Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#34. Epilog: Tu i teraz

Pożegnalna uczta, choć niemalże identyczna do tych z poprzednich lat, odbywała się w całkowicie innej atmosferze. Amelia rozglądała się wokół z mieszanymi uczuciami — radością, smutkiem, goryczą, ekscytacją, strachem. Nie sądziła, że w ogóle da się czuć tyle sprzecznych emocji na raz, ale uciążliwy ścisk żołądka i napięcie całego ciała stanowiło jedyny dowód, jakiego potrzebowała.

Większość uczniów wyglądało na prawdziwie szczęśliwych — nie tylko ci, którzy mieli przed sobą jeszcze kilka lat nauki, ale także jej rówieśnicy, którzy opuszczali mury zamku na zawsze. Ona sama także się cieszyła; egzaminy poszły jej dobrze, miała dokąd pójść, a wsparcie przyjaciół oznaczało, że nie musiała przejmować się samotnością. Mimo wszystko ekscytację przysłaniał strach przed ogromną zmianą i niebezpieczeństwem, które rosło w siłę z dala od niezwyciężonych murów Hogwartu.

To koniec, pomyślała z goryczą i zacisnęła dłoń w pięść, gdy nieoczekiwana fala łez napłynęła do jej oczu. Obiecała sobie, że nie będzie płakać — nie, dopóki nie znajdzie się w zaciszu własnego dormitorium, gdzie nikt nie zobaczy jej słabości. Nie spodziewała się jednak, że oglądanie cieszących się uczniów przyprawi ją o tak sprzeczne uczucia. Nie spodziewała się, że zacznie tęsknić za ciepłem pokoju wspólnego Ravenclawu, zanim jeszcze na dobre go opuściła.

Zdobyła się na niewielki uśmiech, gdy obserwowała podekscytowanych Huncwotów, kiedy dyrektor oznajmił, że Gryffindor wygrał nie tylko Puchar Domów, ale także Puchar Quidditcha. Biła brawo tak, jak inni, gdy starszy czarodziej skończył przemawiać, a wszyscy powstali, by po raz ostatni wyrzucić w powietrze czapki i oficjalnie zakończyć rok. Śledziła wzrokiem swoją własną, która opadła na podłogę zbyt szybko, zabierając ze sobą ostatni ślad radości z ukończenia szkoły.

Amelia wpatrywała się w posadzkę usłaną czarnymi nakryciami głów, a jej serce na moment zwolniło. Nie słyszała słów Dumbledore'a, który ogłosił koniec uczty — była pogrążona w myślach, chociaż były zbyt chaotyczne, by umiała wskazać, czego konkretnie dotyczyły. Dopiero dotyk czyichś dłoni na biodrach wyrwał ją z letargu.

— To musi być okropne przeżycie dla takiej kujonki, jak ty — parsknął cicho Syriusz, a ona mimowolnie wywróciła oczami. — Co ty zrobisz bez przepastnej biblioteki?

— Bardzo śmieszne — odparła i odwróciła się w jego stronę. — Będziesz musiał jakoś wypełnić mój czas.

— Zawsze możemy razem poczytać Kamasutrę — zaśmiał się Łapa, a przechodzący obok Remus jęknął z żałości.

— Błagam, wciąż jesteście w Wielkiej Sali — wymamrotał z niechęcią i minął ich, kręcąc głową, ku rozbawieniu Jamesa i Petera, podążających za nim.

— Oj tam, Luniaczku, ciesz się, że zamierzają ją tylko czytać — zaśmiał się Potter, a Peter zachichotał nerwowo.

Amelia przymknęła oczy, częściowo z irytacji, częściowo ze smutku, że będzie musiała odzwyczaić się od wysłuchiwania tego typu rozmów, czego wcale nie chciała robić. Spędziła przecież długie dni, próbując przystosować się do niedojrzałego, często prostackiego poczucia humoru Jamesa, które jednak teraz traktowała także jako swoje własne. Nawet jeśli irytował ją niezmiernie, wciąż nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, wpełzającego na usta, gdy tylko rzucał jakimś głupim komentarzem.

— Beckett, przestań się smucić — poradził Syriusz, odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy. — Masz na to całe życie. Odpuść sobie chociaż dzisiaj.

— Wiesz, że nie umiem — westchnęła dziewczyna i wzruszyła ramionami. — Za dużo myślę, jak już zdążyliśmy ustalić.

— Ta... — przyznał Black. — Planowałem wybrać się z chłopakami do Zakazanego Lasu, ten ostatni raz, ale... mogę z tobą zostać, jeśli chcesz.

Amelia natychmiast pokręciła głową. Doceniała jego propozycję, ale nie poczułaby się lepiej, odciągając go od przyjaciół. Wiedziała, że dla nich wyjście do Zakazanego Lasu miało inne znaczenie — wyjątkowe i niezwykle symboliczne. Nie chodziło o łamanie szkolnych reguł, a zrobienie czegoś, co na przestrzeni lat uczyniło ich więź tak silną i niepowtarzalną.

— Nie trzeba — powiedziała i zmusiła się do uśmiechu. — Powinieneś być z nimi.

Syriusz, w przeciwieństwie do niej, nie miał żadnego problemu z przywołaniem na twarz szczerego wyrazu zadowolenia i wdzięczności. Przyciągnął ją bliżej i objął, opierając brodę na jej głowie.

— W takim razie co powiesz na spotkanie w kuchni o szóstej rano? — spytał cicho, a Amelia uznała, że z tym akurat nie mogła dyskutować.

— Brzmi jak plan — odparła więc ku zadowoleniu Blacka.

Gryfon pocałował ją przelotnie i puścił oczko, odchodząc szybkim krokiem, by dogonić swoich kumpli. Beckett jeszcze przez chwilę obserwowała jego oddalającą się sylwetkę, po czym rozejrzała się po Wielkiej Sali, gdzie pozostało już niewielu uczniów. Zignorowała kłujące uczucie tęsknoty, które zalało ją na myśl o tym, że nigdy więcej nie przekroczy progu Hogwartu jako uczennica. Bez słowa ruszyła do wyjścia, starając się przekonać samą siebie, że kolejny etap życia będzie równie dobry, co ten.

***

Dormitorium powitało ją śmiechem i głośnymi rozmowami, na które zdecydowanie nie miała nastroju. Jeszcze bardziej nie chciała odpowiadać na pytania współlokatorek o to, dlaczego była aż tak przygnębiona wydarzeniem, które dla większości osób stanowiło powód do radości. Uśmiechnęła się więc wbrew sobie i dołączyła do pakujących się koleżanek.

Z czasem udało jej się nawet zapomnieć o tym, że dzisiejsza noc w zamku była także tą ostatnią. Napięcie zniknęło, zastąpione beztroską, gdy wspominały minione siedem lat, nierzadko zaśmiewając się do łez. Nawet nie zauważyły, kiedy zrobiło się późno, a księżyc znalazł się wysoko na niebie, wlewając do ich pokoju srebrzyste światło.

— Chyba powinnyśmy iść spać — zauważyła Beth, a w pomieszczeniu zapadła na moment cisza, która położyła kres radosnemu nastrojowi. — Nie wierzę, że to ostatnia noc w zamku.

— Ja też nie — przyznała Amy, obserwując, jak pozostałe dziewczyny kiwają głowami. — Będzie mi go brakować. Będzie mi was brakować.

— Mówisz, jakbyśmy miały się już nigdy nie zobaczyć. Zdaje się, że żadna z nas nie wyjeżdża nawet z kraju — zauważyła Elena, a Beckett spoważniała.

— W świetle tego, co się ostatnio dzieje... Może powinnyście — stwierdziła, jedynie potęgując ciężkość atmosfery.

— Póki co nikt nie wie, co się dzieje — powiedziała Melinda i wzruszyła ramionami. — Nie wiadomo nawet, czy te wszystkie zniknięcia są powiązane.

Amelia uniosła brwi sceptycznie, ale nie skomentowała słów przyjaciółki. Nie chciała psuć ostatniego wieczoru. Mimo to nie mogła nie zauważyć, że dziewczyna sama sobie nie wierzyła; inteligencja zwykle powstrzymywała ją od zakrzywiania rzeczywistości tylko dlatego, że tak było wygodniej. Być może perspektywa zmierzenia się z mrocznymi czasami okazywała się jednak zbyt ciężka, aby Mel chciała myśleć o niej w tak wyjątkowy dzień, który i tak miał w sobie zdecydowanie zbyt wiele goryczy.

— Poza tym... Ministerstwo i profesor Dumbledore na pewno robią wszystko, co mogą — dodała Beth. — Osobiście nie zamierzam pozwolić, aby jakiś szaleniec albo nawet kilku zepsuło moje plany.

Elena zgodziła się z nią w mgnieniu oka, a Amelia i Melinda wymieniły spojrzenia. Każdy chciał trzymać się nadziei albo kłamstw, które sam sobie wmawiał. Beckett zastanawiała się tylko, ile czasu zajmie im zrozumienie, że problem leżał znacznie głębiej, a ten szaleniec był także niezwykle trudnym przeciwnikiem.

Nie było jednak sensu prowadzić z nimi dyskusji — nie dziś, nie, kiedy stały u progu dorosłego, samodzielnego życia. Jeśli Amy miała rację, dziewczęta szybko zrozumieją, jak bardzo się myliły i wcale nie potrzebowały wykładów.

Kilkanaście minut później Beckett opuściła łazienkę w piżamie, gotowa, by pójść spać. Pożegnała się z koleżankami i wskoczyła do łóżka, zaciągając granatowe zasłony i rzucając zaklęcie wyciszające. Z westchnieniem wślizgnęła się pod kołdrę, a jej głowa spoczęła na poduszce tylko po to, by moment później unieść się, gdy usłyszała szelest gniecionego papieru.

Sięgnęła dłonią pod poduszkę, po czym wyciągnęła spod niej kopertę, na której czerwonym atramentem napisano jej imię i nazwisko. Pismo wydało się Amelii dziwnie znajome, chociaż nie umiała powiedzieć, gdzie je widziała. Z wahaniem przerwała woskową pieczęć i wyciągnęła ze środka list, którego treść sprawiła, że przez chwilę w ogóle nie oddychała.

Panno Beckett,

W związku z niepokojącymi doniesieniami, spływającymi z całej Wielkiej Brytanii, podjąłem decyzję o zorganizowaniu spotkania dla osób, którym los świata nie jest obojętny.

Byłbym niezmiernie zadowolony, gdyby wyraziła Pani chęć wzięcia w nim udziału, tuż pod tym listem.

Z poważaniem,

Albus Dumbledore

Amelia zamrugała zdziwiona i dyskretnie wyjrzała zza zasłony, aby zobaczyć, czy którakolwiek z koleżanek także otrzymała niespodziewaną wiadomość. Beth była akurat w łazience, Elena dopakowywała ostatnie rzeczy, a Melinda wpatrywała się w baldachim łóżka. Czyżby tylko ona otrzymała kopertę? Ale dlaczego?

Przeniosła wzrok z powrotem na schludne, pochyłe pismo dyrektora i zmarszczyła brwi. Skąd wiedział, że zamierzała zaangażować się w walkę? Skąd wiedział, że mógł jej ufać, skoro rodzice Amelii wybrali zupełnie inną drogę? I skąd wiedział, że doskonale zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji?

Nie bez powodu był uważany za najpotężniejszego czarodzieja w Wielkiej Brytanii, a może i na całym świecie. Nie zdziwiłaby się, gdyby mężczyzna posiadał znacznie większą wiedzę niż ktokolwiek inny, włącznie z Ministerstwem, które — wbrew zdaniu Beth — nie miało żadnych szans na samodzielne powstrzymanie nadchodzącej wojny.

Ponownie wychyliła się zza zasłony, sięgając po stojące na szafce nocnej pióro wraz z kałamarzem. Zanurzyła końcówkę w atramencie i przytknęła ją do pergaminu, gdy coś ją powstrzymało. Syriusz, pomyślała i opuściła dłoń. Mógł nie przyznawać tego na głos, ale najchętniej trzymałby ją z dala od wszystkiego, co niebezpieczne. Z drugiej strony Amelia wiedziała, że wybór został dokonany dawno temu, a kolejna szansa na dołączenie do ruchu oporu mogła się nie pojawić. Poszłaby na to spotkanie, nawet gdyby musiała użyć siły albo jakiegoś paskudnego zaklęcia, by ukrócić protesty chłopaka.

Z szybko bijącym sercem ponownie uniosła dłoń i udzieliła twierdzącej odpowiedzi tuż pod podpisem dyrektora. Wypuściła list z ręki, kiedy papier zajął się ogniem, rozświetlając niewielką przestrzeń oddzieloną od reszty dormitorium kotarami. W mgnieniu oka z pergaminu nie zostało nic, nawet kupka popiołu.

Dziewczyna ponownie zmarszczyła brwi. Udzieliła odpowiedzi, ale w zamian nie otrzymała żadnej informacji, jakichkolwiek szczegółów dotyczących daty i miejsca spotkania. Nie wątpiła, co prawda, w geniusz Dumbledore'a, ale czuła się co najmniej dziwnie z myślą, że zgodziła się na coś, co nie miało żadnego kształtu. Westchnęła i opadła na poduszkę, a waga podjętej decyzji sprawiła, że zmęczenie rozmyło się bez śladu.

Czekała ją długa noc.

***

Syriusz wszedł do kuchni, a jego wzrok momentalnie spoczął na sylwetce Amelii. Spodziewał się, że zastanie ją ubraną w piżamę, jak ostatnio, ale najwyraźniej postanowiła zrobić to samo, co on — wstać wcześniej, wykąpać się i przygotować do podróży. Kiedy jednak odwróciła się w jego stronę, od razu zdał sobie sprawę, że dziewczyna w ogóle nie spała.

Żołądek wywrócił mu się na drugą stronę na widok jej poważnej, zafrasowanej miny. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie znał przyczyny takiego zachowania Beckett, ale powód wydawał się dość oczywisty — musiała otrzymać dokładnie tą samą wiadomość, co on i pozostali Huncwoci.

— A ty dalej się przejmujesz — zauważył i uśmiechnął się do skrzata, który wpadł na niego z impetem, po czym zaczął gorliwie przepraszać.

— A ty dalej dokonujesz iście błyskotliwych odkryć — odparła, wywracając oczami.

Pokręciła głową, gdy inny skrzat zaproponował jej gorącą herbatę. Syriusz z rozbawieniem zauważył, że na stole stały już dwa puste kubki. Jak się domyślał, jeszcze przed kilkoma minutami znajdowała się w nich czekolada.

— Co mu odpisałaś? — spytał, siadając na wolnym krześle obok. Ziewnął głośno, kompletnie ignorując zdziwione spojrzenie dziewczyny.

— A jak myślisz?

— Myślę, że to samo, co ja, James, Remus i Peter — oświadczył i wzruszył ramionami. — To oczywiste, że napisał także do ciebie, mój mały geniuszu.

Amelia zamrugała, po czym westchnęła ciężko i oparła głowę na dłoni. Tym razem nie protestowała, gdy stworzonko postawiło przed nią kolejny kubek, a jedynie zanurzyła palec w bitej śmietanie i zlizała ją z zadowoleniem. Syriusz obserwował ją z rozbawieniem, wiedząc, że zwykle unikała spożywania tak dużych ilości słodyczy. Najwyraźniej jednak ostatnie chwile w zamku doprowadziły ją do stanu, w którym kompletnie nie obchodziło ją własne zdrowie.

Wciąż wyglądała na dziwnie przygnębioną, a to z kolei nie podobało się Blackowi. On sam poczuł niemałą ulgę, kiedy znalazł kopertę pod poduszką; Dumbledore był w końcu potężnym czarodziejem, a walka pod jego dowództwem wydawała się znacznie sensowniejsza niż jakiekolwiek samodzielne próby postawienia się Voldemortowi. Byli jedynie nastolatkami, niezależnie od tego, jak dojrzałymi, chociaż nie użyłby tego stwierdzenia wobec siebie czy przyjaciół. Mieli jednak ogromny zapał do zrobienia tego, co słuszne. Cieszył się, że Dumbledore go dostrzegł.

— Sądziłam, że będziesz zły. Nie wyglądałeś na zadowolonego moją chęcią walki — stwierdziła dziewczyna, a on skrzywił się nieco.

Oczywiście, że nie był zadowolony. Chciał dla niej innego losu, dla siebie zresztą też. Poznał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak uparta potrafiła być, a dołączenie do ruchu oporu wraz z nią, gdzie mógłby nieustannie dbać o jej bezpieczeństwo, wydawało się w tym momencie najlepszym rozwiązaniem.

— Jestem zły. Tylko nie na ciebie, a raczej na tego typa, który próbuje nam zniszczyć życie. Poza tym jesteś uparta jak osioł i nic nie zmieniłoby twojego zdania.

— Powiedział ten, co nigdy nie obstaje przy swoim — zakpiła, po czym upiła łyk czekolady, a jej mina od razu zrobiła się mniej pochmurna. — Wy też nie dostaliście żadnej informacji zwrotnej?

— Nie, ale mówimy o Dumbledorze... Na pewno znajdzie sposób na przekazanie nam szczegółów, kiedy będzie na to gotowy — stwierdził Syriusz i wyrwał kubek z rąk Amelii.

— Ej! — oburzyła się Beckett, chociaż jej złość wyparowała, kiedy nad górną wargą Blacka zgromadziła się bita śmietana. — Masz tu coś — powiedziała rozbawiona.

Chłopak uniósł brwi i pochylił się w jej stronę. Nie czekając na reakcję, pocałował ją, zostawiając piankę także na jej ustach. Uśmiechnął się z zadowoleniem na widok jej zarumienionych policzków i ze spokojem powrócił do wypijania czekolady dziewczyny.

— Słodka jesteś — zaśmiał się tylko, a ona pokręciła głową z politowaniem, chociaż wszelkie ślady zmartwienia zniknęły.

Zadanie wykonane, pomyślał Syriusz. Mieli jeszcze sporo czasu, aby analizować przyszłość i zastanawiać się nad wszelkimi możliwymi scenariuszami. Nie mógł jej powstrzymać od obsesyjnego wręcz planowania każdego ruchu, ale mógł chociaż zadbać o to, aby ostatni poranek w zamku nie zamienił się w najbardziej depresyjny moment całego roku szkolnego.

— Myślisz, że skrzaty zostawią nas na chwilę samych, jak ładnie poprosimy? — spytał z rozmarzeniem, a ona posłała mu zszokowane spojrzenie. — Mamy jeszcze trochę czasu do śniadania, w sam raz na małe co nieco...

— BLACK! — zawołała, co wprawiło Syriusza w doskonały humor.

— Przecież tylko żartuję — powiedział i uśmiechnął się niewinnie. — Wiem, że wolałabyś bibliotekę...

— Merlinie, za co mnie tak pokarałeś? — jęknęła Amelia, a on zaśmiał się głośno.

Zdecydowanie wolał ją w takim wydaniu. Przypominała wtedy siebie sprzed kilku miesięcy, kiedy egzaminy były jej największym zmartwieniem. Syriusz szybko doszedł do wniosku, że niezależnie od tego, jak potoczą się ich losy, wywoływanie na jej twarzy rumieńców i iskier rozbawienia w oczach zawsze będzie sprawiało mu przyjemność.

— Za bycie sztywniarą — odparł pewny siebie i zmrużył oczy. — Właściwie śmiem twierdzić, że to mnie Merlin pokarał gromem z jasnego nieba. Jak inaczej wyjaśnić fakt, że siedzę z tobą w kuchni, zamiast iść spać? — Użył podobnych słów, co za pierwszym razem, gdy znaleźli się w tym samym pomieszczeniu.

Tym razem Amelia była jednak jego. A on był jej.

I oboje byli z tym faktem szczęśliwi.

— Chyba muszę mu podziękować — zakpiła dziewczyna, a Syriusz parsknął śmiechem.

— Może kiedyś, jak już dożyjemy późnej starości.

— Romantyk się znalazł.

***

Amelia wsiadła do pociągu, rozpaczliwie walcząc z chęcią odwrócenia się przez ramię, aby spojrzeć na Hogwart po raz ostatni. Syriusz popchnął ją do przodu, a ona wywróciła oczami; oczywiście, że musiał zrobić to poprzez położenie dłoni na jej pośladku. Paradoksalnie chociaż na chwilę zapomniała o targającym nią smutku, spowodowanym opuszczeniem szkoły, która przez siedem lat zastępowała jej dom.

— Łapy przy sobie — oświadczyła, a James parsknął śmiechem, posyłając jej spojrzenie znad ramienia.

— Beckett, bo jeszcze pomyślę, że zaczynasz rozumieć, o co chodzi w grach słownych — zakpił Potter ku niezadowoleniu Amelii.

— Myślenie raczej ci nie grozi — burknęła dziewczyna i posłusznie powlekła się za chłopakiem, nie czekając na Blacka, który został z tyłu, gorączkowo tłumacząc coś Remusowi.

— Hej, to nie było miłe. Zachowujesz się jak Syriusz podczas okresu — dodał na tyle głośno, by Łapa usłyszał jego słowa i wyprzedził Amelię dwoma długimi susami. Rzucił się na Pottera, który runął na podłogę z hukiem, torując wszystkim przejście.

Beckett stanęła nad nimi, kręcąc głową z politowaniem, a Remus dołączył do niej wraz z Peterem i zachichotał.

— Pewne rzeczy się nie zmieniają — zauważył rozbawiony.

Dziewczyna już miała się zgodzić, kiedy za ich plecami rozległo się prychnięcie. Lily Evans prześlizgnęła się obok Lupina i wyprzedziła Amelię, stając jeszcze bliżej siłujących się chłopców.

— Potter? Gorzej ci? — spytała wszechwiedzącym tonem, a James natychmiast zerwał się z ziemi.

— Ależ skąd, Liluś — zaśmiał się nerwowo, posyłając Amelii błagające spojrzenie.

— Od zawsze był kretynem — stwierdziła Beckett, a Syriusz zarechotał głośno. — A ty się nie ciesz, jesteście siebie warci.

— Nareszcie ktoś się ze mną zgadza — westchnęła Lily i odwróciła się w stronę Krukonki. — Chodźmy znaleźć przedział, zanim nam wszystkie pozajmują.

Nie czekając na odpowiedź, Evans ruszyła w głąb korytarza. Amelia po chwili poszła za nią, nieco zdziwiona ewidentnym zaproszeniem dziewczyny, aby do niej dołączyła. Nie miała jednak nic przeciwko bliższemu poznaniu wybranki Jamesa; do tej pory nie było ku temu wielu okazji. Nawet w ciele Syriusza trzymała się z daleka, choćby dlatego, że chłopak nie słynął z dobrych relacji z przyszłą żoną swojego przyjaciela.

— Wy też jesteście siebie warci — odezwała się po chwili Lily, a Amy spojrzała na nią z zaskoczeniem. — Ty i Syriusz. Kiedyś uważałam go za kompletnego głąba, ale najwyraźniej... Najwyraźniej zarówno on, jak i James potrzebowali kogoś, kto chroniłby ich przed własną głupotą.

Beckett uśmiechnęła się do dziewczyny, która uniosła brwi z rozbawieniem.

— Właściwie słyszałam, że Potter zaczął zachowywać się nieco dojrzalej dzięki tobie — dodała Evans. — Chyba powinnam ci podziękować.

— Albo przekląć mnie jakąś klątwą, bo teraz nigdy się od niego nie uwolnisz.

— Jakoś to przeżyję.

Wystarczyło jedno spojrzenie na nią i Jamesa, żeby zauważyć, że chłopak miał rację; Lily Evans faktycznie wydawała się dla niego stworzona. Nawet ich liczne sprzeczki były przepełnione uczuciem, które z każdym dniem stawało się coraz silniejsze. Amelia nie miała trudności z wyobrażeniem ich sobie jako małżeństwa z gromadką dzieci; coś w tym obrazie było zwyczajnie właściwe. Wiedzieli, czego chcieli już teraz, co wydawało jej się całkowicie nieprawdopodobne.

Kochała Syriusza — nie było co do tego wątpliwości. Chciała z nim zostać jak najdłużej, nawet całe życie, jeśli byliby szczęśliwi. Bała się jednak uwierzyć w to, że faktycznie mieli szanse na dożycie późnej starości w spokoju i miłości. Bała się, że nie będzie umiała spojrzeć sobie w oczy, jeśli jej sen o rodzinie skończy się szybciej niż się zaczął. Prawdziwe życie miało zweryfikować, jak silna była ich więź, a dziewczyna nie była wystarczająco naiwna, by sądzić, że nic nie może jej zniszczyć.

Nie miała pełnej kontroli nad przyszłością. Istniało zbyt wiele scenariuszy, aby uznać jeden z nich za ten słuszny, a Amelia stąpała po ziemi zbyt twardo, żeby bezgranicznie wierzyć, że siła woli wystarczy, by powstrzymać całe zło tego świata.

Mogła jedynie robić wszystko, by nic się nie zepsuło. Mogła walczyć o swoje szczęście i wierzyć w to, że poradzą sobie z problemami, gdy takowe się pojawią. Przede wszystkim chciała jednak sądzić, że jej związek był wart każdego wysiłku, nawet jeśli nie umiała zmusić się do zapomnienia o wszelkich ewentualnych przeciwnościach losu.

Kochała Syriusza i wcale nie potrzebowała wyobrażać sobie ich przyszłości. Chciała skupić się na tu i teraz, zapamiętując każdą chwilę, każdy uśmiech przepełniony szczęściem, każdy dotyk pełen czułości.

Wolała mieć setki wspomnień niż niespełnione marzenia.

***

Dworzec King's Cross w Londynie przywitał ich zwyczajowym gwarem, chociaż dla niektórych uczniów był nieco bardziej przytłaczający niż dla innych. Z każdą godziną podróży świadomość opuszczenia szkoły na dobre zaczynała ciążyć, aż w końcu w niektórych przedziałach zapadła cisza, wypełniona nostalgią i smutkiem.

Huncwoci za wszelką cenę starali się odwrócić uwagę od rozstania z miejscem, które przez siedem lat stanowiło dla wszystkich dom, ale z czasem nawet i oni przestali się wysilać, skupiając się zamiast tego na wspominaniu przygód. Amelia słuchała ich jedynie połowicznie, pogrążona we własnych myślach. Zmęczenie szybko wzięło jednak nad nią górę i zasnęła, oparta o ramię Syriusza.

Obudziła się dopiero, gdy pociąg zwolnił, a pierwszym, co zobaczyła, była smętna mina chłopaka. Na widok jej otwartych oczu wymusił uśmiech, ale dziewczyna doskonale wiedziała, że wcale się nie cieszył, a świadomość, która towarzyszyła jej od wczorajszego dnia, uderzyła także i jego.

Zostawili Hogwart za sobą, w przeszłości, czy tego chcieli, czy nie, a sam dworzec jeszcze nigdy nie wyglądał tak poważnie, tak... obco. Stał się miejscem pożegnania, chociaż do tej pory kojarzył im się także z początkami kolejnych przygód. W jakiś sposób stał się elementem równie symbolicznym, co chociażby Hogsmeade i przejażdżka powozami do zamku.

Teraz odzyskał funkcję zwykłego dworca.

— Dziwnie być tu z myślą, że... — zaczął Syriusz, po czym urwał, gdy nie znalazł odpowiednich słów.

— Tobie ogólnie jest dziwnie z myślą, Łapciu — stwierdził Rogacz i wzruszył ramionami. — Nie ma co się dołować. Beckett zrobiła to za nas wszystkich — dodał, szczerząc zęby, a Amelia wywróciła oczami. — Czarno widzę waszą przyszłość, jak nie przestaniesz się zamartwiać.

Syriusz parsknął śmiechem, ku niezadowoleniu dziewczyny. Na szczęście Remus postanowił stanąć w jej obronie.

— James, dałbyś jej spokój. Ja jakoś czarno widziałem twoje ukończenie szkoły, a zobacz, jak mnie zaskoczyłeś.

Tym razem sama Beckett nie zdołała powstrzymać śmiechu. Posłała Lupinowi wdzięczne spojrzenie, a on uśmiechnął się z zadowoleniem, po czym rozejrzał się wokół.

— Chyba czas na mnie. Moja mama zaraz wyjdzie z siebie — stwierdził i westchnął. — Może umówimy się któregoś dnia na Pokątnej? — spytał z nadzieją, a reszta pokiwała głowami z entuzjazmem.

Minutę później już go nie było, a peron zaczął pustoszeć, gdy kolejni uczniowie zaczęli udawać się do domów wraz z rodzinami. Amelia rozejrzała się wokół, chociaż nie spodziewała się ujrzeć swoich rodziców; mimo to czuła się dziwnie z myślą, że nikt, poza Melindą, na nią nie czekał.

— Dam wam moment, gołąbeczki — stwierdził James, chociaż sam już nie mógł doczekać się pożegnania z Lily, która przystanęła kilka kroków dalej i wbiła w niego spojrzenie.

Ku zaskoczeniu Amelii, Potter pocałował ją w czoło i niemalże w podskokach odbiegł do swojej miłości. Uśmiechnęła się z sympatią, po czym zwróciła się w stronę Syriusza. Na twarzy chłopaka wciąż widniał dziwny jak na niego wyraz — powaga, pomieszana z niepewnością.

— Długo zastanawiałem się, jak będę się czuł po skończeniu szkoły — wymamrotał.

— I jak? Sprawdziło się? — spytała Amy, a on pokręcił głową i uśmiechnął się krzywo.

— A w życiu. Spodziewałem się, że koniec szkoły będzie też końcem wolności, w pewnym sensie. Spodziewałem się, że, siłą rzeczy, zostanę sam. — Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy, a ponury wyraz nieco złagodniał. — Nie do końca brałem pod uwagę ewentualność posiadania dziewczyny. Jakiejkolwiek, a co dopiero ciebie.

— No cóż, ja też wyobrażałam sobie ten moment zupełnie inaczej — przyznała Beckett. — Z drugiej strony... W tym roku nic nie było takie, jakie powinno.

— A może wprost przeciwnie? Może wcześniej byliśmy zwyczajnie głupi? — spytał Black, co postanowiła skomentować wymownym spojrzeniem. — No dobra, głównie ja byłem głupi, ale ty też masz swoje za uszami. Zresztą gdyby nie moja głupota, nigdy nie oberwałabyś tym zaklęciem, a ja nie dowiedziałbym się, co chowasz...

Syriusz...­ — zaczęła ostrzegawczym tonem Amelia, ale on jedynie uśmiechnął się niewinnie.

— ...w tej swojej genialnej głowie. I faktycznie byłbym teraz sam — dodał już poważniej. — Chyba dlatego tak łatwo przyszło mi pożegnać się ze szkołą. Alternatywa była znacznie gorsza.

Dziewczyna zamilkła na chwilę, po czym zbliżyła się do niego i pocałowała bez wahania. Syriusz nie protestował; nachylił się nieco, ułatwiając jej zadanie, a jego dłoń wplotła się we włosy dziewczyny. Skłamałaby, gdyby nie zauważyła siły, z jaką ją obejmował i pasji, z jaką oddawał pocałunek. Zupełnie jakby chciał przekazać jej wszystkie uczucia, które kłębiły się w jego głowie — nie tylko te pozytywne, ale także te, które rzucały cień na ich przyszłość.

Jeden pocałunek wystarczył, by utwierdziła się w przekonaniu, że żadne czarne scenariusze nie zdołają odebrać jej woli walki o to, by długie lata później mogli wspominać setki, jeśli nie tysiące takich momentów, jak ten — gdy byli sami, mimo tłumu ludzi, gwaru i wszechobecnego chaosu.

Gdy tu i teraz okazało się wszystkim, czego potrzebowała. 

***

Ciężko było mi się zebrać do napisania tego rozdziału. Ciężko było mi się zmierzyć z tym, że to poniekąd koniec - poniekąd, bo przecież jeszcze sequel. 

Mimo wszystko to koniec bohaterów, jakich poznaliście na przestrzeni tych trzydziestu czterech części. Koniec sielanki i beztroski, a przede wszystkim koniec przygody, która dla mnie była... Cóż, doskonałą zabawą, chociaż już wiem, że czeka mnie masa poprawek. 

Tutaj dobre wieści dla Was - czytelników "Czarno to widzę". Z racji moich zaskakująco licznych pominięć, zapewne historia zostanie uzupełniona o kilka rozdziałów, także nie usuwajcie historii z biblioteki, jeśli mielibyście ochotę zobaczyć nowości. 

Dużo zmieni się zapewne w tych rozdziałach, które już są. Trochę kosmetyki, trochę tu i tam... Na pewno czeka mnie sporo do poprawy, zanim wleci sequel, bo chciałabym jednak przemycić trochę więcej powagi tu i ówdzie. 

Co jeszcze mam w planach? Oprócz sequelu, na pewno niedługo pojawi się opowiadanie o Remusie. Nie, nie będzie powiązane bezpośrednio z tym. Wciąż mam nadzieję, że zechcecie do niego zajrzeć. 

A teraz, bez zbędnego przedłużania...

Chciałabym Wam podziękować. Słowo daję, nie spodziewałam się, że ta historia zaskarbi sobie aż tylu fanów, znajdzie się na pierwszych miejscach rankingów (chociaż akurat to kompletnie nie moja zasługa i w zasadzie żadne osiągnięcie XD) i, przede wszystkim, stanie się czymś więcej niż jedynie sposobem na nudę. 

Motywaliście mnie do pisania, dawaliście mi ogromne pokłady siły i wiary we własne zdolności. Nigdy nie skończyłabym tego opowiadania, gdyby nie WY. Dziękuję z całego serca i mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz. 


Kocham Was, naprawdę. I jest mi smutno. Ale to chyba przejdzie, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro