Morze wzburzonego lata
Powietrze stygło powoli, rozrzucając wokół zapach palonej słońcem ziemi. Pot perlił się na jego czole, gdy językiem zgarniał ułamki pistacjowych lodów. Zielona strużka, chłodna jak wiosenna rzeka, spłynęła wzdłuż jego nadgarstka. Pszczoła zabrzęczała przy jego uchu.
Ona nazwała go ciapą rozmytą w wakacyjnej aurze. On zaśmiał się wdzięcznym śmiechem, który łamał jej serce. Motyle trzepotały w jej ciele, rwąc delikatną skórę. Łamiąc skrzydła o teraźniejszość.
Spojrzała na plażę z piaskiem jak mąka, gdy jej papierowy chłopiec chrupał wafelek (białymi zębami). Dzisiejsze morze szumiało nieprawdę. Wstała z wiklinowego krzesła, ruszając ku spienionym jęzorom fal. Przysiadła przy brzegu otulona słońcem. Zapatrzona w bezkres akwenu wmieszanego w niebo. Usiadł obok niej, zatapiając dłoń w gorącym piasku. Ziarna syknęły pod wpływem jego dotyku. Chciała być piaskiem przesypującym się namiętnie między jego palcami, muskającym skórę wczorajszymi obietnicami.
Wiedziała, że to ich ostatnie wspólne lato, ostatnie zachody słońca rozbijające się o ciemniejące morze. Ich miłość była piękna i świeża, lecz zbyt ulotna — musiała roztrzaskać się o skalisty brzeg rzeczywistości. Skóra wciąż piekła od zaskakująco niewinnych pocałunków. Od jutra wyruszą ku dorosłości. Osobno. Rozdzieleni w czasie i przestrzeni.
Lato było nieznośnie upalne, jakby wydostało się z jądra ziemi. Uśmiechnęła się, gdy ich miłość chyliła się ku końcowi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro