Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#33. Widmo przyszłości

Syriusz niemalże nie mógł uwierzyć, że do OWUTEMów pozostało zaledwie kilka dni. Jeszcze bardziej nie mieścił mu się w głowie spokój Amelii, która siedziała tuż przed nim, opierając plecy o jego klatkę piersiową. Spoglądała w ciszy na nieruchomą taflę jeziora, a jej palce przesuwały się po przedramieniu Syriusza w nieobecnym geście.

Słońce chyliło się ku zachodowi, ale temperatura wciąż była wystarczająco wysoka, by przesiadywać na Błoniach, szukając odpoczynku od nieustannej nauki. Ku jego zdziwieniu to Beckett zaproponowała, by wyszli na zewnątrz, z dala od biblioteki i nieustannego narzekania pozostałych uczniów, którzy zbyt późno zabrali się za wkuwanie materiału.

Black miał ochotę uśmiechnąć się z satysfakcją; być może został zmuszony do powtarzania wiadomości, ale pierwszy raz nie czuł żadnego niepokoju związanego ze zbliżającymi się egzaminami — i to na dodatek najważniejszymi w jego dotychczasowym życiu. Jeśli jednak nawet Amelia uznała, że posiadał wystarczająco dużą wiedzę, by zdać je bez większych problemów, Syriusz także nie zamierzał się przejmować.

Nie spodziewał się po niej aż tak chłodnego podejścia do sprawy. Sądził, że zacznie panikować, nieustannie wymyślając coraz to nowsze, czarne scenariusze, ale dziewczyna najwyraźniej pogodziła się z niepewną przyszłością. Zrobiła, co mogła, by ułatwić sobie wejście w samodzielne życie, a reszta... Reszta nie zależała do końca od niej.

— O czym myślisz? — spytała cicho Amelia, a on uśmiechnął się i wtulił twarz w jej rozpuszczone włosy.

— O tym, jak buntownicza się zrobiłaś — odparł pół żartem, pół serio, co skwitowała prychnięciem.

— Mówiłam ci, że systematyczna nauka popłaca. Nie mam już czego powtarzać, a nie chcę spędzić ostatnich dni szkoły w bibliotece. To w zasadzie jedyny moment, który mogę jeszcze poświęcić na beztroskę — stwierdziła całkowicie poważnie, ścierając uśmiech z twarzy Syriusza.

Tak... Może i była spokojna, ale w jej głowie wciąż kłębiło się mnóstwo negatywnych myśli. Black doskonale wiedział, czego dotyczyły. W prasie po raz pierwszy pojawiły się wzmianki o tajemniczych, niewyjaśnionych zaginięciach, a także o niepokoju w świecie Mugoli, spowodowanym dziwnymi wypadkami, których nikt nie umiał wytłumaczyć.

Większość uczniów ignorowała przesłanki, ale byli tacy, którzy rozumieli, że nie chodziło jedynie o serię niefortunnych zdarzeń, a coś znacznie bardziej niebezpiecznego, co wkrótce miało zawisnąć nad głowami wszystkich czarodziejów w Wielkiej Brytanii.

Chłopak nie uważał, by cała ta sytuacja była sprawiedliwa. Powinni skończyć szkołę, nie zastanawiając się nad tym, jak szybko ich życia skomplikują się jeszcze bardziej niż dotychczas. Nie powinni martwić się losem świata, kiedy nie byli nawet pewni jutra, z wielu innych przyczyn. A jednak oboje mimowolnie skupiali swoją uwagę na widmie, które przysłaniało przyziemne problemy — co wcale nie znaczyło, że wydawały się one mniejsze.

— Może nie będzie tak źle — powiedział Syriusz, wbrew swoim myślom, ale dziewczyna westchnęła ciężko i pokręciła głową.

— Już sama nie wiem, co sądzić. Nie wiem, czy powinnam skupić się jedynie na tym, by znaleźć pracę, czy może... Czy może raczej przygotowywać się na walkę?

Chłopak skrzywił się mocno, słysząc gorycz w jej głosie. Dopóki Prorok Codzienny milczał, wciąż tliła się w nich jakaś iskierka nadziei, że problem rozpłynie się, zanim jeszcze zdążył się na dobre skrystalizować. Tymczasem znikało coraz więcej ludzi, a ich rodziny nie wierzyły w zapewnienia Ministerstwa o jak najlepszym porządku. Szukały odpowiedzi na własną rękę, zwracając się do mediów, a media zrobiły to, co umiały doskonale — zasiały w społeczeństwie ziarnko paniki, które z każdym kolejnym dniem przybierało na sile.

Niektórzy rzeczywiście ignorowali znaki — a może raczej nie wiedzieli, co dokładnie oznaczały. Inni nasłuchiwali pogłosek czy jakichkolwiek sygnałów, że zbliżały się mroczne czasy. A wcale nie było tak trudno zauważyć, że coś było na rzeczy — wystarczyło spojrzeć na Snape'a i jego kumpli, by wiedzieć. Wystarczyło podsłuchać kilka rozmów, żeby zrozumieć powagę sytuacji. Wciąż łatwiej było jednak udawać, że wszystko było w porządku — tak, jak przez długi czas czyniło to Ministerstwo.

— Nie mamy pewności, że wojna faktycznie wybuchnie — zauważył Syriusz, po raz kolejny zaprzeczając swoim myślom, w których nie było ani krzty wątpliwości. — Póki co nie jesteśmy zresztą w stanie nic zrobić...

Krukonka ponownie westchnęła, po czym oparła głowę o jego chłopaka, szukając jego spojrzenia. Black uśmiechnął się delikatnie i odgarnął zbłąkany kosmyk włosów z jej twarzy.

— Wiesz, że nie musisz udawać, prawda? — spytała cicho, a on odwrócił wzrok. — Już od dłuższego czasu mamy świadomość, że wcale nie będzie dobrze. Poniekąd dlatego nie umiem przejmować się egzaminami, szukaniem pracy, mieszkania... Moja kariera nie ma żadnego znaczenia, jeśli nie uda nam się powstrzymać...

Gryfon położył palec na jej ustach, zanim zdążyła skończyć zdanie. Miała rację, oczywiście — niemalże jak zawsze. Mimo to myśl, że nawet Beckett — uparta Panna Idealna — wolała skupiać się na wojnie niż na egzaminach, powodowała w jego sercu ucisk. Dziewczyna wciąż była niewinna pod tak wieloma względami... Wciąż uparcie trzymała się zasad, wciąż gardziła dziecinnymi wybrykami.

W niektórych aspektach była znacznie bardziej gotowa na walkę w obronie swoich ideałów niż ktokolwiek inny. A jednak Syriusz doskonale wiedział, co kryło się pod fasadą pewności siebie i bezgranicznej wiary w zasady. Beckett od zawsze bała się ryzyka i spontaniczności — i to właśnie dlatego trzymała się reguł wyznaczonych przez innych. Tak długo, jak zasłaniała się moralnością i kodeksem etycznym, nie musiała mierzyć się z niezwykle smutną prawdą: świat wcale nie był czarno-biały.

Tymczasem wojna nie miała żadnych zasad. Black zrozumiał to już dawno temu, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jego rodzinna sytuacja mogła być porównana właśnie do pola bitwy, gdzie nie liczyło się nic, poza wygraną. Nikt nie zamierzał zwracać uwagi na dobro i zło — nawet ci, którzy walczyli w obronie tego pierwszego. Chłopak szczerze wątpił, aby Voldemorta dało się powstrzymać, grając według reguł. Wątpił, by dało się go powstrzymać bez podejmowania ogromnego ryzyka każdego dnia.

Nie potrafił znieść myśli, że Amelii mogłaby stać się krzywda — nie tylko fizyczna, ale także psychiczna. To, co kiedyś niezwykle go irytowało, dziś stanowiło dla niego dowód jej niespotykanej niewinności i ufności. Nie próbowała wymuszać na nim swojej woli dlatego, że była nadęta, a jedynie dlatego, że prawdziwie wierzyła w słuszność swojego postępowania. Chciała dla niego dobrze, nawet jeśli był czas, gdy szczerze go nie cierpiała — z wzajemnością zresztą.

Wiedział, że wojna zniszczy resztki jej wiary w przyzwoitość ludzką. Zabije jej marzenia i ideologie, zastępując je setkami niewidzialnych blizn, które na zawsze będą przypominać o horrorze, zgotowanym przez opętanego szaleńca. A Syriusz wcale nie chciał na to patrzeć. W odróżnieniu od niego, nigdy nie zetknęła się z prawdziwym okrucieństwem. Nie widziała, do czego ludzie byli naprawdę zdolni, chociaż zachowanie rodziców pokazało jej tego namiastkę.

Nie chciał, by akurat ona musiała poświęcać się w imię sprawy. A jednocześnie... Jednocześnie wiedział, że pewne rzeczy były nieuniknione. Wiedział, że wszystkie jej cechy, które tak bardzo pragnął chronić, czyniły z niej idealnego kandydata na wojownika — takiego, którego nie da się złamać.

— Chciałbym... — zaczął, po czym umilkł, szukając sposobu na ubranie w słowa chaosu, panującego w jego głowie. — Chciałbym, żebyśmy nie musieli w ogóle o tym myśleć. Żeby egzaminy i możliwa bezdomność stanowiły jedyny problem — dodał i spróbował się uśmiechnąć. — Jestem wściekły, że jakiś pieprzony psychopata postanowił zniszczyć nam życia. I to jeszcze w imię tak niedorzecznej idei... Jestem wściekły, że padło na nas, ale...

— Ale jeśli nie my, to kto? — dokończyła Amelia i zamknęła oczy. — Ostatecznie... Zawsze miałam ambicje, żeby zrobić coś imponującego. Pokonanie jakiegoś pieprzonego psychopaty nie brzmi wcale tak źle.

Syriusz mimowolnie parsknął śmiechem, udając, że nie dostrzegł wcale łez spływających po jej twarzy. Rumieńce na policzkach jednoznacznie zdradzały zażenowanie dziewczyny, a on doskonale wiedział, czemu czuła się w ten sposób. Oczekiwała od siebie tego, co zwykle — niezachwianej siły i wiary. Tymczasem w rzeczywistości okazywało się to niemalże niemożliwe do osiągnięcia.

Mimo to... Mimo to Black nie umiał powstrzymać myśli, że wyglądała na gotową — zarówno na ukończenie szkoły i poszukiwania własnego miejsca w świecie, jak i każdą inną ewentualność. Gdzieś po drodze, w trakcie absolutnie szalonego roku szkolnego, jej wiara w reguły zamieniła się w wiarę w siebie i słuszność swoich osądów. Podjęła już decyzję, nawet jeśli była nią śmiertelnie przerażona.

— Beckett? — wymamrotał, a ona otworzyła oczy i spojrzała na niego wyczekująco. — Wydaje mi się, że zrobiłaś ze mnie zakochanego idiotę.

Amelia zamrugała ze zdziwieniem, a on odchrząknął zmieszany. Nie tak wyobrażał sobie ten moment — moment, w którym w końcu przyzna się do tego, co naprawdę do niej czuł. Przestał się łudzić, że zwykłe zauroczenie mogło trwać miesiącami, bez żadnych dalszych konsekwencji. Przestał się łudzić, że ciepło, które ogarniało całe jego ciało na myśl o dziewczynie, miało cokolwiek wspólnego z pożądaniem.

Sam nie umiał uwierzyć, że z taką łatwością zaakceptował nową sytuację — to, że jego serce należało do wymądrzającej się, pyskatej Krukonki, która od początku szkoły była dla niego wrzodem na tyłku. Znacznie trudniej byłoby mu jednak zaakceptować scenariusz, w którym nigdy by jej nie poznał — nie tak naprawdę. Wiedział, że zapewne otaczałby się pięknymi dziewczętami, pławiąc się w braku jakichkolwiek ograniczeń, ale... Ale wiedział też, że jego życie wydawałoby się dziwnie puste, a smak wolności nie byłby wcale taki słodki.

— Syriusz? — spytała niepewnie Amelia, wyraźnie nie chcąc nadinterpretować jego słów.

— Kocham cię — wypalił, zanim zdążył się rozmyślić.

Odwrócił wzrok, a jego policzki zapiekły pod wpływem uderzenia gorąca. Dziewczyna na pewno by go wyśmiała, gdyby nie była oszołomiona wyznaniem; a jednak Syriusz wciąż nie umiał przejąć się własnym zażenowaniem. Ogromny ciężar zniknął z jego barków; wypowiedzenie na głos czegoś, co do tej pory wydawało się jedynie dziwnym, obcym konceptem, wypełniło go niespodziewanym spokojem.

Był zakochany. I wcale nie czuł się z tym jak ostatni frajer.

— Ty... Serio? — spytała Beckett, a on wywrócił oczami i parsknął śmiechem.

— Zdajesz sobie sprawę, że zepsułaś magiczny moment, czy jak to tam nazwać? — odparł, obserwując, jak na jej twarzy pojawiają się rumieńce idealnie pasujące do jego własnych.

Zerwała się z miejsca i obróciła tak gwałtownie, że niemalże uderzyła głową w jego brodę; tylko refleks Syriusza zapobiegł bardzo bolesnemu zderzeniu, co jedynie spotęgowało jego rozbawienie. Amelia wyglądała jak urocze, pięcioletnie dziecko, któremu ktoś właśnie sprezentował największego, najpyszniejszego lizaka na świecie.

— Jeju, przepraszam! — zawołała dziewczyna, zanim rzuciła się mu na szyję. — Tak bardzo się cieszę, że to powiedziałeś i już nie muszę się zastanawiać, czy zrobię z siebie idiotkę, kiedy... — Urwała, a on uniósł brwi, przytulając ją mocniej.

— Kiedy co?

— Kiedy przyznam się, że zrobiłeś ze mnie zakochaną idiotkę.

Syriusz zaśmiał się i odsunął się tak, by móc ją pocałować. I chociaż myślał, że zdążył już odkryć wszystkie rodzaje pocałunków, ten był inny — słodszy, cieplejszy. Zdawał się docierać do każdej komórki ciała, wypełniając je czymś, co do tej pory stanowiło dla niego niewiadomą. Smakował jak szczęście.

W jednej chwili zrozumiał, że nawet jeśli świat znajdował się krawędzi wojny, istniało wiele powodów, by o niego walczyć. A to, co zaczynał tworzyć z Beckett, zdecydowanie było jednym z nich.

Gdyby ktoś powiedział mu, że tak potoczą się jego losy, nie uwierzyłby za nic w świecie. A jednak... Życie pisało najlepsze scenariusze. Miał tylko nadzieję, że akurat ich historia zakończy się happy endem — niezależnie od kosztów, jakie przyjdzie im ponieść.

*** 

Cóż... To był trochę taki pierwszy epilog, jeśli mam być szczera - zakończony w momencie, który ani nie zwiastuje happy endu, ani nie zwiastuje tragedii. Jeśli ktoś chciałby własnie tutaj skończyć historię, macie moje pozwolenie, bo ten właściwy epilog... 

Ten właściwy epilog będzie bardziej pożegnaniem z Hogwartem niż czymkolwiek innym - takim zawiązaniem historii, w którym pojawią się wszyscy bohaterowie i będzie śmiesznie i nieśmiesznie jednocześnie. Będzie także "fundamentem" pod sequel, o którym też już sporo Wam naklepałam. Niemniej jednak serdecznie zapraszam. A JAK. 

Bardzo jest mi smutno. 

Pocieszcie autorkę, bo płakusia, chociaż to jeszcze nie koniec. 

Chlip, chlip. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro