Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czerń, biel i bóg

Kiedy Light otworzył oczy, krzyk zamarł na jego ustach. W jednej chwili poderwał się do pionu i zaczął rozglądać w poszukiwaniu Misy albo swojego ojca, celującego z broni prosto w jego głowę. Prędko dotarło do niego, że nie znajduje się w samochodzie, na tym mrożącym krew w żyłach pustkowiu, na którym miał dokonać żywota, a we własnym łóżku. Zacisnął dłoń na prześcieradle, jakby chcąc upewnić się, że naprawdę tam jest, a potem przeniósł wzrok na swój lewy nadgarstek.

Kajdanki były na swoim miejscu.

Chłopak spróbował odetchnąć, ale ogromna gula w gardle nie pozwalała mu zaczerpnąć powietrza. Jego głowa pulsowała nieznośnym, promieniującym bólem, a kończyny wydawały się tak ciężkie, jakby były zrobione z kamieni. Przerażenie opuszczało jego ciało naprawdę powoli. Zostawiało po sobie przeszywający chłód, drżenie mięśni i nieprzyjemne kłucie pod czaszką, a na sam koniec, coś podobnego do chwilowego paraliżu. Light nie mógł się ruszyć. Coś ściskało go za gardło, a płytki, nieregularny oddech zaczął przypominać niezdrowe, spazmatyczne wciąganie powietrza.

Odniósł wrażenie, że nim dał radę odwrócić głowę, minęła cała wieczność. Elektryczny zegarek, ustawiony na szafce nocnej, wskazywał czternaście minut po trzeciej w nocy.

- Light-kun – usłyszał, a chwilę później, poczuł na swoim ramieniu czyjąś chłodną dłoń.

Wzdrygnął się, jak gdyby ktoś przypalił go zapalniczką i odskoczył, o mało co nie spadając przy tym z łóżka. Gdy w powietrzu rozległ się szczęk łańcucha, wszystko wróciło. Light odzyskał władzę w rękach i nogach, a jego zmysły znów zaczęły pracować na przyspieszonych obrotach.

Nikt nie usiłował go zabić. Był bezpieczny, a przerażenie zniknęło wraz z resztkami snu.

- Ryūzaki – szepnął. Jego głos był słaby i łamał się przy każdej, wypowiadanej sylabie.

- Jestem tutaj.

Light wiedział, że L jeszcze nie spał. Wciąż miał na sobie wczorajsze ubrania, a nieopodal jego stóp, spoczywał włączony laptop. Sylwetka mężczyzny była skąpana w bladym blasku, bijącym od monitora i gdyby nie on, L najpewniej rozpłynąłby się w ciemności.

- Przepraszam – mruknął Light i wrócił na swoje miejsce. Nagle uderzyła w niego gwałtowna fala gorąca i musiał zrzucić z siebie kołdrę, a potem zetrzeć z czoła pojedyncze kropelki potu.

To działo się niemal każdej nocy. Chłopak kończył pracę przed pierwszą, a niedługo później budził się dręczony koszmarami. Niekiedy nie mógł zmrużyć oka przez swojego, ogarniętego bezsennością towarzysza, który maltretował klawiaturę, jadł albo przekręcał się z boku na bok aż do samego rana.

Ich wspólna egzystencja bywała... trudna.

- To ja przepraszam – westchnął L i zamknął komputer sprawiając, że całą ich sypialnię spowił mrok. - Gdyby nie ja...

- Rozumiem – Light wszedł mu w słowo, choć w głębi duszy wcale tego nie pojmował. - Musiałeś być pewny.

Odpowiedziało mu milczenie.

- Ale dalej nie jesteś.

- Nie.

Chłopak poczuł się, jakby otrzymał cios w samo serce. Po kilku tygodniach powinien był przywyknąć, ale to wciąż nie było takie proste. Niczego nie pragnął tak bardzo, jak tego, by L nareszcie mu zaufał. Chciał, żeby na sobie polegali i nie wahali się powierzyć sobie nawzajem życia. Chciał, żeby współpracowali ramię w ramię, złapali mordercę i nareszcie zakończyli cały ten koszmar. Light robił wszystko, by udowodnić, że wcale nie jest Kirą. Pracował za dwóch i pomagał jak umiał, a w imię śledztwa zrezygnował nawet z przychodzenia na uczelnię.

„Nie żebym miał jakiś wybór" pomyślał, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę swojego skutego nadgarstka.

Mimo to, dzień w dzień, był zmuszony wysłuchiwać, o ile tym razem wzrósł lub zmalał jego „procent Kiry". L zdawał się popadać w paranoję i uzależniać swoje kalkulacje nawet od prozaicznych czynności, a Light nie mógł nic na to poradzić. Z czasem postanowił dać sobie spokój i przestał przywiązywać wagę do tego co mówił lub robił. L wiedział swoje i bywał uparty jak dziecko, a próby nadążenia za jego pokrętną logiką mogły zaprowadzić wyłącznie donikąd.

- Powinieneś odpocząć, Light-kun – powiedział, a chłopak odwrócił głowę, by na niego spojrzeć.

Oczy Lighta zaczęły przyzwyczajać się do ciemności i z każdą chwilą dostrzegał wśród niej coraz więcej detali. Twarz jego towarzysza była pokerowa. L patrzył przed siebie, w pustkę albo ciemność, a w jego spojrzeniu można było doszukać się cienia zadumy. Należał do ludzi, którzy myśleli, kontemplowali i analizowali coś w zasadzie bez przerwy; nawet w środku nocy, gdy niemal cały świat pogrążony był we śnie.

- Ty też – odparł Light i sięgnął po swoje okrycie. Nagle zrobiło mu się zimno, a po jego kręgosłupie przeszedł dreszcz. - Spałeś dziś w ogóle?

- Nie byłem zmęczony.

- Gdybym jadł przed snem tyle ciasta, też bym nie był.

- Zagrajmy w szachy – rzucił L, kompletnie zmieniając temat. Nie czekając na odzew, podniósł się z łóżka, zapalił światło i wyciągnął z niedużej, drewnianej komody złożoną szachownicę.

Light westchnął, nie znajdując w sobie ani tyle siły, ani samozaparcia, żeby się z nim kłócić. Czuł się niewyobrażalnie, wręcz chronicznie zmęczony i logiczne rozumowanie było ostatnim, na co miał w tamtej chwili ochotę.

- Jutro musimy wcześnie wstać – spróbował, lecz L kompletnie go zignorował. Był całkowicie zaabsorbowany rozkładaniem planszy i ustawianiem bierek na właściwych miejscach.

- Pójdziemy spać, jeśli wygrasz – oznajmił i wyciągnął do Lighta zaciśnięte pięści. - Jeśli przegrasz, porozmawiamy.

- O czym? - zapytał chłopak i niewiele myśląc wskazał na lewą dłoń swojego towarzysza. Jak się okazało, przypadło mu granie czarnymi.

- O Kirze.

- Nie chcę.

- W takim razie się postaraj, Light-kun – powiedział L, a potem rzucił w stronę chłopaka podejrzliwe spojrzenie.

Light był wykończony i gdyby nie to, najpewniej parsknąłby śmiechem.

- To że gram czarnymi zwiększa mój procent? - zapytał.

L wzruszył ramionami, siląc się na obojętność.

- O jeden.

Chłopak przewrócił oczami i szturchnął detektywa w ramię, lecz ten nawet nie drgnął. Mimo to, w prawym kąciku jego ust zabłądził blady uśmiech. Light nie mógł nie odpowiedzieć mu tym samym.

- Jesteś straszny – prychnął, a L wykonał swój pierwszy ruch; pionem na d4. - Grasz zamkniętą? Chcesz mnie skompromitować?

- Może.

Light przesunął swojego piona na d5, na co L odpowiedział mu posunięciem c2 na c4. Chłopak uniósł prawą brew i obdarzył swojego towarzysza pobłażliwym spojrzeniem.

- Gambit hetmański? - zapytał, ledwie dostrzegalnie kręcąc głową. - Aleś ty melodramatyczny.

Detektyw po raz kolejny wygiął usta w słabym uśmiechu.

- Przyjmujesz?

W tamtym momencie, Light pomyślał, że L wcale nie mówi o szachach. Wyglądał tak, jakby rzucał mu wyzwanie. Jemu albo raczej Kirze. Chłopak zagryzł wewnętrzną stronę policzka, a potem odetchnął ciężko, prawie bezradnie. Momentami nie miał już na to wszystko siły. Bywały dni, że „nie jestem Kirą" wydobywało się z niego, jak ze zdartej płyty, ale L nie słuchał. Z braku konkretnych dowodów, opowiadał głównie o swoich mniej lub bardziej sensownych podejrzeniach, a z każdym kolejnym, Light nabierał coraz większej ochoty, żeby dać mu w twarz.

I nie zawsze się powstrzymywał.

- Zapomnij – odparł, przesuwając piona na e6.

Zrobił to celowo, nieszczególnie przejmując się taktyką. Chciał po prostu powiedzieć: „Nie, Ryūzaki. Nie podłożę ci się, nie przyznam do czegoś, czego nie zrobiłem i nie będę z tobą walczyć. Nie chcę. Chcę rozwiązać tę sprawę z tobą, bo razem możemy dokonać naprawdę niesamowitych rzeczy. Chcę z tobą pracować nawet, kiedy to już się skończy. I chcę być blisko ciebie, ale nie mogę, bo wciąż mi nie ufasz", lecz nie potrafił odnaleźć właściwych słów.

- Jak sobie życzysz, Light-kun – L kiwnął głową i oparł podbródek na lewym kolanie, a potem przeniósł królewskiego skoczka na c3.

Przez dłuższą chwilę, grali w absolutnym skupieniu; L po to, by móc dalej zadręczać Lighta, a Light po to, żeby przespać jeszcze chociażby dwie godziny przez zadzwonieniem budzika. Choć jego znużony umysł pracował na spowolnionych obrotach, zmobilizował go na tyle, by obmyślić jakąkolwiek taktykę. Zamierzał otworzyć drogę dla królewskiego gońca i zaszachować nim białe z pozycji b4. W międzyczasie stracili po pionie, a L umiejscowił wyprowadzonego skoczka na polu e4.

Kiedy biały król znalazł się w szachu, L popadł w chwilową zadumę. Uniósł kciuk do dolnej wargi, a potem otaksował wzrokiem szachownicę, jak gdyby był w stanie przewidzieć przebieg partii aż do samego końca. Light stanowczo nie miał na to wszystko siły.

- Wiesz co sądzę o niepodpartych szachach – mruknął L i osłonił króla hetmańskim gońcem.

- Są żałosne? - chłopak wzruszył ramionami i przemieścił hetmana na d4, zbijając piona.

- Powiedziałbym raczej... mało wartościowe.

- Mało wartościowe to są te twoje... - wymamrotał, lecz nim dał radę dokończyć zdanie, L pozbawił go gońca.

Spodziewał się tego i nie pozostał mu dłużny. W odpowiedzi, przesunął hetmana na e4, zbijając skoczka, ustawionego vis-a-vis z białym królem, wymuszając tym następny szach.

„Następny niepodparty szach" pomyślał, odczuwając nieuzasadnioną, dziecinną satysfakcję, że uda mu się wyprowadzić towarzysza z równowagi. Zirytowane, pełne politowania przewrócenie oczami było warte znacznie więcej, niż każde zwycięstwo.

- Jesteś niemądry, Light-kun – powiedział L i osłonił króla gońcem.

Chłopak pokiwał tylko głową. Był wykończony i nabrał ochoty, by zacząć śmiać się z samego siebie.

- Nie oczekuj ode mnie wyczynów o tej porze – odparł, przeczesał palcami jasne włosy i zamyślił się.

Ostatecznie, zdecydował wyprowadzić obydwa skoczki; pierwszego na a6, przy okazji zmuszając białego gońca do wycofania się na c3 oraz drugiego na e7, by osłonić króla. L zbił jego piona z g7, a Light, niewiele myśląc, wyprowadził hetmana na g2, ale prędko dotarło do niego, że bez wieży na g8, jego manewr nie miał żadnego sensu.

- Mogę się już poddać? - zapytał, obserwując, jak jego przeciwnik wykonuje perfekcyjne posunięcie gońcem na f6.

- To pytanie zwiększyło twój procent do dziewięciu – mruknął L, a Light wydał z siebie głośne, bezradne westchnięcie.

- To nie jest żadna odwrócona psychologia, Ryūzaki – powiedział, lecz nie zrobił tym na towarzyszu najmniejszego wrażenia. - Po prostu nie mam już siły.

- Jeśli przegrasz, i tak nie pójdziesz spać. Twój ruch.

Light przemieścił skoczka na c5, a kiedy biały hetman znalazł się na polu d6, dotarło do niego, że powinien uciekać. L zmusił go do tego, nie doprowadzając nawet do szacha i chłopak poczuł z tego tytułu narastającą irytację. Nie miał specjalnego wyboru, więc wykonał roszadę, chowając króla za wieżę. Chwilę później, detektyw zrobił to po raz kolejny. Natarł na jego hetmana, przesuwając gońca z e2 na f3.

Light wiedział, że przegra, ale w tamtym momencie, przestało mu to być aż tak obojętne, jak na początku. Ruchy, które wykonywał L, były zaplanowane, rozsądne i przede wszystkim, nieznośnie zuchwałe, wręcz impertynenckie. Chłopak czuł, że być może wszystko wyolbrzymia, a w głębi duszy miał wrażenie, że L usiłuje go skompromitować; pokonać na każdy możliwy sposób i zmusić do poddania się.

Jego, a raczej Kirę.

Uciekł hetmanem na e6, a L zbił jego skoczka z e7. W tamtej chwili, do Lighta dotarło, że żaden ruch nie ocali go od niechybnej porażki. Hetman i goniec trzymały jego wieżę w niemal patowym położeniu, a czarny król, choć nieszachowany, mógł co najwyżej uciekać przed białą królową, niczym ofiara przed naturalnym drapieżnikiem.

„To tylko gra" powtarzał sobie w myślach, lecz nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że przypomina nieco ranne zwierzę, które czołga się w poszukiwaniu schronienia i usiłuje wyszarpać śmierci ostatnie, bezradne tchnienie. Nie lubił przegrywać i jeśli przypominał tym Kirę, trudno. L i tak wiedział swoje, a jakiekolwiek próby wpłynięcia na jego ocenę, mijały się z celem. Light mógł przekonywać, błagać, a nawet zeznawać pod wariografem, lecz nie miałoby to żadnego znaczenia. Niekiedy czuł, jakby mówił do ściany; jakby jego słowa, jakby on sam, nie miały żadnego znaczenia.

Uśmiech, który rozciągnął jego wargi był smutny, bezradny i pełny bolesnej akceptacji.

Chłopak uniósł wzrok i dostrzegł, że L wygląda na przygaszonego. Ani się obejrzał, detektyw wyciągnął w jego stronę prawe ramię i złączył ich dłonie w niezręcznym, lecz o dziwo naprawdę pokrzepiającym geście.

- Light-kun – powiedział, siląc się na wesołość. - Nie przejmuj się, możemy zagrać jeszcze raz.

- Nie o to chodzi, Ryūzaki – Light odetchnął i cofnął rękę, by zacząć zgarniać nią porozkładane bierki. Skupił się na sprzątaniu i dzięki temu prawie zapomniał, co tak naprawdę go dręczy. Gdyby nie L, najpewniej nie powiedziałby na ten temat już ani słowa więcej.

- A więc o co?

- O to, że uważasz, że jestem Kirą – odparł, wbijając wzrok w czarnego skoczka, którego akurat trzymał w dłoni. Szachy musiały być naprawdę stare, gdyż w kilku miejscach, na figurze widniały otarcia i ubytki po lakierze, odsłaniające niewielkie płaty jasnego drewna. - O to, że mi nie ufasz.

- Nie mogę – kiedy Light rzucił w kierunku swojego towarzysza ukradkowe spojrzenie, dojrzał na jego twarzy nieskrywane wahanie. - Chciałbym, ale nie mogę.

- Dlaczego?

- Bo byłeś Kirą. Szansa na to, że jesteś nim teraz, to mniej, niż dziesięć procent, ale na to, że byłeś, ponad dziewięćdziesiąt siedem. Coś się w tobie zmieniło, Light-kun i kompletnie tego nie rozumiem. Wcześniej, przed aresztem, patrzyłem ci w oczy i coś kazało mi mieć się na baczności. Były takie zimne, takie inne niż teraz... Kiedy powiedziałem, że jesteś moim przyjacielem, kłamałem. Nie miałem cię za przyjaciela, a za potencjalne zagrożenie, które lepiej mieć bliżej siebie, niż dalej.

Light poczuł nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej i chcąc ukryć rozżalony grymas, opuścił głowę, i przytaknął. L wspominał o tym już przedtem. Mówił, że Light się „zmienił", ale chłopak nie miał zielonego pojęcia, na czym ta zamiana miałaby polegać. Nawet jeśli był kiedyś Kirą, nie pamiętał tego i nie chciał mieć z tamtym sobą nic wspólnego. Minęła chwila, nim dał radę się odezwać. Musiał wziąć głęboki oddech, podnieść wzrok, a potem popatrzeć swojemu towarzyszowi w twarz. Pragnął, by L również na niego spojrzał; by spojrzał prosto w oczy, które podobno tak bardzo się zmieniły i nareszcie zdradził mu prawdę.

Żeby nareszcie coś nabrało sensu.

- A teraz? - zapytał z naiwną, prawie dziecinną nadzieją, że wywrze na detektywie jakiekolwiek wrażenie.

O dziwo, nie rozczarował się.

- Teraz? - L zamyślił się, a potem podciągnął kolana niemal pod samą brodę i zaczął lustrować chłopaka od góry do dołu. - Teraz patrzę na ciebie i za każdym razem jestem niemal o krok od tego, by ci zaufać. Patrzę na ciebie i prawie wierzę, że jesteś niewinny.

- Jestem.

- Nie wiesz tego na pewno.

Owszem, nie wiedział. Ale musiał w to wierzyć, bo wiara była ostatnim, co trzymało go przy zdrowych zmysłach. Myśl, że mógł być mordercą, nawet jeśli tego nie pamiętał, spędzała mu sen z powiek w zasadzie noc w noc. Wyrzuty sumienia dręczyły go, choć wcale nie powinny, a słowa L'a; kolejne spekulacje i oskarżenia mieszały w głowie i odbierały ostatnie resztki pewności o tym, kim tak właściwie jest.

Bywał zagubiony, samotny i nieznośnie bezradny, bo nikt nawet nie próbował trzymać jego strony.

- Nie wiem, Ryūzaki – przytaknął, choć kompletnie nie miał ochoty na rozmowę. - Czasem mam wrażenie, że już niczego nie mogę być pewny. Nawet samego siebie.

- Light-kun, powiedz mi... - zaczął L, pozornie odbiegając od tematu. - Co myślisz o Kirze?

- Muszę?

Detektyw przytaknął.

- Załóżmy, że nim nie jesteś, ani nie byłeś – powiedział, wprawiając Lighta w konsternację. Do tej pory, ani razu nawet nie wziął takiej opcji pod uwagę. - Myślisz, że dobrze robi? Że ma prawo wymierzać sprawiedliwość i decydować o tym, kto ma prawo żyć, a kto powinien umrzeć?

Ton głosu detektywa był chłodny i beznamiętny, a jego spojrzenie przeszywające. Kiedy mówił o życiu i śmierci; o mordowaniu z takim spokojem, Light czuł, że go to przeraża. Przerasta. Czuł, że gdyby był za to wszystko odpowiedzialny, sumienie nie pozwoliłoby mu spojrzeć na siebie w lustrze, że ciężar odpowiedzialności za zbrodnie przygniótłby go, a na sam koniec zaprowadził na dno.

- Nie wiem – odezwał się, nieświadomy, jak słaby jest jego głos. - Myślę, że są ludzie, którzy... powinni zniknąć. Bez których światu byłoby lepiej.

- I myślisz, że Kira ma prawo ich osądzać?

- Może, skoro nikt inny nie byłby w stanie...

- A on jest dobry? - L wszedł mu w słowo i nachylił się, zmniejszając dystans między nimi o dobre dziesięć centymetrów. Mrużył oczy, jego brwi były ściągnięte, a jego spojrzenie badawcze i skoncentrowane. - Uważasz, że Kira jest dobry, Light-kun?

Chłopak otworzył usta, żeby się odezwać, ale z jego gardła nie wydobyło się nawet jedno słowo. Był skonsternowany i nie miał zielonego pojęcia, jak wyrazić swoje myśli i przekonania. Z jednej strony, Kira był przecież mordercą, ale z drugiej, coś w jego postępowaniu, wydawało się Lightowi... znajome. Wiedział, że osiągnięcie celu, czy wyższego dobra zawsze miało swoją cenę. Nieraz, należało poświęcić życie; własne lub cudze, ale jeśli skutki miały okazać się miarodajne, było warto. Być może było warto ofiarować życie zbrodniarzy, by dobrzy i sprawiedliwi ludzie mogli żyć bez strachu?

- Nie wiem – odparł tylko, usiłując za wszelką cenę ukryć, że się waha.

- W takim razie, ja powiem ci, co myślę – oznajmił L i wziął głęboki oddech. Na krótką chwilę, zapanowała między nimi kompletna, wręcz grobowa cisza. - Myślę, że nie ma ani całkowitego dobra, ani całkowitego zła – Light popatrzył na niego z niemym zdumieniem. - Zło jest względne, a dobro można bardzo łatwo podważyć. Skąd wiesz, czy przykładny obywatel nie marzy o tym, by kogoś skrzywdzić, a nie robi tego tylko dlatego, że obawia się więzienia? Skąd wiesz, czy ktoś, kto popełnił zbrodnię, nie miał powodu, nie żałuje albo nie szuka odkupienia? Świat, żadna sytuacja i przede wszystkim żaden człowiek... Nic nie jest czarne albo białe, Light-kun. Nic nie jest oczywiste, a ludzie nie dzielą się na takich, którzy powinni albo przeżyć albo zostać skazani na potępienie. Jesteśmy słabi i nie istnieje imperatyw, który dzieliłby nas na lepszych albo gorszych, wartych życia albo niewartych. Dlatego nie mamy prawa nikogo oceniać, ani własną miarą, ani żadną inną. Nie jesteśmy bogami i nie będziemy nimi, bo wypełnia nas pycha. A ona jest jak cień, który przysłania sumienie, rozsądek i człowieczeństwo. Nie mamy prawa zabijać w imię lepszego świata, bo świat nigdy nie będzie do końca dobry. Nie ważne, ilu przestępców pozbędzie się Kira.

Kiedy L skończył mówić, Light nie mógł oderwać od niego wzroku. Chciał coś powiedzieć; zaprzeczyć, ale nie potrafił odnaleźć kontrargumentu. Wszystko, co powiedział detektyw, wydawało się boleśnie, wręcz niepodważalnie prawdziwe. Kira z kolei, zaczął sprawiać wrażenie małej smutnej istoty; samotnej i zaślepionej przez próżność.

Boga, jedynie we własnym umyśle.

- Być może jest szalony – dodał L i przekrzywił głowę, jak gdyby usiłował wesprzeć ją na swoim ramieniu. - A może wydaje mu się, że ma wizję. Nie wiem, Light-kun i chyba nigdy do końca tego nie zrozumiem, ale bez względu na to, wymiar sprawiedliwości będzie chciał zobaczyć Kirę za kratami albo powieszonego. A ja nie chcę tego dla ciebie.

Na samą myśl o karze śmierci, po kręgosłupie Lighta przeszedł dreszcz. Nie chciał umierać. Chciał wrócić na studia, wstąpić do policji, a potem pracować u boku L'a i swojego ojca, po to, żeby naprawdę pomagać innym. Nie chciał dźwigać brzemienia zbyt ciężkiego do uniesienia przez zwyczajną, ludzką istotę i nie chciał udawać, że to w ogóle możliwe.

Nagle dotarło do niego, że nie pragnie nic ponad to, by naprawdę być człowiekiem.

- Mówiłeś, że nie jestem twoim przyjacielem – mruknął, wbijając wzrok w pustkę, gdzieś ponad ramieniem detektywa.

- Teraz? - zapytał L i rozciągnął usta w bladym, ledwie dostrzegalnym uśmiechu. - Jesteś. I zależy mi, żebyś nie zmarnował sobie życia. Zależy mi na tobie. Wiesz o tym.

- W takim razie, ochroń mnie przed tym – powiedział Light, zerkając na towarzysza z niemym błaganiem. - Jeśli będzie trzeba... nawet przede mną samym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro