Nie chwal Nadziei przed zachodem Rozpaczy [] Prolog (Część 2/2)
Nie wiesz, ile spałeś/aś. Nie wiesz, ile razy szukałeś/aś własnych myśli tam, gdzie ich nie było. Nie wiesz, ile obrazów zdążyło stanąć Ci przed oczami, by zaraz odpłynąć w bezkresną ciemność.
Gdzie pociąg? Gdzie światło? Gdzie tory...?
- Hej... Heeeeej! - Głos, choć z początku odległy, zbliżał się coraz szybciej. Świadomość biegła zaraz za nim, nie zwalniając kroku i nie odpuszczając. Dosłownie słyszałeś/aś ciężkie sapanie i stukanie o szyny, wręcz czułeś/aś dym wzbity przez pędzące koła... Czy to... upragniony pociąg?
- No eeej... Obudź się! - Liść wymierzony w Twój policzek skutecznie przywrócił Cię do świata żywych i, przede wszystkim, przytomnych. Powoli, ospale otworzyłeś/aś oczy, gotowy/a zobaczyć błękitne niebo oraz jasne płyty chodnika.
Jednak to, co ukazało się Twoim oczom, przerosło Twoje najśmielsze oczekiwania. Ze sklepienia, wyżłobionego w niezliczonych miejscach i w niezliczonych ilościach wodą czasu, zwisały niczym stalaktyty świece każdej wielkości. Ich płomienie rzucały choć trochę światła i rozpraszały panujący tu półmrok, lecz nawet teraz widać było, że wiele z nich powoli dopełnia już żywota.
Po podłożu rozrzucone były blade kamienie, przedwieczne głazy, urocze kamyczki, lśniące krzemienie, no i... Czy ciała jeszcze wciąż oszołomionych nastolatków się liczą?
Nad Tobą pochylała się jakaś postać, z początku rozmazana i zmatowiała. Jej niewyraźne rysy falowały w Twoich oczach, to się rozszerzając, to wracając na swoje miejsce. Dopiero po chwili obraz nabrał kolorów i przedarł się przez mgiełkę stojącą Ci przed oczyma, ukazując wysoką dziewczynę w mniej więcej Twoim wieku. Nierówna grzywka częściowo zakrywała jej prawe oko, jednak mimo to mógłbyś/aś przysiąc, że dojrzałeś/aś w nim nieco niepokojący błysk.
- Elo! Wszystko okej? Kim jesteś? - zapytała, a Ty dopiero teraz zauważyłeś/aś, że obok zebrało się jeszcze kilka osób. Wszyscy wyglądali na wystraszonych i nieufnych, co utwierdziło Cię w przekonaniu, że nie tylko Ty nie wiesz gdzie jesteście i dlaczego. To miejsce przypominało Ci jaskinię, albo inną kopalnię rodem z dreszczowca, ale to przecież nie horror... prawda?
Zewsząd zagrały organy. Reflektory, wcześniej ukryte przed Twoim wzrokiem, rzuciły złote snopy światła na scenę na drugim końcu groty. Wysoka mównica posępnie spoglądała na Wasze zdziwione twarze. Za rozwartą szeroko kurtyną na ścianie jaskini wisiał owiany mrokiem, wykrzywiony w spazmach bólu łeb łosia. Samo patrzenie na niego wzbudzało nieokreślony niepokój i trwogę, przez które dreszcz przebiegł Ci po plecach... Zaraz się jednak okazało, że upiorne jaskinie, przerażające głowy oraz dziwni uczniowie nie są Twoim największym problemem.
Do organów dołączyły skrzypce. Ton celował coraz wyżej, a gdy muzyka sięgnęła punktu kulminacyjnego, wszystko ucichło. Szalona orkiestra zamarła nad klawiszami, zatrzymała smyczek.
- Dzieeeeń dobry wszystkim! - Od ścian odbił się echem piskliwy, radosny głos, przez który parę świec nad Twoją głową zatrzęsło się niebezpiecznie. - Kim jestem, zastanawiacie się? Gdzie jestem, MIŚlicie? Dlaczego tu jestem, pytacie?
Wtem na katedrze wylądowało coś dużego, czarno-białego i uśmiechniętego tak upiornie, że najbliżsi widzowie cofnęli się parę kroków z przerażeniem w oczach.
- Jestem Monokuma, dyrektor Akademii Szczytu Nadzei! Odpowiem wam na te wszystkie pytania, wyjaśnię więcej i pokażę jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze więcej, puhuhu... Potrzebujesz truskawek do naleśników? Wezwij Monokumę! Skończył się papier w toalecie? Wezwij Monokumę! Chcesz skosić trawnik, ale nie masz czym? Wezwij Monokumę, Puhuhuhuhu!
- Czy to... Pluszowy miś? - zapytała dziewczyna, która Cię wcześniej obudziła, wskazując palcem na rzekomego "dyrektora". - Żenujące.
- Nie jestem zabawką! Ja. Jestem. Monokuma! - wykrzyczał, a jego głos poniósł się na całą grotę i choć brzmiał całkiem zabawnie, to nikomu z Was nie było wcale do śmiechu.
- Nieważne. Gadaj o co chodzi i gdzie wyjście, albo pożałujesz, że się urodziłeś - warknęła, zaciskając pięści. Po chwili ciszy maskotka wybuchła głośnym śmiechem, łapiąc się łapkami za brzuch.
- Zasada pierwsza: nikt nie może podnieść ręki na dyrektora - wydusił z siebie między szaleńczymi chichotami. - Zasada druga: nikt nie może stąd wyjść. Szyby, tunele, przejścia, WSZYSTKO, co prowadzi na zewnątrz już dawno zasypały gruzy dawnej, wielkiej kopalni Światła Nadziei! Puhuhu! Bez obaw, nie skończycie jak te nieszczęsne korytarze... O ile spędzicie tu resztę swojego życia. Choć to podziemia, mamy tu niezłe zaopatrzenie, więc nie zginiecie z głodu, zmęczenia, pragnienia, czy nudy.
Serce zaczęło bić Ci szybciej. Reszta życia? Tutaj? To na pewno żart. Głupi żart w głupim śnie, na bank. Już wkrótce obudzisz się z tego koszmaru, nie może być inaczej...
Wśród zebranych przebiegły niespokojne szmery.
- Nie możecie nas tu wiecznie więzić. Musi być jakiś sposób, żeby stąd uciec!
Monokuma przekrzywił lekko łebek, jakby udając, że nie rozumie.
- Sposób...? Oh, oczywiście, że jest - uśmiechnął się szerzej, dusząc chichot. - Morderstwo, rzecz jasna! Możecie zadusić, zatruć, zmiażdżyć, zmielić, zatopić jak żaglówkę, wszystkie chwyty dozwolone!
Te słowa echem rozbrzmiały w Twoich uszach, powtarzając je jak mantrę. Próbowałeś/aś to powstrzymać, ale płyta nie chciała się zaciąć, nieważne jak wysoko podnosiłeś/aś igłę.
- Mamy z-zabić? My?!
- No chyba nie myśleliście, że ja?! Nie ma mowy, nie byłoby zabawy! Jesteście głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi, głupi!
Być może dopiero teraz dotarło do Ciebie, że zostaliście wkręceni w odrażającą grę.
Grę śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro