O P I S Ó W K A #5
Daphne siedziała w szarym fotelu i powoli sączyła czerwone wino. Gdy zobaczyła dno kieliszka, sięgnęła po prawie opróżnią butelkę, która stała na podłodze i nalała sobie kolejną porcję trunku. Alkohol nie działał tak jak zakładała, nie ukoił jej nerwów. Za to sprawił, że w jej głowie zapanował jeszcze większy mętlik.
Spotkanie z Adrianem nieco zachwiało jej uporządkowanym światem. Blondynka do tej pory sądziła, że przepracowała już zniknięcie chłopaka i na nowo ułożyła sobie życie. Dopiero dzisiaj uświadomiła sobie, że nie do końca rozliczyła się z przeszłością.
***
Pansy i Daphne siedziały przy stole i jadły śniadanie, dyskutując o dzisiejszym meczu, w którym Ślizgoni mieli grać przeciwko Gryfonom. Obie dziewczyny kibicowały swojemu domowi, jednak były racjonalistkami - wiedziały, że świetnym graczom Domu Węża raczej nie uda się ograć przeciwników. Potter, pomimo swojej ślepoty, zawsze łapał znicza.
- Idzie twój adorator! - W pewnym momencie brunetka skinęła głową w kierunku wejścia do Wielkiej Sali, a Daphne przewróciła tylko oczami. Adrian Pucey uganiał się za na nią już od kilku miesięcy i mimo jej zdecydowanej odmowy, nie dawał za wygraną.
- Jeżeli przegramy z Gryfonami to umówisz się ze mną na randkę? - Adrian usiadł naprzeciw niej i przywłaszczył sobie kanapkę z jej talerza.
Chłopak powoli miał już dość tych podchodów. Rozumiał, że kobiety lubią być zdobywane, ale jego czas w tej szkole powoli dobiegał końca, a panna Greengrass wydawała się być nieczuła na jego romantyczne gesty i słowne zaczepki.
- Chyba jeżeli wygracie - Daphne poprawiła go od niechcenia i spojrzała na niego wyzywająco.
- Nie - uśmiechnął się szeroko, pokazując rswoje śnieżnobiałe zęby. - Z Gryfonami nigdy nie wygramy, a ja chcę mieć pewność, że pójdziemy razem za tydzień do Hogsmeade.
- Nie bajeruj jej tylko chodź! Za pięć minut wychodzimy na boisko! - Warknął przechodzący obok Graham Montague, tegoroczny kapitan drużyny. Adrian spojrzał wyczekująco na blondynkę , jednak ona nie zaszczyciła go odpowiedzią. Uśmiechnął się do niej smutno i wstał z miejsca. Chciał jej powiedzieć, że to była ostatnia próba podrywu z jego strony, ale te słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
- Zgoda! - krzyknęła Daphne, gdy Pucey szedł zrezygnowany do wyjścia z Wielkiej Sali. Uczniowie innych domów spojrzeli na nią z niezrozumieniem, a Adrian odwrócił się na dźwięk jej głosu i posłał jej perskie oczko. Blondynka zaśmiała się uroczo. Intuicja podpowiadała jej, że ta randka będzie najlepszą z dotychczasowych, a jej znajomość z Adrianem wzniesie się na wyższy poziom.
***
- Jak ty beze mnie wytrzymasz w tym zamczysku? - zapytał Adrian i przyjrzał się blondynce, która leżała na jego kolanach.
Najstarsi uczniowie oficjalnie ukończyli szkołę, a Pucey był jednym z nich. Można rzec, że cały świat stał teraz przed nim otworem, jednak ten Ślizgon nie do końca potrafił zamknąć szkolny rozdział. W końcu w murach Hogwartu pozostawała jego miłość.
- Może nie wrócę w przyszłym roku do szkoły i będę codziennie wpadała do Munga. Wiesz, będę tą kobietą, która przynosi swojemu ukochanemu kanapki do pracy i nie robi nic poza tym - odpowiedziała Daphne siląc się na żartobliwy ton, ale w głębi duszy nie chciała, żeby chłopak drążył temat.
- Nie pleć głupstw, kłamczuszku! - Zaśmiał się do niej i nawinął sobie na palec pasmo jej włosów. - Pamiętasz nasz plan? Skończysz szkołę, rozpoczniesz pracę, poproszę twoich rodziców o twoją rękę, weźmiemy ślub i wszystko będzie jak w bajce - pocałował ją w nos, a ona uśmiechnęła się smutno.
- Tak, tak. Pamiętam - przygryzła wargę i zaczęła się zastanawiać czy jest sens dalej ciągnąć tę rozmowę. - Po prostu rodzice zastanawiają się czy Hogwart nadal będzie bezpiecznym miejscem. Znasz ich podejście do Sam-Wiesz-Kogo - wyszeptała i rozejrzała się, by mieć pewność, ze nikt nie usłyszał tych słów. - Ojciec boi się, że szkoła pod rządami śmierciożerców zamieni się w kolebkę czarnej magii, a starsi Ślizgoni będą musieli zasilić szeregi armii Voldemorta.
Państwo Greengrass oficjalnie byli przychylni działaniom wspomnianego czarodzieja, jednak żadne z nich nie wstąpiło w szeregi śmierciożerców. Tak naprawdę rodzice Daphne i Astorii uważali tego beznosego maga za tyrana, który zburzył kruchy ład panujący w magicznym świecie.
***
Po bitwie o Hogwart, Daphne zaczęła szukać swojego chłopaka. Wysyłała listy, które opisywała tylko jego imieniem i nazwiskiem, bo nie znała adresu pod którym mogłaby go znaleźć - w domu rodzinnym nikt nie widział Adriana od kilku miesięcy, w Mungu też się nie pojawił od dłuższego czasu.
Jednak rządowe sowy z których korzystała, zawsze wracały do niej z pustymi szponami. Nie zwracały listów, ani nie przynosiły odpowiedzi. Mogło to oznaczać, że Adrian odbierał wiadomości, bo ptaszysko może zgubić przesyłkę raz, przez przypadek. Ale kilkanaście razy pod rząd?
Przez pierwsze dwa miesiące dziewczyna naciskała na ojca, żeby spróbował się czegoś dowiedzieć. Nawet sama schowała dumę do kieszeni i poprosiła Lucjusza Malfoy'a o pomoc. O dziwo otrzymała od niego odpowiedź. Adrian Pucey miał status zaginionego i nawet jego rodzina nie miała pojęcia co się z nim stało.
Dni zamieniały się tygodnia, a tygodnie płynnie przechodziły w miesiące. Daphne powoli oswajała się z myślą, że już nigdy nie spotka swojego uroczego chłopaka. Dopiero, gdy minął rok od wspomnianych wydarzeń, otworzyła się na miłość. W jej życiu pojawił się Neville Longbottom, a jej serce ponownie zaczęło dla kogoś bić.
Były Gryfon sprawił, że w jej życiu ponownie pojawiło się słońce i radość. Myśli dotyczące Adriana zepchnęła w odległe zakamarki swojego umysłu. Dopiero powrót Pucey'a sprawił, że to wszystko do niej wróciło.
***
Daphne pojawiła się w umówionym miejscu i od razu odnalazła swojego byłego chłopaka. Siedział samotnie przy stoliku i ewidentnie rozpromienił się na jej widok.
- Zamówiłem dla nas kawę, a tak ogólnie to nie wiem od czego zacząć - Adrian spojrzał na nią niepewnie, gdy usiadła naprzeciw niego. Wydawało mu się, że ma ją na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie wiedział, że dziewczyna jest poza jego zasięgiem.
- Najlepiej od początku, bo nie mam zbyt wiele czasu - Daphne próbowała grać twardą, ale z każdą sekundą przychodziło jej to coraz trudniej. To nie tak, że na nowo zakochała się w tym chłopaku. Po prostu była do niego przywiązana, a miłych wspomnień nie przekreśliło nawet jego zniknięcie. Adrian był kimś więcej niż zwykłą, młodzieńczą miłością. Był jej przyjacielem, powiernikiem, który znał jej lęki i najskrytsze tajemnice.
- Zostałem zwerbowany przez Voldemorta - Pucey postanowił nie owijać w bawełnę, a Daphne głośno nabrała powietrza. Astoria podejrzewała taki obrót wydarzeń, ale nie chciała jej wierzyć. Nie sądziła, że ktoś o tak dobrym sercu mógłby wstąpić w szeregi tego tyrana.
- Jak wiesz zacząłem mój kurs magomedyczny zaraz po ukończeniu szkoły - kontynuował nie zważając na jej reakcję. - Wcześniejsze doświadczenia, w formie letniego wolontariatu, tylko ułatwiły mi dalszą edukację. Egzamin specjalizacyjny pierwszego stopnia z zakresu urazów pozaklęciowych zdałem już w październiku, co odbiło się niemałym echem wśród magów powiązanych z medycyną. Niestety do Voldemorta również doszły słuchy o moim niebywałym talencie. Dołączyłem do jego zwolenników przed Bożym Narodzeniem, w zasadzie nie miałem wyboru. Musiałem to zrobić! Pamiętasz tamtą przerwę zimową, gdy przyjechałaś do domu na święta? Spotkaliśmy się i cały czas powtarzałaś, że źle wyglądam. Mówiłem ci, że mam grypę, a tak naprawdę dwa dni wcześniej zostałem obdarowny Mrocznym Znakiem... Potem musiałem zrezygnować z pracy w szpitalu i leczyłem śmierciożerców, którzy odnieśli rany w czasie walki z członkami Zakonu Feniksa. Po decydującej Bitwie zjawiłem się w Malfoy Manor na uroczystości pogrzebowej Voldemorta i dostałem nowe wskazówki. Zostałem wysłany z powrotem do Hogwartu, a raczej do tego co z niego pozostało, by odnaleźć żywych śmierciożerców i zidentyfikować zmarłych. Wróciłem, gdy znany był już skład Rady Naczelnej. Próbowałem się wtedy z tobą skontaktować, ale powiedziano mi, że wyjechałaś za granicę i nie wiadomo kiedy wrócisz. Niedługo potem zostałem wysłany w podróż służbową i wróciłem dwa dni temu. To cała historia.
Chłopak na dowód swoich słów podwinął rękaw białej koszuli i ukazał Mroczny Znak. Mimo śmierci Voldemorta kontury wciąż były wyraźne i kontrastowały z jasną skórą mężczyzny.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - wyszeptała Daphne. - Mogłeś o tym wspomnieć! Przecież widzieliśmy się kilka razy! Dlaczego nie przyznałeś się do tego, że zostałeś śmierciożercą?
- Nie chciałem o tym mówić, bo zrobiłabyś wszystko żeby mnie wyciągnąć z tego bagna - uśmiechnął się i sięgnął po jej dłoń, jednak ona zabrała ją, nim udało mu się musnąć jej palce.
- Czy po wojnie dostałeś jakąkolwiek wiadomość ode mnie? - Dziewczyna zmieniła temat, bo nie chciała mu przyznać racji.
Adrian zapatrzył się w jakiś punkt ponad jej głową i przypomniał sobie kilkanaście listów, które dostał po Bitwie o Hogwart. Przypomniał sobie niezliczoną liczbę skreśleń i słów, rozmazanych zapewne przez łzy swojej dziewczyny. Przypomniał sobie, jak bardzo chciał na nie odpisać...
- Adrian! Pytałam o coś! - Blondynka podniosła głos, próbując wymusić na chłopaku odpowiedź.
W zasadzie teraz to już nic nie zmieniało, jednak ona chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć czy świadomie skazał ją na cierpienie. Przecież wystarczyła jedna wiadomość. Kilka słów załatwiłoby sprawę. Zrywanie przez list nie jest przejawem wielkiej kultury, ale w przypadku braku innej możliwości kontaktu byłoby wystarczające. Przynajmniej wiedziałaby, że Adrian żyje...
- Tak, dostałem wszystkie listy. Każdy z nich czytałem kilka razy - odpowiedział po chwili milczenia i ze smutkiem spojrzał jej w oczy.
- Nie mogłeś odpisać?
- Nie, nie mogłem - mruknął, a dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem. Rzuciła na stół kilka galeonów i zaczęła się zbierać, jednak chłopak chwycił ją za nadgarstek i zmusił żeby usiadła.
- Ty myślisz, że to wszystko jest proste? - zapytał po chwili. - Myślisz, że mogłem robić co chciałem i kiedy chciałem? Pracowałem dla Voldemorta, a teraz pracuję dla Rady Naczelnej, Daphne. To oni dyktują mi warunki. Przysięgam na Salazara, że chciałem się z Tobą skontaktować, ale po wojnie nikt nie mógł wiedzieć, że żyję...
- Ale dlaczego? - Blondynka próbowała to wszystko zrozumieć. Chciała to sobie jakoś poukładać, ale miała więcej pytań niż odpowiedzi, co sprawiało, że nie potrafiła tego pojąć.
- Nie mogę o tym rozmawiać - odrzekł Pucey siląc się na nieszczery uśmiech. - Wiesz, sprawy wagi państwowej i te inne bzdety. Wciąż obowiązuje mnie tajemnica zawodowa...
Daphne znała tego chłopaka na wylot, nadal potrafiła czytać z niego jak z otwartej książki. Adrian ewidentnie miał jakiś problem, z którym nie do końca sobie radził. Postanowiła, że nie będzie na niego naciskać . Kurtuazyjnie zmieniła temat, a rozmowa sama potoczyła się dalej...
***
Daphne potrząsnęła głową żeby odgonić natrętne wspomnienia. Odstawiła pusty kieliszek na parapet i sięgnęła po telefon. Pięć wiadomości od Astorii, dwie od Adriana oraz powiadomienie, że została oznaczona w jego relacji. Potem jej uwagę przykuło jedno nieodebrane połączenie od Neville'a. No tak. Obiecała, że do niego zadzwoni, gdy tylko wróci ze spotkania.
Poczuła, że ogarnia ją poczucie winy. Zaczęła zastanawiać się co poczuł chłopak, gdy zobaczył jak świetnie bawiła się z Pucey'em na tym przyjacielskim spotkaniu. Zazdrość? Niepewność? A może złość?
***
Daphne tylko dwa razy w życiu była w okolicy, w której mieszkał Neville. Gdy stanęła przed niepozornym, ceglanym domem to zaczęła zastanawiać się ma zrobić.
Mogłaby rzucać drobnymi kamieniami w okna, ale nie wiedziała, w którym pokoju śpi Neville. Mogłaby zawołać go po imieniu, ale musiałaby to zrobić bardzo głośno i zapewne obudziłaby przy okazji jego współlokatora, Deana Thomasa.
Po chwili Daphne przypomniała sobie, że jej chłopak mieszka na parterze. Dlatego postanowiła postawić wszystko na jedną kartę... Weszła po schodach i energicznie zapukała do drzwi. Kilkanaście sekund później usłyszała kroki po drugiej stronie i drzwi nieznacznie się uchyliły. Zobaczyła w nich zarys męskiej sylwetki, ale...
- Greengrass? - zaspany Dean otworzył szerzej drzwi i z niemałym zdziwieniem wpatrywał się w kobietę stojącą w progu jego domu. Owszem, słyszał plotki o domniemanym romansie Daphne i Neville'a, ale powątpiewał w ich prawdziwość. Jak widać niesłusznie.
- Cześć, zastałam Neville'a? - zapytała po chwili blondynka i zaczęła nerwowo bawić się srebrnym wisiorkiem w kształcie słonecznika. Nie chciała spoglądać na mulata, bo czuła na sobie jego oceniający wzrok.
W zasadzie co ona sobie myślała? Przyszła w środku nocy do domu swojego chłopaka, z którym oficjalnie nic ją nie łączyło. A teraz stała przed jego współlokatorem, który chyba nie miał pojęcia o ich związku. Szlag by to!
- Zaraz go zawołam, wejdź do środka - mruknął po chwili Dean, a potem skierował się wgłąb domu.
Daphne zrobiła kilka kroków w przód, odruchowo zaryglowała drzwi i niepewnie rozejrzała się po wnętrzu. Znajdowała się w niewielkim, ale przytulnym przedpokoju, który dosłownie tonął w roślinach. Zrobiło się jej ciepło na sercu, bo zawsze marzyła o mieszkaniu pełnym zieleni.
- Daphne? - Z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka, który spoglądał na nią z czułością. Opierał się o framugę drzwi, który zapewne prowadziły do jego sypialni.
- To ja was zostawię. Dobranoc. - Dean nie odwracając się za siebie zaczął wchodzić po skrzypiących schodach.
- Coś się stało? - zapytał Neville, gdy jego współlokator dotarł do swojego pokoju. Badawczo przyjrzał się swojej dziewczynie. Blondynka nic nie powiedziała tylko przygryzła wargę, a w jej oczach zaczęły się gromadzić łzy. Podeszła do chłopaka i wtuliła się w jego tors.
- Daphne, nie pomogę ci dopóki nie powiesz o co chodzi - wyszeptał i czułym gestem pogładził jej włosy. Potem oparł swój podbródek na czubku jej głowy i westchnął. Nigdy nie rozumiał kobiet, nigdy nawet nie był w prawdziwym związku. Nie miał doświadczenia i nie wiedział co robić.
- Przepraszam Neville, tak strasznie przepraszam - wyjąkała, a łzy wypływające z jej oczu zaczęły zostawiać mokre ślady na jego koszulce.
W głowie chłopaka zaczęły pojawiać się niechciane myśli. Za co ona mogła go przepraszać? Czy ma jakieś wyrzuty sumienia? Dlaczego? Czy ona i ten cały Pucey... ?
- Za co mnie przepraszasz? - zapytał w końcu siląc się na opanowanie, jednak jego głos zadrżał przy ostatnim słowie.
- Powinnam... Powinnam była przyjść tutaj i spędzić z tobą miłe popołudnie, a nie siedzieć do późna ze swoim byłym. Co ze mnie za dziewczyna, skoro nawet zapomniałam do ciebie zadzowonić?
Alkohol potęgował jej emocje. Może to była trywialna sprawa, jednak ilość wypitego wina sprawiła, że wszystko odczuwała dwa razy mocniej. Trzeba przyznać, że Daphne, w przeciwieństwie do swojej młodszej siostry, miała słabą głowę. A trunki inne niż kremowe piwo, sprawiały, że stawała się bardziej płaczliwa.
- Przecież nie masz mnie za co przepraszać, głuptasie - Neville uśmiechnął się i skarcił sam siebie za tamte myśli. Potem delikatnie musnął usta dziewczyny. - Chcesz zostać na noc?
Daphne spojrzała na niego i z wdzięcznością przyjęła jego propozycję. Może nie było to najrozsądniejsze posunięcie, ale nie chciała tej nocy spędzać sama. Mając Neville'a u swego boku miała szansę na spokojny sen, bo sama obecność chłopaka działała na nią kojąco.
***
Daphne chciała wymknąć się niezauważona, jednak męskie ramię obejmujące ją w talii skutecznie jej to uniemożliwiało. Próbowała wyswobodzić się z uścisku Neville'a, jednak podczas każdej kolejnej próby, chłopak coraz bardziej przyciągał ją do siebie.
- Wiedziałem, że będziesz chciała wyjść bez pożegnania dlatego zastawiłem na ciebie pułapkę - wyszeptał Gryfon, gdy blondynka po raz kolejny chciała wstać z łóżka.
- Chyba nastawiłeś budzik żeby wstać przede mną - wywróciła oczami i pocałowała go delikatnie.
- Zwał jak zwał. Chodźmy na śniadanie - uśmiechnął się do niej.
Daphne spojrzała na niego, a następnie na zegarek stojący na niskiej komodzie pod ścianą. Była szósta trzydzieści. W sumie od kilku miesięcy mieszkała sama. Zwykle nie miała gości z rana, bo wszyscy wiedzieli, że lubi spać co najmniej do ósmej.Mogła przystać na jego propozycję, jednak miała pewne wątpliwości...
- A Dean? - zapytała niepewnie i założyła zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
- Co Dean?
- No nie wiem... Nie będzie zadawał pytań? Nie będzie zły?
Neville spojrzał na nią i wzruszył ramionami. Według niego Dean stanowił teraz najmniejszy problem. Chłopak uważał, że nie ma sensu udawać przed swoim kolegą, że nic go nie łączy z Daphne. W końcu tylko głupi uwierzyłby, że panna Greengrass wpadła do niego w środku nocy, bo pilnie potrzebowała pomocy w szklarni.
Rzucił w kierunku Daphne swoją czerwoną bluzę, a sam udał się do małej łazienki po drugiej stronie korytarza. Przemył twarz zimną wodą i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Nie potrafił uwierzyć, że po tylu latach uganiania się za Luną, ktoś wreszcie otworzył mu oczy i pokazał jak piękna może być miłość. Neville miał wrażenie, że chwycił samego Merlina za nogi. W końcu kto by się spodziewał, że w tak pokręconych czasach spotka kogoś, z kim chce spędzić resztę życia.
Gdy oboje byli już gotowi, Longbottom splótł swoje palce z palcami uroczej blondynki i wyszli z jego pokoju. Przeszli przed niewielki przedpokój, który skąpany był w promieniach wschodzącego słońca i znaleźli się w niewielkiej, staromodnej kuchni.
- Cześć, Dean - odezwał się wesoło Neville, gdy tylko weszli do pomieszczenia, a jego przyjaciel odwrócił się od kuchenki, na której przyrządzał jajecznicę. - Będziemy mieć dziś specjalnego gościa na śniadaniu.
- Przewidziałem to! Jajecznicy na pewno wystarczy dla trzech osób - uśmiechnął się mulat. - Zapraszam do stołu, panno Greengrass.
- Mów mi Daphne - poprosiła blondynka, a Dean rzucił w jej kierunku rozbawione spojrzenie.
Neville odsunął jej krzesło, a gdy usiadła za skromnie zastawionym stołem, zajął miejsce naprzeciw niej. Jego współlokator położył na środku stołu deskę, na której chwilę później stanęła obdarta patelnia z pachnącą jajecznicą.
- Nie chcę zadawać zbyt wielu pytań i znać zbyt wiele szczegółów, ale na Godryka, możecie mi powiedzieć od jak dawna utrzymujecie ten związek w tajemnicy? - zapytał Dean, gdy zakochana para zaczęła jeść śniadanie.
Neville zakrztusił się jajecznicą, a jego dziewczyna delikatnie zaczęła poklepywać go po plecach. Mulat przeklął sam siebie, bo jego niecierpliwość i ciekawość omal nie doprowadziły do śmierci przyjaciela. Podszedł do Neville'a i raz, ale porządnie, uderzył go w okolicę międzyłopatkową. Pomogło. Były Gryfon wreszcie mógł oddychać.
- Cóż... - Daphne zamyśliła się, bo nie wiedziała od czego zacząć. - To w zasadzie długa historia...
// 1/1
Jak nazywa się ship Neville+Daphne?
Kolejny rozdział będzie po weekendzie ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro