Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Tu trzeba wzywać 998

Od razu ostrzegam, że wyszedł jak zwykle tasiemiec XD 

Chciałam już zmieścić tu wszystko przed pierwszym zadaniem, żeby w końcu do niego przejść w następnym rozdziale.

Parę fragmentów zostało sparafrazowanych prosto z "Harry Potter i Czara Ognia" bo jestem leniem XD 

##############

Tak więc jak mówiła przepowiednia, następnego dnia wieczorem Orion i Ron wymknęli się z dormitorium chłopców po ciszy nocnej. Na chwilę tylko przystanęli przed portretem Grubej Damy, by Orion mógł narzucić na nich pelerynę-niewidkę. Stamtąd prześlizgnęli się aż do skraju Zakazanego Lasu, gdzie Ron zaczął prowadzić Oriona jedną ze ścieżek. 

Nic nie mogło Oriona przygotować na widok jaki zastał po wyminięciu kępy drzew. 

Smoki.

Za ogrodzeniem z grubych bali miotało się pięć dorosłych, ogromnych i przerażających smoków. Ryczały, parskały i pluły strumieniami ognia we wszystkie strony, prezentując wszystkim swoje masywne i ostre uzębienie. Wszystkie miały gdzieś około 15 metrów wzrostu wraz z rogami na głowach, ale wydawały się większe, zwłaszcza gdy stawały na tylnych łapach i rozpościerały szeroko skrzydła. 

Pierwszy z nich, srebrzysto-niebieski z długimi rogami, kłapał zębami na czarodziejów biegających mu pod nogami. Drugi, cały pokryty lśniącymi, zielonymi łuskami, miotał się i tupał. Trzeci, wściekle czerwony z grzywą złotych kolców wokół pyska, dmuchał na wszystkie strony pióropuszami ognia. Czwarty, jasnobrązowy z szeregiem kolców na grzbiecie, wściekle skrzeczał. No i był też piąty, cały czarny, wymachujący ogonem najeżonym kolcami. 

Minimum czterdziestu czarodziejów w zespołach po siedmiu lub ośmiu próbowało opanować rozwścieczone bestie, ciągnąc za grube łańcuchy przymocowane do potężnych, skórzanych obroży owiniętych wokół szyi oraz tylnych łap gadów. 

— Trzymaj się z dala, Hagridzie! — zawołał jeden z czarodziejów w stronę dwóch masywnych postaci, które wychynęły z lasu niecałe dziesięć metrów od niewidzialnych Rona i Oriona. — Potrafią strzelić ogniem na dwadzieścia stóp! Widziałem rogogona, który wystrzelił na czterdzieści! 

Czarodziej dalej próbował napiąć łańcuch, ignorując Hagrida zachwycającego się przerośniętymi, skrzydlatymi jaszczurkami; ale na marne, bestie nie chciały się uspokoić. 

— To na nic — krzyknął inny czarodziej, rzucając swój łańcuch — Zaklęcia oszałamiające, liczę do trzech! 

Opiekunowie sięgnęli po swoje różdżki, rozległ się chór "Drętwot" i zaklęcia wystrzeliły w kierunku smoków, rozpryskując się na ich łuskach deszczem iskier. Bestie się zaczęły kołysać niebezpiecznie na tylnych łapach, płomienie tryskające im z nozdrzy i pysków zastąpił dym; a następnie bardzo powoli, jeden po drugim, kilkutonowe ciała runęły na ziemię. W akompaniamencie takiego huku, aż zatrzęsły się drzewa. Opiekunowie z wyraźną ulgą opuścili różdżki i zaczęli napinać łańcuchy, mocując je do solidnych kołków wbitych głęboko w ziemię.

Hagrid i Madame Maxime podeszli bliżej i zaczęli rozmowę z opiekunem, którego miedziana czupryna zdradziła jako Charliego Weasleya. Orion już wiedział, skąd Ron miał cynk o smokach. To właśnie Charlie ostrzegł Hagrida o zasięgu ognia. 

— Wreszcie się uspokoiły — wydyszał brat Rona — Na czas transportu oszołomiliśmy je eliksirem usypiającym, myśleliśmy, że będą spokojniejsze w ciemności i ciszy. Jak widać, wcale nie były zadowolone. 

— Jakie rasy tu macie? — spytał Hagrid, przyglądając się najbliższemu, czarnemu smokowi. Gad miał półotwarte oczy, spod powieki błyskał skrawek żółtego ślepia z pionową źrenicą. 

— Ten to węgierski rogogon — powiedział Charlie, wskazując czarnego — Tam mamy walijskiego zielonego smoka pospolitego, ten mniejszy, szaroniebieski to swedzki krótkopyski, ten czerwony to chiński ogniomot, a ten brązowy to norweski kolczasty, zupełnie jak twój Norbert. 

Orion i Ron spojrzeli po sobie, doskonale pamiętając małego Norberta, zwłaszcza Ron, którego smok ugryzł w rękę i wylądował przez to w skrzydle szpitalnym.

Tymczasem Charlie spojrzał na madame Maxime, która oddaliła się od Hagrida i spacerowała sobie wzdłuż ogrodzenia. Uważnie przyglądając się odrętwiałym smokom. 

— Nie powinieneś jej tu przyprowadzać — burknął Weasley, marszcząc czoło — Zawodnicy nie powinni wiedzieć, co ich czeka. A ona na pewno wszystko powie swojej uczennicy. 

— Pomyślałem sobie, że chętnie na nie popatrzy. — Hagrid wzruszył ramionami, dalej wpatrzony w smoki jak urzeczony. Charlie zgryźliwie burknął coś o zarąbistym pomyśle na randkę.

— Pięć smoków — mruknął Hagrid — Po jednym na każdego, tak? Co mają zrobić, pokonać je?

— Chyba tylko koło nich przejść. Będziemy w pobliżu, z zaklęciami gaszącymi, tak na wszelki wypadek gdyby się rozzłościły. Zażyczyli sobie matki wysiadujące, nie wiem czemu... ale nie zazdroszczę temu, kto wylosuje rogogona. Jest cholernie groźny, z tyłu jak i z przodu. Sam zobacz. 

Orion się skrzywił, bliżej przyglądając się ogonowi rogogona, zakończonym pękiem ostrych kolców. Wyglądał jak groźniejsza wersja thagomizera* stegozaura, tylko zamontowany do latającej, ziejącej ogniem jaszczurki wielkości "małego" Kaijuu.

Znając Potterowskie/Optimusowe Szczęście, rogogona wylosuje właśnie Orion.

Yay.

Pięciu innych czarodziejów podeszło do rogogona, dźwigając na rozpostartym kocu kilka jaj koloru granitu. Umieścili j ostrożnie pod bokiem smoka.

— Policzyłem je, Hagridzie — ostrzegł Charlie, widząc tęskne spojrzenie gajowego. 

Orion i Ron spojrzeli po sobie, dochodząc do jednakowego wniosku.

— No to jesteśmy w ciemnej dupie — podsumował Orion szeptem — Tu trzeba wzywać 998.

 Prędko się ewakuowali ścieżką w stronę zamku, po drodze praktycznie potykając się o Karkarowa. Zmierzającego w stronę zagród ze smokami. 

— To tyle w kwestii "odwagi w obliczu nieznanego" — mruknął Ron, wypowiadając na głos dokładnie to, co chodziło po głowie Orionowi.

— Myślisz, że któryś z Transformersów widział smoki? Bo Cedrik na pewno o nich nie wie. — Orion namyślał się całe trzy sekundy — Trzeba im powiedzieć. To niesprawiedliwe, żeby trzech z pięciu uczestników miało nieuczciwą przewagę. 

***

Jak powiedział, tak zrobił. Arcee złapał jeszcze w Wieży Gryffindoru. Dość powiedzieć, że nie była zadowolona ani z rodzaju zadania (bo co sędziom strzeliło do głowy, żeby używać smoków?) ani z faktu, że dyrektorowie Durmstrangu i Beauxbatons oszukiwali. Z trzeciej strony, nawet ich rozumiała.

Cedrika ciężej było dorwać, bo zawsze otaczał go wianuszek osób. W końcu Orion nie wytrzymał i po obiedzie namówił Hermionę, by ta zaklęciem rozcięła mu szkolną torbę. Zgodnie z przewidywaniem, Puchon kazał kolegom biec na zajęcia a sam zajął się zbieraniem pergaminów, piór, książek i kałamarzy. Wtedy Orion się zbliżył.

— Pierwsze zadanie to smoki. — zagadał, podchodząc spokojnym krokiem. Cedrik spojrzał na niego ze zdumieniem.

— Mają pięć smoków, po jednym na każdego z nas. Mamy przejść koło nich. 

— Pewny jesteś? — wycharczał Cedrik, wyraźnie zbladły na myśl o konfrontacji z jedną z najbardziej niebezpiecznych fantastycznych bestii.

— Widziałem je na własne oczy. I nie tylko ja, Maxime i Karkarow też je widzieli, więc Fleur i Krum też wiedzą. Nie martw się, żeby było sprawiedliwie to dałem też cynk Arcee. Teraz jesteśmy na równi. 

Cedrik się wyprostował, z naręczem pełnym poplamionych atramentem pergaminów i książek, mierząc Oriona wzrokiem pełnym podejrzeń. Jednak nie dane im było ciągnąć tej rozmowy dalej, gdyż po korytarzu rozległ się znajomy stukot i z niedalekiej klasy wyłonił się Szalonooki Moody. 

— Deva, chodź ze mną — warknął — Diggory, zmykaj.

Orion zachował stoicki wyraz twarzy (dzięki nawykom z czasów Optimusa, nie raz mu uratowały tyłek), w środku buzując podejrzeniem. Prawdopodobieństwo podsłuchania rozmowy przez Moody'ego było wysokie.

— Profesorze, powinienem teraz być na zielarstwie... — próbował się wykręcić.

— Nie przejmuj się tym, Deva. Proszę do mojego gabinetu.

No więc Orion pomaszerował za byłym aurorem, trochę się czując jakby szedł na skazanie. Moody mógł go najzwyczajniej w świecie wsypać do Dumbledore'a za oszukiwanie. Albo zmienić we fretkę, jak Malfoya parę tygodni temu. Chociaż, jakby tak pomyśleć, chyba łatwiej by było się prześlizgnąć koło smoka jako fretka. 

Gabinet Obrony Przed Czarną Magią znowu przeszedł przemianę. Orion pamiętał go za czasów dwóch poprzednich profesorów. Za Lockhearta był wypełniony jego portretami, wiecznie się uśmiechającymi i machającymi. Profesor Lupin zwykł tu trzymać niebezpieczne stworzenia, które potem poznawali na lekcjach. Moody wypełnił przestrzeń masą wyjątkowo dziwnych przedmiotów, większość z nich służących do wykrywania złych zamiarów. Orion może, tak jakby, ekhem, pożyczył stąd parę drobiazgów po tym, jak o nich przeczytał w książkach poświęconych walkom z siłami zła. Hej, możesz zabrać archiwistę z archiwum, ale nie zabierzesz archiwum z archiwisty. Ani nie zmienisz tego, że Orion (Optimus też, ale o tym ani mru mru) był po prostu kleptomianiakiem.

— Siadaj, Deva — Moody utkwił w Orionie oboje swoich oczu — Zachowałeś się bardzo przyzwoicie. 

Ciąg myślowy Oriona zatrzymał się z szarpnięciem. Że co? Nie tego się spodziewał. Był tak zdziwiony, że nawet nie zarejestrował jak Moody opowiada o swoich fałszoskopach, wykrywaczach wrogów czy czujnikach tajności. Które podobno musiał wyłączyć lub unieszkodliwić, bo wykrywały wszystkie łgarstwa i przekręty uczniów. Wspomniał też o swoim monitorze wrogów, który mu gdzieś przepadł parę tygodni temu i podejrzewał o to Irytka.

Orion skupił się na monologu nauczyciela w porę, by usłyszeć jak ten wspomina coś o swoim kufrze. Rzeczony wielki kufer stał pod oknem, oraz posiadał kilka dziurek od klucza w jednym rzędzie. 

— A więc, dowiedziałeś się o smokach. — stwierdził Moody, sprowadzając Oriona na ziemię. Profesor usiadł za biurkiem, wyciągając przed siebie drewnianą nogę — W porządku. Oszukiwanie należy do tradycji Turnieju Trójmagicznego. Od samego początku powtarzałem Dumbledore'owi, że może sobie być szlachetny i przestrzegać zasad, ale Karkarow i Maxime na pewno tacy nie będą. Chcą zwyciężyć, więc powiedzą swoim zawodnikom wszystko, czego się dowiedzą. 

Moody zaśmiał się ochryple, wywołując u Oriona zjeżenie piór na karku. Grzebień wzdłuż kręgosłupa jakoś przeżył Rytuał Ekstrakcji, albo, jak Ratchet podejrzewał, nie był częścią pochodzącą z Cybertronu. 

— Więc, masz już jakiś pomysł jak minąć smoka?

— Nie. — odparł Orion szczerze, zastanawiając się do czego profesor pije.

— No, ja nie zamierzam ci tego powiedzieć — burknął Moody, kręcąc swoim magicznym okiem do porzygu — Nie będę nikogo faworyzował. Dam ci tylko kilka dobrych, ogólnych rad. A pierwsza brzmi: wykorzystuj swoje atuty. 

Okej, to była całkiem niezła rada. W czym był Orion dobry? W zapamiętywaniu i kategoryzacji informacji. W podejmowaniu decyzji pod presją. Był całkiem niezłym wojownikiem, aktualnie potrafił nieźle się skradać. Miał bardzo lepkie palce. Chciał wierzyć, że był całkiem dobrym liderem i miał niezłą charyzmę. 

Problem leżał w tym, że przed błędem Dumbledore'a był pewien, iż ze smokiem wygra bez problemu. Nawet bez ujawniania cybertrońskiej formy miał miecze, blastery i skrzydła. A w razie czego mógł przybrać swoją w pełni metalową formę i po prostu przywalić smokowi z prawego sierpowego. 

Teraz bezpośrednia walka odpadała, więc zostawało skradanie się, odwracanie uwagi i kradzież.

— Widzę, że trybiki ci już chodzą, więc oto druga rada — Moody przerwał mu tok myślenia — Użyj jakiegoś prostego zaklęcia, by zdobyć to, czego ci trzeba.

No i tu był kruczek pogrzebany. Nie miał magii. Ale to nie znaczy przecież, że był bezbronny. Skrzydła drgnęły mu pod skórą na plecach, przypominając o swoim istnieniu. Jeszcze nie miał okazji ich przetestować. 

Początki planu zaczęły mu się formować w głowie. 

***

Tego wieczoru Orion wślizgnął się do Komnaty Tajemnic, nawet nie musząc po drodze gubić trójki swoich "ochroniarzy" bo wciąż mieli na niego focha. Ku swojej uldze zastał tam Ratcheta, Knockouta oraz, co ciekawe, Smokescreena. 

Uczucia mieli bardzo mieszane, kiedy im opowiedział na czym polega pierwsze zadanie.

— A niby jak chcesz przejść koło smoka i to bez żadnej magii? To samobójstwo! Jak chcesz walczyć z ogniem? — Ratchet, zgodnie z przewidywaniem, wybuchnął złością. Orion nawet się nie wzdrygnął, przyzwyczajony do sposobu w jaki Ratchet radził sobie ze stresem.

— Jak śmiertelnicy. Knockout, jesteś wolny?

Medyk pokręcił głową, przerywając czyszczenie skalpela.

— Mam sprawę na Nemezis, weź kogoś innego.

— Smokescreen? — Orion skierował pytanie do młodego Autobota.

— Tak, ale dlaczego?

— Bo potrzebuję kółek i bagażnika. A twój alt-mode nie wyróżnia się tak bardzo jak karetka.  No chyba... — tutaj urwał na moment, powoli kierując swój wzrok na Ratcheta, podczas kiedy kąciki ust powoli podjechały mu do góry w szelmowskim uśmieszku — No chyba, że masz dostęp do mostu ziemnego.

Ratchet w żółwim tempie, przeciągając czynność najbardziej jak umiał, złapał za klucz zapadkowy leżący na stole i odwrócił głowę w stronę Oriona. Zmrużył oczy, doskonale znając ten ton głosu. 

— Orion. — zaczął, przeciągając samogłoski w ostrzeżeniu — Coś ty w tym zagliczowanym procesorze wymyślił? Lepiej, żeby nie skończyło się to tak, jak ostatnim razem, gdy wymknęliśmy się z Jazzem do Kryształowych Ogrodów.

Orion tylko przewrócił oczami, kompletnie niezmieszany. Nawet skrzyżował ręce na klatce piersiowej i oparł się biodrem o stół, jak miał w zwyczaju kiedy wpadł na kolejny swój „Genialny Plan™". Ratchet prawie zapomniał jaki z Oriona był chaotyczny gremlin. Musiał bardzo szybko spoważnieć, kiedy Megatron rozpętał wojnę.

— Proszę cię, ta plaga cyberpsychozy nie była moją winą. To Darkwing otworzył uszczelkę.

— Bo go podpuściłeś! — Ratchet głośno nabrał powietrza, próbując się uspokoić zanim zacznie rzucać kluczami zapadkowymi — Ale do rzeczy, jaki masz plan?

— Nie ważne którego smoka wylosuję, wszystkie zieją ogniem. Więc potrzebuję jakąś ochronę przed tym. Nie mogę zaczarować swoich ubrań, więc pieprzyć zasadę o posiadaniu tylko różdżki. — Smokescreen zrobił wielkie oczy na bezceremonialne wrzucenie przekleństwa przez byłego Prime'a —  Muszę dostać się do Londynu i tam kupić mugolski sprzęt przeciwpożarowy. Przynajmniej kurtkę, spodnie, buty, maskę przeciwdymną i rękawice. Jeśli chodzi o narzędzia, najlepszy byłby sprzęt shinobi, łatwy do ukrycia pod ubraniem. Jeśli sędziowie nie zobaczą oczywistej broni, nie będą mieli się do czego przyczepić. 

Orion już miał prawie kompletną listę potrzebnego sprzętu. Problem polegał na tym, że nie miał bladego pojęcia skąd wziąć rzeczony sprzęt w jak najlepszej jakości. To nie był wymiar Naruto, nie mógł po prostu przenieść się mostem ziemnym pod Konohę i wejść do sklepu z bronią.

Wielka szkoda, że Orion nie pamiętał o istnieniu pewnego międzywymiarowego handlarza o imieniu Foxi~

Orion zadarł głowę w sufit.

— Foxi? — spytał zaintrygowany.

— No hejka, zastałam Jolkę?~ 

Przez sekundę wzrok wszystkich zawiesił się na człekokształtnym czymś wystającym do połowy torsu z paszczy jednego z dekoracyjnych węży. 

Przez sekundę nikt się nie ruszał, wpatrzony w wyszczerzoną jak szczeżuja "dziewczynę", o turkusowych włosach, złotych oczach z pionową źrenicą i parze lisich uszu sterczących na czubku głowy. 

W następnej sekundzie każdy kto miał broń celował z niej w intruza. Rozległ się niski szum naładowanego energonu.

— No proszę, jakie przywitanie~ I to wszystko dla mnie?~ 

W powietrzu świsnął klucz zapadkowy, trafiając ją prosto w twarz. Która zamiast skończyć ze złamanym nosem komicznie wgniotła się do środka jak gumowa piłka. 

— Ał, Ratchet, to było zbędne. — mruknęła istota, machając rękami na ślepo, aż jedna z nich chwyciła za rączkę od klucza tkwiącego w jej twarzy. Z cmoknięciem bardziej przypominającym udrożnienie zatkanej rury wyrwała narzędzie, przywracając swoją twarz do naturalnego stanu. 

Wszystkich zatkało.

— Kim jesteś?! CZYM jesteś?! — Knockout pierwszy się otrząsnął, wyciągając znikąd piłę tarczową i wymachując nią groźnie przed sobą.

Stworzenie się wyszczerzyło, prezentując dwa szeregi ostrych zębów, w międzyczasie płynnie wyślizgując się z jamy ustnej węża i lądując cicho na podłodze na zadziwiająco lisowato-wyglądających nogach. Za nią leniwie zamiatał turkusowy ogon ze złotą końcówką. Ukłoniła się niczym artysta w cyrku po skończonym numerze.

— To proste, jestem Foxi i jestem- 

— Jest RAK-iem — wtrącił Orion znienacka, sam zdziwiony swoją wypowiedzią. Na pytający wzrok zebranych, dodał — Rysunkową Anomalią Kwantową.

— Orion, sir, znasz tą osobę? — Smokescreen wciąż nie mógł się przemóc, by swojego byłego przywódcę wołać po imieniu. 

— Nigdy jej w życiu nie widziałem na oczy. Ale to teraz nieważne. Jesteś handlarzem, prawda?

Foxi dosłownie zaświeciły się oczy z radości.

— Klient!~ Wspaniale!~ — klasnęła w ręce, rozentuzjazmowana — Oczywiście, że jestem handlarzem!~ Czego potrzebuje mój drogi klient?

Orion zaczął wyliczać na palcach.

— Potrzebuję tak z cztery paczki kunai i shurikenów, kabury na wszystko, z dziesięć szpuli drutu ninja, eksplodujące metki, bomby dymne... i mam nadzieję, że masz jakieś zwoje z pustymi pieczęciami do przechowywania. I przynajmniej jeden Fūma Shuriken.

— O, proszę cię, ja mam czegoś nie mieć~ — to mówiąc Foxi odczepiła od paska małą, brązową, skórzaną kaburę... po czym włożyła do niej rękę do pachy. Chwila grzebania i wyciągnęła stamtąd toster, który wyrzucił z siebie dwie spalone grzanki. Jak to się tam zmieściło?

— Nie, to nie to. — powiedziała lisica, wkładając rękę z powrotem, kładąc uszy po sobie kiedy powitał ją widok przedniego koła demonicznego motocyklu. Prędko wcisnęła go z powrotem. — Nie. — szarpnęła mocno i wywlekła stamtąd za koronę gigantyczną głowę jakiegoś posągu. 

— Co tu robi Jezus ze Świebodzina? — mruknęła Foxi, chowając ją i tym razem wygrzebując to co trzeba — Mam!

Na stole przed coraz bardziej oszołomionymi Transformersami zaraz piętrzyła się sterta przeróżnych narzędzi i zwojów.

— Nom, to co masz na wymianę?~ — Foxi zamiotła za sobą ogonem, uśmiechnięta i wyraźnie z siebie zadowolona. Jakimś cudem przycupnęła na oparciu jednego z krzeseł bez przewracania go, kucając na jednej nodze jak czapla.

— Pięć kostek energonu — odparł Orion, wyciągając je znikąd i kładąc na osobnym stole. Skąd je miał? No cóż, dość powiedzieć, że Megatron nie pilnował swoich zapasów tak dobrze, jak myślał. 

Foxi zeskoczyła z krzesła, przyglądając się energonowi krytycznym okiem. Kiwnęła do siebie głową. Z właściwym sobie wyszczerzem obróciła się na pięcie (lub tym, co uchodzi za piętę kiedy zamiast nóg masz lisie łapy) w stronę Oriona.

— Mój drogi kliencie, to zaszczyt robić z tobą interesy~ 

Zgrabnym ruchem Foxi zgarnęła energon do torby, jakoś do niej trafiając i wyciągnęła do Oriona dłoń. Orion, niewiele się zastanawiając nad konsekwencjami (Foxi, w przeciwieństwie do Tysiąca Ostrzy, nie umiała zawiązywać paktów poprzez zwykłe podanie sobie dłoni, ale Orion tego nie wiedział) podał jej dłoń, przybijając transakcję.

— Jakbyś czegoś potrzebował, nie wahaj się mnie zawołać~ Sayonara~ Uważaj na druzgotki, lubią się czaić w wodorostach~ — i z tymi słowami zniknęła pod stołem.

Dosłownie zniknęła. Amba fatima, było, a ni ma. Arcee sprawdziła, nie było nawet po niej śladu. Znaczy, zostały tylko te nieszczęsne, spalone grzanki na podłodze.

— Masz ten most ziemny do Londynu czy nie? — spytał Orion Ratcheta. Medyk uniósł brew.

— Teraz?

— Teraz. Za dwa dni pierwsze zadanie. Jest już po zachodzie słońca, nic mi nie będzie. 

Ratchet westchnął, ale wyraźnie skontaktował się z kimś przez komlink, bo zaraz znajomy, zielony portal otworzył się tuż przed Orionem. Kiwnął głową za pożegnanie, razem ze Smokescreenem przechodząc na druga stronę. 

Znaleźli się w opuszczonej uliczce, oświetlanej jedynie przez światło pojedynczej latarni usytuowanej przy jej wylocie na większą drogę. Smokescreen bez gadania transformował się w swój alt-mode, niebiesko-żółty sportowy samochód. Utrzymując silnik na jak najcichszych obrotach otworzył drzwi od pasażera Orionowi. 

Już chwilę później śmigali ulicą, rozglądając się za sklepem z sprzętem strażackim. Orion cicho klął nieposiadanie smartfona albo laptopa, posiadanie dostępu do map googla by wszystko ułatwiło.

Cóż, dość powiedzieć, że w końcu znaleźli to, czego szukali. Smokescreen zaparkował niedaleko, a Orion z zadziwiającą łatwością rozbroił alarmy i wślizgnął się do środka zamkniętego magazynu. Z jakiegoś powodu włamywanie i unikanie wykrycia stało się dla Oriona drugą naturą. Ledwo musiał się zastanawiać nad kolejnym krokiem. 

Bez ceregieli zarekwirował kurtkę, spodnie na szelkach, buty, rękawice i maskę ochronną w kształcie zbliżoną do swojej dawnej maski bojowej. Wyszedł drogą którą wszedł, resetując wcześniej wyłączone zabezpieczenia. Całą akcja zabrała może godzinę maks. 

— Już zrobione? — Ratchet się zdziwił, kiedy Smokescreen zadzwonił do niego z prośbą o most ziemny z powrotem do Hogwartu. 

***

Orion też był zdziwiony, kiedy wrócił do Pokoju Wspólnego w wieży Gryffindoru i zastał tam Hermionę trzymającą świstek pergaminu. 

— Miałam nadzieję, że cię złapię — wyznała, chwytając go za ramię i prowadząc do wciąż zapalonego kominka. Wcisnęła mu świstek do ręki, zapisany całkiem znajomym dla Oriona pismem. 

Harry (lub Optimus, zależy jakie imię wolisz używać) 

   nie mogę napisać wszystkiego, co bym chciał, ktoś mógłby przechwycić sowę musimy porozmawiać w cztery oczy. Czy możesz być sam przy kominku w wieży Gryffindoru o pierwszej w nocy 22 listopada? 

   Wiem, że umiesz o siebie zadbać, ale zgłoszenie cię do Turnieju tuż pod samym nosem Dumbledore'a jest bardzo podejrzane. Ktoś wyraźnie próbuje ci zrobić krzywdę. 

   Mam nadzieję, że się spotkamy 22 listopada. 

 — Syriusz

— To dzisiaj — zauważył Orion, z roztargnieniem sprawdzając zegarek wiszący nad kominkiem. Wskazywał za dziesięć pierwszą w nocy. 

— Przypilnuję drzwi — Hermiona odsunęła się w ciemny kąt pomiędzy schodami prowadzącymi do dormitoriów. 

Orion usiadł po turecku przed kominkiem, wpatrując się w tańczące języki ognia i chłonąc jego ciepło. Zamknął na chwilę oczy, uspokajając się. Otworzył ślepia, spoglądając ponownie w płomienie... i aż prawie podskoczył.

W ogniu tkwiła głowa Syriusza. A ogień miał wyraźnie zielonkawy odcień, podobnie jak podczas korzystania z sieci Fiuu. Orion się uśmiechnął, zaczynając rozmowę szeptem.

— Syriusz! Jak się masz?

Syriusz bardzo się zmienił. Kiedy widzieli się ostatni raz, podczas jego ucieczki z Hogwartu, ojciec chrzestny Oriona miał zapadniętą, wychudzoną twarz otoczoną plątaniną czarnych, zmatowiałych włosów. Teraz włosy miał krótkie i błyszczące, twarz pełniejszą i ogólnie wyglądał o wiele młodziej. Przypominał o wiele bardziej siebie z fotografii ze ślubu rodziców Oriona.

Syriuszowi obie brwi podjechały do góry na widok Oriona.

— Harry? Nieźle się zmieniłeś, chociaż rysy twarzy wciąż masz te same. Czy jednak preferujesz imię "Optimus"? Z resztą, mniejsza o mnie, mów jak ty się masz. 

Orion już miał powiedzieć "w porządku", nawykły do bycia bardziej symbolem niż osobą jako Harry oraz jako Optimus. Ale to słowo jakoś mu nie chciało przejść przez gardło. Więc, zanim się powstrzymał już paplał jak nakręcony, wtajemniczając Syriusza we wszystko co się wydarzyło od czasu ich ostatniego spotkania. O przywróconych wspomnieniach reinkarnacji, o zmianach, o ponownym spotkaniu swoich towarzyszy, o Ratchecie, Megatronie i Bumblebee, o Rytuale i o tym, jak Rita Skeeter nakłamała o nim w "Proroku Codziennym". Wreszcie doszedł do pierwszego zadania i prowizorycznym planie na smoka.

Syriusz mu nie przerywał, przyglądając mu się z troską, choć jego oczy nie utraciły jeszcze udręki i widmowej dzikości  której nabyły w Azkabanie. Orionowi mimowolnie przypomniał się Alfa Trion, jego pierwszy opiekun oraz później mentor. 

— To świetnie, że masz plan na smoka. Słuchaj, nie mamy wiele czasu, włamałem się do czyjegoś domu, żeby dostać się tu przez kominek, a gospodarze mogą lada chwila tu wrócić. Orion, musze cię ostrzec. 

— Przed czym? — Orion zacisnął pięści, doskonale zdając sobie sprawę o obecności całej ukrytej pod ubraniem broni. 

— Przed Karkarowem — odparł Syriusz — Słuchaj, on był śmierciożercą. Wiesz, kim oni są, prawda?

— Zwolennikami Voldemorta, ale co?...

— Został schwytany, siedział ze mną w Azkabanie, ale go wypuścili. Założę się, że dlatego Dumbledore chciał mieć w tym roku w szkole aurora. To Moody schwytał Karkarowa. 

— I tak po prostu go wypuścili? Dlaczego? — mózg Oriona próbował połączyć kropki  logiczną całość, ale wyraźnie brakowało mu dużej ilości puzzli.

— Zawarł układ z Ministerstwem Magii — oznajmił Syriusz z goryczą — Przekonał ich, że zrozumiał swój błąd, a potem wymienił sporo nazwisk, wydał kupę ludzi, których natychmiast zamknięto w Azkabanie a jego wypuszczono. Wierz mi, nie cieszy się tam popularnością. Z tego co wiem, od kiedy wyszedł naucza czarnej magii we własnej szkole. Więc musisz też uważać na reprezentanta Durmstrangu. 

Orion zaczął skubać skórę na prawym przedramieniu, w nawyku, który mu został jeszcze z życia jako Optimus. Tylko wtedy skubał lakier. 

— Dobra, będę ostrożny. Myślisz, że to on wrzucił moje imię do Czary Ognia? Jako śmierciożerca ma motyw. Tylko dlaczego chciałby mnie zabić?

Syriusz się zawahał.

— Słyszałem ostatnio różne, dziwne rzeczy. Śmierciożercy się ostatnio jakby uaktywnili. Dali o sobie znać podczas mistrzostw świata w quidditchu, ktoś wyczarował Mroczny Znak, Moody został napadnięty w noc przed przybyciem do Hogwartu, komuś wyraźnie przeszkadza jego obecność tutaj. Moody trochę za często słyszy różnych włamywaczy, ale to wciąż najlepszy auror, jakiego kiedykolwiek miało Ministerstwo Magii. Mówiąc o Ministerstwie, słyszałeś o zaginionej czarownicy?

— Berta Jorkins? — Orion słyszał o niej głównie z narzekań pana Crouch'a oraz Ludo Bagmana. 

— Tak, zniknęła gdzieś w Albanii, czyli tam, gdzie podobno widziano Voldemorta. A przecież ona na pewno wiedziała o Turnieju Trójmagicznym, prawda? — Syriusz zrobił się ponury — Słuchaj, ja znałem tą Bertę Jorkins. Była ze mną w Hogwarcie, parę klas wyżej ode mnie i twojego taty. Straszna idiotka. Bardzo wścibska, ale za grosz rozumu. A to nie jest dobre połączenie. 

— Więc Voldemort mógł się od niej dowiedzieć o Turnieju. Ale żeby ot tak, od razu natknęła się na Voldemorta w Albanii? — Orion trochę nie chciał w to wierzyć. Ale znając swoje szczęście... tak, Orion mógł mieć takiego pecha. — Z drugiej strony, turniej to idealna okazja by mnie zabić i upozorować wypadek. Voldemort nawet nie będzie musiał palcem kiwnąć, smok odwali za niego całą robotę. — gdyby Orion wciąż miał swoje anteny audioreceptorowe to właśnie odgięły by mu się maksymalnie do tyłu.

Syriusz też nie był zadowolony z pierwszego zadania.

— Co Ministerstwu strzeliło z tymi smokami? — spytał Syriusz, spoglądając w górę komina jakby pytał siły wyższe o cierpliwość — Smoki są bardzo silne i mają za dużo magicznej mocy. Potrzeba pół tuzina czarodziejów, żeby oszołomić smoka. Większość zaklęć w ogóle nie przechodzi przez ich łuski. 

Nagle Orion podniósł rękę, by go uciszyć. Jego czułe uszy (mimo braku anten) wychwyciły kroki i skrzypnięcie drzwi w tym samym momencie, w którym Hermiona syknęła ostrzegające "Orion!".

— Zmiataj! Ktoś idzie! — syknął do Syriusza — Jeszcze się spotkamy!

Zerwał się z podłogi, zasłaniając sobą kominek. Jeśli ktoś zobaczy Syriusza w Hogwarcie będą z tego problemy. 

Na szczęście usłyszał za sobą ciche pyknięcie i już wiedział, że Syriusz zniknął. Hermiona szybkim krokiem przeszła koło niego, ustawiając się tuż przed fotelem stojącym naprzeciw kominka. 

U stóp schodów pojawił się Megatron. W komicznie na nim wyglądającej długiej, flanelowej koszuli nocnej w chmurki i księżyce. Zamarł, nawiązując kontakt wzrokowy z Orionem.

Orion tymczasem wbił w swojego byłego wściekłe spojrzenie, bardzo niezadowolony z przerwania mu rozmowy z Syriuszem. 

— Co wy tu wyprawiacie o tej porze? — burknął Meger zmęczonym głosem, trzymając dystans od Oriona. Nie chciał powtórki sprzed paru dni. Nie wiedział jeszcze, na jak daleko i jak precyzyjnie Orion potrafi ciskać senbon. A miał ich w tym momencie pod dostatkiem i bardzo go korciło by dźgnąć paroma Megatrona. 

— To samo mogę zapytać ciebie. — odparł Orion, machając Hermionie na dobranoc, wymijając Megatrona w drzwiach i wspinając się po schodach do męskiego dormitorium dla czwartego roku. Cicho jak cień wślizgnął się do swojego łóżka, niechcący budząc Ravage'a. Cyberkot w "zemście" rozłożył się na leżącym na wznak Orionie, przyciskając go do łóżka i zaczął głośno mruczeć. Ku swojemu zdziwieniu cierpiący zwykle na bezsenność Orion zaraz zasnął.

################

* thagomizer — oficjalna nazwa ogona stegozaura, nie żartuję

Wreszcie w następnym rozdziale pierwsze zadanie! Od dawna je planuję, ale wydarzenia przed nim wciąż przybywały i wciąż je oddalały. Dość powiedzieć że było to frustrujące.

Poza tym, przez niedoczytanie linii czasowej Czary Ognia ścisnęłam wszystko od ceremonii sprawdzenia różdżek do rozmowy z Syriuszem w jeden tydzień, kiedy oryginalnie między nimi mijają dwa tygodnie. Tak się kończy dawne nie odświeżanie sobie książek XD

PS: Dla ciekawych, tak wygląda Foxi:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro