Rozdział 8
Siódme piętro.
Zrozumiała jaki jest cel tej wędrówki.
— Tego pokoju jeszcze nie widziałaś — oznajmił z tryumfem James i zaczął chodzić tam i z powrotem przed ścianą.
— Widziałam — zaprzeczyła głośno dziewczyna. Ognista Whisky dodała jej śmiałości, ale nie wypiła za dużo, więc umysł Gryfonki pozostał jasny. Albo prawie jasny. Na chwilę przestraszyła się, że wyjawi za dużo, ale niepokój szybko zniknął.
Pokój Życzeń otworzył się. Ginny ujrzała małe, przytulne pomieszczenie z bordowymi ścianami. Zasłony w oknach były zaciągnięte, a światło pochodziło tylko z kilkunastu świeczek umieszczonych w różnych miejscach. Na okrągłym stoliku stało około piętnastu butelek Ognistej Whisky. Jednak pierwszą rzeczą, która się Gryfonce rzuciła w oczy, było łóżko. Duże podwójne łoże. Szybko skojarzyła fakty.
James podszedł do niej, wręczając jej butelkę. Odtrąciła jego rękę, flaszka spadła i rozbiła się. Płyn rozlał się po podłodze.
— Chcesz mnie upić? — krzyknęła trochę histerycznie. Chłopak położył ręce na jej biodrach.
Wyrwała się i podbiegła do drzwi. Były zamknięte.
Kiedy Alohomora nie pomogła, rzuciła jakieś mocne zaklęcie rozwalające. Zadziałało. Dziewczyna wybiegła z pokoju.
Odetchnęła głęboko kilka razy, opierając się o ścianę. Coś w niej pękło. Osunęła się na podłogę, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Zwykle trzymała się twardo, ale tym razem było inaczej.
Zawiodła się na Jamesie. Nie miała wątpliwości do czego zmierzał...
Ktoś cicho się do niej zbliżył.
Podniosła wzrok. Był to właśnie James. Odruchowo odsunęła się kilka centymetrów od niego.
— Spokojnie — uniósł ręce i usiadł metr od niej. — Nie dotykam cię, nie zbliżam się do ciebie. Pozwól mi tylko wyjaśnić. Ja nie chciałem...
— A to łóżko znalazło się tam przez przypadek?! I planowałeś mnie upić!
Chłopak nie znalazł na to odpowiedzi.
— Przepraszam – powiedział po chwili. Ginny milczała. — Zapomnijmy o wszystkim. Zachowałem się no... źle...
Dziewczyna miała ochotę parsknąć śmiechem. Źle? Słabe określenie.
— Nic między nami nie zaszło. Jesteśmy tylko... Hm... kumplami. Okay? — zapytał z nadzieją w głosie. Nie odpowiedziała. Zgoda na to nie chciała jej przejść przez gardło.
„Łatwo mu mówić, zapomnieć" - myślała. Z drugiej strony bardzo chciała mu wybaczyć. Pokiwała powoli głową.
— Okay — wykrztusiła z trudem.
— To jako kolegę... koleżankę, zapraszam cię jutro na dziewiątą. Spotkajmy się w Wielkiej Sali. Razem z chłopakami chcę ci coś pokazać.
—Nie obiecuję, że przyjdę, ale może? — Odeszła. Jak ma zapomnieć? Za każdym razem, kiedy będzie patrzyła na Jamesa, myśl o tym będzie powracać. Nagle przystanęła. Zorientowała się, że po raz pierwszy przez dłuższą chwilę nie myślała o Zmieniaczu.
Już niedużo czasu jej zostało. Czuła to wyraźnie. Następna wędrówka w czasie będzie jej ostatnią.
~*~
Ginny obudziła się wcześnie. Zmęczone po zabawie do późna dziewczyny jeszcze spały. Pomysł Jamesa był o tyle dobry, że o dziewiątej mało osób będzie już na nogach. Idealna pora na spotkanie bez przeszkadzających ludzi, chociaż Gryfonka wolałaby jeszcze pospać.
W Wielkiej Sali, która odzyskała swój dawny wygląd, było mało osób. Większość z nich stanowili pierwszoklasiści, którzy nie brali udziału w balu.
Ginny podeszła do chłopaków siedzących już przy stole.
— Cześć — powiedziała, nie patrząc na Jamesa. — Trudno było wcześnie wstać? — Trochę — ziewnął Syriusz. — Balowałem do późna. Za to Rogaś wrócił wcześniej. Ktoś wam popsuł zabawę?
Gryfonka zaczęła zastanawiać się czy Syriusz wiedział coś o zamiarach Jamesa. — Lepiej się pośpiesz — poradził James. — Chcę, żebyśmy zdążyli, zanim pół zamku zwali się nam na głowę.
Tym razem dziewczyna nie domyślała się o co chodzi. Zżerała ją ciekawość, to fakt, ale nie miała pojęcia co chłopcy mogą jej pokazać. Inna sprawa, że dużo o tym nie myślała. Głównie rozpamiętywała poprzedni wieczór. Zjadła szybko owsiankę. James polecił Peterowi wziąć tosta na drogę, żeby szybciej skończył śniadanie.
Weszli do pustej, ciemnej sali. James wyjął różdżkę, szepnął „Lumos", a potem wypowiedział, wyciągając jakiś papier z kieszeni:
— Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego — chwilę studiował kartkę. Ginny rozpoznała Mapę Huncwotów, którą pokazał jej Harry. —Nikogo nie ma w pobliżu.
Po chwili spojrzał na Gryfonkę i zorientował się, że właśnie zdradził ich tajemnicę.
— E... to właśnie chcieliśmy ci pokazać.
— Chcieliśmy? — zdziwił się Syriusz. — Nie przypominam sobie. To ty podjąłeś tą decyzję.
— Właściwie to czemu? - chciał wiedzieć Remus. — Ona zaraz powie o tym McGonagall albo komuś innemu.
— Hej! — zawołała Ginny. — Ja nadal tu jestem.
Powoli zaczęła rozumieć, czemu James chciał jej pokazać mapę. Pokazał jej, że na nią liczy, pragnąc odzyskać zaufanie dziewczyny. Ginny doceniła ryzyko.
—To mogłoby nas pogrążyć. Zaraz zapyta skąd nasze pseudonimy... — Peter zakrył ręką usta.
— Brawo, Glizdek — mruknął Syriusz.
— Brawo, Syriuszu — powtórzył Remus. — Była szansa, że nie zauważyła tych ksywek, ale teraz kiedy nazwałeś Petera Glizdogonem...
— Ginny nadal tu jest – przypomniał James. — I... nie wydaje mi się, żeby miała zamiar nas wydawać.
— To skąd wasze pseudonimy? — uśmiechnęła się szeroko rozbawiona Gryfonka. O ile Mapę Huncwotów Harry jej pokazywał, to skąd wzięli się: Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz nie wiedziała.
— Nie musisz o tym wiedzieć — odpowiedział wymijająco James. Chyba zaczynał dostrzegać ryzyko.
— Odmawiasz mi? —To jej się nie podobało. — W takim razie chyba pójdę do McGonagall, żeby zabrała wam mapę. Może ona zgadnie skąd wasze przydomki.
Zrobiła krok w stronę drzwi. Remus prychnął z niezadowoleniem.
— Lunio jest wilkołakiem — wyznał niechętnie okularnik.
— Proszę dalej. O tym już dawno wiemy.
— Wiecie? — zdziwił się Lupin.
— Tak, jesteśmy na tyle inteligentne, że się domyśliłyśmy. Kontynuuj James.
— Ech... Lepiej żeby poszła do McGonagall z mapą niż z informacją kim jesteśmy — odezwał się Syriusz. Ginny poczuła się zraniona – nie ufają jej.
— Jesteśmy animagami — powiedział Potter jakby nie słyszał przyjaciela. — Ja jestem Rogacz, Syriusz to Łapa, a Peter jest Glizdogonem.
— Dość. Na serio, nie powinna wiedzieć więcej — przerwał Remus, po czym umilkł, kiedy usłyszał kroki za drzwiami. Do sali weszła profesor McGonagall.
— Co wy tu robicie?
— Em... - zaczęła Ginny, odwracając jej uwagę od Jamesa, żeby ten mógł szybko schować mapę. - Chcieliśmy porozmawiać, w Wielkiej Sali dużo osób je śniadanie, a w dormitorium jeszcze niektórzy śpią i...
Kobieta machnęła ręką, przerywając wywód dziewczyny.
— Możliwe. Ale lepiej wyjdźcie stąd, bo jeszcze ktoś pomyśli, że coś knujecie. — Obrzuciła chłopaków podejrzliwym spojrzeniem i wyszła z klasy.
Gryfonka również opuściła salę, jednak wcześniej obdarzyła chłopaków spojrzeniem mówiącym: „Widzicie, mogliście na mnie liczyć".
Rzeczywiście, Huncwoci mieli wiele na sumieniu. Niezarejestrowani animadzy, wilkołak i... co jeszcze? Niebezpiecznie. Dużo ryzykowali, zdradzając jej tę tajemnicę.
Postanowiła, że wypyta o to Harry'ego, jak wróci.
Właśnie – jak wróci.
Pobiegła do dormitorium.
Zmieniacz czasu leżał tam gdzie powinien, czyli głęboko schowany w torbie. Kiedy Ginny odszukała go, wokół przedmiotu ujrzała złotą poświatę. „Dziś" - zabrzmiało w jej głowie. „Wieża Astronomiczna". Zmieniacz najwyraźniej starał się jej pomóc. Może stwierdził, że sama nie da rady?
Dziewczyna ze zdumieniem spostrzegła, że zaczęła myśleć o tym złotym drobiazgu jak o żywej osobie. W każdym razie, magiczny przedmiot był zdecydowanie niezwykły.
Wyposażenie, szaty, wskazówki, mydlenie oczu innym – wyliczała w myślach. Nie rozumiała już nic. Postanowiła skupić się na ostatniej wiadomości. Wyglądało na to, że wreszcie wróci do domu. Tak długo na to czekała, ale teraz gdy w końcu jej się to uda, poczuła żal. Właściwie to nie chciała opuszczać tego miejsca. Zdążyła polubić tutejszych uczniów i miała ochotę pobyć z nimi dłużej. Jednak jeśli oznaczałoby to zostanie w tych czasach... bez wątpienia wybrałaby powrót do siebie. Nie miała pewności czy działanie zmieniacza jest ograniczone w czasie, więc wolała nie ryzykować. Nałożyła złoty łańcuszek na szyję i wyszła z dormitorium. Kiedy przelazła przez Portret Grubej Damy, przypomniała sobie o jeszcze jednej sprawie. Była komuś coś winna.
Nie zważając na marudzenie portretu, weszła z powrotem. Rozglądnęła się uważnie po Pokoju Wspólnym. Poczuła ukłucie w sercu, kiedy spoglądnęła na roześmiane Lily i Mary. Chciałaby pożegnać się z nimi, ale wymagałoby to za dużo tłumaczeń. Chętnie zagrałaby jeszcze raz w szachy z Remusem albo powłóczyła się z chłopakami po zamku. Westchnęła cicho. Jej wzrok padł na przeciwległy kąt pokoju. Zaczęła przeciskać się ku niemu.
James akurat wstał z krzesła, chcąc pójść do dormitorium chłopców. Ginny dopadła go na schodach.
— Nie odebrałeś swojej nagrody — powiedziała, patrząc mu w oczy.
— Wiesz... nie musisz — odpowiedział okularnik, kiedy zorientował się o co chodzi.
— A jeśli chcę? — zapytała trzepocząc rzęsami.
Nie czekając na reakcję zbliżyła się do Gryfona. Delikatnie pocałowała go. Chłopak włożył swoje ręce w jej rude włosy, oddając całusa z większą siłą. Ginny nie zwracała uwagi na tłumek ciekawskich, który powstał obok nich. Przytulając się do Jamesa nie przerywała pocałunku. Jego dłonie zaczęły gładzić jej szyję, a potem plecy.
Chłopakowi zaparowały okulary i Gryfonce skojarzyło się to z Harrym. Dziewczyna otrząsnęła się. Czuła się jakby zdradzała Harry'ego. To, że James jest jego ojcem raczej nie pomagało. Korzystając z chwili zaskoczenia, przebiła się przez grupkę, zgromadzonych wokół nich i przebiegła do Portretu Grubej Damy, zostawiając zupełnie oszołomionego Gryfona samego.
~*~
Ginny wbiegła na sam szczyt Wieży Astronomicznej i o dziwo, nie spotkała żadnego nauczyciela. Odetchnęła kilka razy głęboko. Teraz z czystym sercem mogła wyrzucić z pamięci kartkę o treści „Pocałuj mnie". Ponownie skupiła się na swoim zadaniu. Chwyciła Zmieniacz Czasu w obie ręce, w nadziei na jakieś wskazówki. Mały przedmiot dawał jej cudowne ciepło, które rozchodziło się po ciele. W końcu na wieży było zimno.
Tym razem złoty Zmieniacz nie przekazał jej wiadomości, ale sprawił, że zadziałała instynktownie. Zamknęła oczy, trzęsąc się z zimna i wspięła się na mur, chroniący przed upadkiem.
Wiedziała co musi zrobić. Przez umysł przemknęło jej, że jej czyny są szaleństwem. Może umrzeć...
Ale wtedy połączy się z Fredem...
Skupiając myśli na swoim zmarłym bracie przelazła przez mur. Jeszcze raz głęboko wciągnęła powietrze, objęła zmieniacz i skoczyła.
Nie czuła już nic oprócz chłodnego powietrza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro