Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 3

Gabriel, 31 sierpnia, czwartek.

Pojawia się. Wyłania zza osiedla bloków i zbiega z piaskowej drużki. Jak zawsze po tym, rozpędza się i widzę tylko rozmazaną sylwetkę. Ruszam za nim. Jego ruchy są lekkie, wydaje się latać, w ogóle nie dotyka nogami podłoża, szybkość powoduje, że unosi się centymetr nad ziemią i tylko przebiera nogami. Robi to niemal niechętnie.

Wyciszam się i podążam za nim tym samym tempem, ale kilka metrów dalej, żeby zostać niewidoczny. Słyszę jego oddech, niemal pluje powietrzem, czuje bicie jego serca – moje uderza w tym samym czasie. Z jego pleców wychodzą skrzydła, rozpościerają się, mają trzy metry długości każda sztuka. Razem sześć. Przyśpiesza jeszcze bardziej, telefon na moim ramieniu sygnalizuje, że przebiegliśmy razem równo dwa kilometry w siedem minut, to nowy rekord. Poprzednim razem nie wytrzymałem nawet półtora. Nie poddaje się, chociaż jest już trochę dalej. Jego ciało jest szczupłe i zapewne nie waży wiele, jest niski, więc jakim cudem pruje w przód, pomimo tego że powietrze uderza go w twarz, a on staje się jeszcze szybszy? To przez te wielkie, białe skrzydła. Dodają mu siły.

Nie wytrzymuje. Hamuje gwałtownie, pozwalając, aby anioł zniknął. Powolnym truchtem wracam na miejsce, gdzie zacząłem. Wiem dokładnie, ile czasu zajmuje mu okrążenie, pojawi się tam za piętnaście minut. Już dawno przestałem się zastanawiać, jak on jest w stanie wytrzymać taki wysiłek. Jak w ogóle jest w stanie tak się rozpędzić i trwać w tym przez wieczność. Mam świadomość tego, że nigdy bym nie dał rady biec z taką szybkością, tak długo.

Pojawia się przy tej ścieżce otaczającej jezioro każdego dnia o zbliżonej godzinie. Za każdym razem jest tak samo – dostrzegam go za późno, żeby się zbliżyć i zobaczyć jego twarz, jest zbyt szybki, żebym go wyminął i spojrzał w oczy, a potem rozciąga się przy jedynej ławce, ale ja nie mam odwagi podejść, potem, gdy już się na to zbieram, on niepostrzeżenie znika aż do dnia następnego.

Wiem, że to on po tych specyficznych ruchach i skrzydłach.

– Miłość jest wyjątkowa. To tak, jakbyś poznał swojego anioła i sam nim był, abyście mogli strzec siebie nawzajem, latać razem. To najbardziej wyjątkowa więź, Gabrielu – mówiła mama.

Problem tkwi w tym, że ja nie lecę razem z nim. I w tym, że moja matka miała obsesję na punkcie aniołów, dlatego nazwała mnie imieniem jednego z nich. Ale jej anioł stróż nie podołał zadaniu, którym było utrzymanie jej przy życiu i umarła. A mi w pamięci została tylko jej zamazana twarz i te głupie słowa.

Chłopak naprawdę jest aniołem. Nocami wyobrażam sobie, jak wygląda, ale obrazy powoli zaczęły rozpierniczać mój mózg, więc przestałem. Za każdym razem, gdy do niego nie podejdę, mówię sobie, że Anioł wróci i znów będę mógł poczuć jego obecność. Ta myśl podnosi mnie na duchu, bo Anioł jest jedyną osobą, której się obawiam. I wraca, zawsze, a ja próbuje go złapać przez pieprzone minuty. Na marne. Jest nieuchwytny. Jest wolny.

Pojawia się punktualnie. Sprintem mnie mija, a ja czuję jego pot i coś jeszcze. Ciastka.

Ciastka?

Mogę przyrzec, że dostrzegłem kolor jego oczu, wydały się niebieskie. A właściwie jedno – prawe, bo był skierowany do mnie prawym profilem. Piękna, niebieska, rozmazana plamka.

W sekundę udaje mu się wyhamować. Nie wiem, jak on to zrobił i nie wywalił się. Udaję, że się rozciągam, a on naprawdę się rozciąga. Robi to płynnie, z gracją i gibkością godną baletnicy. Schyla się, a ja stwierdzam po raz setny, że ma i d e a l n e ciało. Spocona koszulka przylega do pleców i płaskiego brzucha. Nosi specjalne spodenki, które opinają perfekcyjną pupę, ale na nie zakłada luźne szorty, przez co nie mogę dostrzec, jak bardzo jest perfekcyjna. Wyobrażam sobie go nago. Jest zgrabny, ma niewidoczne mięśnie i wstydzi się swojego ciała. Patrzy na mnie wielkimi, niebieskimi oczami, a z jego pleców wyrastają skrzydła, które próbują go ukryć, lecz na marne.

Otrząsam się i zginam nieco inaczej nogę aż jestem w stanie poczuć mięsień. Robie coś, czego nigdy przedtem nie odważyłem się robić – śledzę go. Ruszam w kierunku, w którym wiem, że zaraz pobiegnie truchtem. Nie mylę się – pięć sekund później mija mnie. Jego trucht to tempo odpowiadające mojej normalnej przebieżki. Mijamy osiedle bloków, zbliżamy się do parku. Trzymamy się lewej strony, jestem za nim pięć metrów. Wbiegamy do parku, a on nagle się zatrzymuje. Robie to samo i szybko chowam się za drzewem. Jestem pewien, że wyczuł moją obecność, ale gdy delikatnie wychylam się zza drzewa, on stoi na palcach przy fontannie, wyciąga ręce do góry i próbuje chwycić niebo.

Wnioskuje, że chce wrócić do domu.

Wzdycham i opieram się o pień drzewa, a kiedy wychodzę zza niego po kilku sekundach, Anioła już nie ma.

W drodze powrotnej sprawdzam wszystkie kawiarnie i cukiernie, ale nie znajduje tych ciastek, które poczułem przy Aniele. Wracam do domu, biorę długi prysznic, masuje łydki i barki i wychodzę spod prysznica z ręcznikiem owiniętym w pasie. Patrzę w odbicie swoich oczu, podczas gdy się gole. Są ciemne, prawie czarne, zmrużone w specyficzny sposób. Szczękę mam mocną, ciało umięśnione i jestem wysoki. Wdałem się w ojca. Ciekawe czy pamiętałbym, jak wyglądała mama, gdybym to do niej był podobny. Włosy mam krótkie, brązowe, ale to inny brąz niż ten Anioła. Anioł ma kasztanowe fale, liczą sobie z pięć centymetrów i są gęste. Skórę ma jasną, co jest dziwne, bo ja przez okres dwóch miesięcy wakacji, biegając z nim, mocno się opaliłem, a on wcale.

Kręcę głową, chcąc pozbyć się go z moich myśli, ale to trudne.

Ojciec wraca z pracy dopiero po dwudziestej. To jeszcze później niż zwykle, ale nie dziwi mnie to z dwóch powodów. Po pierwsze – wiem, że mieli dziś jakieś super ultra ważne spotkanie. Po drugie – on jest szefem, zawsze wychodzi z biura jako ostatni.

Kiedyś to ja nim będę. Nie dlatego, że on tak mówi. Dlatego, że ja tego chce. Od zawsze marzy mi się jego praca. Dlatego jestem taki, a nie inny. Dlatego ludzie się mnie boją i przestają oddychać w moim towarzystwie. Nie robi tak tylko paczka, z którą czasem się trzymam, ale niechętnie. Robię to tylko dlatego, żeby wydawać się normalniejszym. Może to moja wina, że mnie tak postrzegają, może wina leży właśnie w tym, że tak cholernie dobitnie przypominam ojca. Może czuwa nade mną duch mamy i wszystkich straszy, żeby uciekali gdzie pieprz rośnie. Nie, to raczej nie to.

Ojciec nie jest tym samym człowiekiem, którym był kiedyś. Nie chodzi tylko oto, że ma parę siwych włosów i zmarszczki przy oczach. On jest  n i e k o m p l e t n y. Powiedział mi to kiedyś. Powiedział, że nigdy nie kochał matki tak, jak powinien kochać kobietę, za którą wyszedł. Powiedział, że zrobił to dla mnie i że opuścił kogoś p r z e z e  m n i e. Nie powiedział, kto to taki, ale myślę, że to jego prawdziwa, dawna miłość. I nie koniecznie kobieta. W tym też jestem do niego podobny.

Dużo czasu spędzam, myśląc o tej osobie. O tym, czy gdyby była z nami, ojciec uśmiechałby się częściej, kupowałby popcorn, którym rzucałby na moich meczach, spędzał ze mną więcej czasu? Wiem, że kocha mnie w swój dziwny sposób, nie opuściłby swojej drugiej połowy, gdyby mnie nie kochał. Ale... dlaczego jego Anioła tu nie ma?

Wiem, że to jego Anioł, wiem, że Anioły istnieją, bo widział go na długo przez poznaniem matki.

Szkoda tylko, że go opuścił. Mam nadzieję, że mój tego nie zrobi.

– Dzięki, synu – mówi i klepie mnie w ramie, gdy podsuwam mu pod nos kolację.

Nie je jej od razu, ale po kilku minutach, podczas których oddychamy w takim samym rytmie.

– Chce cię o coś zapytać – mówię pod wpływem impulsu, który bije mnie łomem po głowie. Siadam w fotelu. Widzę swoje oczy wpatrzone we mnie, zachęcające. – Gdzie jest twój Anioł?

Niebo spada na moje barki, ledwo znoszę jego ciężar.

Ojciec wzdycha, przymyka oczy.

Nigdy bym nie sądził, że mi odpowie. Nigdy nie pytałem, skąd miałem wiedzieć?

– Jest ze mną każdego dnia.

Krzywie się.

– Nie mam na myśli siebie. Olej to durne imię. Pytam o tego prawdziwego Anioła.

Teraz to on się krzywi.

– Nie mówiłem o tobie, Gabrielu.

Niebo podnosi się w górę, górę, górę i wisi wysoko. Tak wysoko, że mój Anioł nigdy go nie dosięgnie i nigdy nie wróci do domu. Nigdy mnie nie opuści.

– Dlaczego pytasz? – mówi swoim służbowym tonem. Aż się wzdrygam. Też posługuję się tym tonem często, ale gdy używa go ojciec, staje się mniej odporny na jego działanie niż, gdy używa go inna osoba.

Sekundę zajmuję mi podjęcie decyzji czy kłamać, czy powiedzieć prawdę.

– Odnalazłem swojego.

Ojciec uśmiecha się jak nigdy. Tak szeroko, że aż mnie bolą policzki. A potem je swoją kolacje i milczy.

1 września, piątek.

Wstaję dwie godziny wcześniej, żeby zrobić trening. W domu mamy małą siłownie. Przeznaczam kwadrans na boksowanie się z ojcem. Jak zwykle mnie pokonuje, ale ledwo, co oznacza, że jestem prawie tak dobry jak on. Potem czas na ciężary, a po wszystkim ledwo stoję na nogach. Jem śniadanie. Biorę prysznic, ubieram się i wychodzę. Przechodzę przez park, w którym zgubiłem Anioła, ale złudna nadzieja, że go spotkam, odchodzi bardzo szybko. Szybko docieram do szkoły.

– Gabriel! – słyszę krzyk.

Zatrzymuje się. Podchodzi do mnie Patryk, przybijamy sobie żółwika, a potem słucham o jego wakacyjnych przygodach. Co roku gdzieś wyjeżdża, tym razem do Indonezji. Mówi, jak tam jest super, jak fajnie się bawił, a ja tego słucham i wypuszczam drugim uchem, ale on nie wścieka się o to, nawet tego nie zauważa. Myślę tylko o tym, jak bardzo chce usiąść i w ogóle ominąć ten dzień. Jeszcze przed wejściem do szkoły spotykamy resztę paczki – palą fajki za murem szkoły. Witamy się, śmiejemy i idziemy do auli. Ustawiamy się klasami. Panuje gwar i zamieszanie, pierwszaki zachowują się cicho. Są niepewne nowego otoczenia i w większości się nie znają. Zaś trzecioklasiści to bufony, myślące, że są królami. Bo są. Ale to ja tu rządze, dlatego na krótką chwilę odłączam się od grupy i idę do Wiktora, aby powarczeć na niego i zaznaczyć swój teren. Jak zwykle się mnie boi, a odgrywa ważniaka.

Zazwyczaj staram się nie odnosić ze swoją pozycją, nie jestem też jednym z tych 'sprawiających kłopoty młodocianym bandytą'. Reaguję, gdy ktoś mi zagraża, albo gdy dzieje się w szkole coś złego. Dlatego tutaj nie ma miejsca na nietolerancje, przemoc i samowolkę. Dlatego trzecie klasy ciągle mnie zgłaszają – wstydzą się tego, że drugoklasista ma nad nimi panowanie. Dlatego pierwsze klasy się mnie boją – myślą, że odnoszę się ze swoją siłą. Nie. Przez większość roku szkolnego nie wychylam się. Obserwuje, reaguje, gdy to konieczne. Dlatego kadra nauczycieli mnie kocha – wiedzą, że oni nic nie pomogą, ja mogę wiele.

Apel zaczyna się. Dyrektorka jak zawsze mówi o tym, co w tym roku planuje osiągnąć. To rok sportu, prawdopodobnie będzie najlepszy w mojej licealnej karierze. Potem rozchodzimy się do klas. O wiele wcześniej odchodzę od swojej grupy, witam się z kilkoma nauczycielami i idę do mosiężnych drzwi.

I czuję to. Ciastka. Zapach jest tak delikatny, że niemal niewyczuwalny. Mój Anioł tu jest. Sztywnieje, odwracam się, ale nie jestem w stanie go dostrzec. Nie wiem, czego szukać. Potem tłum pcha mnie do klasy, nie mam nawet jak się skupić.

Skołowany idę do swojej ławki, ostatniej w rzędzie przy oknie. Siadam po zewnętrznej stronie i obserwuje. Niektórzy się zmienili, inni są tacy samy. Dziewczyny są mocniej opalone, bardziej wymalowane, bardziej dziwaczne, bardziej beznadziejnie nie dla mnie. Chłopcy są bardziej umięśnieni, uśmiechnięci, wypoczęci. Wychowawczyni jest taka sama – bezsensu zmęczona, ale profesjonalna, na jej ustach rozciąga się uśmiecha, na nogach są nowe szpilki, w ręku jej ukochana niebieska teczka.

– Siadajcie, proszę! – przekrzykuje tłum zdziczałych nastolatków.

Nikt nie reaguje, a ona posyła mi niemal błagalne spojrzenie.

– Słyszeliście? – nawet nie podnoszę głosu.

Kumple z paczki odchrząkują z dumą, dziewczyny prychają, ale siadają, reszta chłopaków posyła mi wściekłe lub wzgardzone spojrzenie.

– Trochę szacunku do nauczycielki, ludzie – wzdycham.

Wychowawczyni dziękuje mi skinieniem głowy. Kilka ciemnych pasemek ucieka jej zza ucha, ale nie poprawia ich. To jedyna piękna kobieta w tym budynku.

Sprawdza obecność. Są wszyscy prócz Kamila, który złamał poprzedniego dnia nogę, co wiem, bo Patryk mi powiedział. Nie ma też kogoś, kogo nazwisko nic mi nie mówi, a to oznacza tylko jedno – nowy w szkole.

Klasa reaguje z udawanym entuzjazmem, który wykazuje ciekawość. Damska połowa ma nadzieję na jakiegoś przystojniaka, męska na osiłka, kogoś nadającego się kółka biegowego, bo im ludzi brakuje. Ja oczekuje kogoś, kto będzie w porządku.

– Ktoś go widział? – pyta Szpila.

Nikt go nie widział, nikt nie wie, jak wygląda, a przez to w klasie znów wybucha gwar. Nie zdążyłem nawet zareagować, gdy drzwi otwierają się. Od razu wiem, że to nowy. Ale raczej nie jest to biegacz ani spełnienie dziewczęcych marzeń.

I panuje idealna

Cisza.

Trochę czasu zabiera mi dojście do wniosku, że ta cisza jest wewnątrz mnie, a nie w klasie. Do sali nadchodzi z momentem zorientowania się przez ludzi, że ktoś się zjawił.

Nowy zatrzymuje się przy wejściu. Widzę zawahanie w całym jego ciele, chciałby się wycofać, ale tego nie robi. Ma spuszczoną głowę, napięte ramiona, dłonie, nogi, wszystko. To jedne wielkie napięcie i nerwy, niepewność.

Czuję ciastka. Chłopak nie ma skrzydeł, nie ma gracji mojego Anioła. Ma tylko podobny kolor włosów i wzrost. Muszę z nim porozmawiać. Dowiedzieć się, skąd ma te ciastka.

Nagle poruszył się. Dziewczyny szepczą, bo w tym ruchu jest m a g i a i urok.

I brak gracji, koordynacji, a noga, która go wykonała wygląda, jakby miała się połamać. Chłopak pochodzi do wychowawczyni, daje jej coś. Kopertę. Kobieta marszczy brwi.

– Nowy uczeń? – pyta, ale nie dostaje odpowiedzi. Otwiera kopertę, marszczy czoło i spina się niemal tak mocno, jak nowy. – Och –zastanawiam się czy to szok, czy zawahanie. – To ty – mówi, jakby przerażona. – Miło się poznać – wyciąga rękę, ale szybko ją cofa. Próbuje złapać nieuchwytne spojrzenie Nowego. – Usiądź w wolnym miejscu.

Chłopak kiwa głową, odwraca się w moją stronę i idzie.

O nie, nie, nie, nie...

Wszyscy go obserwują, ja go  p r z e w i e r c a m  spojrzeniem na wylot. Chcę przesłać mu telepatyczny zakaz, ale moja groza go nie rusza. Wciąż wygląda, jakby miał zemdleć, połamać się, przewrócić i wypaść przez otwarte okno. Okrąża mnie podejrzanie dużym łukiem i siada obok. Widzę jego zaciśnięte na spodniach ręce, małe, malusieńkie piąstki. Widzę brąz jego prawego oka, zadarty nosek z piegami, rumieńce i puszyste włosy. Widzę strach, niepewność i  k r u c h o ś ć.

I niech mnie cholera weźmie, ale natychmiast robi mi się głupio, że nie chciałem, aby ze mną usiadł. On wygląda jak jedno wielkie wyczerpanie psychiczne i fizyczne. Powinien jeździć na wózku, żeby nie stała mu się krzywda.

Chwilę później podnosi wzrok, trzęsie się jednocześnie, a ja dostrzegam więcej szczegółów.

A potem Nowy mdleje. Łapie jego głowę dosłownie centymetr przed jej spotkaniem z ławką.

I znów panuje idealna cisza. Słyszę swoje serce i czuję puls Nowego. Podnoszę się, odsuwam jego krzesło i biorę go na ręce. Kiedyś coś podobnego się stało, doskonale wiem, co robić. Kiwam wychowawczyni, a jej oczy mówią 'jesteś bohaterem'. Nie jestem bohaterem. Jestem trochę niepoprawnie dojrzalszy niż inny. I mam więcej siły. Albo to ten Nowy jest taki lekki, że niemal tego nie czuję.

– O Jezu, połóż go tutaj – wykrztusza pielęgniarka.

– Zemdlał.

Kiwa głową, a jej szary kok zabawnie skacze na głowie.

– Zawsze jeden zemdleje, chociaż do teraz były to same dziewczyny. Ech, musze zadzwonić po rodzica – kręci głową, ale już zaczyna działać.

– On jest nowy, może być w tym problem, więc pójdę po numer do sekretariatu.

Kobieta dziękuje, więc wychodzę. Moje kroki są ciężkie, ale szybkie. Myślę o Nowym, o Aniele, o ciastkach i o tym wszystkim, co powinno mieć sens, ale nie ma. Biorę wdech. Czuję fajki, odór gumy od trampek i chemikaliów. Sięgam niewidzialną ręką po odwagę i wkładam w siebie tak wielki jej zapas, że zaczyna wylatywać mi nosem i uszami.

Wracam, po drodze telefonując do ojca Nowego. Słyszę tak ogromny niepokój i miłość w jego głosie, kiedy mówię, co się stało. To rozrywa mi pierś, a niebo znów ciąży mi na ramionach.

– Będę za pięć minut – mówi i rozłącza się.

Stoję na szkolnym korytarzu. Przywołuje w wspomnieniach widok Anioła. To nie obsesja. Obsesja zaczęłaby się, gdybym wtedy za nim poszedł, prześladował w domu. To jest przepowiednia mojej zmarłej matki. Dlatego tak kurczowo go się trzymam? Bo Anioł to jedyne, co mi po niej zostało? Może.

A może... Nie, wypluj to!

Wracam do pielęgniarki, którą informuję, że zadzwoniłem. Dziękuje mi za to i przy okazji za poprzedni rok. Uśmiecham się do niej i mówię, że zostanę z Nowym, bo muszę z nim porozmawiać. Zgadza się tylko ze względu na moją pomoc, ale szybko znika za jednymi z drzwi. Mogę się przyjrzeć Nowemu.

Cały czas pachnie ciastkami.

Ale to zwykły chłopak, a nie Anioł.

Drobny, niski, wątły chłopak, który nie jest tą osobą pełną gracji, szybkości. Nie widzę skrzydeł. Jest śliczny w uroczym sensie. Ma mnóstwo jasnych piegów, mały nosem, różowe usta. Jest blady, symetryczny, ma piękną twarz i miłe w dotyku włosy. Kiedy ujmuję jego wciąż zaciśniętą pięść, drga, ale nie otwiera oczu. Widzę różnicę w odcieniu naszej skóry, wielkości dłoni i miękkości.

I znów panuje idealna cisza.

A myśl, że to nie on jest smutna, ale pełna ulgi.

Słyszę pukanie, drzwi się otwierają, a ja szybko odsuwam się od Nowego. Wchodzi wysoki, postawny mężczyzna, którego skądś kojarzę.

– O, Gabriel – mówi, a ja już wiem. Pracuje dla ojca. Ma na imię Kamil.

Dostrzega swojego syna. Na sekundę zamiera, ale szybko się przy nim znajduje. Jest  w s z y s t k i m.

Są podobni. Te same włosy, nosy, oczy...

Nowy, jakby czując, kto się zjawił, trzepocze powiekami. To nie Anioł, ale motyl. Kamil powtarza jego imię, ale nie słyszę go. Chyba straciłem słuch. Nie. Wraca.

– O cholera, wiedziałem, że to zły pomysł – kuca, kiedy chłopak siada na łóżku, a jego nogi luźno zwisają. – Co się stało? – pyta mnie, lekko kierując głowę w moją stronę.

– Wszedł do klasy, usiadł i... padł.

Kamil kręci głową. Patrzy z dołu na swojego syna, który oczy ma tak wielkie, że nie mieszczą się w całym tym budynku. Tak załzawione, że mogłyby zalać ziemie. Nowy dotyka jego ramienia i dzieje się m a g i a. Wszystko migocze i znika. Wszystko z niego wylatuje. Zostaje tylko opanowanie i spokój. Nowy nie patrzy na mnie, nie obdarowuje mnie ani jednym spojrzeniem. Wciąż drży i ja drżę i wszystko drży. Ale nie Kamil. Kamil wstaje, podaje Nowemu rękę, a ten ją przyjmuję. Pielęgniarka szybko puszcza ich wolno, a oni wychodzą. Idę za nimi.

– Proszę pana – zwracam na siebie uwagę Kamila, kiedy już zamknął drzwi od strony pasażera. – Mam do pana dziwne pytanie.

Nie widzę na jego twarzy żadnych emocji. Wszystkie zabrał Nowy.

– Dajesz – zachęca.

Mam wrażenie, że jest jakiś zniechęcony do mnie. Nie wiem, o co chodzi. Więc pytam:

– Gdzie kupuje pan ciastka?

Zamyślenie. Rozkojarzenie.

– Nie kupuję.

O cholera.

– Robi je pan?

Kręci głową.

– Nie. To on je załatwia – odsuwa się, sugestywnie wskazuje na Nowego. – Ale nie wiem gdzie.

– Co mu jest?

Smutek.

Znów kręci głową i żegna się. Ale ja się nie żegnam.

Tego dnia i jeszcze kilka następnych, mój Anioł się nie pojawia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro