Rozdział 6
Ginny uważnie, ale szybko, rozglądnęła się dookoła. Siedziała w ławce z na oko szesnastoletnią Lily, a profesor McGonagall sprawdzała obecność.
— Weasley, Ginewra! — kobieta zamrugała i szybko zapisała coś na kartce. Następnie zmarszczyła brwi i usłyszawszy odpowiedź wyczytała następną osobę.
Przez szybę wysokiego okna było widać prószący śnieg i białe błonia Hogwartu.
Czyli zima. Pewnie piąty rok. Najwyraźniej zmieniacz zastosował taktykę przenoszenia jej w różne okresy życia Huncwotów.. Dziewczyna nie widziała w tym sensu.
Cóż, czas spędzony tutaj Ginny miała zamiar dobrze wykorzystać. Przede wszystkim musiała odkryć jak wrócić do domu, bo coś czuła, że działanie zmieniacza czasu może być ograniczone.
Na szczęście zrobiła już wielkie postępy.
Fred. To o nim myślała zawsze, kiedy Złoty Zmieniacz zaczynał działać.
Była tu z powodu jego śmierci.
Jeszcze raz dyskretnie, rozglądnęła się. James i Syriusz gadali w najlepsze, Remus czytał coś pod ławką, Peter ssał cukrowe pióro gapiąc się bezmyślnie w okno. Mary rysowała serduszka na pergaminie, Dorcas poprawiała fryzurę, a Lily prawie spała na ławce. Słowem – nikt nie interesował się lekcją.
Profesor McGonagall westchnęła.
— Widzę, że nie poprowadzę tej lekcji, tak jak bym chciała. Trudno. Skończymy ją wcześniej — kilka osób uśmiechnęło się, ale tylko na chwilę.
— W takim razie macie zadanie domowe na święta. Opiszcie działanie zaklęcia znikającego. Dwie stopy pergaminu. To tyle.
Ostatnia lekcja przed świętami. Dobrze trafiłam, pomyślała Ginny.
— A teraz informacje. W tym roku zdajecie SUM-y, o czym na pewno wiecie. Dla osób z piątego i siódmego rocznika organizowany jest Bal Bożonarodzeniowy. Oczywiście jeśli chcecie, możecie zaprosić młodszego lub starszego kolegę lub koleżankę — kilka dziewczyn rozpromieniło się.
— Obowiązują szaty wyjściowe — kontynuowała profesor McGonagall. — Wiem, że niektórzy ich jeszcze nie mają, ale to nie problem. Organizujemy wyjście do Sklepu Madame Grace w Hogsmeade. Bal rozpocznie się o ósmej wieczorem w Boże Narodzenie, zakończy o północy, w Wielkiej Sali. Chcę, żebyście mieli partnerki, chłopcy. Powodzenia!
Ginny wraz z Lily zachichotały złośliwie.
— Tak, powodzenia. Ciekawe, którym się uda kogoś zaprosić — szepnęła Ginny.
— Ja tam nie zamierzam odmawiać. Byle mieli odwagę podejść — odpowiedziała Lily.
— Nawet Jamesowi? — tym pytaniem dziewczyna chciała wybadać koleżankę. Kto wie, jakie stosunki mają Lily i James teraz?
— Ale śmieszne. Dobrze wiesz, że go nie znoszę.
Nadal, dopowiedziała Ginny w myślach i zaśmiała się:
— A szkoda. Założę się, że będziesz jego pierwszą kandydatką.
Profesor próbowała jeszcze coś powiedzieć, ale nie mogła. Pisk podnieconych dziewcząt, rozmowy na temat sposobów zaproszenia kogoś na bal, kombinacje, jak para z piątego roku, może zabrać parę z szóstego – to wszystko zagłuszyło słowa McGonagall.
Kiedy zabrzmiał dzwonek, Ginny usłyszała jeszcze, że ma zostać w klasie.
— Panno Weasley! Co to ma znaczyć?
— Eee, co... pani profesor?
Kobieta podsunęła Gryfonce pergamin z listą obecnych osób. Nazwisko „Weasley" było podkreślone. Ginny przypomniała sobie, jak profesor szybko zapisała coś po wyczytaniu jej nazwiska.
— Nie pamiętam, dlaczego to zrobiłam. Masz jakieś sugestie?
—Jestem tą dziewczyną od Zmieniacza. Właśnie znowu się przeniosłam.
— Możliwe... Tak, twoje nazwisko chyba właśnie się pojawiło na tej liście. Mimo to... Jestem przekonana, że zawsze tu byłaś.
— Działanie zmieniacza — dziewczyna wzruszyła ramionami. — Też go nie rozumiem.
— Bardzo ciekawe. Cóż, Weasley... Baw się dobrze na balu!
Gdy Ginny wyszła z gabinetu, zdała sobie sprawę, że nie ma planu zajęć.
Pogrzebała chwilę w torbie i po chwili wyciągnęła zwitek papieru. Odetchnęła z ulgą.
— Przerwa na lunch – przeczytała. — Najwyższy czas!
— Czego chciała od ciebie McGonagall? — zapytała Dorcas, nakładając Ginny sałatkę.
— Nic ważnego właściwie. A wy, o czym gadałyście przed chwilą? Chociaż właściwie to wiem. Bal, prawda?
— Oczywiście – uśmiechnęła się Dorcas — Ciekawe kiedy Remus mnie zaprosi.
Ginny omal nie udławiła się kawałkiem tosta z masłem.
— Czekaj... Powiedziałaś: Remus? - spojrzała na Mary, szukając jakichkolwiek oznak zazdrości lub gniewu. Ta jednak całkowicie spokojnie odpowiedziała za koleżankę:
— Tak, coś ci nie pasuje? Natomiast ja jestem pewna, że Syriusz nie będzie się wstydził. Pewnie zrobi to widowiskowo.
Dorcas z Remusem? Syriusz z Mary?
Tego Gryfonka się nie spodziewała.
~*~
Śnieg przestał padać, ale temperatura nadal była niska.
Ginny obiecała sobie, że przemówi do rozumu kapitanowi drużyny Quidditcha. Mógłby odpuścić im trening przed świętami.
O tym, że jest ścigającą, dowiedziała się niedawno od Lily, kiedy zapytała się o niespodziewane pary. Dziewczyna uważała, że Mary i Remus byli zbyt podobni do siebie.
Syriusz potrzebował spokojnej i inteligentnej dziewczyny, innej od tych, które się za nim uganiały. Remus wolał pewne siebie osoby.
— Jestem ostatnia? — zapytała wesoło, wchodząc do szatni. Zorientowała się, że nie wie kto jest kapitanem, więc zwróciła się do wszystkich. — Serio, nie było lepszej pory na trening?
— Było. Ale to nie tylko ja ustalam datę treningów, ostatnio wszyscy zgodziliście się na dzisiaj — odezwała się czarnowłosa, wysoka dziewczyna. Czyżby ścigająca Elizabeth Gray?
— Pogoda taka sobie, ale podczas meczu też może być źle. Czekamy jeszcze na Jamesa – powiedział potężny blondyn. — Jak zawsze.
Chłopak przyszedł mocno spóźniony. Sprawiał wrażenie niezadowolonego, kilka razy upuścił kafla i ani razu nie strzelił gola. To Ginny szło najlepiej. Dobrze współpracowała z Elizabeth, chociaż prawie wszystkie strzały obronił ten blondyn.
W przeciwieństwie do Jamesa, Ginny była szczęśliwa. Szybując w powietrzu czuła się wolna, oddychała powoli, delektując się mroźnym powietrzem. Płatki delikatnie opadały na jej rude włosy. Jej miejsce było tu, na miotle. Problemy znikły, nie było żadnego zmieniacza, nauczycieli, balu. Była tylko miotła i ona.
Prawie nie zauważyła końca treningu. Przebrała się w suche rzeczy i wyszła z szatni jako ostatnia. Jednak nie była sama. Na nią czekał James.
— Cześć, Ginny! — zaczął. — Widzę, że spodobał ci się trening.
— Tak — odparła powoli, próbując zgadnąć do czego Gryfon zmierza.
— Cóż — chłopak zaczął iść powoli w stronę zamku. — Chciałbym ci coś powiedzieć.
— Słucham cię.
— Tak sobie pomyślałem, że... — James odchrząknął. Ginny zastanawiała się czemu zwleka z wyznaniem, bo zwykle mówił wszystko prosto z mostu.
— Poszłabyś ze mną na bal?
Teraz to Gryfonkę zatkało na chwilę. Powiedziała szybko, to co pierwsze przyszło jej do głowy:
— A Lily się zapytałeś?
— Czemu? Wydaje mi się, że chcesz nas zeswatać – chłopak pokręcił głową i dodał — Tak, zapytałem. Odmówiła.
Ginny zaczęła się zastanawiać, czy też nie odmówić. Z wypowiedzi Gryfona wnioskowała, że trochę traktuje ją jak ostatnią deskę ratunku.
Tak, nie podoba mi się, że zaprosił najpierw Lily, pomyślała ze złością. Ale przecież James ma rację. To ja próbuję sprawić by byli ciągle razem. Boję się, że... za bardzo zmienię bieg historii.
— Pójdę — zdecydowała nagle. — Tak, pójdę. Tylko postaraj ubrać się porządnie.
Chłopak zaśmiał się cicho, niepewny czy to był tylko żart.
— Cieszę się — postąpił krok ku niej. Wyciągnął rękę i dotknął jej włosów. Strzepnął jeden płatek śniegu.
Ginny otrząsnęła się i cofnęła. James jakby trochę się zawstydził.
— Zmarzłaś – stwierdził. —Powinienem cię zaprosić przy gorącej czekoladzie, a nie tu - na zimnie.
— Zawsze możemy to nadrobić – uśmiechnęła się dziewczyna.
— W takim razie chodź do zamku – wziął ją za rękę. Nie protestowała.
~*~
Mieli szczęście.
Gorąca czekolada właśnie dzisiaj była serwowana do ciasta orzechowego.
Ginny jeszcze czuła cudowne ciepło rozchodzące się po ciele, kiedy wbiegała po schodach.
— Gdzie ciebie nosiło? - zainteresowały się od razu dziewczyny, kiedy weszła do Dormitorium.
— Byłam na treningu – Ginny wzruszyła ramionami.
— Reszta drużyny już dawno wróciła – zauważyła Mary.
— Mam partnera na bal – powiedziała krótko.
— Masz też piankę od czekolady na policzku – poinformowała ja Dorcas. Gryfonka szybko wytarła ją.
— Dzięki. Co z Wami?
— Syriusz załatwił to szybko.
— Remus jeszcze nie miał okazji. Chyba posiedzę trochę w bibliotece.
- Lily, a ty z kim idziesz?
Zielonooka wzruszyła ramionami i zrobiła tajemniczą minę. Podeszła do okna i popatrzyła w dal.
— Nie spodoba się wam. Poznacie go w dniu balu.
Lily wyszła. Dorcas i Mary zaczęły zastanawiać się kim jest jej partner albo czy Lily kłamie.
Ginny również zaczęła zżerać ciekawość. Zastanawiała się z kim może iść jej koleżanka. Dopiero paręnaście minut później, rozsądnie stwierdziła, że to nie jej sprawa i poszła poszukać Remusa w celu zaproponowania mu partyjki szachów..
Dorcas również się gdzieś wybrała.
W Dormitorium chłopaków Remusa nie było. Ginny pacnęła się w głowę. Dorcas pewnie siedzi w bibliotece, czekając na Remusa, który... chyba właśnie tam poszedł.
Już miała cicho wyjść, kiedy zauważył ją James.
— Ja już idę – wycofała się.— Chciałam tylko zagrać partię szachów z Remusem, ale go nie ma.
Zeszła do Pokoju Wspólnego.
James za nią. Z szachownicą.
Ginny westchnęła i usiadła z nim przy stole.
— Dobrze grasz w szachy? — zapytała.
— Nie za bardzo. Ale wiedz, że rozpoznaję szewskiego mata.
— Gramy o coś?
— Dobrze. Powiedz najpierw co ty byś chciała, jeśli wygrasz.
— Ty powiedz najpierw – poprosiła dziewczyna. W końcu umówili się, że napiszą na kartkach, co by chcieli i wymienią się nimi.
Zaczęli grać. Ginny skupiła się mocno na szachownicy. Chciała bardzo wygrać, nie tylko dla nagrody. Czuła potrzebę bycia lepsza od Jamesa.
Dziewczyna postanowiła trochę się rozluźnić. Czasami ryzykowała, ale tylko w przypadkach, gdy bardzo trudno było wymyślić dobrą obronę.
Zdecydowała się też na szybkiego mata, zamiast wolnego wybijania wszystkich figur.. Bała się, że potem może popełnić błąd.
Nie zauważyła jednego. Przesuwając wieżę, by ograniczała króla przeciwnika, odsłoniła swojego. A James był już na to przygotowany. Zamatował ją w kilku ruchach.
Podziękowali sobie i poszli do własnych Dormitoriów. Ginny otworzyła karteczkę chłopaka i... opadła ciężko na łóżko. Nie spodziewała się takiej treści.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro