19
Trochę zaniepokojony rozejrzałem się po łazience, ale nie zauważyłem nikogo, oprócz kotka turlającego się po miękkim dywanie na środku pomieszczenia.
Przeszły mnie ciarki i poczułem, że robię się senny w niezbyt naturalny sposób.
- Nie, nie, nie! - złapałem się za głowę, próbując powstrzymać się przed odpłynięciem do krainy snów.
Nie mogłem zasnąć teraz w wannie! Utopiłbym się!
Ale im bardziej się starałem, tym szybciej moje oczy się zamykały. W ostatniej chwili wyciągnąłem korek i nabrałem w usta powietrza, wiedząc, że gdy zasnę, osunę się, a przez to moja głowa znajdzie się pod wodą.
W śnie nie mogłem znaleźć tych dziwnych drzwi. Czułem się uwięziony.
Jednak nie mogłem narzekać. Sen polegał na tym, że granatowowłosy robił mi loda i całował tak namiętnie, że nie wiedziałem gdzie jest góra, a gdzie dół.
Obudziłem się jakby wieczność później i zauważyłem, że nadal leżę w wannie, a bury kotek liże mój tors i wije się na nim, cały oblepiony spermą.
- O boże... - westchnąłem.
- Meeeooow? - zwierzak uniósł łepek i spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Teraz trzeba cie z tego umyć. Przepraszam malutki. - podrapałem go za uszkiem i napuściłem ponownie wody, jednak tym razem o wiele mniej, żeby kotek się nie utopił.
Dokładnie wypłukałem jego sierść z białej substancji i wyszedłem z tej nieszczęsnej wanny. Opatuliłem mojego małego przyjaciela puchatym, białym ręcznikiem, a sam szybko się wytarłem i ubrałem w dresy.
- Co do...?! - pisnąłem zszokowany widząc w lustrze ciemne ślady na szyi i obojczyku.
Dokładnie w miejscach, w których robił je M ze snu.
Chyba, że to nie był do końca sen...
Nie. To niemożliwe. Przecież drzwi były zamknięte, a kotki nie umieją robić malinek. Chyba...
Wziąłem zwierzątko na ręce po dokładnym wytarmoszeniu go w ręczniku i skierowałem się do kuchni w nadziei na szklankę wody.
Usiadłem przy stoliku i posadziłem kotka nas blacie.
- Czemu on mi to robi? - westchnąłem smutno. - Myślałem, że już będzie dobrze i nagle on znów mnie usypia. Tak bardzo mu przeszkadzam?
Ogoniasty miałknął pocieszająco i wsunął głowę pod moją dłoń, prosząc tym samym o trochę pieszczot.
- Może chodzi o to, że wychodzę z pokoju kiedy chce? Albo on w ogóle już mnie nie chce? Ale w takim razie czemu jeszcze mnie tu trzyma? Mógłby przecież uśpić mnie, wynieść do lasu i tam zostawić.
Kotek nadstawił uszu i zeskoczył z mebla, a kiedy chciałem za nim iść na korytarz, nie było po nim śladu.
Ciężko padłem na moje łóżko i zwinąłem się w naleśnika smutku i myśli.
Jakoś dwie godziny później, do pokoju ktoś zapukał i po chwili ujrzałem granatowowłosego z tacką chruścików w rękach.
- Hey Luke. - powiedział delikatnie i usiadł na skraju łóżka.
- Cześć. - mruknąłem smutno.
W całym pomieszczeniu unosił się cudowny zapach mojego przysmaku obsypanego czymś różowym, co zapewne było odpowiednikiem cukru pudru.
- Znalazłem książkę z przepisami w biblioteczce i pomyślałem, że... Przepraszam Luke. Nie chciałem tego robić, po prostu...
- Powiedz mi po prostu czy są jadalne, a wtedy możesz się tłumaczyć. - przerwałem mu calutki czas wpatrując się w smakołyki.
M wziął jednego, ugryzł i zamruczał z uwielbieniem.
- Cudowne. - rzucił, szybko zjadając go do końca.
Różowy puder smakował naprawdę dokładnie jak ten który znam, a przy tym wyglądał słodko. Rzeczywiście były cudowne.
- Ja... Wiesz to nie tak, że cię nie chce czy coś. Bardzo cię lubię. Nawet za bardzo... - mruknął pod nosem, a mój mózg od razu zareagował.
Co to znaczy? Jak to? Czemu? O co mu chodziło?
- Twoja obecność, przynosi czyste szczęście całemu temu domowi. Nawet stokrotki, które stoją na parapecie w kuchni cię polubiły, a z nimi to nie tak łatwo.
Nie mogłem powstrzymać się od zachichotania na jego stwierdzenie.
Ten chłopak był niesamowity.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro