Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

One

Ze snu wyrwały go promienie sło­neczne, które wpa­dały do pomiesz­cze­nia przez wąskie szpary w role­tach. Te diabelstwa zawsze znajdywały nawet najmniejszą lukę, aby wedrzeć się do środka i napsocić, skacząc po jego twarzy.

Napa­sto­wały jego powieki, aż do momentu, kiedy je otwo­rzył, tym razem wygrały, tak naprawdę to wygrywały każdego dnia. Jedynie w chłodniejszych miesiącach, były besztane przez ciemność panującą dookoła i grzecznie siedziały w ciszy.

W pierw­szych chwi­lach nie zdawał sobie sprawy, który jest dzisiaj dzień tygo­dnia ani czy to jemu tak śmierdzi z ust, każdy człowiek do pięciu minut po obudzeniu się, zachowuje i czuje się, jakby miał promil alkoholu we krwi.

Jego poranne prze­my­śle­nia prze­rwał mokry, szorstki język, który prze­mie­rzył całą długość jego policzka, zostawiając mokrą smugę.

Skrzywił się nie­zmier­nie, widząc jak biała, puchata kula szczęścia, merda swoim przyciętym ogonem na widok jej Pana. Pewnie dlatego, że jest głodna i wie, że kiedy jej właściciel przebudza się rano, to zaraz dostanie śniadanie.

Zgar­nął ją w swoje ramiona, zmie­nił pozy­cję na wygodniejszą i uło­żył psa na swo­jej klatce piersiowej.

Poskro­bał małą bestyjkę za uszami, na co zwie­rzę zamer­dało ponow­nie ogonem. Zwierzęta są takie łatwe w uszczęśliwieniu, że aż go to rozczula.

Zapewne leniłby się w łóżku jesz­cze długi czas, gdyby nie dosyć gło­śne rozmowy dobie­gające z dołu. Kto rano miał na tyle chęci, aby nęcić spokojny poranek?

Westch­nął cierpiętniczo, uświa­da­mia­jąc sobie, do kogo należy ten bar­dziej piskliwy głos — mamusia.
Kochana rodzicielka została obdarowana przez matkę naturę bardzo wysokim i donośnym tonem głosu. Za to on stał chyba w innej kolejce.

Odło­żył psa na bok i pod­cią­gnął swoje zdrę­twiałe ciało do siadu z niemałą dezaprobatą.
Prze­cią­gnął się, a sły­sząc, jak wszyst­kie jego kości raz po razie strzy­kają, czuł dziwną satysfakcję, niczym folia bąbelkowa, która miała mieć kojące działanie.

Z drugiej strony, jemu też strzelały pęcherzyki powietrza, umiejscowione pomiędzy szczelinami w kostkach.

- Jestem rodziną z folią bąbelkową.. - ciszę panującą w jego sanktuarium zwanym potocznie pokojem, przerwał jego zachrypnięty poranny głos, sam czuł zażenowanie z wypowiedzianych słów.

Wstał wresz­cie z wygod­nego łoża, aby narzu­cić na sie­bie pierw­sza lep­szą koszulkę, nie miał ani siły, ani chęci, aby szukać spodenek.
Otwo­rzył drzwi i mozol­nym kro­kiem zszedł na dół. A tuż za nim jak cień, podążała jego mała, biała energiczna kula.

Zszedł po schodach tuż do salonu, który był oddzielony od kuchni tylko lichą ścianą o według niego paskudnym, piaskowym kolorze.
Odruchowo usiadł przy swoim sta­łym miej­scu przy stole.

Dopiero po kilku sekun­dach dotarł do niego fakt, że z kuchni dobie­gają nie dwa dam­skie głosy, jeden był z pew­no­ścią męski.
Zdzi­wiony wstał od stołu i zaszedł do kuchni.

Jego mama stała obok wyso­kiego bru­neta, kar­miąc go owo­cami, wspo­mniany wcze­śniej mężczyzna ocho­czo się nimi zaja­dał. Obrzydliwa scena wyjęta z taniego romansidła.

Tak zajęci sobą, nie zauważyli, że w pomiesz­cze­niu nie są sami.

Dopiero ciche chrząk­nię­cie ze strony Taehy­unga, przywró­ciło ich do rzeczywistości.

Kobieta spoj­rzała na swo­jego syna i posłała mu sze­roki uśmiech.

Jed­nak blon­dyn, zamiast na nią, patrzył na męż­czyznę wzro­kiem, który mógł przeszyć na wylot.

- Kto to jest? - wska­zał pal­cem na męż­czyznę, który stał oparty o blat, zlustrował dokład­niej całej jego ciało. Nieładne i niegrzeczne zachowania, jednak wiedział, że ów mężczyzna długo tu nie zabawi, więc akceptacja z jego strony mu zwisała i lekko powiewała.

Spojrzał na jego sylwetkę i ubiór od góry do dołu.
Szare spodnie od marynarki, które były dopasowane w każdym miejscu, biała koszula, na której nie było ani jednego marszczenia, a na klatce piersiowej po lewej stronie dumnie siedział znaczek znanego projektanta, jego nadgarstek zdobił posrebrzany zegarek, a strój uwieczniały czarne mokasyny.

Nic specjalnego, typowy biznesmen z minimalnym poczuciem mody, ale sporawym poczuciem estetyki.

- To jest Jung­kook, spotykamy się od mie­siąca. - odpo­wie­działa z sze­rokim uśmie­chem, na co naj­młod­szy z towarzystwa zmarsz­czył nos.

Jego matka miała ten­den­cję, do cią­głego zmie­nia swoich ado­ra­to­rów. Trafiali się nie­raz starsi pano­wie po czterdziestce, a raz i nawet nauczy­ciel Taehy­unga z minionych lat szkolnych.

Star­szy mężczyzna wycią­gnął rękę w geście przy­wi­ta­nia,na coTaehy­ung zbył go krót­kim „cześć"

Wycią­gnął butelkę wody z lodówki i zwinnie wyminął parę zakochany, chcąc się ewakuować z tego miejsca jak najszybciej.

Usadowił się wygod­nie na kana­pie, a szczeniak spo­czął przy nim, jak na wier­nego kompana przystało.

Nie miał zamiaru bli­żej poznawać nowego amanta swojej matki, mimo że kochał ją całym swoim ser­cem, to jeżeli cho­dziło o męż­czyzn, jego matka zmie­niała ich czę­ściej niż Taehy­ung skarpetki.

Nie wiedział, czy to źle świad­czyło o nim, czy gorzej o jego matce.
Wie­działjedno — że już szkoda mu tego męż­czy­zny. Bo zapewne myśli o świetlanej przyszłości, jako szczęśliwa rodzina z pięknym ogrodem i grillem co sobotę w okresie wiosennym.

Kątem oka dostrzegł, że na sto­liku leży jakiś notes, któ­rego wcze­śniej nie widział w swoim domu.
A to nowość. Nie miał głowy do żad­nych przedmio­tów w szkole. Jed­nak potra­fił zapamiętać najmniejsze szcze­góły z jego domu.

Na obra­zie przed­sta­wia­ją­cym bez­kre­sne morze,na dole wid­niał pod­pis arty­sty, literka „y" w nazwi­sku ów autora była bardziej przy­chy­lona w prawą stronę od reszty liter, sztućce w szufladzie były ułożone od naj­bar­dziej strzę­pio­nych ząbków a jego mama zawsze nie­do­cią­gała szminkę w lewy kącik ust.

Kiedy już trzy­mał ów przedmiot w ręce, kiedy wła­śnie miał go otworzyć, ktoś zwin­nym ruchem wyrwał mu go z rąk, na co Taehy­ung zare­ago­wał cichym jęknięciem.

-Cie­ka­wość to pierw­szy sto­pień do piekła - zawtó­ro­wał Jung­kook, prze­jeż­dża­jąc można rzec, powie­dzieć piesz­czo­tli­wie, po pierw­szej stro­nie notatnika.

- Tak wiem, a kota zabiła ciekawość, jesteś katolikiem czy lubisz po prostu cytować takie rzeczy? - star­szy westchnął cicho, Youngsun wspo­mi­nała mu, że Taehy­ung od dłuższego czasu miewa różne humory i nie da się z nim nor­mal­nieporozmawiać.
Jed­nak chciał mieć dobre kon­takty, bo kto wie, co się póź­niej może stać.

Taehy­ung ni­gdy nie był dobry w nawiązywaniu kontaktów ni­gdy pierw­szy nie wyciągał ręki.
Zaw­sze to on był osobą, która pre­fe­ro­wała być w zaci­szu domo­wego kąta, od hucz­nych imprez na dachu wie­żow­ców, zważywszy na to, że był na to zbyt leniwy.

- Odpowiesz mi? - nie­dane mu było nawet więcej sko­men­to­wać, ponie­waż Jeon ponow­nie znik­nął za ścianą, wra­ca­jąc do swo­jej nowej dziewczyny.

Jak na swój wiek, Taehy­ung był dość roz­wi­nięty emo­cjo­nal­nie, co dziwiło nie tylko wiele osób, ale i samego blondyna.
Jed­nak miał jedną sła­bość, od zawsze bra­ko­wało mu tej męskiej ręki w domu.
Jego ojca nie­zbyt kusiła wizja bawienia się w tatuśka i prze­bie­ra­nia pie­luch.
Dla­tego zwi­nął manaty, tuż przed narodzinami Taehy­unga i słuch po nim zaginął.

Jed­nak on ni­gdy tego nie żałował, jego matka była silną kobietą. Od zawsze była dla niego oparciem i najlepszą przyjaciółką.
Nie roz­pu­ściła, wycho­wy­wała go na sumien­nego i mądrego chłopca, godziła pracę z opiekowaniem się nad nim, przez co zyskała wiele w jego oczach.

Można by pomy­śleć, że szu­kała part­nera nie dla swo­ich potrzeb, tylko dla­tego, aby jej syn wresz­cie poczuł, co to zna­czy mieć ojca.
Jed­nak Taehy­ung ni­gdy nie wykazywał chęci bliż­szego pozna­nia jej part­ne­rów.

Czy z Jung­kookiem będzie ina­czej?
To pyta­nie wywier­cało dziurę w jej gło­wie, nie dawało jej spo­koju, od dnia, kiedy Jeon wyszedł z ini­cja­tywą związku.
Nie prze­szka­dzało mu to, że ma dziecko, więc może udałoby się cokol­wiek zdziałać.

Żyla­ste dło­nie, wład­czo objęły jej pas.
Przy­cią­ga­jąc ją do torsu męż­czy­zny. Czuła jego bijące serce i gorący oddech na swoim karku.
Tak się zamyśliła, że nie zauważyła, kiedy Jung­kook wró­cił do kuchni.

- Mam jedno zle­ce­nie, spotkamy się później. - zło­żył deli­katny poca­łu­nek na policzku kobiety. Piesz­czo­tli­wie gła­dząc jej talie.
Przy­jem­nie cie­pło znik­nęło wraz z uściskiem bru­neta. Poczuła przez to delikatny smutek, lubiła być trzymana w ramionach.
Kiedy zabie­rał rze­czy, posłał blon­dy­nowi sze­roki uśmiech.

Na który nasto­la­tek odpo­wie­dział środ­ko­wym pal­cem, jed­nak tak, aby star­szy tego nie widział.
Pocze­kał, aż drzwi się zamknęły i zwrócił się do mamy, która wła­śnie weszła do salonu.

- Nie podoba mi się ten cały Jeon.

// błędy poprawie później, Hope u like it

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro