został podany? Może wciąż jest w obiegu i jakiś czarodziej znajduje się pod jego wpływem?
// 1/1
Egzamin zdany to i opisówka wleciała. Dziękuję za trzymanie kciuków ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro