Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20

- Chodźmy gdzieś - zajęczałem granatowowłosemu do ucha, będąc znudzonym do granic możliwości.

Już od tygodnia siedzimy w domu, a kiedy mam ochotę wyjść na spacer, M kategorycznie odmawia. Zaczęło mnie to już powoli nudzić.

- Po co? - prychnął tylko, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem, i wrócił do lektury.

On przynajmniej miał co robić, nie to, co ja. Całymi dniami siedziałem i się nudziłem, a w dodatku Mały nagle zniknął. Bez niego nudziłem się śmiertelnie, zaczynając powoli rozmawiać ze stokrotkami.

- Bo nie mam co robić? Bo mi się nudzi? Bo chcę w końcu poczuć świeże powietrze? - wymieniałem na palcach, oglądając słońce, które dopiero wychodziło zza drzew.

- Jak chcesz powietrza, to otwórz okno - mruknął jedynie i przewrócił kartkę.

- No dawaj, będzie fajnie - próbowałem go namówić. - Przed nami cała doba, spójrz tylko na zewnątrz! - zawołałem zrozpaczony. - Zapowiada się śliczna pogoda!

- Nie skłonisz mnie do opuszczenia tej chatki, Luke - popatrzył na mnie surowo i zamknął książkę, wcześniej jednak zaznaczając sobie stronę, na której skończył czytać.

- A chcesz się założyć... - zawahałem się przez chwilę, czy aby na pewno użyć tego słowa. - Tatusiu? - dokończyłem szeptem i patrzyłem, jak nagle zamiera w bezruchu.

- Powtórz to - zażądał twardo.

Uśmiechnąłem się cwanie i powtórzyłem:

- Chcesz się zało...

- Nie to - warknął, przerywając mi w połowie zdania.

- A co?  - udawałem niewinnego i z radością patrzyłem, jak podnosi się w końcu z tej zapyziałej kanapy.

Stanął przede mną i popatrzył z góry. Wyglądał na zdenerwowanego i zacząłem mieć pewne obawy.

- To drugie - warknął i mogę przysiąc, że w jego oczach zamigotały miedziane plamki.

- Tatusiu? - powtórzyłem niewinnie i przygryzłem wargę, patrząc prosto w jego tęczówki.

- Oh, kurwa - jęknął. - Mógłbym słuchać tego całymi dniami.

- Będziesz słuchał, jeśli tylko wyjdziemy się przewietrzyć - zawyrokowałem i uśmiechnąłem się szeroko, lubieżnie oblizując usta.

- Szantaż?

Widziałem, jak unosi do góry kącik ust i podnosi jedną brew, patrząc na mnie podejrzliwie.

- O tak, szantaż - zgodziłem się z nim, przytakując głową. - Bardzo dobrze to ująłeś - pochwaliłem go. - A jeśli pójdziemy na małą wycieczkę, to będziesz to słyszał nawet w nocy - wyszeptałem cicho i patrzyłem, jak M przygryza swoją malinową wargę i, o mój boże, to był tak cholernie pociągające.

- W takim razie wycieczka, blondynko - warknął tylko i chwycił mnie za rękę, ciągnąc do wyjścia.

Nie sprzeciwiałem się. Przeciwnie, szedłem z uśmiechem na ustach i tylko czasami potykałem się o jakieś wystające korzenie.

- Możesz mnie już puścić - mruknąłem po kilku minutach takiego ciągnięcia mnie.

Granatowowłosy puścił mnie, a ja odczułem coś na wzór pustki i skrzywiłem się na to uczucie.

Szliśmy przez półtorej godziny i moje nogi zaczynały powoli odczuwać tego skutki. Usiadłem zmęczony na ziemi i oparłem się o jakieś drzewo, przymykając powieki i łapiąc oddech.

Ale tym razem coś było nie tak.

Słyszałem jakieś dziwne szmery za sobą, ale na pewno nie było to zza drzewa. Zmarszczyłem zdezorientowany brwi i wsłuchałem się w dźwięk.

Brzmiało, jak szczypce czy nożyce, a do tego wydawało ciche piski.

Co to...?

- Luke, idziesz?! - krzyknął za mną demon, a ja podniosłem się i, wciąż zdezorientowany, pobiegłem za nim.

Zapomniałem o tym incydencie, kiedy chwilę później znaleźliśmy się w mieście.

I to nie byle jakim mieście.

To było miasto demonów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro