Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Sam

Witam,


Po kilku bojach z czasem, w końcu udało mi się skończyć. Miłego czytania i zachęcam do komentowania.



Rozdział 2



13 Wrzesień


Trzy postacie w długich płaszczach, kapturach i półmaskach, lub czymś w rodzaju wysokiego golfa, naciągniętego na usta i nos, przechadzały się ulicami śmiertelnego Nokturnu. W ciągu kilku ostatnich tygodni ulica odżyła, niebyła nietety taka jak przed trzema, lub czterema laty. Obecnie handlowano tu składnikami eliksirów ochronnych, których trudno było szukać na Pokątnej. Ciężko jednak o prawdziwe czarnomagiczne przedmioty, czy składniki.


Trójka przechadzała się swobodnie, jakby była właścicielami ulicy i choć wyglądali na raczej młode osoby, nie było tu nikogo kto by ich zaczepiał. Starzy mieszkańcy instynktownie wyczuwali zagrożenie, a od tych postaci promieniowała pewność siebie, z jaką poruszało się tu niewielu. Zaatakować jednego w ciemnym zaułku, z dobrą przewagą, może warto było by spróbować, ze względu choćby na płaszcz ze smoczej skóry, ale trójkę? Nigdy.


Jedna z postaci zatrzymała się obok straganu z składnikami. Lekki gest dłonią w czarnej aksamitnej rękawiczce, a przed jej brązowe oczy wyleciało coś oślizgłego, podobnego do kalmara. Ten gest wystarczył, by kilkanaście osób zaczęło pośpiesznie oddalać się w boczne zaułki. Wampiry, albo inne podobne. Skoro pokazują się w dzień, choćby i na Nokturnie, choćby i w płaszczach. Wampiry czarujące wśród czarodziejów oznaczały kłopoty.


- Wiesz, że powinny być zbierane w czasie pełni, by były zdatne do eliksirów. Te wyglądają na świeże, a do najbliższej pełni mały niecały tydzień - zapytała tymczasem postać, dziewczęcym głosem, całkowicie nie pasującym do potwora jakim była. - Dlaczego chcesz oszukać tych biednych ludzi?


- Z-z-zapewniam Panią... - sprzedawca, nie wiedział co powiedzieć. Z każdym normalnym klientem mógł kłamać, mógł zwodzić, a ostatecznie mógł kazać mu się wynosić. Wampira nie sposób oszukać. Usłyszy szybsze bicie serca, wyczuje pot i nerwy czarodzieja. - Błagam - wyjęczał kuląc się ze strachu.


- Żałosne - Odpowiedziała druga z postaci. - Potrzebujemy tych składników - powiedział wyciągając pergamin w stronę przerażonego straganiarza. Nie musiał dodawać, że ich nie oszuka.


Oczy sprzedawcy rozszerzyły się, gdy czytał.


- Panie. Nie mam takich składników. Nikt nie ma, nie teraz, kilka lat temu, ale dziś ministerstwo kontroluje wszystko zbyt dokładnie - tłumaczył się, czując na sobie spojrzenia, choć oczy mężczyzny od listy były skryte pod kapturem.


- Nie o to pytałem. Nie powiedziałem, że masz mieć te składniki - odpowiedział odbierając pergamin. - Powiedz mi tylko, kto?


- Panie - wyjęczał, błagalnym tonem.


- Ujmijmy to tak. Zamierzam za to zapłacić, uczciwie. Więc istnieje szansa, że ten do kogo mnie skierujesz będzie ci wdzięczny. Może to być przyjemniejsza wersja, przynajmniej w porównaniu do tej, gdy postanowisz mi nie powiedzieć.


Odwrócił się gwałtownie, tak, że płaszcz zafalował wokół jego kostek. Z jego wyciągniętych przed siebie nagłym gestem dłoni wystrzeliły zaklęcia, trafiając w dwójkę z trójki mężczyzn, który pojawili się na ulicy. Trzecia postać, która do tej pory milczała trafiła trzeciego i ruszyła w ich stronę.


- Mój przyjaciel o coś pytał - powiedziała brązowooka, jakby nie dostrzegła tego, co działo się za jej plecami.


Wampir podszedł do nieprzytomnych Śmierciożerców i podniósł jednego zaklęciem. Maska upadła na bruk, a blondwłosy chłopak patrzył z przerażeniem w kaptur. Zdawało się, że magia trzyma go za szyje, bo ewidentnie się dusił, a jego nogi kopały bezradnie powietrze.


- Wybrałeś złego pana - powiedział zakapturzony, skinął dłonią, a w powietrzu pojawiły się stalowe szpikulce, które upadły i przebiły dwójkę Śmierciożerców leżących na ziemi.


To wystarczyło, by reszta bywalców Nokturnu rzuciła się do ucieczki. Nikt nie chciał być przesłuchiwany przez Śmierciożerców, zwłaszcza, gdy w grę wchodziła śmierć ich kolegów.


- Może masz ochotę opowiedzieć mi o tym co o nich wiesz? Może nawet pozwolę ci potem odejść?- Zapytał zimnym głosem duszącego się młodzieńca.


- Skup się - kobieta, która nadal stała przy stoisku, ponagliła go tonem, który w żaden sposób nie pozostawiał mu możliwości przeciągania odpowiedzi.


- Jest Lafrog, pytajcie w Paryżu, tam prawo jest łagodniejsze, albo Kozieł, w Warszawie. Może ktoś w Egipcie - sprzedawca, zaczął wyrzucać nazwiska, w nadziei, że pozwolą mu odejść.


- Mogłeś to powiedzieć od razu - rzuciła jeszcze kobieta, wznosząc w jego stronę różdżkę. - Obliviate - Zaraz potem zniknęła z głośnym trzaskiem.


Trzeci, który do tej pory się nie odzywał rzucił zaklęcie na ścianę. Wypaliło ono w cegle znak, po czym łapiąc przytomnego śmierciożercę również aportowali.


Sprzedawca spojrzał na ognistą uśmiechniętą twarz, ślepe oczy bez źrenic, wąskie usta, i coś w rodzaju kolców zamiast włosów. Twarz przypominała jakiegoś gada.


**


D.I.C.K.2


**


- Następnym razem, może nie pozwalajmy tylu uciec - zaczęła Cho, gdy zdjęli kaptury w ciemnej piwnicy, do której uciekli.


- Nie mam nic przeciwko, załatwieniu ich po kawałku. Z drugiej strony całość pójdzie na konto wampirów.


- Nie rozpaczaj tak. Z tego młodzieńca wyciągniemy pewnie jakieś nieistotne informacje, albo będziemy mieli szczęście i dowiemy się o jakichś siedzibach - powiedziała Hermiona, która uśmiechała się złowrogo. - Będziesz współpracował, prawda dzieciaku?


Nie dowiedzieli się za wiele, ale jednak poznali dwa punkty, w których można było spróbować się dostać na służbę do Śmierciożerców.


**


D.I.C.K.2


**


Kilka godzin później jeden z wszechobecnych Paryskich żebraków otworzył nagle oczy, gdy usłyszał niespodziewany hałas. Dostrzegł dwie dziewczyny, jedna szczupła z blond lokami, druga niższa o azjatyckiej urodzie miała długie proste włosy, koloru płomiennej miedzi. Pomiędzy nimi stał blondwłosy chłopak, cała trójka ubrana w luźne letnie ubrania, po których widać było, że pieniędzy im nie brakuje. Trójka rozglądała się po zaułku, do którego nie mogli się dostać z innej strony, niż wejście od głównej ulicy. Żebrak wiedział to doskonale, bo niejednokrotnie był świadkiem, jak uliczne gangi zaganiały tu swoje ofiary. Ci zaś, wyglądali jakby pojawili się z powietrza, chwilowe zdezorientowanie i ciekawość, szybko zastąpione znudzeniem.


- Możemy stąd wyjść, okropnie tu cuchnie. Mogliśmy pojawić się bliżej - odezwała się blondynka, po czym trójka ruszyła w stronę głównej ulicy.


- To tylko kilka przecznic, nie narzekaj - odpowiedziała ta z rudymi włosami.


Ciekawość wzięła górę i żebrak wychodząc z swojego tymczasowego schronienia za kontenerem na śmieci, ruszył za nimi. Nie był jakimś mistrzem śledzenia, ale ruchliwa ulica sprawiała, że nie musiał być. Dziesiątki osób szło w tym samym kierunku co on i obiekty jego zainteresowania. Przyglądał im się z coraz większą ciekawością, wyglądali niczym grupa studentów na ostatnich wojażach, przed początkiem kolejnego, a może pierwsze ich semestru. Jednak coś ich wyróżniało, ta celowość ruchów. Zmierzali w konkretne miejsce, nie zwracając uwagi na wystawy, ulicznych artystów, czy przechodniów. Wszyscy schodzi im z drogi, bo mimo młodego wieku i swobodnych ubrań, ich miny wrażały powagę i stanowczość.


W pewnym momencie, gdy po prawej jeden z kierowców zatrąbił na przebiegającego przez jednię przechodnia, żebrak spojrzał na sekundę w kierunku miejsca zdarzenia.


- Dlaczego za nami idziesz? - usłyszał twardy głos, z silnym angielskim akcentem. Odwrócił powoli głowę i spojrzał w jaskrawo zielone oczy chłopaka z zaułka. Przełknął głośno ślinę, bo mimo, że chłopak stał przed nim z niewinnym uśmiechem, to coś w tym spojrzeniu mówiło mu, że śmierć jest jedną z opcji, która była tylko chwilowo wstrzymana. Przez jego głowę, przeleciały niczym obrazy wspomnienia, z ich pojawienia się w zaułku, krótkiej wymiany zdań i ciekawość.


- Ciekawość może cię zabić - powiedział młodzieniec, jakby czytał w myślach. - Wróć do siebie.


Rozległ się dźwięk rozbijanego szkła, gdy witryna sklepu odzieżowego wybuchła, zasypując chodnik odłamkami szkła.


Ponownie spojrzał na chłopaka, ale tego już nie było. Rozejrzał się uważnie i nie dostrzegł także dziewczyn. Przerażenie na jego twarzy było tak duże, że przechodzący obok mężczyzna, zapytał czy wszystko w porządku.


**


D.I.C.K.2


**


- Mogłeś go zostawić w spokoju.


- Musiałem sprawdzić, ten zaułek był dość wygodny, a ministerstwo mogło utrzymywać tam aurora.


- To mogliśmy wybrać bliższe wejście, jeśli zamierzałeś wysadzać okna na głównej ulicy.


- Skupmy się - dodała Cho. - Pokłócicie się w łóżku. Szybciej się wtedy dogadujecie.


Przeszli w kolejny załom i ich oczom ukazała się ulica, z jednej strony bardzo podobna do Pokątnej, a z drugiej całkiem inna. Po pierwsze nie było tu, aż tylu ministerialnych plakatów, ostrzegających o zbiegłych przestępcach, a ludzie wydawali się o wiele radośniejsi. Dodatkowo budynki miały o wiele nowocześniejszy kształt, kafejki oferowały większy wybór już sądząc po samych wyglądach kart wystawionych przed małymi ogródkami, a sklepy z ubraniami zachwycały kolorami.


- Może jednak, Kozieł? - odezwała się ponownie Hermiona, a widząc uniesione brwi Harrego dodała. - Jest dość blisko, ktoś może nas rozpoznać. Poza tym, ładnie tu.


- Warszawa jest za blisko Rosji i Durmstrangu - stwierdziła Cho. - Prędzej tam będą mieli swoich ludzi. Francuskie ministerstwo jest bardziej wyczulone na śmierciożerców.


- Ale Polscy aurorzy są skuteczniejsi.


- Dość - przerwał Potter. - Jesteśmy.


Stali przed wielką apteką, z białymi kolumnami, pomiędzy którymi osadzono okna. Na belce nad drzwiami wypisano złotymi literami "Lafrog & Lafrog, Magiczne eliksiry i składniki. Zał. 1633.".


Harry ruszył do środka, nie zważając czy dziewczyny idą za nim. Jak tylko przecisnął się pomiędzy klientami do kontuaru, rzucił na blat sakiewkę, z której wysypało się kilka złotych galeonów.


- Chciałbym rozmawiać z Lafrog - powiedział łamanym francuskim, mimo iż zaklęcie tłumaczące pozwoliło mu mówić całkiem płynnie.


- Pani wybaczy - wtrąciła szybko Hermiona, rozbawionym tonem. - Mój przyjaciel, pomylił lokal, obawiam się - dodała odwracając się do Harrego i mówiąc niczym do idioty. - Lafrog, tego nie ma i miał nie będzie, to nie jest tu popularne. Szkoda twojego złota. Złapała go za dłoń i zaczęła ciągnąć do wyjścia.


- Proszę pana, - zawołała zaszokowana ekspedientka. - Zostawił pan sakiewkę.


- Och, to drobne, proszę je zatrzymać, jako rekompensatę straconego czasu - rzuciła przez ramię Hermiona.


- Ale proszę pani... tu jest z dwieście galeonów.


- Za mało? - zapytał Harry zatrzymując się mimo ciągnącej go za rękę. - Mam więcej.


W tym jednak momencie Hermionie udało się go szarpnąć, ze słowami, że tyle wystarczy wyciągnęła go z apteki.


**


D.I.C.K.2


**


- Widziałeś minę tej dziewczyny za ladą - śmiałą się już Hermiona. Tym razem była niższa, z czarnymi włosami i typowo nordycką urodą.


- Widziałem, ale nie wyglądało to, aż tak zabawnie - odpowiedział jej Harry, zmieniony za pomocą eliksiru wielosokowego, w piegowatego grubaska. - Dziewczyna pewnie będzie miała kłopoty. Mam nadzieję, że Cho pójdzie teraz łatwiej.


**


D.I.C.K.2


**


Mniej więcej w tym czasie, kiedy Harry z Hermioną odstawiali przedstawienie, pod tytułem, rozwydrzony i zapewne pijany dzieciak, wraz z koleżanką. Cho zakradła się na zaplecze i obecnie chowając się w cieniu kilku skrzyń, zmierzała w stronę laboratorium. Nie opanowała jeszcze skrzaciej teleportacji, tak jak Hermiona i Harry, ale potrafiła już wtopić się w cień.


- Dzień dobry, panienko - usłyszał za sobą męski głos. - Polecam nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Widziałem z kim pani przyszła i pozwolę powiedzieć to, co chce panienka, ale kilku moich ludzi będzie obecnych dla mojej ochrony, z zrozumiałych powodów. Może cię panienka odwrócić.


Była krukonka wyprostowała się wolno z wzniesionymi rękami i spojrzała w kierunku, z którego dobiegał głos. Stał przed nią szczupły mężczyzna około czterdziestki, siwe włosy i rzadki zarost, wraz z białym mugolskim garniturem nadawały mu niezwykle ekscentryczny wygląd, zwarzywszy, że stał na tle skrzyń z eliksirami. Za nim stało jeszcze trzech, osiłków celujących w nią różdżkami.


- Ależ oczywiście, że mogą zostać. Pewnie nawet ułatwią mi to co zamierza - odpowiedziała radośnie. - A pan to? - dodała wyciągając dłoń.


- Lafrog, proszę do mojego gabinetu - wskazał jej kierunek, w którym się skradała. - Trzeci drzwi po prawej, proszę usiąść przed biurkiem i trzymać ręce na oparciach.


Uśmiechnięta Cho, grzecznie poszła w wskazanym kierunku.


- Więc panienko... - Zaczął Lafrog.


- Cho Chang - odpowiedziała, a jej włosy i rysy twarzy natychmiast wróciły do normalnego wyglądu. Czym ewidentnie zaszokowała rozmówcę.


- Więc czego, pani i pani towarzysze chcieliście. Przyznam, że zaciekawiła mnie wasza metoda dostania się tutaj.


- Potrzebowałaby kilku eliksirów i składników, o które trudno teraz w Anglii.


- A cóż to za eliksiry?


Zamiast odpowiedzi Cho wyciągnęła wolnym ruchem zza kurtki kawałek pergaminu i chciała go podać swojemu rozmówcy, ale jeden z ochroniarzy usadził ją za ramię, a następnie zabrał pergamin i sam podał szefowi.


- Zabawne, że to u was jest nielegalne, ale i u nas widzę, kilka pozycji, które i u nas wywołają palpitacje serca, co bardziej praworządnych.


- A pan należy do jakich?


- Obecnie do tych, który mają to co pani potrzebuje. Jak widzę, nie napisała pani ile jest gotowa wydać, jak mam to rozumieć?


- Jestem otwarta na negocjacje.


- Dwadzieścia cztery tysiące i ma pani towar jeszcze dziś - odpowiedział po chwili zastanowienia.


- Skąd taka cena, jeśli mogę zapytać?


- Z jednej strony, mógłbym zażądać o wiele więcej, bo nie pan Potter nie dostanie tego w wielu miejscach. Z drugiej niebezpiecznie dziś trzymać takie rzeczy i odkupując je ode mnie zdejmujecie mi pewien ciężar z ramion.


- Z trzeciej, chyba warto pomóc komuś, kto ma realną szansę powstrzymać Voldemorta?


- A z czwartej ta pomoc może kosztować bardzo dużo.


- Kiedy może pan dostarczyć towar?


- Za kilkanaście minut, a pani pieniądze?


- Teraz - stwierdziła wyjmując sakiewkę. - Rozpakować? - zapytała rozbawiona.


Lafrog wyciągnął rękę i zwarzył sakiewkę, zaglądając do środka. Rzucił dwa zaklęcia, trzymając czubek różdżki, w sakiewce.


- No dobrze. Proszę się rozgościć, zaraz wracam.


Alchemik wyszedł, ale wraz z jednym ochroniarzem, pozostała dwójka stała nieruchomo obok drzwi. Po kilkunastu minutach Lafrog wrócił niosąc dość duże pudło, które postawił na biurku przed Cho.


- Pani część - powiedział, kładąc obok pudła sakiewkę. Dziewczyna wyjęła różdżkę i zdjęcia zabezpieczenia.


- Dziękuję, nie sprawdzi pani zawartości?


- A powinnam?


- Byłbym spokojniejszy, gdyby zechciała pani zamknąć tą transakcję teraz.


Cho niepewnie podeszła do pudła, zerkając przez ramię na strażników. Uchyliła wieczko, dostrzegając fiolki i pudełka z składnikami. Przez kilka sekund nie wiedziała o co chodzi, ale zaraz jeden z eliksirów zmienił kolor na wściekle fioletowy. Odwróciła się w momencie, gdy jeden z ochroniarzy wymierzył w jej twarz różdżką.


- Upuść różdżkę - polecił, a gdy wykonała polecenie, drugi z nich przywołał ją do siebie.


- Przykro mi panno Chang. Oni byli tu pierwsi - odezwał się alchemik głosem całkiem innym od tego jakim mówił do tej pory. Wcześniej był pewny siebie, wręcz arogancji. Teraz głos był pełen lęku. - Poczekamy na pana Pottera, a jak poczeka pani spokojnie i go wezwie, to może nawet pani to przeżyje.


- Nie mogę powiedzieć, że tego nie podejrzewałam. Wiesz, że Harry teraz robi podobne zakupy w Warszawie?


- Koziel? Chcesz mi powiedzieć, że wybraliście amatora, zamiast mnie? - zaśmiał się, z wcześniejszą pewnością. - Wybacz, nie uwierzę w to. Nie wysłałby Ciebie, gdyby nie był gdzieś, w pobliżu.


Obejrzała się, gdy zobaczyła jak w korytarzu pojawia się więcej śmierciożerców, tym razem już w kapturach i maskach.


- Dobrze było by dla ciebie, żeby jednak się pojawił - przemówił ochroniarz, który odebrał jej różdżkę i teraz się nią bawił.


Cho ostrożnie zamknęła pudełko i usiadła w fotelu.


- A jeśli się nie pojawi, to co? Zabierzesz mnie do Niego?


- Czarny Pan raczej, nie będzie miał dla ciebie czasu, ale są inni. Wielu, który chętnie spróbują cię przekonać do wyjawienia informacji - powiedział rzucając jej różdżkę do trzeciego strażnika i oparł się przed nią o biurko.


- Wiesz co? Jesteś słodki. Może jak mnie wypuścisz to cię nie zabiję? - wyciągnęła rękę w jego stronę, robiąc znak by podszedł bliżej.


- Masz mnie za idiotę? - Zapytał i zamierzał się zaśmiać, ale niewielki tatuaż, który miała wokół nadgarstka, w ułamku sekundy rozciągnął się spiralą na całe ramię, a zaraz po tym zmienił z tatuażu, w węża.


Helian skoczyła w stronę gardła śmierciożercy. Cho w tym czasie odepchnęła się nogami i upadając z fotelem rzuciła zaklęcie wysadzające w drzwi obok trzeciego z strażników.


W pomieszczeniu rozległy się dwa głośnie trzaśnięcia, zaraz też większość biura wypełniły gęsty dym, rozświetlany co chwila kolorami zaklęć. Cała walka nie trwała dłużej niż minutę, po której na środku gabinetu stały trzy osoby.


- Nie uda nam się wyjść z eliksirami - powiedziała Cho. - Wyżej jest ich więcej.


- Nie zamierzam tego teraz zostawić - warknął Harry. - Jesteś cała?


- Tak, Lafrog mnie ostrzegł podrzucając do pudła eliksir fałszoskopowy.


- Miło, że panienka to zauważyła. Chciałbym zrobić więcej, ale obawiam się, że nie jestem gotów na opowiedzenie się po, którejś ze stron - odezwał się alchemik podnosząc się zza biurka. - Przy okazji, macie jeszcze jakieś dwie minuty, zanim pojawią się nasi aurorzy. Wszystkie sklepy są chronione zaklęciami ministerstwa, na wypadek napaści.


Harry spojrzał na Hermionę, która oglądała zawartość pudła.


- Wszystko - powiedziała po kilku sekundach. - Oryginały? - zwróciła się do Lafroga.


- Oczywiście.


- Możemy znikać Harry - stwierdziła Cho.


- Nie ma takiej opcji. Nie aportujemy stąd z tym pudłem - wtrąciła Hermiona. - Inaczej każdy wysłałby skrzaty na kradzież. Eliksiry są zabezpieczone i znikną z fiolek, gdybyś sportowała się, z nimi z magazynu. Musimy wyjść ze sklepu.


Cho błyskawicznie wycelowała różdżką w francuza.


- Będziesz łaskaw zdjąć zaklęcie?


- Nie mogę. Zaklęcie jest wbudowane w sklep, eliksiry tu zabutelkowane są nimi objęte.


- Harry, zostawmy to - powtórzyła czarnowłosa. - Możemy wrócić później.


- Nie liczyłbym na to - powiedział Laforg, gdy na piętrze rozległy się odgłosy aportacji i krzyki klientów. - Po takiej napaści ministerstwo zrobi mi taką inwentaryzację, że nie znajdziecie u mnie nic podobnego przez długi czas.


- Hermiono pudło - polecił Harry, samemu rzucając Obliviate na alchemika. - Wyjdziemy spokojnie - dodał narzucając na siebie pelerynę i ruszając w stronę górnego piętra.


Cho ruszyła jako druga, obserwując Helian, która wyczuwała Harrego i w ustalony sposób dawała znać, czy mają iść, czy się zatrzymać.


Już w połowie magazynu, natknęli się na trójkę francuskich aurorów. Dwójka na czole oberwała, zanim zdążyli się zdziwić, trzeci spojrzał na Cho i Hermionę, a potem został trafiony zaklęciem Harrego.


Kolejni aurorzy wydawali się już być przygotowanymi i zapewne tak było. Harry musiał przyznać, że sam także wysłał by zwiadowców, pod zaklęciami monitorującymi. Gdy zbliżyli się do schodów, oczekiwał ich siedmioosobowy oddział, schowany za barierą z pudeł i dodatkowo magiczną tarczą.


- Poddajcie się! - krzyknął ktoś zza osłony.


- Może zrobimy tak. Uczciwie zapłaciliśmy za towar. Lafrog żyje i może to potwierdzić. To, że zostaliśmy napadnięci przez śmierciożerców to nie nasza wina. Leżą tam głębiej martwi, możecie ich wziąć - odpowiedział Harry zdejmując pelerynę.


- W takim razie nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że to sprawdzimy? Oddajcie różdżki, a nic wam nie grozi.


- Nic takiego się nie stanie. My wychodzimy - oznajmił Harry ruszając w stronę barykady.


- Jeszcze kro... - zaczął Auror, ale przerwało mu zniknięcie Pottera, który pojawił się pomiędzy nimi upuszczając niewielką puszeczkę i ponownie aportując się poza osłony.


Niecałą sekundę później rozległ się wybuch, do którego dołączyły krzyki aurorów. Tarcze zniknęły, a trójka ruszyła do przodu. Cho zajęła się czyszczeniem śladów po wybuchu granatu claymore, co prawda z gumowymi kulkami, a nie stalowymi, ale nadal nieprzygotowani aurorzy oberwali naprawdę mocno.


Na poziomie sklepu nie było nikogo, ale za oknami zobaczyli kolejne barykady sił ministerstwa. Potter jednym gestem przywołał do siebie ciała piątki aurorów, którzy bronili schodów i ustawił je jak tarcze.


- Naprawdę nie chcę z wami walczyć. Powtarzam, że zaatakowali nas śmierciożercy - zawołał wychodząc z dziewczynami przed główne wyjście.


- Rzuć różdżkę i połóż się na ziemię!


- Możemy - zapytał Hermiony, odwracając się przez ramię. Ta położyła rękę na jego ramieniu, tak jak Cho.


- Nie jesteśmy wrogami - powiedział jeszcze, gdy otaczały ich macki z czarnego dymu.


**


D.I.C.K.2


**


- I? Co w tym tak tragicznego? - zapytał Syriusz, gdy Harry skończył opowiadać.


- Francuskie ministerstwo wydało, za nami list gończy i wystosowało pisma, do naszego ministra z żądaniem wydania, albo wspólnego pościgu - wyjaśnił Harry. - W efekcie staliśmy się równie poszukiwani co Sam-Wiesz-Kto, zablokowano nasze konta w gringottcie, przejęto kilka domów. Wystawiono nakaz zatrzymania i nagrodę za informację. Za mnie dziesięć tysięcy, a za dziewczyny po dwa.


- Poza tym staliśmy się publiczni - Dodał Remus. - Ludzie dowiedzieli się, że Harry coś planuje. Część odpuściła walkę i uznała, że skoro ktoś coś robi to oni nie muszą. Inna część po zaczęła wierzyć, że Harry jest kolejnym Czarnym Panem, zwłaszcza po tym, jak na jaw wyszły jego dokonania z szkoły.


- Co działo się potem? - ponownie odezwał się Syriusz po kilku minutach ciszy.


- Teraz ja mam pytanie - powiedział Harry mierząc go wzrokiem. - Kiedy byłeś tylko wspomnieniem w różdżce, zdawałeś się rozumieć co dzieje się dookoła mnie, często podpowiadałeś co robić. Dlaczego tego nie pamiętasz?


- Nie wiem. Nie mam żadnych wspomnień z tego okresu.


- To wiem. Gdybyś coś ukrywał, to nie przeszedłbyś badania veritaserum.


- Co? - wykrzyknął Black.


- Remusie?


- Zaraz po odejściu Harrego, w czasie naszej rozmowy zostało ci podane veritaserum, byłeś bardzo szczery w tamtej rozmowie. Musieliśmy mieć pewność - powiedział, w ramach wyjaśnienia, ale nie było w jego głosie słychać skruchy, czy prośby o wybaczenie.


- Rozumiem - powiedział po chwili Syriusz, choć widać było, że przychodzi mu to z trudem.


- Jak wyglądała twoja rozmowa z Williamem, gdy mówił ci o Horcruksach? - zapytała Hermiona.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro