Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.


Severus Snape dawno nie widział panny Granger. Co prawda, nie dowidział od jadu Nagini, ale wzrok miał. Musiał go jednak mylić. Stała się taka...dorosła. Jakby od wojny nie minął ani rok ani dwa a co najmniej pięć. Na ustach miała uśmiech a w postawie pewność siebie, ale jej oczy były zmęczone. Zaokrągliła się na szczęście, odkąd ostatni raz ją widział. 

Pamiętał, że tuż po wojne i w trakcie, przypominała mu młodego siebie. Wtedy we Wrzeszczącej Chacie, oprócz determinacji i wiary w dobro, biło od niej cholerne wycieńczenie i chęć ucieczki. Znał to. Znał, aż za dobrze.

Zlustrował ją wzrokiem, unosząc brew. Trzymał maskę obojętności a każdą głoskę cedził, patrząc na nią srogo. Ale nie mógł przecież zapomnieć jej listu. Stała tak sobie, pyskata i pewna siebie, aż miał ochotę ją ukrócić. 

- nie przewiduję taryfy ulgowej podczas naszych praktyk. - ostrzegł, jakby tylko czekał na to, że ona w ostatniej chwili się wycofa. Bardzo rozpraszały go jej włosy. Nadal były dzikie i kręcone, ale jakieś takie... martwe. Może rzuciła na siebie zaklęcie Glamour? Albo użyła za dużo Ulizanny, albo...Dlaczego w ogóle o tym myślał? Miał ochotę dotkąć tych włosów, rozwalić je i uczesać na nowo, w ciasny kok, który nie zajmie się ogniem, podczas warzenia mikstur. Jednej z niewielu rzeczy, które dawały mu prawdziwe szczęście. Uwielbiał tworzyć eliksiry...i tęsknił za dzieleniem się z kimś odkryciami i przepisami, ale nawet pod wpływem Crucio, by się do tego nie przyznał. 

- widzimy się jeszcze dziś, po kolacji. - powiedział twardo i opuścił gabinet, czując jak się dusi. Dusił się powietrzem, realnością sytuacji i tym, że wszystko dzieje się naprawdę. Jego dotychczasowe życie było przetrwaniem od misji do misji, wypełniał rozkazy, robił, co musiał i czasami spał. Teraz miał sam podejmować decyzje? Mógł odrzucić lub przyjąć prośbę panny Granger i z jakiegoś powodu ją przyjął, choć wcale nie miał na to ochoty. Może to ten durny zeszyt. Tak, to zeszyt, który mu podarowała. Był tak gustowny, że sprawił cud, Severus Snape wyszedł ze swojej nory, przestał gdybać nad śmiercią i udał się do Hogwartu.

Powrót do jego dawnych komnat przyniósł mu ulgę lub coś w jej rodzaju. Jego lochy były zimne, mocne i pełne tajemnic. Wszystko zostało dokładnie, tak jak to zostawił. Przyjechał tu z zaledwie jedną skórzaną walizką i torbą eliksirów, które uwarzył. Severus Snape nie był człowiekiem, posiadającym dużo dóbr materialnych. W zasadzie, to nie miał nic. Był czterdziestolatkiem i miał pieniądze, ale nie miał powodu ani chęci wydawania ich. Nie wiedział nawet na co mógłby je wydać, zresztą nie zasługiwał na rzeczy. Miękki koc i kapcie były w jego umyśle czymś iście patetycznym. Nigdy nie wiedział, jak Minerwa czy taka choćby irytująca Molly Weasley, robi z domu dom. Jego lochy były piękne, ale nie były domem. W zasadzie to nie miał domu. Włożył do szafy swoje trzy szaty nauczycielskie, buty wyjściowe i buty zwykłe. Cztery T-shirty, zupełnie mugolskie i dwie pary ciemnych spodni. Jedne dresy. Na półki pełne książek, dołożył ich jeszcze więcej, zdmuchując kurz. Kazał rozpalić sobie ogień w kominku i postawił zdjęcie Lily na szafce nocnej. Koniec jego rzeczy, nie miał ich więcej. Różdżka smutno leżała sobie na biurku. Nie było sensu noszenia jej, skoro nie mógł jej użyć.


Godziny jak zwykle nie mogły sobie mijać w sposób normalny, musiały albo biec, przemykać mu pod haczykowatym nosem i muskać zaledwie albo nieznośnie, mozolnie się ciągnąć, dręcząc go i nudząc. Tym razem wybrały to drugie, więc postanowił spożytkować wydłużający się czas i czytać, aż do przybycia Panny-Wiem-To-Wszystko. Wiedział, że Minerwa na pewno ją właśnie przetrzymuje i karmi, jak to miała w zwyczaju. Musiała wszystkich niańczyć, więc cieszył się, że chwilowo znalazła sobie inny obiekt swojej wątpliwie przyjemnej troski. Prychnął, mimo że siedział sam.

Książka, choć leżała przed nim otwarta, w ogóle nie umiała utrzymać jego uwagi. Sięgnął po inną, nic, to samo. Za trzecią, zainteresował się tematem połączenia układu nerwowego i rdzenia magicznego, może głupio się łudząc, że odkryje nieodkryte i znów będzie mógł...Nie. Nie myślimy o tym. Strony stawały się coraz dłuższe, powietrze cieplejsze a jego powieki cięższe. Mówiąc sobie, że zamknie oczy tylko na pięć minut, ułożył się w fotelu i zaciągnął zapachem swojego gabinetu. Kurz, książki, wilgoć, palone drewno i słodka nuta cukru, zupełnie bez powodu. Zasnął, choć parę lat temu nie pozwoliłby sobie na taką bezczynność. Ale strony były długie, powietrze ciepłe a powieki...a powieki...


****************************************************************

Hermiona Granger była torturowana herbatą i ciasteczkami przez dobre dwie godziny i choć ceniła sobie profesor Mcgonagall i jej towarzystwo, zbyt nie mogła doczekać się pierwszych praktyk, by usiedzieć spokojnie w miejscu. Minerwa, widząc jak ta przestępuje z nogi na nogę, powiedziała że musi zająć się dokumentami. Hermiona udała zawód a potem wybiegła wręcz na swoje praktyki. Nie mogła się doczekać. Przywołała rękawice ze skóry smoka, bo Snape na pewno żadnych jej nie użyczy. Pewnie stoi tam już, przy bulgoczącym kotle, macha wściekle różdżką i spogląda na drzwi, zastanawiając się czym ją zabić. Przełknęła ślinę, czując lekką gulę w gardle. Wtedy, przy Mcgonagall był taki śmieszny i uroczy, ale gdy będą w zimnych lochach, to on będzie tam panem i mistrzem i na pewno nie będzie taki łagodny. Poczuła się znowu jak durny szczeniak przed lekcją Eliksirów. Uśmiechnęła się do siebie, wspominając te czasy, gdy najważniejszym problemem był esej a największym wrogiem Snape...Chciałaby znów być tak niewinna, lecz wojna zostawiła piętno na każdym, choć nie powinna użalać się nad sobą, wiedząc co przeszedł Harry.

Albo Snape. Ten to nie miał lekko i to od wielu lat. Nie znała szczegółów historii, ale domyślała się, że bycie podwójnym szpiegiem nie należy do wdzięcznych czynności a spotkania z Voldemortem i taką choćby Bellatrix to nie herbatka. Zadrżała na myśl o szalonej czarownicy i przypomniała sobie ból Crucio. Zaznała go tylko raz a pamiętała go tak dokładnie. Wzięła głębszy oddech i z sercem bijącym niesamowicie szybko, otworzyła drzwi do gabinetu Severusa, oczekując jego krzyku lub narzekań, jednak w pomieszczeniu nie było nikogo.

Było tu bardzo zimno, więc rozpaliła ogień w kominku jednym machnięciem różdżki i rozejrzała się. Ten sam surowy, bezosobowy wystrój, co zawsze. Słoiki z różnymi częściami ciała lub niezidentyfikowanymi stworzeniami nie stanowiły najpiękniejszych ozdób, ale czego można spodziewać się po człowieku tak zimnym, jak Severus Snape. Gdy przez kolejne pięć minut nikt się nie pojawił, niepewnie otworzyła drzwi przy biurku, ze stresu zapominając o pukaniu, ale nie było na nich żadnej blokady i weszła do salonu, który na pewno nie mógł należeć do Nietoperza. Rozejrzała się ze zdumieniem. Praktycznie nie widać było ścian, bo wszędzie stały regały z książkami. Przy kominku był czerwony (!) dywan, stały tam doniczki z roślinami leczniczymi a obok fotela był ogromny gramofon, naznaczony wiekiem. Nad nim godło Slytherinu, jedyny akcent wężowej natury Snape'a.  Na czerwonym dywanie stały dwa zielone fotele fotele i dopiero po chwili Hermiona ujrzała, że na jednym z nich wciśnięty jest Snape, otulony swoją czarną, nieśmiertelną szatą i śpi w najlepsze, pochrapując. Nigdy nie spodziewałaby się, że zobaczy go takiego i poczuła się nieco rozczulona, bo po raz kolejny dzisiejszego dnia, zrozumiała, że Severus Snape też jest człowiekiem. Podeszła bliżej. Gdy spał, jego wyraz twarzy był taki łagodny i...


Wrzasnęła, gdy w przeciągu sekundy znalazła się w żelaznym uścisku a przy jej szyi znalazł się sztylet. Wpatrywała się właśnie w zimne, czarne oczy, ogarnięte zwierzęcym szałem, czuła jego zimne dłonie na swojej szyi i nadgarstku, wręcz czuła jego żądzę krwi. Jeden ruch ręką i wykrwawiłaby się na tym dywanie (może jest czerwony, by nie widać było na nim krwi wrogów czarodzieja?) i czuła prawdziwy strach, myśląc, że ten ją zabije, że aż zapomniała, że ma różdżkę. Po chwili jego wzrok się zmienił. Nie było w nim już takiego strachu i złości a zwykłe zmęczenie. No i zaraz złość, znów.

- Granger, do kurwy nędzy, życie ci niemiłe?! - wydarł się na nią i schował nóż w rękaw. - co to ma w ogóle być, jak śmiesz wchodzić do mojego salonu i bezczelnie... - w pośpiechu podszedł do biurka i schował coś, co wyglądało jak zdjęcie, do szuflady. Patrzył na nią ze wściekłością i zrozumiała, że miał rację. Nie powinna zakłócać jego przestrzeni osobistej, ale co mogła poradzić na to, że była tak podekscytowana na ten kurs?

- zaspał pan...- bąknęła głupio, odwracając wzrok.

- nie wiem czy jesteś głupia czy po prostu bezczelna. Choć nie, wiem. Oba. Rusz się i idziemy do gabinetu - wyminął ją i przez sekundę przysięgłaby, że widziała rumieniec wstydu na jego twarzy. - rozpal ogień. - zażądał, wskazując palenisko pod kotłem i zniknął w schowku. Obruszyła się, to on był mężczyzną, jakby sam nie mógł podpalić drewna, no co za leń. Zapaliła różdżkę i dotknęła nią drewna pod kotłem, po czym czekała na niego. Wrócił zaraz z fiolką przeźroczystej cieczy i dał jej powąchać - co to? - odpytał ją.

- Veritaserum. - odparła szybko, mimo że ciecz nie miała żadnego zapachu, dał jej wąchnąć tylko dla zmyłki.

- pięć punktów od Gryffindoru, nigdy bezmyślnie nie wąchaj fiolki z eliksirem, chyba że chcesz wypalić sobie nos. Co jakbym trzymał tam coś żrącego? - zapytał z wrednym uśmiechem. Wrócił do bycia sobą.

- po pierwsze, nie chodzę już do szkoły i nie może mi pan odejmować puntków, po drugie rok się nawet nie zaczął, po trzecie nie zrobiłby tego pan! - oburzyła się.

Tylko prychnął. - nie mów mi co mogę i skoro tak boli cię pięć punktów, to znaczy, że nadal ci zależy, durna babo i mam zamiar to wykorzystywać. I tak. Zrobiłbym to, z ogromną przyjemnością - syknął - gdyby nie ty, spałbym sobie i to nie tu a w moim domu.

- sam się pan zgodził...

- Mało subtelnie dałaś mi do zrozumienia, że mam wobec ciebie dług życia, więc czy naprawdę miałem wybór? - uniósł cienką brew i rozłożył składniki na stole. Wiało od niego jakimś chłodem, smutkiem i czymś, czego nie rozumiała. Zmieszała się bardzo, czując jak mrocznie zaczyna tu być. Chyba wyczuł jej niepewność, bo wcisnął jej do rąk nóż i wskazał na suszone ogony jaszczurek - w kostkę. Będziemy robić leczniczy, bo te cymbały zawsze się czymś zatrują. Przy okazji, zobligowany jestem do odpowiadania na twoje pytania, niestety. Tylko dotyczące metod nauczania, Granger! - dodał, widząc jej rozjaśnioną w ekstazie twarz. Durny mol, pozwolić takiemu zadawać pytania to dramat. Wewnątrz siebie, skulił się, myśląc o tym, że kiedyś też taki był. Żądny wiedzy, pełen energii, mocy i...dobra, kiedyś był dobry. Gdyby tylko ktoś... Nie. Głupie myśli.

Zajął się mieszaniem bazy, choć przychodziło mu to ze sporym trudem, bo odkąd obudził się w Mungu i zobaczył swoje dłonie, zrozumiał, co się z nim dzieje i niestety się nie pomylił.

- szybciej - skarcił ją.

- ale kiedy ja mam tyle pytań a nie mogę notować... - zmieszała się.

- a od czego jest samonotujące pióro, kretynko? - przewrócił oczami, załamując się nad jej głupotą.

- oh...faktycznie. Nadal nie umiem się przestawić, mimo tylu lat - zarumieniła się - przywoła pan pióro i pergamin? - poprosiła, bo miała zajęte ręce, ale zaraz pożałowała, widząc jak ten się stroszy.

- czy ja jestem skrzatem domowym, Granger? Sama sobie przywołaj. - warknął a ona się aż zapowietrzyła, gdy wyraził się tak o skrzatach domowych. Uśmiechnął się z satysfakcją, bo takiej reakcji właśnie się spodziewał. Granger i ta jej WESZ. - oddychaj, bo jeśli się tu udusisz i umrzesz, nie omieszkam użyć cię do moich eliksirów. - zagroził a ona zabrała się do pracy, wiedząc, że to wcale nie są żarty. On mógłby to zrobić.

Reszta wieczoru minęła im w podobnej atmosferze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro