Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26

Od kilku godzin błądziłem po lesie, co chwilę stając i przytrzymując się jakiegoś drzewa, żeby nie upaść. Czułem się okropnie, a ból brzucha i zawroty głowy w niczym mi nie pomagały.

Przez kilka następnych minut po prostu stałem przy drzewie, które wyglądem przypominało buk, jednak na pewno nim nie było i przykładałem dłoń do brzucha, żeby jakoś minimalnie załagodzić ostry ból. Dodatkowo czułem, jak nieprzyjemnie ściska mi się żołądek i wiedziałem, że muszę coś zjeść, żeby nie stracić przytomności.

Wziąłem głęboki wdech i z całej siły odepchnąłem się od drzewa, stając na równe nogi. Nie chciałem siadać, to tylko pogorszyłoby mój stan, który i tak nie był najlepszy.

Rozejrzałem się dookoła i ze smutkiem stwierdziłem, że byłem w tym miejscu kilkanaście minut temu. Sapnąłem zirytowany, wlokąc nogami do przodu. Byleby iść przed siebie.

- M, gdzie jesteś? - mamrotałem niewyraźnie pod nosem, a na czole czułem kropelki potu, które po chwili zaczęły spływać w dół mojej twarzy. Było mi coraz duszniej i gorzej.

Zataczałem się, więc usiadłem na ziemi, zapominając o wcześniejszym postanowieniu, żeby tego nie robić.

Nie wiem przez ile, i na ile, odpłynąłem, ale poczułem, że ktoś trzyma mnie w swoich ramionach. Poruszyłem się niespokojnie, ale nie próbowałem wyrwać. Wiedziałem, że nie mam ani siły, ani szansy na uwolnienie się. Przymknąłem za to oczy  i później nie pamiętam już nic.

Ciche szepty dochodziły do moich uszu, ale były jakby zniekształcone i urywały się w połowie. Rozróżniałem jedynie dwie barwy głosu i miałem ogromną nadzieję, że to Calum i Ashton, a nie te okropne wilkołaki.

Spróbowałem wziąć głębszy wdech, ale nie udało mi się to i jedynie podrażniło moją tchawicę, przez co zacząłem kaszleć.

- Luke! Wszystko dobrze? Jak się czujesz? - ktoś doskoczył do mnie i zgarnął włosy z czoła, w międzyczasie zasypując lawiną pytań.

Próbowałem otworzyć oczy i kiedy już mi się to udało, wszystko było rozmazane. Nie wiedziałem co się dzieje, zacząłem krzyczeć i płakać jednocześnie. Czyjeś silne ramiona przycisnęły mnie do, jak sądzę, kanapy i przytrzymały tam.

- Luke, już dobrze. Co się dzieje? - usłyszałem przy uchu cichy szept i domyśliłem się, że to wilkołak.

- Ash, ja nic nie widzę - zacząłem panikować. - Ja umieram, tak? - krzyknąłem przerażony i zacząłem miotać się na kanapie. Dłonie, jak sądzę, Caluma wciąż trzymały mnie mocno i nie pozwalały wyrwać się.

- Shh, nic się nie dzieje, Luke - Ashton próbował mnie uspokoić i zaczął głaskać po głowie. Za to brunet przyciągnął mnie do siebie, a ja ufnie wtuliłem się w jego ciało i zacząłem cicho szlochać. Wiedziałem, że moje łzy wsiąkały w koszulkę wampira, ale przestałem po chwili w ogóle myśleć, wyłączyłem się.

Przez kilka dni nie odzywałem się do przyjaciół i jedynie leżałem w łóżku, patrząc tępo w ścianę naprzeciwko. Widziałem już dobrze, ale nie myślałem, nie miałem na to siły.

Czwartego dnia do "mojego" pokoju wpadł zdyszany Ash, a jego rozbiegany wzrok zatrzymywał się na wszystkim tylko nie na mnie.

- Coś się stało? - spytałem delikatnie i niemal machinalnie. Nie popatrzyłem na niego, wolałem obserwować ścianę.

- Musisz nam pomóc, Luke! M, on cię potrzebuje. On umiera, człowieku! - doskoczył do mnie i zaczął trząść moimi ramionami.

- Co? - spytałem głupio i poruszyłem się niespokojnie pod kołdrą.

- On tęskni, Luke. Zrozum to, że on bez ciebie nie może żyć - westchnął cicho. - Cały las umiera, on umiera. Musisz mu pomóc. Nie proszę cię o tylko dlatego, że jest moim przyjacielem, tylko dlatego, że wiem, że miłość, którą cię obdarzył jest prawdziwa - spojrzał na mnie smutno, ale ja już wyskakiwałem z łóżka.

Bo dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo kocham tego demona.

- Przyjdźcie później czy coś - rzuciłem jedynie nawet się z nimi nie  żegnając i wybiegłem z ich domu, kierując się do tego mojego.

Przedzierałem się przez gęste chaszcze, aż w pewnym momencie na mojej drodze stanęło wielkie zwierzę. Kłapało pyskiem na wszystkie strony, a białe zęby błyskały niebezpiecznie.

- Dobry piesek, siad - mamrotałem cicho, wystawiając przed siebie dłoń i cofając się do tyłu. Im bardziej się oddalałem, tym bardziej to coś się do mnie zbliżało. Patrzyło na mnie groźnie, a ja nie wiedziałem jak się zachować.

Pamiętam jeszcze, że rzuciło się na mnie, a ja poczułem niewyobrażalny ból w łydce. Później nic, czarna dziura.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro