Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

K I A N A

– I nic szczególnego w jej zachowaniu nie rzuciło ci się w oczy? – Policjant siedzący przede mną świdruje mnie wzrokiem do tego stopnia, że odruchowo odchylam się na krześle i splatam ręce na piersi, czując się co najmniej niekomfortowo. 

Choć od śmierci Avy minęły zaledwie dwa dni, śledczy zaczęli już wzywać nas wszystkich po kolei na przesłuchanie. Niby zwykła formalność, a jednak czuję się, jakbym co najmniej sama ją udusiła. Nie dlatego, że znalazłam się na posterunku, ale właśnie przez tego podstarzałego policjanta, wyglądającego jak wściekły, mokry york; kręcone, dłuższe włosy nie były myte chyba od tygodnia, a wory pod oczami świadczą wyraźnie o tym, że nie tylko umyć się zapomniał. 

Jego partner stanowi natomiast całkowite przeciwieństwo. Jest dużo młodszy, o łagodniejszych rysach twarzy, dobrze ściętych, platynowych włosach i jasnych oczach, którymi od czasu do czasu zerka na mnie, pomiędzy spisywaniem kolejnych zeznań. 

– Ava była jedną z najlepszych uczennic w szkole. Uczyła się i tyle. Raczej nie zwracałam na nią szczególnej uwagi – mówię w końcu, odrywając wzrok od młodszego z policjantów. Wzruszam ramionami, a między palce zaplatam kosmyk włosów, by zająć ręce czymkolwiek. Technicznie rzecz biorąc nie kłamię. Zachowanie Avy naprawdę zawsze miałam gdzieś i nie odstawało ono od kujońskiej normy. 

– A ktoś z jej otoczenia? Miała z kimś kłopoty? 

– Nie nazwałabym zerwania z typem z internetu kłopotem. Nawet się de facto nie znali. 

– Pani koleżanka również o nim wspominała. Nigdy się nie spotkali? 

– Gdyby tak było, raczej nie spędzałaby dalej każdej wolnej sekundy w książkach. Nawet z maturą na horyzoncie byłoby to nienormalne – odpowiadam, siląc się na niewielki uśmiech, przypominający pewnie bardziej grymas. – Podobno był jakimś szachistą i studiował informatykę. Tylko tyle powiedziała kiedyś na przerwie, gdy Dave spytał, co to za bolec na jej tapecie. 

– Miała jego zdjęcia w telefonie? 

– Wątpie, by były prawdziwe. – Tym razem uśmiecham się szczerze. – Informatycy nie mają takich ABSów – dodaję, w gwoli wyjaśnienia, na co starszy z mężczyzn uderza płaską dłonią w stół. 

– Bawi cię to, dziewczyno? Ktoś został pozbawiony życia, a ty stroisz sobie żarty! – wybucha, podnosząc ton. 

Przynajmniej istnieje szansa, że będzie chciał jak najszybciej się mnie pozbyć z posterunku. 

– Nie stroję sobie żartów, tylko szczerze odpowiadam. I te odpowiedzi niekoniecznie muszą się panu podobać, prawda? – pytam, poniekąd wiedząc, że zbliżam się pewnie do granicy dostania jakiegoś śmiesznego mandatu za nieszanowanie władz. 

– Alan, pozwolisz, że dokończę rozmowę z Kianą, powinieneś zrobić sobie przerwę. 

Ponownie skupiam się na drugim ze śledczych, nie będąc do końca pewną, czy chcę, by kończył ze mną cokolwiek, choćby nawet rozmowę. O ile przy jego partnerze walczyłam głównie z rosnącą irytacją, o tyle po nim nie wiem, czego się spodziewać. 

Gdy po chwili zostajemy sami, ogarnia mnie przemożna chęć do ewakuacji. 

– Wybacz. Mój partner podchodzi dość emocjonalnie do śmierci nieletnich. – Ten miękki głos mógłby stopić niejedno kobiece serce, ale ja czuję tylko, jak rośnie mi w gardle gula. 

– Ava nie była niepełnoletnia – poprawiam go. – Żadne z nas nie jest. – Nie jestem pewna, po co to dodałam.

– Więc z pewnością wiesz, że żadne z was nie będzie ewentualnie traktowane w sądzie jak dziecko. – Uśmiecha się, ale przysięgam, że mógłby tym uśmiechem zamrozić ogień piekielny. 

– Wiem również, że nie ma powodu, abym się w ogóle przed sądem znalazła. – Staram się nie tracić rezonu, co okazuje się wyjątkowo trudne, kiedy typ wydaje się doskonale wiedzieć, kiedy kłamię. 

A powoli zaczynam. 

Nie chodzi o to, że nie chce im pomóc, co po prostu nie mogę, zwłaszcza że nie mam pewności, czy moje przypuszczenia są prawdziwe. Niektórym osobom zwyczajnie bezpieczniej jest się nie narażać. Ava też powinna to wiedzieć. 

– Ile nam nie mówisz? 

– Mówię tyle, o ile pytacie. 

Mężczyzna odchyla się na krześle i wkłada dłonie do kieszeni. Mierzy mnie przenikliwym spojrzeniem, przez co moja chęć ucieczki jedynie rośnie. Nie podoba mi się to, jak na mnie patrzy i zaczynam się nerwowo wiercić. 

– Skończymy na ten moment. Gdyby coś ci się przypomniało, wiesz, gdzie nas szukać – mówi znienacka, zbijając mnie tym z pantałyku. 

– Liczę, że ta przyjemność mnie ominie – odpowiadam, po czym podnoszę się z krzesła, wzdychając z ulgą. 

– Kiana. – Słyszę za sobą, gdy jestem już przy drzwiach i odwracam się, by spojrzeć na policjanta. – Jeśli cokolwiek wiesz… 

– Wolałabym nie skończyć jak Ava – mówię, w końcu się uginając. 

Mężczyzna mruży na chwilę oczy, aż finalnie kiwa jedynie głową. 

Opuszczam posterunek ze świadomością, że powiedziałam za dużo. 

*

Mam nadzieję, że siedzieliście cicho.

Zamykam oczy i wypuszczam komórkę z dłoni; upada obok mnie na pościel. Wszyscy wiedzieliśmy, że tak będzie, a jednak wciąż chyba nieco łudziłam się, że mnie to ominie. Że Jasmine nie posunie się aż tak daleko. 

Opadam plecami na łóżko, przypominając sobie tę nieszczęsną imprezę. 

Jasmine stoi z drinkiem w dłoni nad klęczącą przy basenie Avą. Po chwili przechyla plastikowy kubek, a jego zawartość ląduje na włosach blondynki, farbując je na czerwono. 

– Następnym razem odechce ci się rzucać na zajętych facetów – cedzi, patrząc na dziewczynę z taką odrazą, że aż przechodzą mnie ciarki. 

Chłopak zajmujący leżak znajdujący się zaraz obok nagle podnosi się i popycha Avę do basenu. Kilkanaście osób wybucha śmiechem, ale w większości jest to śmiech wymuszony; po prostu nikt nie chce się narazić ten zidiociałej bandzie. Dopiero gdy Ava nie wypływa, ogarnia nas panika. 

Nie powinnam tego robić. Powinnam udawać, że nic nie widziałam i jak najszybciej spieprzać z tej imprezy. 

– Kiana, nie. – Jack, mój przyjaciel, chwyta mój nadgarstek już w momencie, gdy próbuję wykonać pierwszy krok w stronę basenu. 

– Daj spokój, nie możemy – szepczę i wyszarpuję rękę z jego uścisku. 

Podchodzę do basenu, starając się zachować kamienny wyraz twarzy. Klękam przy brzegu, zanurzam dłoń w wodzie i wymacuję bluzkę Avy, za którą ciągnę, aż dziewczyna się wynurzy. Basen wcale nie jest głęboki, a ona nie wyglądała wcale na spanikowaną, a jednak się nie rusza. Gdy wyciągam ją ponad powierzchnię, widzę, że zwyczajnie zrezygnowała. 

– Jeśli sądzisz, że narobisz nam wszystkim dodatkowego problemu, to zapomnij – oświadczam głośno, modląc się w duchu, by brzmieć obojętnie, niemal chłodno. Za cholerę nie chcę się podłożyć grupce Jasmine; na tyle ani odważna, ani głupia, nie jestem. 

– Kiana Evans. Ty? – Wzdrygam się, słysząc ostry głos dziewczyny. 

Tymczasem Daring milczy, wpatrując się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 

– Nie wszyscy mają ojca gliniarza, Jass. Nie wywiną się, jeśli jej coś się stanie – mówię, nawet się nie odwracając, bo wiem, że wtedy zorientuje się, że kłamię. 

– Fakt. Zapomniałam, że niektórzy są tu przegrywami. – Jasmine po raz kolejny się śmieje, jakby wcale przed chwilą jeden z jej kolegów nieomal nie utopił człowieka. 

– Takie życie, Jass – mruczę pod nosem. – Wyłaź, kujonko. Starczy nam twojego bycia ofiarą na dziś – dodaję, zwracając się już bezpośrednio do Avy. Wiem, że zdaje sobie sprawę z tego, że moje słowa nie są prawdziwe. W pewien śmieszny sposób, przynosi mi to ulgę, nawet jeśli poczucie bycia żałosną rośnie wprost proporcjonalnie. Jest mi wstyd za siebie i za całą resztę przyjaciół. 

Tego wieczoru długo nie mogę zasnąć, a sms od Daring wcale nie pomaga. 

Nie powinnaś tego robić, Kiana. 

I dokładnie takie są fakty. Nie powinnam. Nigdy bym jednak nie pomyślała, że kilka dni później zobaczę jej martwe ciało. Wiem już natomiast, że sms ten nie był wcale wypełniony pretensją, lecz stanowił zwykłe ostrzeżenie. Jeszcze gorsza jest natomiast świadomość, że przez zwykły strach nie jestem w stanie pomóc w ujęciu sprawcy. Nie sądzę bowiem, by była nim sama Jasmine, jest na to zbyt mądra, nawet w swej głupocie. Dlatego też tym bardziej nie mogłam określić, na kogo uważać tym razem. 

Kolejne wibracje komórki wyrywają mnie z rozmyślań. Sięgam po telefon, odpalam ekran, na którym widzę powiadomienie z mess. To wiadomość od Jacka. 

Jack: Kazali jej grać w prawdę czy wyzwanie. 

Przechodzą mnie ciarki i na rękach pojawia się gęsia skórka. Powinnam się tego spodziewać. Powinnam, ale naprawdę chciałam, by wcale tak nie było, bo o ile poprzednia rozgrywka nie skończyła się aż tak niefortunnie, tak odnoszę dziwne wrażenie, że teraz będzie inaczej. 

Komórka ponownie wibruje. 

Jack: Nie waż się zagrać, Kiana. 

Nie chciałam i świadomość tego, że mogę nie mieć wyboru, zaczyna mi ciążyć.

*°*°*°*
No i lecimy z tym ✨

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro