O P I S Ó W K A #3
Narracja pierwszoosobowa - Draco
Pokaz fajerwerków? Blaise nie mógł wymyślić czegoś bardziej mugolskiego, ale trochę go rozumiem. Chciał zrobić Pansy niespodziankę, a ta dziewczyna kilka razy w życiu zachwyciła się przedstawianiem tego typu. Dlatego grzecznie wstałem i wyszedłem z sali weselnej, gdy mój kumpel o to poprosił.
Zauważyłem, że członkom Rady Naczelnej ten pomysł nie przypadł do gustu. Spojrzałem na mojego ojca, który próbował ukryć zniesmaczenie. Słabo mu to wyszło, ale francuski Minister Magii chyba nie zauważył niczego podejrzanego w jego zachowaniu.
Czyżby alkohol zrobił już to, co miał za zadanie zrobić? Przytępił zmysły? Sprawił, że szczegóły przestały się liczyć, a obraz zaczął się rozmazywać? Najwidoczniej tak.
Gdy wszyscy goście stali przed białym namiotem, w oczekiwaniu na magiczny spektakl, z zarośli wyszedł skupiony Seamus Finnigan, który został przedstawiony jako mistrz ceremonii. W zasadzie sam nie wiem, dlaczego spodziewałem się kogoś innego - w końcu ten Gryfon już w Hogwarcie był powszechnie znany ze swoich wybuchowych umiejętności!
Tylko dlaczego Blaise zdecydował się powierzyć tak ważne zadanie osobie, która niejednokrotnie pokazała, że przy pierwszej lepszej okazji spróbuje się na nas zemścić?
Po około minucie, gdy do uszu zgromadzonych dotarł charakterystyczny huk, a pierwsze światła rozjaśniły czarne niebo, Granger splotła swoje palce z moimi. Żeby dodać jej otuchy ścisnąłem jej dłoń, a dziewczyna obdarzyła mnie nieśmiałym uśmiechem. Spojrzała na mnie z niesamowitym ciepłem w oczach. Wtedy po raz pierwszy zauważyłem, że jej tęczówki mienią się różnymi odcieniami brązu - jakoś nigdy wcześniej nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. W tamtym momencie cały świat, który nas otaczał przestał istnieć. Nie było ślubu, nie znajdowaliśmy się po przeciwnych stronach barykady, nie było wygranej i przegranej strony. Liczyło się tylko tu i teraz. Staliśmy w cieniu, obok jakiegoś wiekowego drzewa. Dzięki temu, że znajdowaliśmy się na uboczu, z dala od innych gości, mogliśmy sobie pozwolić na tę chwilę zapomnienia.
Chwilę niepoprawnej bliskości.
Nagle ziemia zatrzęsła się złowieszczo, a atmosfera zmieniła się diametralnie. Ogólna euforia została zastąpiona przez jakiś dziwny, nieuzasadniony niepokój wymieszany z oczekiwaniem na coś złego. Oderwałem spojrzenie od Granger i wraz z innymi zgromadzonymi podziwialiśmy Seamusa, który przypominał mugolskiego szamana otoczonego przez wianuszek płomieni. W pewnym momencie, Finnigann, wyciągnął zza paska różdżkę i wykonał nią jakiś skomplikowany ruch. Skąd on do cholery wytrzasną ten magiczny atrybut? Ukradł ją komuś niepostrzeżenie czy pożyczył od Blaise'a w celu poprowadzenia magicznego show?
Płomienie zaczęły tańczyć pod dyktando byłego Gryfona, a chwilę później wiły się po ziemi niczym wartki, pomarańczowy strumyk. Uformowały się w ognistego lwa, który skoczył między biesiadników i dotarł do namiotu weselnego. Zaczął piąć się ku górze po jego wschodniej ścianie aż wspiął się na sam szczyt. Magiczna budowla cała stanęła w ogniu. Nieliczni goście, którzy znajdowali się w środku, zaczęli uciekać w popłochu krzycząc wniebogłosy.
Bardzo szybko zapanował chaos, a panika ogarnęła prawie wszystkich gości. Finnigan ewidentnie przestał panować nad Szatańską Pożogą. Ognisty lew pustoszył wypieszczony ogród Pani Zabini w zastraszającym tempie. Róże, które rozkwitły dosłownie kilka dni temu, zamieniały się w popiół w ułamki sekund.
Na chwilę odwróciłem głowę i zobaczyłem, że przy zgliszczach namiotu stoją dwie, zakapturzone osoby. Nieproszeni goście. Wydawało mi się, że spod jednego kaptura wystają skręcone, blond włosy. Czyżby Gryfoni naprawdę przybyli ocalić swoich przyjaciół? Jeżeli tak to śmiało mogę dalej nazywać Pottera największym kretynem, który został zesłany na ten ziemski padół!
W międzyczasie strażnicy, którzy na co dzień pracowali dla Rady Naczelnej, rzucili się w kierunku Finnigana. Ktoś krzyknął moje nazwisko, co przywróciło mi trzeźwość umysłu. To Goyle nakazał mi odciąć Seamusowi drogę ucieczki, bo chłopak biegł wprost na mnie i Granger, która wciąż stała u mojego boku. Zignorowałem to polecenie. Pomyślałem o bezpiecznym miejscu i po chwili znalazłem się zdecydowanie gdzieś indziej niż oczekiwałem...
- Malfoy? - Brunet siedzący na wysłużonej kanapie spojrzał na mnie zdezorientowany.
Ups, chyba wprosiłem się na domówkę u Pottera. Ale na Salazara! Dlaczego wylądowałem w tej ruderze? Sądziłem, że bezpieczne miejsce jednoznacznie wskazuje na moje mieszkanie. To właśnie tam chciałem się znaleźć.
Mój dom to moja twierdza?
Żenada.
Potter wyglądał na zmęczonego, ewidentnie coś go trapiło. Ponadto rzuciła mi się w oczy nieobecność McLaggena i Brown. Przecież ostatnimi czasy ta trójka była nierozłączna. Cholera, czyli jednak to byłych Gryfonów widziałem przy zgliszczach namiotu?
Niedobrze.
Chwilę później zorientowałem się, że wciąż trzymam za rękę zdezorientowaną Granger. Spojrzałem na nią i dostrzegłem szok malujący się na jej twarzy, który szybko zastępowało niedowierzanie wymieszane z radością. Gdy zauważyłem, że wpatruje się w Bliznowatego niemal z czułością, wywróciłem oczami i przezornie chwyciłem ją za łokieć. Okazało się, że to było dobre posunięcie, bo chwilę później dziewczyna próbowała wyrwać się z mojego uścisku i podbiec do przyjaciela.
Nie pozwoliłem jej na to.
Nie mogłem jej tutaj zostawić.
Charakterystyczne, ciche pyknięcie i już nas nie było. Potter pewnie będzie myślał, że nasza wizyta była tylko dziwnym snem. Wydawał się półprzytomny, a na stoliku obok sofy, stały ze cztery puste butelki po tanim mugolskim winie, które ewidentnie mu nie służy czego, nieraz byłem świadkiem. Przecież nawet jeśli Bliznowaty zapyta mnie, o ten incydent, podczas kolejnego spotkania, powiem mu, że był nawalony jak messerschmitt i miał urojenia. Uwierzy w to, bo jest naiwny niczym dwulatek.
Ogólnie to chyba spierdoliłem sprawę.
Spierdoliłem po całości.
Gdy znaleźliśmy się w moim mieszkaniu, w oczach Granger dostrzegłem łzy. Nawet nie próbowała ich powstrzymywać. Pozwoliła im płynąć po swoich rumianych policzkach i pozostawiać czarne smugi stworzone z tuszu do rzęs.
- Ty... - Dziewczyna w końcu wyciągnęła w moim kierunku swoją drżącą, drobną dłoń i oskarżycielsko wskazała na mnie palcem - Ty skretyniały dupku!
Skretyniały dupku? Myślałem, że zacznie od innego określenia. Ba! Myślałem, że zacznie od pytań, a jedyne na co ją było stać to stwierdzenie oczywistości. Chyba ta niespodziewana wizyta u Bliznowatego naprawdę wytrąciła ją z równowagi.
- Dziękuję za komplement Granger, ale liczyłem na większą kreatywność z twojej strony - wzruszyłem ramionami czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- Mogłeś mnie tam zostawić! Mogłam być wolna! Schrzaniłeś Malfoy, schrzaniłeś po całości!
Hermiona podbiegła do mnie i zaczęła okładać swoimi drobnymi piąstkami moją klatkę piersiową. Chyba wkładała w to dużo siły, ale tego nie czułem. Za bardzo skupiłem się na tym, co powiedziała kilka sekund wcześniej.
Zacząłem zastanawiać się dlaczego nie zostawiłem jej w ramionach Pottera. Odpowiedź była prosta i oczywista. Gdyby została to znajdowałaby się w dużym niebezpieczeństwie. Jestem pewny, że maksymalnie kilkanaście dni dzieli Goyle'a od wytropienia "zbiegów". Przeszkadzałem mu w tym do tej pory jednak moja kreatywność też ma swoje granice. Poza tym nie znam go zbyt dobrze. Nie do końca wiem jakich ludzi zatrudnia i jakimi metodami się posługują.
Już kilka razy zwróciłem Potterowi uwagę, że powinni zmienić kryjówkę. Ale on mnie zbywał...
Twierdził, że Gregory wierzy Lavender na słowo i gdy dziewczyna średnio co trzy dni pisze, że są poza UK to mój "kolega po fachu" nie ma wątpliwości co do prawdziwości tych słów. Kretynizmu niektórych Gryfonów nie da się wyleczyć.
Od pewnego czasu mam wrażenie, że Potter miał bardziej rozwinięty instynkt samozachowawczy, gdy działał w pojedynkę. Towarzystwo Brown i McLaggena wyraźnie mu nie służy. Oni nie są jak Weasley i Granger. Nie są nawet ich marną imitacją. Po prostu ciągną Bliznowatego na dno, a on zdaje się tego nie dostrzegać.
- Wystarczy - warknąłem, gdy Granger trafiła w okolice ósmego żebra po prawej stronie. Posiadam tam starą pamiątkę po tatusiu, która chyba nigdy się nie zagoi i już zawsze będzie dawała mi się we znaki w określonych sytuacjach.
Chwyciłem Granger za jej drobne nadgarstki, co przerwało atak furii. Zrobiłem kilka kroków w przód, napierając na nią. Za wszelką cenę próbowała stać prosto, jednocześnie unikając jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, ale w końcu uległa i powoli zaczęła się cofać.
- I co mi teraz zrobisz? - zapytała, gdy jej plecy spotkały się ze ścianą. - Poznałam twój brudny sekret. Co się stanie jeśli twój ojciec się o tym dowie? Albo Blaise? Zabini obejmuje nową posadę, prawda? Ma wytropić kreta w waszych szeregach? Ciekawe jak zareaguje, gdy dowie się, że to jego najlepszy przyjaciel! Co teraz zrobisz, Malfoy? - wykrzyczała.
- Zrobię to co będę musiał, Granger - wyszeptałem prosto do jej ucha i wycofałem się nieznacznie. Patrzyłem jak Hermiona rozciera swoje nadgarstki nie spuszczając ze mnie wzroku. Gdyby spojrzenie mogło zabijać niczym Avada to byłbym martwy od kilku minut.
Zdecydowanym ruchem wyciągnąłem różdżkę i wycelowałem prosto w dziewczynę. Trzymałem wyprostowaną rękę, która zdradziecko drgała.
Drugi raz w życiu myślałem o rzuceniu na nią pieprzonego Obliviate.
Drugi raz w życiu nie potrafiłem tego zrobić, mimo że mistrzowsko opanowałem to zaklęcie.
Nie rozumiałem swojego oporu, tak samo jak nie rozumiałem swoich uczuć.
- No dalej, na co czekasz? - Hermiona zrobiła kilka kroków w przód, a koniec mojej różdżki dotknął jej czoła.
- Nie prowokuj mnie! - Bardziej ostrzegłem niż poprosiłem, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Znowu zaczęła wypominać mi moje błędy. Wspominała o byciu podwójnym agentem, działaniu na dwa fronty i innych mniej ważnych rzeczach, które od zawsze trzymałem w ukryciu.
Zamknij się, Granger.
Niedbale wetknąłem różdżkę za pasek od spodni, chwyciłem Hermionę za smukłe nadgarstki i zdecydowanym ruchem popchnąłem na ścianę. Nie dałem jej nawet sekundy na reakcję. Spojrzałem pewnie w jej oczy i w końcu moje usta dotknęły jej malinowych warg, za którymi tak bardzo tęskniłem. Nie było to delikatne muśnięcie, które pozwalało się jej wycofać. W tym wszystkim byłem nachalny, wręcz brutalny. Spodziewałem się, że Hermiona będzie próbowała przerwać to zbliżenie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że na moją pieszczotę odpowie tym samym. Za pomocą tego pocałunku chciałem wyrazić to, czego nie umiałem powiedzieć wprost. Miałem też nadzieję, że da on upust naszym emocjom.
W końcu wrócił zdrowy rozsądek, który zmusił mnie do przerwania pocałunku. Hermiona osunęła się na podłogę niczym szmaciana lalka i patrząc tępo w przestrzeń delikatnie dotknęła swoich warg.
Nie powinienem uciszać jej w ten sposób.
Tym razem nie mogliśmy zrzucić winy na alkoholowe zamroczenie, bo wypiliśmy tylko po kieliszku szampana na początku przyjęcia. Chyba będziemy musieli o tym wszystkim porozmawiać. Jutro.
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi i spojrzałem na nią ostrzegawczo. Wciąż siedziała pod ścianą i patrzyła nieprzytomnie przed siebie. Najwyraźniej nadal nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą zaszło między nami.
- Granger, idź do mojej sypialni, drugie drzwi na lewo. Nie wychodź dopóki o to nie poproszę i przebierz się. Przy łóżku powinny być jakieś wyprane ciuchy. Weź sobie dresy i koszulkę albo coś w ten deseń - wydałem jej polecenie, bo chyba potrzebowała żeby ktoś na chwilę przejął kontrolę nad jej życiem.
Była Gryfonka wstała i bez słowa sprzeciwu zrobiła to, co kazałem. Zdziwiony wycofałem się do salonu i usiadłem na kanapie, ale różdżkę miałem nadal w pogotowiu. Miałem przeczucie, że to nie będzie przyjacielska wizyta. Czekałem aż intruz po raz kolejny zacznie dobijać się do drzwi, chciałem je wtedy otworzyć za pomocą magii, ale zamiast pukania usłyszałem huk. Głośna eksplozja spowodowała, że mój przedpokój momentalnie utonął w cienkiej warstwie pyłu, a kurz dotarł nawet do salonu.
- Co to, kurwa, ma być? - wrzasnąłem i skoczyłem na równe nogi. Nie dowierzałem własnym oczom! Moje drzwi, moje drogocenne drzwi robione na zamówienie, roztrzaskały się na milion kawałków.
Po drugiej stronie stał Goyle ze swoją świtą. Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony moim widokiem. Wpatrywał się we mnie jak cielę w malowane wrota czy jakoś tak.
Cholerni mugole i ich przysłowia!
- Myślałem... - zaczął, ale chyba zabrakło mu słów, a jego mózg nie potrafił podsunąć mu jakiegoś logicznego wytłumaczenia.
- Co, kurwa, sobie myślałeś idioto? - Przywdziałem na twarz maskę obojętności, a mój głos był lodowaty i opanowany, ale w środku aż gotowałem się ze złości. Co ten dupek znowu sobie uroił?! Praca dla Rady Naczelnej najwyraźniej wyżarła mu mózg!
- Czy jest u Ciebie Granger? - Gregory zadał pytanie, które najprawdopodobniej miało wybić mnie z rytmu i zmiażdżyć pewność siebie. Ale nic takiego nie nastąpiło.
Wywróciłem tylko oczami i spojrzałem na niego kpiąco. Dopiero wtedy zrozumiałem o co chodzi. Goyle zapewne uważał, że to ja jestem szpiegiem i próbował zdobyć na to dowód. Chcąc nie chcąc podjąłem tę grę. To nie był czas na odkrycie wszystkich kart. Musiałem udawać, że zwinąłem się z wesela żeby, kolokwialnie mówiąc, zaliczyć Hermionę, czy mi się to podobało czy nie.
- Jest - powiedziałem niby od niechcenia. - Gdzie niby ma być jak nie w moim łóżku? - warknąłem, ale nie przerwałem kontaktu wzrokowego. - Granger wyłaź z mojej sypialni, tylko się w coś ubierz, bo mamy nieproszonych gości!
Gregory wyraźnie się zmieszał. Czekałem na pytanie w stylu Naprawdę sypiasz ze szlamą?, ale nic takiego nie miało miejsca. Widocznie sam praktykował tego typu zachowania. Były Ślizgon wyczekująco wpatrywał się w głąb mojego mieszkania. Po chwili zauważyłem zdziwienie malujące się na jego twarzy. Pewnie Hermiona pojawiła się w tamtym momencie w drzwiach sypialni.
1:0 dla mnie, Goyle!
- Pytam po raz ostatni... Co sobie myślałeś idioto? - Chwyciłem go za poły marynarki, a jeden z kolesi, którzy mu towarzyszyli, zrobił ostrzegawczy krok w przód.
- Myślałem, że jesteś zdrajcą! Myślałem, że skorzystałeś z zamieszania i wyprowadziłeś Granger z "getta"! - krzyknął Gregory, a ja tylko wzmocniłem chwyt na materiale.
- A ja myślałem, że masz więcej oleju w głowie, Goyle. Mam przejąć stanowisko ojca. Myślisz, że naprawdę bym tyle ryzykował? Wynoś się stąd, bo inaczej oberwiesz jakąś klątwą! - Mój głos był ostry niczym brzytwa. Puściłem go i wskazałem mu drzwi, a raczej miejsce, w którym znajdowały się kilka minut temu. Mężczyzna wydał krótkie polecenie swoim towarzyszom i wycofał się bez słowa pożegnania.
Zimna wojna właśnie się rozpoczęła.
Jednym ruchem różdżki naprawiłem swoje drzwi. Skrzywiłem się, bo nie wyglądały już tak dobrze jak wcześniej. Niektórych rys nawet magia nie jest w stanie usunąć.
Odwróciłem się do Granger, która była bledsza niż zazwyczaj, ale przynajmniej nie miała już na twarzy upiornych resztek makijażu. O dziwo naprawdę wyswobodziła się ze swojej sukni i miała na sobie mój czarny t-shirt, który sięgał jej do połowy ud i podkreślał zgrabne nogi.
Naprawdę chciałem jej powiedzieć, że seksownie wygląda, ale mój telefon zaczął wibrować, co sprowadziło mnie na ziemię. Spojrzałem na wyświetlacz. Wiadomość tekstowa od Diabła. Świetnie. Jeszcze tego mi brakowało do szczęścia! Otworzyłem tego krótkiego i konkretnego SMS-a: Pansy zniknęła! Jest u Ciebie?
Ślub jak z taniej, mugolskiej komedii.
Kiepski żart.
-Coś się stało? - Poczułem jak Granger kładzie swoją drobną dłoń na moim przedramieniu, ale zignorowałem ten gest i jej pytanie. Potrzebowałem chwili samotności żeby zebrać myśli, jednak Hermiona stanęła przede mną i patrzyła na mnie z troską wypisaną na twarzy.
Czy mógłbym ją teraz zostawić?
Uśmiechnąłem się niemrawo i ująłem jej dłoń. Zaprowadziłem ją do salonu i usadziłem na kanapie, wcześniej przywracając pokojowi dawny blask za pomocą odpowiedniego zaklęcia sprzątającego. Po kurzu nie został żaden ślad, a wszystkie powierzchnie wręcz lśniły. W blacie stolika do kawy mógłbym się nawet przejrzeć.
Perfekcyjny Pan Domu.
Podszedłem do barku stojącego w rogu pokoju i nalałem sobie całą szklankę Ognistej, a Hermionie kieliszek wina. Dodałem do niego odrobinę Eliksiru Słodkiego Snu. Chociaż w ten sposób mogłem jej wynagrodzić trudy dzisiejszego dnia.
***
Ten dzień sprawił, że wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Jedyne o czym marzyłem to moje wygodne łóżko i kolejna szklanka alkoholu. Jednak musiałem coś jeszcze zrobić.
Rzuciłem okiem w kierunku kanapy, na której Granger zasnęła na siedząco. Albo była tak zmęczona tym wszystkim albo pomyliłem dawkę Eliksiru. Podszedłem do dziewczyny i delikatnie wziąłem ją na ręce. Przeniosłem do swojej sypialni i przykryłem kołdrą. Odsunąłem z jej czoła niesforne loki i złożyłem na nim delikatny pocałunek.
Naprawdę nie poznaję siebie samego.
Później nałożyłem na mieszkanie zaklęcia ochronne i przeniosłem się do rudery, nazywanej bezpiecznym miejscem, czyli dziupli Bliznowatego.
Zobaczyłem McLaggena, który nerwowo chodził po niewielkiej kuchni i Pottera siedzącego przy stole i chowającego głowę w dłoniach. Na wysłużonej kanapie siedziała Pansy w swojej białej sukni. Brakowało tylko Brown...
Żadne z nich nie zauważyło mojego przybycia, dopiero moje chrząknięcie uświadomiło ich, że znajduję się w pokoju. Usiadłem obok Pansy i spojrzałem na Gryfonów wymownie. Oczekiwałem wyjaśnień w trybie ekspresowym, jednak oni wciąż milczeli.
Czyli ponieśli spektakularną porażkę.
Zamach się nie udał.
Mieliśmy układ. A oni nawet słowem nie wspomnieli o partyzanckiej akcji! No popierdoliło ich do reszty. Przecież... Przecież bym im jakoś pomógł! To mogło zadziałać! Wystarczyło mieć plan i się go trzymać!
- Złapali Lavender. - W końcu Cormac przerwał ciszę panującą w pokoju, a moja brew niekontrolowanie powędrowała w górę. Nie przepadałem za Brown, ale wydawało mi się, że dziewczyna jest dość ogarnięta i tak łatwo nie wpadnie z powrotem w łapska Goyle'a.
- Złapali? A może została z własnej woli? - Utkwiłem spojrzenie w Bliznowatym, próbując go sprowokować. Podziałało.
- Malfoy! - Krzyknął ostrzegawczo, bo chyba nie spodobało mu się moje oskarżenie. - Lavender naprawdę stoi po naszej stronie. Tylko zwodziła Goyle'a za nos! Chciała wyciągnąć przydatne informacje! - Brunet tak gorliwie tłumaczył swoją koleżankę, że zaczynałem wątpić w jej szczere intencje.
Od pewnego czasu sądziłem, że Brown lub McLaggen gra na dwa fronty. Bo skąd Higgs miałby zdjęcie Pottera, na którym całuje się z jakąś przypadkową babą? Terrence powiedział, że dostał je od anonimowego użytkownika, ale nie zagłębiał się w temat z powodu ekscytacji, która go ogarnęła po odczytaniu wiadomości.
- Jesteś tego pewny? - zapytałem. Zasiałem przysłowiowe ziarno niepewności. Właśnie zdałem sobie sprawę, że przez Granger zacząłem używać zdecydowanie zbyt dużo mugolskich przysłów. W towarzystwie ślizgońskich przyjaciół muszę być bardziej ostrożny, bo oni zdecydowanie szybciej wyłapują z pozoru nic nieznaczące zmiany w zachowaniu.
- Ona jest Gryfonką, Malfoy! W naszym domu zasady nie są spisane tylko na papierze. My naprawdę przestrzegamy ich w życiu. Masz co do tego jakieś wątpliwości?
Prychnąłem, ale nic nie powiedziałem. Mimo że chciałem mu wypomnieć, że do cechy Gryfonów niewątpliwie należy odwaga, a on sam chowa się w ruderze jak tchórz.
- Pansy, możemy porozmawiać na osobności? - zapytałem, całkowicie ignorując chłopca, który znowu coś spierdolił.
Przyjaciółka spojrzała na mnie niepewnie, ale poszła za mną na tył domu, gdzie znajdował ganek i zaniedbany ogródek, który wymagał kobiecej ręki albo ogrodnika na pełen etat. Usiadłem na rozlatujących się schodach i poklepałem miejsce obok. Pansy przysiadła się i położyła głowę na moim ramieniu. Oboje milczeliśmy i wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo. To była naprawdę piękna, letnia noc, którą zapamiętam do końca moich dni.
- Jak to się stało, że tutaj trafiłaś? - zapytałem, obejmując ją ramieniem.
- Gdy Szatańska Pożoga zaczęła trawić weselny namiot i zapanował ogólny chaos, obok mnie pojawił się McLaggen i oznajmił, że to moja jedyna szansa na ucieczkę. Że powinnam skorzystać z ogólnego zamieszania i się ulotnić - odpowiedziała zwięźle.
- I tak po prostu go posłuchałaś? - oburzyłem się nieco, ale na brunetce nie zrobiło to żadnego wrażenia.
- Działałam pod wpływem impulsu - wzruszyła ramionami. - Dopiero teraz zaczynam zastanawiać się czy zrobiłam dobrze i mam spore wątpliwości.
W duszy wywróciłem oczami. Typowa Pansy. Pod wpływem adrenaliny nie raz podjęła złą decyzję, z której nie mogła się już wycofać. Nie skomentowałem na głos jej zachowania, bo nic by to nie wniosło w obecnej sytuacji.
- Więc to ty jesteś tym upierdliwcem, który przez ostatnie pół roku pilnował, żebym nie złapała Pottera w swoje ręce? - zaśmiała się przerywając tym samym ciszę, która zapanowała po jej poprzednim wyznaniu. - Obstawiałam, że to Astoria, ale nie potrafiłam jej zapytać wprost. Ty w ogóle nie byłeś na mojej liście podejrzanych! - dodała po chwili.
Nic na to nie odpowiedziałem. Sam wciąż nie rozumiałem dlaczego zgodziłem się współpracować z Bliznowatym. Tak naprawdę wpadłem na niego kilka miesięcy temu, podczas mojej eskapady do mugolskiej części Londynu. Mimo że byłem pijany, poznałem go od razu. W jakimś ciemnym zaułku chciałem rzucić mu Drętwotę w prosto w plecy, ale zamiast tego po prostu zawołałem go używając sławnego wśród czarodziei nazwiska. Nadal nie pojmuję dlaczego zaczęliśmy rozmawiać. Po kilku takich spotkaniach, Potter przeciągnął mnie na swoją stronę. Stałem się poniekąd jego sojusznikiem. Każdy z nas miał zadanie do wykonania. Tylko dlaczego, na Salazara, do naszego duetu najpierw dołączył McLaggen, a później Brown i Pansy?
- Wiesz dlaczego tutaj jestem? - zapytałem, bo nie chciałem znów rozpamiętywać swoich życiowych decyzji ani dzielić się swoimi przemyśleniami z dziewczyną. Pansy przytaknęła i przygryzła wargę.
Serce mi pękło, gdy stanęła przede mną i otrzepała swoją elegancką suknię z niewidzialnego brudu. Moja przyjaciółka doskonale zdawała sobie sprawę, że przyszedłem zabrać ją do domu. Nie chciałem tego robić, ale musiałem.
Tak będzie lepiej.
Wróciliśmy do środka, bo czułem, że powinniśmy poinformować Pottera o naszych planach. Chyba nie wypadało tak zniknąć bez słowa.
- Dziękuję za wszystko, ale wracam do Blaise'a - wymamrotała Pansy, gdy z powrotem znaleźliśmy się w malutkiej kuchni.
McLaggen zamarł w pół kroku i przekrzywił głowę niczym pies, który czeka na komendę od właściciela, a Potter otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale za chwilę zamknął je z powrotem.
- Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. - Poczułem, że muszę się wtrącić. - Pansy wie jak was znaleźć. W każdej chwili będzie mogła tutaj wpaść. Ale nie możemy jej narażać. Blaise ma znaleźć zdrajcę, a jak to mugole mówią najciemniej jest pod latarnią i ...
- Nigdzie z nią nie pójdziesz, Malfoy! - Potter gwałtownie wstał z krzesła i zachwiał się konkretnie. Gdyby nie Cormac to Bliznowaty pewnie wyrżnąłby głową o róg blatu kuchennego. Mugolski alkohol, w którym topił smutki, ewidentnie mu nie służył.
Spojrzałem na nich z kpiącym uśmiechem. Ja miałem różdżkę, oni prawdopodobnie byli pozbawieni swoich magicznych atrybutów. Zanim zdążyli zrobić krok w naszą stronę, mnie i Pansy już nie było.
Sprawa ewidentnie zaczęła się komplikować.
***
- Zguba się znalazła - powiedziałem, gdy zaalarmowany dzwonkiem Blaise otworzył drzwi. Mój przyjaciel od razu porwał swoją małżonkę w ramiona i złożył na jej ustach krótki pocałunek. Czułem się niezręcznie, bo nie przywykłem do tego, że ludzie okazują sobie czułość. Małżeństwo moich rodziców było...
Było jakie było.
Moje na pewno będzie inne.
Zabini chyba oczekiwał ode mnie kilku słów wyjaśnienia, ale nie nie miałem czasu ani ochoty na tłumaczenia. Lepiej żeby Pansy opowiedziała mu to wszystko na swój sposób. A ja jutro się z nią skontaktuję. Musimy uzgodnić jedną, właściwą wersję wydarzeń...
W końcu jak kłamać to z głową, prawda?
// No i co sądzicie? 😁
Szczerze się przyznam, że pierwotnie ten rozdział był nieco inny - napisałam go jeszcze przed rozpoczęciem sesji. Ale w trakcie przerw od nauki postanowiłam zmienić kilka rzeczy.
Sama nie wiem czy to zmiana na lepsze czy na gorsze 😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro