17
Obudziłem się na swoim łóżku. Słabo otworzyłem oczy, jednak wszystko było zamazane. Moja głowa pękała przez natłok myśli i powoli powracające wspomnienia.
- Nareszcie się obudziłeś... Zawołam M. Przygotuj się na porządny opieprz. - usłyszałem gdzieś obok siebie i dopiero wtedy zauważyłem Ashton'a wstającego z krzesła obok łóżka.
Zaskomlałem cicho z bólu. Czułem jakby całe moje ciało wyżerała jakaś trucizna.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wpadł granatowowłosy.
- Ty cholerny idioto! - krzyknął. - Miałeś się tylko wysikać, a nie włazić w pnącza! Ciesz się, że to była odmiana trująca, a nie wijąca! Jak ty w ogóle jeszcze żyjesz?!
Załkałem cichutko na hałas i ostry głos aktualnie granatowookiego.
Już wcześniej zauważyłem, że jak tylko demon jest wkurzony, to jego oczy zmieniają kolor, a plamki zaczynają pobłyskiwać pięknym złotym.
- Tak strasznie się martwiłem. - szepnął nagle przytulając się do mnie.
- C-co się tak właściwie stało...? - spytałem przymulony.
- Trujące pnącza zamykają cię w małej przestrzeni, rozpylają taki dziwny gaz przez który jesz owoc, który ci podają i tracisz przytomność. Owoc ma w sobie bardzo trujące toksyny i sprawia, że ofiara umiera w przeciągu trzech godzin.
- Ja... Umrę? - spytałem zdziwiony. Nadal jeszcze do końca nie kontaktowałem.
- Gdyby tam miało być, już byłbyś na drugiej stronie.
- A jakby to były te... Drugie takie? - zwinąłem się w kulkę chcąc ograniczyć ból, a chłopak zmusił mnie do rozprostowania kończyn i zaczął delikatnie masować po brzuchu.
- Wijące pnącza to takie macki hentai (musiałam x'-D). Owijają się wokół ciebie, gwałcą, po czym... Zwracając uwagę na to że jesteś chłopakiem... "udusiłyby" ci penisa i w przypadku obu płci rozerwały od środka.
Zadrżałem trochę obrzydzony obrazami które pojawiły się w mojej głowie.
- Tak strasznie bałem się, że już się nie obudzisz...
- Widocznie jestem odporny na takie toksyny. Może dlatego, że całe życie mieszkałem w mieście? Wiesz, duża ilość spalin, mnóstwo chemii w jedzeniu...
- Prześpij się jeszcze trochę.
- A ty...
- Będę tutaj.
- Mhm... - zamruczałem, przytuliłem się do niego i zapadłem w sen.
Jednak nie było tak jak zawsze. Dokładnie wiedziałem co się dzieje. Była jakaś powódź. Biegłem ulicami, kiedy nagle na środku drogi zobaczyłem drzwi.
Przeszedłem przez nie i znalazłem się na długim korytarzu pełnym podobnych drzwi. Niepewnie otworzyłem te znajdujące się dokładnie na przeciwko moich i zobaczyłem morze krwi, a na samym jego środku, na wielkim łóżku leżał Calum.
Zemdliło mnie i szybko zamknąłem je. Za to otworzyłem kolejne, za którymi znajdował się Ashton mocno posuwający Calum'a związanego na łóżku i z toną zabawek wokół.
Kiedy wróciłem na korytarz drzwi nagle zmieniły się miejscami, a przede mną pojawiły się piękne, granatowe ze złotymi ornamentami.
Od razu skojarzyły mi się z M i pewnie dlatego tak bardzo niepewnie przez nie przeszedłem.
Byłem w jakimś pokoju gdzie znów zobaczyłem dwójkę chłopaków. Młodsza wersja mnie i chłopak z dziwnymi, blond włosami oraz ciemnymi pasemkami, i kosmiczną grzywką. Ten drugi z twarzy wyglądał jak granatowowłosy demon.
- Myślisz, że tata się zgodzi?
- Oboje się zgodzą, no chodź! No Nath!
- Ale co jeśli... Shane ja się boję. Nigdy nie chodziliśmy sami do lasu.
- Nie bój się! - młodszy ja przytulił chłopaka. - Przecież jesteśmy w jakiejś części tym co tata. Poza tym wszystko nas tu zna. Las nie zrobi nam krzywdy.
I wtedy nagle zostałem wyrzucony za drzwi, które nagle zniknęły, zastąpione innymi.
Co tu się dzieje?
Powoli wybudziłem się z dziwnego snu żeby zobaczyć M delikatnie bawiącego się moimi włosami.
- Jak się czujesz Luke? - spytał szeptem.
- Lepiej. Wciąż dziwnie, ale lepiej.
- To dobrze blondynko. Może masz ochotę na coś do jedzenia? Nauczysz mnie gotować jakieś ludzkie jedzenie co?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro