#6. Biblioteka
— Czy ty postradałaś zmysły? — syknął Syriusz i usiadł przy stoliku, rozglądając się wokół z paniką.
Amelia poczuła przemożną chęć uśmiechnięcia się kpiąco na widok szczerego przerażenia w oczach chłopaka, ale przypomniała sobie, dlaczego właściwie zgodziła się na spotkanie. Wspomnienie ust Collins, dotykających jej własnych, powróciło do dziewczyny niczym bumerang, przynosząc ze sobą także mdłości.
— Nie, idioto — warknęła i wywróciła oczami. — Co byś zrobił, gdyby jakaś wariatka rzuciła się na ciebie z językiem?!
— Nie o tym mówię — odparł Syriusz i zamachał komicznie rękami. — Musiałaś wybrać akurat bibliotekę?
Amelia zamrugała, po czym westchnęła ciężko.
— Ty naprawdę jesteś tak głupi, czy tylko udajesz? — jęknęła. — To doskonałe miejsce. Nikt nie zobaczy nic dziwnego w tym, że tu jesteś.
— A co z tobą?! Zdajesz sobie sprawę, że Syriusz Black nie chadza do biblioteki? Nigdy?!
— Och, nikt nie mógłby zarzucić ci spędzania czasu w skarbnicy wiedzy, deklu. Wystarczy na ciebie spojrzeć — parsknęła dziewczyna i pokręciła głową. — Tak się składa, że twoja awersja do tego miejsca stanowi przyczynę, dla którego jest to idealna kryjówka. Już widzę, jak ktoś cię tu szuka.
Black wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale żadna błyskotliwa riposta nie przyszła mu do głowy — o dziwo.
— No dobra — burknął w końcu i nachylił się w jej stronę. — Możesz mi jednak wyjaśnić, co ci odbiło?
— Spytam ponownie: jak czułbyś się, gdyby jakaś wariatka się na ciebie rzuciła?
— Na pewno nie zacząłbym się drzeć i nie uciekłbym jak jakiś tchórz — stwierdził wyniośle chłopak. — Co ta biedna dziewczyna musiała poczuć...
— Ciekawe, czy mówiłbyś tak, gdyby pocałował cię chłopak.
Syriusz parsknął śmiechem i uniósł brwi w geście rozbawienia.
— No cóż, byłoby nieco dziwnie, ale potrafię sobie wyobrazić gorsze rzeczy.
— Och, czyżby? — Amelia uśmiechnęła się złośliwie. — To pewnie dlatego znaczna część szkoły plotkuje o twoim domniemanym romansie z Lupinem.
Wyraz twarzy Blacka był wart każdej ceny; wiedziała, że będzie wspominać go jeszcze lata później. Nie sądziła, że można wyglądać jednocześnie na przerażonego, oburzonego i skrajnie zniesmaczonego.
— Że niby ja i Luniaczek?! Kto wymyśla te rzeczy?! — jęknął rozpaczliwie, a ona zachichotała, zapominając na moment o swoim własnym upokorzeniu. — Znaczy, nie żeby Remusowi czegoś brakowało, ale no naprawdę...
— Bylibyście całkiem uroczą parą — westchnęła Beckett z rozmarzeniem. — Pod warunkiem, że przestałbyś się odzywać. Najlepiej na zawsze.
— Odezwała się Panna-Nadęta, której mogą słuchać tylko nauczyciele i walnięte współlokatorki.
Amelia zgromiła go wzrokiem, ale chłopak nie przejął się tym zbytnio. Jedynie uśmiechnął się niewinnie, co zupełnie przeczyło satysfakcji błyszczącej w jego oczach.
— Możesz obrażać mnie do woli, ale zostaw dziewczyny w spokoju — nakazała mu więc stanowczym tonem, a on wzruszył ramionami. — Ja jakoś nie mówię nic o Potterze, chociaż doprowadza mnie do szaleństwa. Nieustannie wypytuje mnie o to, jak podoba mi się posiadanie... męskich genitaliów.
Black wybuchnął śmiechem, czym wcale nie poprawił jej humoru. Właściwie poczuła chwilową żądzę mordu, bo w szczeniackich komentarzach Gryfona nie było nic zabawnego. Nie żeby spodziewała się czegokolwiek innego; w końcu Huncwoci słynęli z dowcipów, które bawiły tylko ich samych. No i może jeszcze niektórych postronnych obserwatorów.
— To całkiem zasadne pytanie. Rzadko kiedy dostaje się szansę, aby porównać dwie perspektywy — stwierdził Syriusz i wyszczerzył zęby. — No, to jak ci się podoba? Robi wrażenie, nie?
— Jesteś obrzydliwy — odparła Amelia, zmuszając się do zachowania spokoju. — Ciekawe, czy tobie spodoba się bycie kobietą, kiedy dostaniesz okres.
Na moment zapanowała cisza — błoga i, niestety, zdecydowanie zbyt krótka.
— Dostanę co? — pisnął Black, a dziewczyna poczuła szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie usłyszy swojego głosu brzmiącego w ten sposób.
Mimo to nie zdołała powstrzymać satysfakcji na widok zmieniającej się miny chłopaka. Nagle próżno było szukać złośliwego uśmiechu, który został zastąpiony przez niepokój, balansujący na granicy strachu.
— Okres. Czego się spodziewałeś? Nasze ciała funkcjonują zupełnie tak, jak wcześniej. A ja jestem kobietą.
— Cholera, normalnie pewnie bym zaprzeczył, ale widziałem zbyt wiele, aby miało to sens — mruknął chłopak i podrapał się nieprzytomnie po głowie, podczas gdy Amelia zarumieniła się wściekle.
Znaczenie słów Gryfona dotarło do niej niemalże natychmiast, a żądza mordu sprzed kilku chwil powróciła.
— Black, zamilcz — powiedziała cicho, ze zdziwieniem zauważając, że nieświadomie użyła tonu, który zapewne mógłby wzbudzić ciarki w niejednej osobie.
Słyszała go już kiedyś — gdy Syriusz rozmawiał ze swoim bratem, Regulusem. Zmarszczyła brwi, a jej złość ponownie gdzieś zniknęła. Chłopak przez moment wpatrywał się w nią dziwnie, aż w końcu odwrócił wzrok i spojrzał w okno.
— James robi sobie żarty, ale to nic w porównaniu z tym, co wygadują twoje przyjaciółki — mruknął po chwili i skrzywił się nieznacznie.
Amelia natychmiast zrozumiała, co miał na myśli. Żadna nie przepadała za Gryfonem i nigdy nie bały się wyrażać swojego zdania na jego temat. Panna Prefekt zgadzała się z większością wypowiadanych słów, ale czasami nawet ona patrzyła się na Melindę ze zdziwieniem i lekkim zmieszaniem. Black zachowywał się jak absolutny kretyn, ale nie zmieniało to faktu, że nie mógł mieć łatwego życia. Nazwisko chłopaka jednoznacznie na to wskazywało, a sama Beckett wiedziała, na czym polegało wychowanie w rodzinie arystokratów.
Żadna z jej przyjaciółek nie miała pojęcia, jak ciężko było wytrzymać z wszystkimi zakazami, nakazami i obowiązkami, które w dużej mierze sprowadzały się do zachowywania w sposób perfekcyjny — zawsze i wszędzie. Rodzina Amelii, choć daleko jej było do tej Syriusza, oczekiwała od niej tak wiele, że dziewczyna czasami miała ochotę zwyczajnie się rozpłakać.
— Um... — mruknęła więc z zakłopotaniem i podrapała się po głowie. — Zignoruj je, Black. Nie wiedzą, że bycie arystokratą ma wiele wad.
— A ty co możesz na ten temat wiedzieć? — prychnął wściekle chłopak, a ona westchnęła.
— Terror ma wiele imion, wiesz? — spytała cicho, co skłoniło go do zwrócenia wzroku w jej stronę. — Wszyscy wiedzą, jakie poglądy ma twoja rodzina. Nie trudno się domyślić, że nie żyjesz z nimi w zgodzie. Przyznaję, że moja własna nie jest aż tak radykalna, ale to wcale nie znaczy, że nasze relacje wyglądają dobrze.
— Beckett, czy ty naprawdę porównujesz manię na punkcie czystości krwi do jakichś kłótni rodzinnych?
— Nie tylko ty jesteś do czegoś zmuszany, Black — odwarknęła i wywróciła oczami. — Wyzywasz mnie od sztywnych kujonek odkąd pamiętam, ale ja w zasadzie nie mam innego wyjścia. Widzisz, moi rodzice najchętniej wydaliby mnie za mąż jeszcze zanim skończę Hogwart. Bo do tego służą kobiety; do sprzątania domu i rodzenia dzieci. Prawdopodobnie wydziedziczą mnie, gdy oświadczę, że nie zamierzam spełnić ich życzeń. Jeśli mam sobie dać radę po ukończeniu szkoły, bez nazwiska i wsparcia, będę potrzebowała szczęścia i cholernie dużej wiedzy.
Gryfon przez moment milczał, a jego spojrzenie złagodniało. Najwyraźniej zrozumiał swój błąd i zrobiło mu się głupio. Amelia poczuła ukłucie satysfakcji, ale było ono dość ponure, podobnie jak cała ta sytuacja.
— Jeśli cię to pocieszy, moi już mnie wydziedziczyli — stwierdził Syriusz i uśmiechnął się krzywo. — W zeszłym roku, kiedy uciekłem z domu.
Beckett otworzyła usta ze zdziwienia, a on parsknął cicho z rozbawieniem. Normalnie zgromiłaby go spojrzeniem, ale była zbyt skonfundowana słowami chłopaka, aby zareagować w odpowiedni sposób.
— Nie patrz się tak na mnie — poprosił lekkim tonem i wzruszył ramionami. — W tym wariatkowie nie da się wytrzymać. Postradałbym zmysły, gdybym został chociaż jeden dzień dłużej.
— Przykro mi — wydusiła z siebie głupio, co zostało skwitowane uniesieniem brwi i kpiącym uśmiechem.
— Najlepsza decyzja mojego życia, Beckett. Rodziny, niestety, się nie wybiera. Już dawno się z tym pogodziłem. Kiedy jednak słyszę, że podobno rzuciłem w ciebie czarnomagiczną klątwą, której nauczyłem się w domu, mam ochotę pozabijać twoje przyjaciółki. — Amelia zarumieniła się wściekle, co jeszcze bardziej zgorszyło Gryfona. — Naprawdę powinnaś nauczyć się kontrolować ten dziewiczy pąs. Wyglądasz niedorzecznie.
— To nie jest takie proste, Black — odparła z frustracją. — Nigdy nie byłam pewna siebie, za to ty zachowujesz się jakbyś był panem całego świata. Wcale nim nie jesteś, tak na marginesie — dodała wściekle, widząc zadowolenie na twarzy Gryfona. — Naprawdę staram się, jak mogę.
— Bycie tobą też nie jest łatwe — przyznał niechętnie chłopak i westchnął. — Zaczynam sądzić, że zanim zabierzemy się za odwracanie zaklęcia, powinniśmy nauczyć się udawać siebie nawzajem.
Amelia nie potrafiła ukryć zdziwienia; słowa Syriusza miały zaskakująco dużo sensu. Właściwie były całkowicie logiczne i podobny pomysł wpadł jej do głowy już jakiś czas temu. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła zastanawiać się nad najlepszym sposobem na osiągnięcie tego, o czym mówił Gryfon.
Uśmiechnęła się z satysfakcją i sięgnęła po swoją torbę. Wyciągnęła z niej dwa dzienniki, co momentalnie przywołało na twarz Blacka zniesmaczony wyraz. Zapewne spodziewał się, że zostanie zmuszony do przeczytania setek stron notatek albo — co gorsza — do ich zapamiętania. Beckett miała jednak zupełnie inny plan.
— Masz — powiedziała, podając mu jeden z zeszytów. Chwycił go nieco nieufnie, ale nie przejęła się tym zbytnio. — Zaczarowałam je tak, aby tekst napisany w jednym, pojawiał się także w drugim. To chyba najlepszy sposób na kontaktowanie się między sobą bez wzbudzania zbędnych podejrzeń.
— No dobra — mruknął chłopak i spojrzał na nią podejrzliwie. — Ale jak właściwie zamierzasz wytłumaczyć fakt, że Syriusz Black chodzi wszędzie z jakimś pamiętnikiem?
Amelia ponownie zarumieniła się wściekle, co sprawiło, że Gryfon uniósł brwi.
— Mm... Potter podrzucił mi pomysł — przyznała i chwyciła różdżkę chłopaka.
Co zabawne, różdżka Syriusza zachowywała się zupełnie tak, jakby od zawsze należała do niej. Beckett uważała to za dość dziwne, bo, choć fizycznie wyglądała teraz jak jej prawowity właściciel, zupełnie nie przypominała Blacka osobowością, a to przecież właśnie od tego zależało posłuszeństwo różdżki.
— Jaki? — spytał od razu Gryfon, a ona stuknęła w okładkę dziennika, mamrocząc pod nosem zaklęcie.
— Zasugerował, że nikogo nie zdziwi, jeśli będziesz łaził wszędzie z... z K-kamasutrą.
Syriusz przez moment mrugał z dezorientacją, aż w końcu roześmiał się głośno, co jedynie pogłębiło zawstydzenie dziewczyny.
— James to jednak ma głowę — wycharczał po chwili, a ona wywróciła oczami.
***
Wesołych Świąt! Łapcie takiego bonusa, chociaż znowu rozdział nie wyszedł długi. No, ale w końcu zmotywowałam się do pisania, także i tak nie jest źle.
Właściwie to KagamiNee mnie zmotywowała, bo zrobiła mi przecudną, nową okładeczkę, która skradła mi serce <3 Jak Wam się podoba? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro