20
- Chodźmy gdzieś - zajęczałem granatowowłosemu do ucha, będąc znudzonym do granic możliwości.
Już od tygodnia siedzimy w domu, a kiedy mam ochotę wyjść na spacer, M kategorycznie odmawia. Zaczęło mnie to już powoli nudzić.
- Po co? - prychnął tylko, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem, i wrócił do lektury.
On przynajmniej miał co robić, nie to, co ja. Całymi dniami siedziałem i się nudziłem, a w dodatku Mały nagle zniknął. Bez niego nudziłem się śmiertelnie, zaczynając powoli rozmawiać ze stokrotkami.
- Bo nie mam co robić? Bo mi się nudzi? Bo chcę w końcu poczuć świeże powietrze? - wymieniałem na palcach, oglądając słońce, które dopiero wychodziło zza drzew.
- Jak chcesz powietrza, to otwórz okno - mruknął jedynie i przewrócił kartkę.
- No dawaj, będzie fajnie - próbowałem go namówić. - Przed nami cała doba, spójrz tylko na zewnątrz! - zawołałem zrozpaczony. - Zapowiada się śliczna pogoda!
- Nie skłonisz mnie do opuszczenia tej chatki, Luke - popatrzył na mnie surowo i zamknął książkę, wcześniej jednak zaznaczając sobie stronę, na której skończył czytać.
- A chcesz się założyć... - zawahałem się przez chwilę, czy aby na pewno użyć tego słowa. - Tatusiu? - dokończyłem szeptem i patrzyłem, jak nagle zamiera w bezruchu.
- Powtórz to - zażądał twardo.
Uśmiechnąłem się cwanie i powtórzyłem:
- Chcesz się zało...
- Nie to - warknął, przerywając mi w połowie zdania.
- A co? - udawałem niewinnego i z radością patrzyłem, jak podnosi się w końcu z tej zapyziałej kanapy.
Stanął przede mną i popatrzył z góry. Wyglądał na zdenerwowanego i zacząłem mieć pewne obawy.
- To drugie - warknął i mogę przysiąc, że w jego oczach zamigotały miedziane plamki.
- Tatusiu? - powtórzyłem niewinnie i przygryzłem wargę, patrząc prosto w jego tęczówki.
- Oh, kurwa - jęknął. - Mógłbym słuchać tego całymi dniami.
- Będziesz słuchał, jeśli tylko wyjdziemy się przewietrzyć - zawyrokowałem i uśmiechnąłem się szeroko, lubieżnie oblizując usta.
- Szantaż?
Widziałem, jak unosi do góry kącik ust i podnosi jedną brew, patrząc na mnie podejrzliwie.
- O tak, szantaż - zgodziłem się z nim, przytakując głową. - Bardzo dobrze to ująłeś - pochwaliłem go. - A jeśli pójdziemy na małą wycieczkę, to będziesz to słyszał nawet w nocy - wyszeptałem cicho i patrzyłem, jak M przygryza swoją malinową wargę i, o mój boże, to był tak cholernie pociągające.
- W takim razie wycieczka, blondynko - warknął tylko i chwycił mnie za rękę, ciągnąc do wyjścia.
Nie sprzeciwiałem się. Przeciwnie, szedłem z uśmiechem na ustach i tylko czasami potykałem się o jakieś wystające korzenie.
- Możesz mnie już puścić - mruknąłem po kilku minutach takiego ciągnięcia mnie.
Granatowowłosy puścił mnie, a ja odczułem coś na wzór pustki i skrzywiłem się na to uczucie.
Szliśmy przez półtorej godziny i moje nogi zaczynały powoli odczuwać tego skutki. Usiadłem zmęczony na ziemi i oparłem się o jakieś drzewo, przymykając powieki i łapiąc oddech.
Ale tym razem coś było nie tak.
Słyszałem jakieś dziwne szmery za sobą, ale na pewno nie było to zza drzewa. Zmarszczyłem zdezorientowany brwi i wsłuchałem się w dźwięk.
Brzmiało, jak szczypce czy nożyce, a do tego wydawało ciche piski.
Co to...?
- Luke, idziesz?! - krzyknął za mną demon, a ja podniosłem się i, wciąż zdezorientowany, pobiegłem za nim.
Zapomniałem o tym incydencie, kiedy chwilę później znaleźliśmy się w mieście.
I to nie byle jakim mieście.
To było miasto demonów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro