𝐎𝐧𝐞-𝐒𝐡𝐨𝐭
Kolejny mroźny listopadowy dzień.
Złote liście powoli zaczęły spadać z koron drzew przygotowując się na zimę ,a coraz to porywcze wiatry je zabierały. Deszcz był częsty w tym okresie i brutalny. Nieraz w wiadomościach pojawiała się informacja o powodziach czy mocnych ulewach w różnych częściach narodu. Dużo osób chodziło w grubych w płaszczach, czapkach, szalikach czy beretach; inni chodzili w zwykłych kurtkach cienkich jak na wiosnę, a nie prawie zimę kropka lecz nie każdy miał tą możliwość kropka Nie każdy mógł sobie pozwolić na ciepłe ubranie, dom... tym kimś między innymi był Ukraina.
. . .
Siedziałem skulony tuląc swoje nogi na chodniku gdzieś z boku na jednej z dość ruchliwych ulic tego miasta. Widziałem te pogardliwe spojrzenia moją stronę. Spojrzenia pełne niesmaku, obrzydzenia, agresji, antypatii.
Nie rozumiem dorosłych, są dziwni.
Oparłam głowę o kolana i przyglądałem się ludziom przychodzącym obok mnie. Wiele osób patrzyło się ten okropny i krzywdzący sposób, ale jednak znaleźli się i tacy co patrzyli z żalem i smutkiem na mnie. Jednym z tych osób był Kanada. Miły chłopak. Często przynosił mi coś do jedzenia, picia; ogólnie pożywienie bym nie zdechł jak pies na tej ulicy. Nieraz prosił swojego ojca – Wielką Brytanię, o to bym mógł zamieszkać razem z nimi, ale za każdym razem jego ojciec odpowiadał to samo stanowcze nie do ugięcia – nie. Ale nie mam mu tego za złe i to rozumiem w pewnym sensie. Dzieciak z ulicy, może coś ukraść, a nie daj Boże zrobi coś rodzinie. Oczywiście nie przystąpił bym do takiego czynu, ale jak mówiłem; nie rozumiem dorosłych, są dziwni. Niby go rozumiem, ale jednak nie. Zabawne.
Obok mnie stała pusta puszka, którą zapomniałem wyrzucić i gdy spojrzałem do środka zobaczyłem monety. Zdziwiłem się, ale jednak uśmiechnąłem pod nosem. Wróciłem do poprzedniej pozycji, czyli tulenia nóg opierając się o ścianę budynku.
Zauważyłem małą dziewczynkę, która zadowolona i szczęśliwa szła obok rodzicielki trzymając jej dłoń i podskakując co jakiś czas. Mimowolnie uśmiechnąłem się szerzej. Pamiętam jak ten sposób chodziłem razem z moim przyszywanym ojcem... ZSRR.
Nie pamiętam moich prawdziwych rodziców... ale wierzę, nie – ja to wiem, że oni gdzieś tam są i zabiorą mnie stąd. Tak właściwie to sam się o ten los prosiłem. Sam się prosiłem o to gdzie teraz jestem, ale jak to mówią: "Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz"
Eh... pamiętam ten dzień dokładnie jakby stało się to dopiero wczoraj...
Wyszedłem w spokoju i pytałem się ojczyma kolejny raz czy moglibyśmy poszukać moich rodziców. On jak zawsze warknął, że nie ma mowy żebyśmy poszli ich szukać i jak za każdym razem krzyknąłem, że oni na mnie czekają, gdzieś tam są. ZSRR wtedy walnął pięścią o stół zirytowany moimi ciągłymi prośbami i krzykami na ten temat. Wtedy powiedział coś co mnie załamało... krzyknął, że na pewno już dawno nie żyją... W moich oczach pojawiły się wtedy łzy i w samych skarpetkach wybiegłem z domu z płaczem. Białoruś słysząc kłótnię chciała ze mną pobiec, ale z ZSRR jej zakazał.
Teraz za każdym razem gdy mijają mnie na ulicy to ZSRR patrzy na mnie jak na najgorszą istotę świata, ale nieraz widzę jego oczach wahanie i by powiedzieć:"Przepraszam...", ale jak na razie nigdy tego nie powiedział; Białoruś, która często ciągnęła mnie za lekko już poszarpaną i zniszczoną koszulkę z błaganiem bym wrócił z nimi do domu; Kazachstan się nie odzywa w ogóle, ale widząc jego wyraz twarzy wnioskuję, że chce zrobić to samo co młodsza, a Rosja? Patrzy pusto na mnie z różnie kamienną twarzą co ojciec i za każdym razem mówi, a raczej krzyczy bym nie wracał i najlepiej zdechł na tym chodniku. Białoruś potem wstaje i krzyczy po nim jak może tak mówić i bije go małymi piąstkami. Po chwili i tak odchodzą bez słowa. To smutne, ale prawdziwe.
Z rozmyślań wyrwało mnie coś zimnego i małego z nieba i spadło na mój nos. Podniosłem głowę w górę i zobaczyłem małe drobinki spadające na ziemię. Ah... no tak... zima już powoli się zaczyna. Zaraz grudzień i święta..., które po raz pierwszy spędzę sam.. na zimnej ulicy...
. . .
Tak mijały dni i tygodnie, przebywały wielkimi i skocznymi krokami. Z każdym dniem było na ulicach więcej ozdób. Domy przyozdobione w kolorowe światełka, a za witrynami sklepów było wiele świątecznych produktów. A co z naszym głównym bohaterem?... Było z nim z każdym dniem coraz gorzej. Ta zima była ewidentnie bardziej sroga i mroźna.
. . .
Biały puch już dawno temu spadł na ziemię tworząc śniegową pierzynkę. Otulony w koc, który jakiś czas temu przyniósł mi Kanada przyglądałem się kolejnym śnieżynkom, które spadały z ciemnego jak smoła nieba.
Dziś wigilia więc widziałem tylko szybko migające światła aut, a zaraz i tak znikały z mojego pola widzenia. Widać, że się śpieszą na rodzinną kolację... śpiewanie kolęd... miło spędzony czas... eh...
Westchnąłem ciężko i wtuliłem się w kocyk. Jakiś czas temu Kanada nalegał bym przyszedł do niego na Wigilię. Odmówiłem, bo nie chciałem jemu i jego rodzinie zawadzać. Czułbym się też nieswojo w towarzystwie osób z których znam tylko Kanadę i może trochę Wielką Brytanię.
Po może godzinie obok mnie pojawiła się moja rodzina. Pierwsze co to Białoruś jak zawsze mocno mnie przytuliła. Położyłem dłoń na jej głowie i delikatnie zacząłem głaskać. Kazachstan tym razem gdzie stał bezczynnie, ale mocno przytulił mnie i Białoruś. Otulił naszą dwójkę skrzydłami jakby chcąc obronić przed złem tego świata. Ojciec wstał w milczeniu z kamienną twarzą jak zawsze zresztą lecz w oczach widziałem ten sam żal i smutek jakby naprawdę żałował swoich czynów. Rosja tak jak zawsze. Patrzył na mnie z obrzydzeniem.
- U-Uki... wróć do domu... proszę...- W oczach siostry dostrzegłem małe i przezroczyste jak szkiełka łzy. Położyłem dłoń na delikatnym i piegatym policzku i wytarłem łzy, która mozolnie po nim spływały.
Chciałem coś powiedzieć, ale przeszkodził mi to Rosja.
- Białka, on nie może wrócić do domu. Zrozum to w końcu. - Warknął najstarszy z rodzeństwa patrząc na mnie z pogardą.
- Ale dlaczego?! Czemu nie może z nami wrócić?! - Krzyknęła.
- Bo sobie zasłóżył! - Odkrzyknął na co bordowowłosa się wzdrygnęła i wtuliła we mnie mocno.
ZSRR westchnął tylko i rzekł pusto:
- Dzieci... chodźcie, spóźnimy się na wilgilę u dziadka - Odciągnął ode mnie Kazachstan i Białoruś.
- Pa pa Ukiś... - Mruknęła cicho siostra i odeszli.
Przez jakiś czas byli w zasięgu mojego wzroku, ale po chwili zniknęli i znów zostałem sam.
Z czasem ludzi na ulicy było coraz mniej. Sklepy pozamykano więc na ulicy zostałem tylko ja.
Zauważyłem też, że na rękach i stopach mam odmrożenia trzeciego stopnia. To cud
, że jeszcze żyję... Mocno się trząsłem z zimna ,a w miejscach odmrożeń nie miałem czucia.
Śnieg sypał tak mocno, że prawie nic nie widziałem. Zmrużyłem oczy i wtuliłem się mocniej w koc. Zaburczało mi w brzuchu z głodu i zaczął bardzo mocno boleć. Jakby zjadał siebie samego..., ale co się dziwić.. dawno nic nie jadłem..
Oczy mi się zaszkliły i mocniej się skuliłem. Zacisnąłem powieki, a łzy poleciały po policzkach w dół.
- Cześć synku... - Usłyszałem kobiecy głos w moją stronę.
Otworzyłem zapłakane oczy i ujrzałem kobietę w pięknych długich włosach i puchowym płaszczu. Przykucnęła i mocno mnie przytuliła. Otworzyłem oczy szerzej.
- Mama?... - Zapytałem z niedowierzaniem.
- Tak Ukiś... - pogłaskała mnie czule po głowie, a ja wtuliłem się w nią mocno. Z oczu ciekł mi wodospad łez. Odsunęła się ode mnie kawałek i wytarła łzy.
- W-wiedziałem, że gdzieś tam jesteś z tatą... - Wtuliłem twarz w jej dłoń.
- Tak długo ciebie szukaliśmy... - sama się rozpłakała i znów mocno mnie przytuliła.
- Wracajmy... jest zimno... w domu się tobą zaopiekuję... - Przytaknąłem. W końcu... będę z moją prawdziwą rodziną... Ogrzeję się, zjem coś ciepłego, położę do ciepłego łóżka... Tak dawno tego nie doświadczyłem...
Mama wzięła mnie na ręce i zabrała z tej okropnej ulicy do domu.
. . .
Myślicie, że to koniec? Że to kolejna książka z szczęśliwym zakończeniem? Otóż nie tym razem...
Kobieta rozłożyła skrzydła i otuliła nimi chłopaka. Wrócili do domu... ale tego w królestwie niebios.
Tak, to była mama Ukrainy, ale martwa. Przyszła do niego jako duch... Parę lat temu ZSRR zabił jego rodziców i brata UPA, a widząc Ukrainę... nie mógł mu tego zrobić więc zabrał go do siebie i traktował jak własnego syna.
Więc... Ukraina odszedł... Umarł z głodu i zimna, a jego ciało zamarzną na kostkę lodu.
Następnego dnia z ZSRR i jego dzieci znów przyszli do Ukrainy, ale nie spodziewali się, że będzie za późno..., że on umrze...
Białoruś z oczami pełnymi łez przytuliła zimne ciało, z nadzieją, że jeszcze nic nie stracone, że da się go uratować. Kazachstan odciągnął ją od ciała Ukrainy sam powstrzymując łzy. ZSRR ich nie powstrzymywał kropka leciały jak szalone z jego oczu i mocno przytulił trójkę swoich dzieci patrząc na martwe ciało czwartego. Tak bardzo żałował że nie powiedział tych słów. Tych prostych kilku słów, które zmieniły by wszystko...
W Rosji też coś pękło i też się rozpłakał. Przepraszał, że tak z niego drwił, że był taki niemiły, ale jego słowa nie zmienią i nie cofnę czasu.
Więc? Morał jest taki tej historii, abyśmy doceniali to co mamy. Ludzie są pyszni i niewdzięczni za wiele rzeczy, ale gdy coś stracą... zaczynają doceniać wszystko co ich otacza, bo boją się, że później stracą też to co jeszcze mają i im zostało...
{~☆ ------------------- ☆~}
Woah! 1508 one-shota :0 Wow
I eh.. mam nadzieję, że wam się spodobała taka historia. Przepraszam za jakiekolwiek błędy qwq
I to taki spóźniony specjał na święta i rocznicę profilu:3
Tak. Dokładnie rok temu założyłam ten profil:3
Nie wiem czy nadaje się to na historię wzięcia do serca ,ale morał już pewnie tak:^
Dobrze bo się rozgadałam.
Adíos me listki i buziaczki dla Was -3-
~Liść
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro