Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐎𝐧𝐞-𝐒𝐡𝐨𝐭

Kolejny mroźny listopadowy dzień.
Złote liście powoli zaczęły spadać z koron drzew przygotowując się na zimę ,a coraz to porywcze wiatry je zabierały. Deszcz był częsty w tym okresie i brutalny. Nieraz w wiadomościach pojawiała się informacja o powodziach czy mocnych ulewach w różnych częściach narodu. Dużo osób chodziło w grubych w płaszczach, czapkach, szalikach czy beretach; inni chodzili w zwykłych kurtkach cienkich jak na wiosnę, a nie prawie zimę kropka lecz nie każdy miał tą możliwość kropka Nie każdy mógł sobie pozwolić na ciepłe ubranie, dom... tym kimś między innymi był Ukraina.

                     .                      .                     .            

Siedziałem skulony tuląc swoje nogi na chodniku gdzieś z boku na jednej z dość ruchliwych ulic tego miasta. Widziałem te pogardliwe spojrzenia moją stronę. Spojrzenia pełne niesmaku, obrzydzenia, agresji, antypatii.
Nie rozumiem dorosłych, są dziwni.
Oparłam głowę o kolana i przyglądałem się ludziom przychodzącym obok mnie. Wiele osób patrzyło się ten okropny i krzywdzący  sposób, ale jednak znaleźli się i tacy co patrzyli z żalem i smutkiem na mnie. Jednym z tych osób był Kanada. Miły chłopak. Często przynosił mi coś do jedzenia, picia; ogólnie pożywienie bym nie zdechł jak pies na tej ulicy. Nieraz prosił swojego ojca – Wielką Brytanię, o to bym mógł zamieszkać razem z nimi, ale za każdym razem jego ojciec odpowiadał to samo stanowcze nie do ugięcia – nie. Ale nie mam mu tego za złe i to rozumiem w pewnym sensie. Dzieciak z ulicy, może coś ukraść, a nie daj Boże zrobi coś rodzinie. Oczywiście nie przystąpił bym do takiego czynu, ale jak mówiłem; nie rozumiem dorosłych, są dziwni. Niby go rozumiem, ale jednak nie. Zabawne.

Obok mnie stała pusta puszka, którą zapomniałem wyrzucić i gdy spojrzałem do środka zobaczyłem monety. Zdziwiłem się, ale jednak uśmiechnąłem pod nosem. Wróciłem do poprzedniej pozycji, czyli tulenia nóg opierając się o ścianę budynku.
Zauważyłem małą dziewczynkę, która zadowolona i szczęśliwa szła obok rodzicielki trzymając jej dłoń i podskakując co jakiś czas. Mimowolnie uśmiechnąłem się szerzej. Pamiętam jak ten sposób chodziłem razem z moim przyszywanym ojcem... ZSRR.
Nie pamiętam moich prawdziwych rodziców... ale wierzę, nie – ja to wiem, że oni gdzieś tam są i zabiorą mnie stąd. Tak właściwie to sam się o ten los prosiłem. Sam się prosiłem o to gdzie teraz jestem, ale jak to mówią: "Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz"

Eh... pamiętam ten dzień dokładnie jakby stało się to dopiero wczoraj...
Wyszedłem w spokoju i pytałem się ojczyma kolejny raz czy moglibyśmy poszukać moich rodziców. On jak zawsze warknął, że nie ma mowy żebyśmy poszli ich szukać i jak za każdym razem krzyknąłem, że oni na mnie czekają, gdzieś tam są. ZSRR wtedy walnął pięścią o stół zirytowany moimi ciągłymi prośbami i krzykami na ten temat. Wtedy powiedział coś co mnie załamało... krzyknął, że na pewno już dawno nie żyją... W moich oczach pojawiły się wtedy łzy i w samych skarpetkach wybiegłem z domu z płaczem. Białoruś słysząc kłótnię chciała ze mną pobiec, ale z ZSRR jej zakazał.
Teraz za każdym razem gdy mijają mnie na ulicy to ZSRR patrzy na mnie jak na najgorszą istotę świata, ale nieraz widzę jego oczach wahanie i by powiedzieć:"Przepraszam...", ale jak na razie nigdy tego nie powiedział; Białoruś, która często ciągnęła mnie za lekko już poszarpaną i zniszczoną koszulkę z błaganiem bym wrócił z nimi do domu; Kazachstan się nie odzywa w ogóle, ale widząc jego wyraz twarzy wnioskuję, że chce zrobić to samo co młodsza, a Rosja? Patrzy pusto na mnie z różnie kamienną twarzą co ojciec i za każdym razem mówi, a raczej krzyczy bym nie wracał i najlepiej zdechł na tym chodniku. Białoruś potem wstaje i krzyczy po nim jak może tak mówić i bije go małymi piąstkami. Po chwili i tak odchodzą bez słowa. To smutne, ale prawdziwe.
Z rozmyślań wyrwało mnie coś zimnego i małego z nieba i spadło na mój nos. Podniosłem głowę w górę i zobaczyłem małe drobinki spadające na ziemię. Ah... no tak... zima już powoli się zaczyna. Zaraz grudzień i święta..., które po raz pierwszy spędzę sam.. na zimnej ulicy...

                    .                        .                         .           

Tak mijały dni i tygodnie, przebywały wielkimi i skocznymi krokami. Z każdym dniem było na ulicach więcej ozdób. Domy przyozdobione w kolorowe światełka, a za witrynami sklepów było wiele świątecznych produktów. A co z naszym głównym bohaterem?... Było z nim z każdym dniem coraz gorzej. Ta zima była ewidentnie bardziej sroga i mroźna.

                    .                         .                        .

Biały puch już dawno temu spadł na ziemię tworząc śniegową pierzynkę. Otulony w koc, który jakiś czas temu przyniósł mi Kanada przyglądałem się kolejnym śnieżynkom, które spadały z ciemnego jak smoła nieba.
Dziś wigilia więc widziałem tylko szybko migające światła aut, a zaraz i tak znikały z mojego pola widzenia. Widać, że się śpieszą na rodzinną kolację... śpiewanie kolęd... miło spędzony czas... eh...
Westchnąłem ciężko i wtuliłem się w kocyk. Jakiś czas temu Kanada nalegał bym przyszedł do niego na Wigilię. Odmówiłem, bo nie chciałem jemu i jego rodzinie zawadzać. Czułbym się też nieswojo w towarzystwie osób z których znam tylko Kanadę i może trochę Wielką Brytanię.

Po może godzinie obok mnie pojawiła się moja rodzina. Pierwsze co to Białoruś jak zawsze mocno mnie przytuliła. Położyłem dłoń na jej głowie i delikatnie zacząłem głaskać. Kazachstan tym razem gdzie stał bezczynnie, ale mocno przytulił mnie i Białoruś. Otulił naszą dwójkę skrzydłami jakby chcąc obronić przed złem tego świata. Ojciec wstał w milczeniu z kamienną twarzą jak zawsze zresztą lecz w oczach widziałem ten sam żal i smutek  jakby naprawdę żałował swoich czynów. Rosja tak jak zawsze. Patrzył na mnie z obrzydzeniem.

- U-Uki... wróć do domu... proszę...- W oczach siostry dostrzegłem małe i przezroczyste jak szkiełka łzy. Położyłem dłoń na delikatnym i piegatym policzku i wytarłem łzy, która mozolnie po nim spływały.
Chciałem coś powiedzieć, ale przeszkodził mi to Rosja.

- Białka, on nie może wrócić do domu. Zrozum to w końcu. - Warknął najstarszy z rodzeństwa patrząc na mnie z pogardą.

- Ale dlaczego?! Czemu nie może z nami wrócić?! - Krzyknęła.

- Bo sobie zasłóżył! - Odkrzyknął na co bordowowłosa się wzdrygnęła i wtuliła we mnie mocno.

ZSRR westchnął tylko i rzekł pusto:
- Dzieci... chodźcie, spóźnimy się na wilgilę u dziadka - Odciągnął ode mnie Kazachstan i Białoruś.

- Pa pa Ukiś... -  Mruknęła cicho siostra i odeszli.
Przez jakiś czas byli w zasięgu mojego wzroku, ale po chwili zniknęli i znów zostałem sam.

Z czasem ludzi na ulicy było coraz mniej. Sklepy pozamykano więc na ulicy zostałem tylko ja.
Zauważyłem też, że na rękach i stopach mam odmrożenia trzeciego stopnia. To cud
, że jeszcze żyję... Mocno się trząsłem z zimna ,a w miejscach odmrożeń nie miałem czucia.
Śnieg sypał tak mocno, że prawie nic nie widziałem. Zmrużyłem oczy i wtuliłem się mocniej w koc.  Zaburczało mi w brzuchu z głodu i zaczął bardzo mocno boleć. Jakby zjadał siebie samego..., ale co się dziwić.. dawno nic nie jadłem..
Oczy mi się zaszkliły i mocniej się skuliłem. Zacisnąłem powieki, a łzy poleciały po policzkach w dół.

- Cześć synku... - Usłyszałem kobiecy głos w moją stronę.
Otworzyłem zapłakane oczy i ujrzałem kobietę w pięknych długich włosach i puchowym płaszczu. Przykucnęła i mocno mnie przytuliła. Otworzyłem oczy szerzej.

- Mama?... - Zapytałem z niedowierzaniem.

- Tak Ukiś... - pogłaskała mnie czule po głowie, a ja wtuliłem się w nią mocno. Z oczu ciekł mi wodospad łez. Odsunęła się ode mnie kawałek i wytarła łzy.

- W-wiedziałem, że gdzieś tam jesteś z tatą... - Wtuliłem twarz w jej dłoń.

- Tak długo ciebie szukaliśmy... - sama się rozpłakała i znów mocno mnie przytuliła.
- Wracajmy... jest zimno... w domu się tobą zaopiekuję... - Przytaknąłem. W końcu... będę z moją prawdziwą rodziną... Ogrzeję się, zjem coś ciepłego, położę do ciepłego łóżka... Tak dawno tego nie doświadczyłem...
Mama wzięła mnie na ręce i zabrała z tej okropnej ulicy do domu.

                    .                         .                      .

Myślicie, że to koniec? Że to kolejna książka z szczęśliwym zakończeniem? Otóż nie tym razem...
Kobieta rozłożyła skrzydła i otuliła nimi chłopaka. Wrócili do domu... ale tego w królestwie niebios.
Tak, to była mama Ukrainy, ale martwa. Przyszła do niego jako duch... Parę lat temu ZSRR zabił jego rodziców i brata UPA, a widząc Ukrainę... nie mógł mu tego zrobić więc zabrał go do siebie i traktował jak własnego syna.
Więc... Ukraina odszedł... Umarł z głodu i zimna, a jego ciało zamarzną na kostkę lodu.

Następnego dnia z ZSRR i jego dzieci znów przyszli do Ukrainy, ale nie spodziewali się, że będzie za późno..., że on umrze...
Białoruś z oczami pełnymi łez przytuliła zimne ciało, z nadzieją, że jeszcze nic nie stracone, że da się go uratować. Kazachstan odciągnął ją od ciała Ukrainy sam powstrzymując łzy. ZSRR ich nie powstrzymywał kropka leciały jak szalone z jego oczu i mocno przytulił trójkę swoich dzieci patrząc na martwe ciało czwartego. Tak bardzo żałował że nie powiedział tych słów. Tych prostych kilku słów, które zmieniły by wszystko...
W Rosji też coś pękło i też się rozpłakał. Przepraszał, że tak z niego drwił, że był taki niemiły, ale jego słowa nie zmienią i nie cofnę czasu.

Więc? Morał jest taki tej historii, abyśmy doceniali to co mamy. Ludzie są pyszni i niewdzięczni za wiele rzeczy, ale gdy coś stracą... zaczynają doceniać wszystko co ich otacza, bo boją się, że później stracą też to co jeszcze mają i im zostało...

                 {~☆ ------------------- ☆~}

Woah! 1508 one-shota :0 Wow
I eh.. mam nadzieję, że wam się spodobała taka historia. Przepraszam za jakiekolwiek błędy qwq

I to taki spóźniony specjał na święta i rocznicę profilu:3

Tak. Dokładnie rok temu założyłam ten profil:3

Nie wiem czy nadaje się to na historię wzięcia do serca ,ale morał już pewnie tak:^

Dobrze bo się rozgadałam.

Adíos me listki i buziaczki dla Was -3- 

~Liść

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro