26
Od kilku godzin błądziłem po lesie, co chwilę stając i przytrzymując się jakiegoś drzewa, żeby nie upaść. Czułem się okropnie, a ból brzucha i zawroty głowy w niczym mi nie pomagały.
Przez kilka następnych minut po prostu stałem przy drzewie, które wyglądem przypominało buk, jednak na pewno nim nie było i przykładałem dłoń do brzucha, żeby jakoś minimalnie załagodzić ostry ból. Dodatkowo czułem, jak nieprzyjemnie ściska mi się żołądek i wiedziałem, że muszę coś zjeść, żeby nie stracić przytomności.
Wziąłem głęboki wdech i z całej siły odepchnąłem się od drzewa, stając na równe nogi. Nie chciałem siadać, to tylko pogorszyłoby mój stan, który i tak nie był najlepszy.
Rozejrzałem się dookoła i ze smutkiem stwierdziłem, że byłem w tym miejscu kilkanaście minut temu. Sapnąłem zirytowany, wlokąc nogami do przodu. Byleby iść przed siebie.
- M, gdzie jesteś? - mamrotałem niewyraźnie pod nosem, a na czole czułem kropelki potu, które po chwili zaczęły spływać w dół mojej twarzy. Było mi coraz duszniej i gorzej.
Zataczałem się, więc usiadłem na ziemi, zapominając o wcześniejszym postanowieniu, żeby tego nie robić.
Nie wiem przez ile, i na ile, odpłynąłem, ale poczułem, że ktoś trzyma mnie w swoich ramionach. Poruszyłem się niespokojnie, ale nie próbowałem wyrwać. Wiedziałem, że nie mam ani siły, ani szansy na uwolnienie się. Przymknąłem za to oczy i później nie pamiętam już nic.
Ciche szepty dochodziły do moich uszu, ale były jakby zniekształcone i urywały się w połowie. Rozróżniałem jedynie dwie barwy głosu i miałem ogromną nadzieję, że to Calum i Ashton, a nie te okropne wilkołaki.
Spróbowałem wziąć głębszy wdech, ale nie udało mi się to i jedynie podrażniło moją tchawicę, przez co zacząłem kaszleć.
- Luke! Wszystko dobrze? Jak się czujesz? - ktoś doskoczył do mnie i zgarnął włosy z czoła, w międzyczasie zasypując lawiną pytań.
Próbowałem otworzyć oczy i kiedy już mi się to udało, wszystko było rozmazane. Nie wiedziałem co się dzieje, zacząłem krzyczeć i płakać jednocześnie. Czyjeś silne ramiona przycisnęły mnie do, jak sądzę, kanapy i przytrzymały tam.
- Luke, już dobrze. Co się dzieje? - usłyszałem przy uchu cichy szept i domyśliłem się, że to wilkołak.
- Ash, ja nic nie widzę - zacząłem panikować. - Ja umieram, tak? - krzyknąłem przerażony i zacząłem miotać się na kanapie. Dłonie, jak sądzę, Caluma wciąż trzymały mnie mocno i nie pozwalały wyrwać się.
- Shh, nic się nie dzieje, Luke - Ashton próbował mnie uspokoić i zaczął głaskać po głowie. Za to brunet przyciągnął mnie do siebie, a ja ufnie wtuliłem się w jego ciało i zacząłem cicho szlochać. Wiedziałem, że moje łzy wsiąkały w koszulkę wampira, ale przestałem po chwili w ogóle myśleć, wyłączyłem się.
Przez kilka dni nie odzywałem się do przyjaciół i jedynie leżałem w łóżku, patrząc tępo w ścianę naprzeciwko. Widziałem już dobrze, ale nie myślałem, nie miałem na to siły.
Czwartego dnia do "mojego" pokoju wpadł zdyszany Ash, a jego rozbiegany wzrok zatrzymywał się na wszystkim tylko nie na mnie.
- Coś się stało? - spytałem delikatnie i niemal machinalnie. Nie popatrzyłem na niego, wolałem obserwować ścianę.
- Musisz nam pomóc, Luke! M, on cię potrzebuje. On umiera, człowieku! - doskoczył do mnie i zaczął trząść moimi ramionami.
- Co? - spytałem głupio i poruszyłem się niespokojnie pod kołdrą.
- On tęskni, Luke. Zrozum to, że on bez ciebie nie może żyć - westchnął cicho. - Cały las umiera, on umiera. Musisz mu pomóc. Nie proszę cię o tylko dlatego, że jest moim przyjacielem, tylko dlatego, że wiem, że miłość, którą cię obdarzył jest prawdziwa - spojrzał na mnie smutno, ale ja już wyskakiwałem z łóżka.
Bo dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo kocham tego demona.
- Przyjdźcie później czy coś - rzuciłem jedynie nawet się z nimi nie żegnając i wybiegłem z ich domu, kierując się do tego mojego.
Przedzierałem się przez gęste chaszcze, aż w pewnym momencie na mojej drodze stanęło wielkie zwierzę. Kłapało pyskiem na wszystkie strony, a białe zęby błyskały niebezpiecznie.
- Dobry piesek, siad - mamrotałem cicho, wystawiając przed siebie dłoń i cofając się do tyłu. Im bardziej się oddalałem, tym bardziej to coś się do mnie zbliżało. Patrzyło na mnie groźnie, a ja nie wiedziałem jak się zachować.
Pamiętam jeszcze, że rzuciło się na mnie, a ja poczułem niewyobrażalny ból w łydce. Później nic, czarna dziura.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro