#3. Być kobietą...
Syriusz czuł się dziwnie. Nie mógł powiedzieć, że nigdy nie zdarzyło mu się fantazjować o przebywaniu w ciele dziewczyny, ale miał na myśli coś zdecydowanie innego. Tymczasem rzeczywistość okazała się zaskakująca — a on nie wiedział, co ma o niej myśleć. Z jednej strony uważał tę sytuację za całkiem zabawną; obserwowanie złości Beckett zawsze stanowiło świetną rozrywkę. Wszystko jednak przestawało być śmieszne, gdy przypominał sobie, jak fatalnie prezentował się, tupiąc nogą.
Istniały też niewątpliwe plusy, których nie dało się sklasyfikować jako czegokolwiek innego. Black musiał użyć całej swojej woli, aby powstrzymać się od zerkania na swój biust albo — co gorsza — od dotykania go z częstotliwością kilkunastu sekund. Kompletnie nie rozumiał Beckett, która wolała nosić jakieś obszerne szaty, zamiast przemierzać korytarze z wyprostowaną posturą i dumą z posiadania tak kształtnych atutów kobiecości. Oczywiście nigdy nie zamierzał jej o tym powiedzieć, ale absolutnie nie miała czego się wstydzić. Syriusz zamierzał upewnić się o tym jeszcze kilka razy — tak na wszelki wypadek.
Bardzo szybko okazało się też, że spódnice wcale nie były praktyczne. Jasne, prezentowały się nadzwyczaj atrakcyjnie, ale miały jedną, podstawową wadę — odbierały wolność, którą Black bardzo sobie cenił. Myśl o tym, że nie mógł już sobie pozwolić na siedzenie w rozkroku, napawała go dziwnym smutkiem i irytacją. Nie była to znacząca kwestia, ale pozwoliła mu zrozumieć, że nigdy nie chciał być kobietą. Nie wytrzymałby, musząc nieustannie zmagać się z podobnymi ograniczeniami.
Oczywiście, spódnice nie stanowiły jedynego problemu. Kiedy tylko wkroczył do Wielkiej Sali i ruszył w stronę stołu Ravenclawu, natychmiast zdał sobie sprawę, że coś było nie tak, choć nie potrafił wtedy wyjaśnić co. Uświadomiła go Melinda, która posłała mu krzywe spojrzenie i spytała:
— Dlaczego, do cholery, chodzisz jak facet?
Syriusz nie wiedział, jak odpowiedzieć na to pytanie. Ba, nie wiedział nawet, że powinien chodzić w jakiś wymyślny sposób. Widywał dziewczęta, które potrafiły kręcić biodrami przy każdym kroku, ale do tej pory uznawał to za predyspozycje wynikające z płci. Czemu właściwie nie mógł otrzymać zdolności Beckett razem ze wszystkimi innymi atutami kobiecości? Może dlatego, że dziewczyna sama ich nie posiadała? Syriusz pewnie zaśmiałby się złośliwie, gdyby nie Melinda, która wciąż oczekiwała jego odpowiedzi.
— Chciałam zobaczyć, jak to jest — odparł więc głupio i zacisnął zęby.
Doskonale wiedział, że nie była to odpowiedź godna prefekt naczelnej, ale co miał poradzić? Najwyraźniej wyznanie prawdy nie wchodziło w grę, przynajmniej według Beckett.
— Rozumiem, że Pomfrey nie pomogła? — zakpiła dziewczyna, a Syriusz zaczął poważnie zastanawiać się, czy aby na pewno nie powinna zostać przydzielona do Slytherinu.
— Powiedziała, że to tylko przemęczenie. Dostałam Eliksir Pieprzowy i już mi lepiej.
— Cóż, mam nadzieję, że faktycznie ci przejdzie — mruknęła Melinda i powróciła do konsumpcji śniadania. — Black nie zrobił nic głupiego?
— Nie — odparł oburzony chłopak, po czym odchrząknął, gdy zdał sobie sprawę ze swojego błędu. — Kompletnie nie wiem, co w niego wstąpiło, ale zachowywał się prawie jak cywilizowany człowiek.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, a on poczuł budzącą się w nim złość. Najwyraźniej nie był to pierwszy raz, gdy Beckett powiedziała coś równie niedorzecznego. Nie powinien być zdziwiony, w końcu cała szkoła wiedziała, że nie darzyli się sympatią. Mimo to nie potrafił znaleźć nic przyjemnego w konieczności oczerniania samego siebie, tylko dlatego, że Panna Nadęta uważała go za kretyna. Nie miała bladego pojęcia o dobrej zabawie, a słowo „zasady" wywoływało w niej ekstazę. Była sztywna jak kij od miotły, ale nie znaczyło to, że miała prawo narzucać swoje durne poglądy wszystkim wokół.
— Może znalazł w sobie jakieś pokłady przyzwoitości — stwierdziła Melinda i wzruszyła ramionami. — Chociaż nie, to raczej mało prawdopodobne. Przecież jeszcze wczoraj rzucali w siebie ze Snapem zaklęciami jak jacyś jaskiniowcy.
Syriusz otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Jego duma cierpiała — a był to zaledwie początek dnia. Czy naprawdę cała egzystencja miała zacząć sprowadzać się do wysłuchiwania wrednych komentarzy na swój temat i potakiwania im z pieczołowitością?
Chyba właśnie w tamtym momencie Black zdał sobie sprawę z tego, jak ciężkie zadanie miał przed sobą. Nie chodziło jedynie o obcowanie z osobami, które — z jakiegoś zupełnie niezrozumiałego powodu — postanowiły go nienawidzić. Jeśli rzeczywiście chciał przekonać wszystkich do tego, że faktycznie był Amelią Beckett, musiał zachowywać się dokładnie tak, jak dziewczyna.
Problem polegał jednak na tym, że ciężko było wczuć się w zachowanie, którego kompletnie nie rozumiał. Przecież nawet nie umiał powiedzieć, kiedy zaczęła się ta ich wzajemna niechęć. Na pewno trwała co najmniej kilka lat, ale co ją zapoczątkowało? Syriusz naprawdę nie pamiętał. Może gdyby było inaczej, nie czułby się teraz tak zagubiony i bezsilny?
— Amy... Na pewno wszystko w porządku? — spytała Melinda, przyglądając się mu badawczo.
Nic nie było w porządku. Ale co miał niby odpowiedzieć? Na szczęście, nie musiał wcale niczego mówić, bo w progu Wielkiej Sali stanął on — to znaczy jego ciało, kontrolowane przez Amelię Beckett. Syriusz obserwował z narastającą paniką, jak dziewczyna zmierza w stronę stołu Krukonów, wzbudzając całą masę szeptów. Naprawdę starał się dać jej znać, że właśnie zamierza popełnić największą głupotę wszechczasów, ale nie mógł zrobić nic bez wzbudzenia podejrzeń.
Patrzył więc, jak zatrzymuje się przed swoim zwyczajowym miejscem, które było już zajęte — i to, notabene, przez jej własne ciało. Niemalże widział trybiki, obracające się w umyśle dziewczyny, która zapewne próbowała wybrnąć jakoś z sytuacji. Koniec końców odchrząknęła i odwróciła się w stronę stołu Gryffindoru, decydując, że najlepszym rozwiązaniem będzie zachowanie milczenia.
— Przysięgam, coś jest z nim nie tak — mruknął Syriusz, a jego serce załomotało w piersi.
Głupia Beckett... Bycie Syriuszem Blackiem nie należało do rzeczy łatwych, o czym chłopak doskonale wiedział, ale nie spodziewał się, że ktoś może być w tym aż tak kiepski.
— Wiemy to nie od dzisiaj. Może być sobie gorący jak świeże bułeczki, ale chyba nie ma drugiej tak irytującej osoby.
Chłopak szczerze nie wiedział, czy powinien jej podziękować, czy raczej obrazić się za drugą część wypowiedzi. Zdecydował więc, aby nie robić niczego, a decyzja Beckett nagle wydała mu się całkiem logiczna. Lepiej było po prostu zacisnąć zęby i pozwolić ludziom dojść do własnych wniosków — niezależnie od tego, jak głupie by one nie były. I krzywdzące. I cholernie nieprawdziwe.
— Swoją drogą, nie powiedziałaś mi jak poszła twoja schadzka z Adrianem. — Melinda wycelowała w niego palcem, a Syriusz otworzył usta ze zdziwienia, zanim zdążył się powstrzymać.
Schadzka?! Czy on na pewno znajdował się w ciele Amelii Beckett?!
— Ee... Nie ma za bardzo o czym mówić. No wiesz, nic specjalnego — mruknął Black, modląc się w duchu, aby nie okazało się, że Panna Nadęta faktycznie lubi tego Adriana.
Czy on w ogóle znał kogoś o takim imieniu? Kogoś, kto, zapewne, wyglądał jak męska wersja dziewczyny? Okulary, zarozumiały ton głosu... Nie. Zdecydowanie nie. Syriusz posiadał niesamowity talent unikania podobnych osób za wszelką cenę; jedynym wyjątkiem była właśnie Beckett, ale wynikało to tylko z jej determinacji, aby uprzykrzyć mu życie.
— Matko, jest aż tak fatalny? Ostatnio, jak o nim mówiłaś, wydawałaś się nawet podekscytowana — zakpiła Melinda, a Black ledwo powstrzymał się od wywrócenia oczami.
Ktoś taki, jak Beckett nie mógł mieć wysokich wymagań. Najwyraźniej zderzenie z rzeczywistością okazało się dość bolesne, bo chłopak nie zauważył, aby wykazywała objawy typowe dla osoby zakochanej. Albo chociaż zadowolonej z życia. Niemniej jednak, musiał spytać dziewczynę o tego tajemniczego jegomościa — chociażby po to, żeby wiedzieć kogo unikać. Może i nie lubił Krukonki, ale nie zamierzał doprowadzić jej życia do ruiny, a umawianie się z jakimkolwiek kujonem zapewne właśnie tak by się skończyło.
— Nie zaiskrzyło między nami. — Syriusz wzruszył ramionami, nie zdając sobie sprawy, że właśnie powiedział coś, co absolutnie nie przeszłoby przez usta Amelii Beckett.
— Zaraz, zaraz... Czy to nie ty zarzekałaś się, że nie spodziewasz się poczuć żadnych fajerwerków?
To po cholerę w ogóle chciała się z nim umówić?! Chyba nie po to, żeby zaczytywać się wspólnie w podręcznikach? Chociaż, znając ją, dokładnie o to chodziło...
— No... — zaczął, próbując odnaleźć odpowiednie słowa. — Fajerwerki swoją drogą, ale fajnie by było poczuć cokolwiek, nie?
— Od zawsze ci to powtarzam, Amy — mruknęła Melinda. — To ty upierasz się, że nie poczujesz czegokolwiek, dopóki się prawdziwie nie zakochasz.
Syriusz parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Beckett nie wyglądała jak typowa romantyczka, ale najwyraźniej pozory myliły. Przez moment było mu jej nawet szkoda; dziewczyna naprawdę nie wiedziała, co traciła, trzymając się swoich konserwatywnych poglądów. Black również planował się kiedyś zakochać i założyć rodzinę, ale nie widział przeszkód w niezwykle dokładnym poszukiwaniu odpowiedniej kandydatki. W gruncie rzeczy owe poszukiwania uważał za jedną z przyjemniejszych czynności.
Przez moment miał nawet ochotę podejść do Beckett i pocałować ją z taką pasją, że ugięłyby się pod nią nogi. Ochota ta szybko jednak minęła, gdy zdał sobie sprawę, że znajdował się obecnie w jej ciele i całowałby tak naprawdę siebie — a to akurat nie wydawało mu się ciekawą perspektywą. Zresztą, co właściwie obchodziły go poglądy Beckett? Dziewczyna mogła zachowywać czystość i do późnej starości, a to wciąż nie byłaby jego sprawa.
— Śmiejesz się sama z siebie? — spytała Melinda, wyraźnie zaskoczona zachowaniem swojej przyjaciółki.
— Właściwie to... — zaczął Syriusz i rozejrzał się wokół, modląc się o jakąś podpowiedź.
Jego wzrok padł na Beckett, która wpatrywała się w swój talerz z tak głupim wyrazem twarzy, że poczuł nagłą ochotę wbicia sobie widelca w oko. Sprawy jedynie się pogorszyły, gdy została szturchnięta przez Jamesa, a jej policzki przybrały czerwony kolor. Black spojrzał z powrotem na Melindę, gdy jego żołądek ścisnął się boleśnie w odpowiedzi na to horrendalne zachowanie Beckett. Musiał powiedzieć pozostałym Huncwotom prawdę, zanim sami zdążą ją odkryć; inaczej nigdy nie przestaną go torturować.
Widząc natarczywy wzrok Krukonki, przypomniał sobie, że miał coś powiedzieć i skrzywił się nieznacznie.
— Miłość chyba nie spadnie na mnie jak grom z jasnego nieba — mruknął w końcu. — Spotkanie z Adrianem mi to poniekąd uświadomiło.
— Nareszcie — jęknęła z ulgą Melinda i spojrzała w sufit z błogim uśmiechem, który nieco poprawił humor Syriusza. Najwyraźniej dobrze wybrnął z sytuacji, chociaż ten jeden raz. — Już myślałam, że do końca życia będę wysłuchiwać tych bredni.
— Dzięki — mruknął, uśmiechając się w duchu.
— Lepiej się pospiesz. Chyba nie chcesz spóźnić się na zajęcia?
Syriusz zamarł, gdy zdał sobie sprawę z jednej, bardzo istotnej rzeczy. Amelia Beckett była, niewątpliwie, wrzodem na tyłku. Niestety nikt nie mógł jej odmówić inteligencji albo nawet mądrości — a już szczególnie nie nauczyciele, którzy nieustannie wywoływali ją do odpowiedzi, co zresztą dziewczyna przyjmowała z entuzjazmem. Każda okazja, aby pochwalić się wiedzą, była dobra.
Problem polegał jednak na tym, że Gryfon — choć określiłby się mianem sprytnego i całkiem dobrze radzącego sobie ucznia — nie posiadał nawet ułamka informacji, którymi przepełniony był mózg Beckett. Jak on, do cholery, miał poradzić sobie z udawaniem pupilki profesorów? I dlaczego nie pomyślał o czymś tak oczywistym wcześniej?
— Spóźnić na zajęcia? Nigdy — odparł nieco nieprzytomnym tonem i posłał nerwowe spojrzenie w stronę stołu Gryffindoru.
Jego humor jedynie się pogorszył, gdy zdał sobie sprawę, że dziewczyna dalej próbowała nieudolnie wytłumaczyć swoje zachowanie. Świetnie. W co oni się wpakowali?
***
Syriusz dowlókł się pod klasę i oparł o ścianę, próbując uspokoić szalejące nerwy. Że też musiało paść akurat na Transmutację, z której był beznadziejny... Co do tego nikt nie mógł mieć wątpliwości, a po jego ostatnim wybryku, on sam także się ich pozbył. Jak na złość Amelia Beckett radziła sobie z tym przedmiotem świetnie — nie, żeby stanowiło to jakiekolwiek zaskoczenie.
Może McGonagall uwierzyłaby mu, gdyby zaczął symulować chorobę? Czuł się tak fatalnie, że nie byłoby to nawet wyzwanie. Nadzieja obudziła się w jego umyśle, ale zniknęła równie szybko, kiedy przypomniał sobie o swojej rzekomej wizycie w Skrzydle Szpitalnym. Sam zapewnił Melindę, że zażył Eliksir Pieprzowy, który powinien pomóc na wszelkie objawy przeziębienia.
— Brawo, Black — mruknął do siebie i zamarł, gdy kilku Gryfonów spojrzało na niego z niedowierzaniem. — Znowu spóźnienie — dodał wściekle dla niepoznaki, choć nawet w jego uszach zabrzmiało to niedorzecznie.
Przełknął ślinę i wbił wzrok w korytarz, gdzie spodziewał się zobaczyć niedługo Beckett z całą resztą Huncwotów. Czas dłużył mu się niemiłosiernie, ale gdy w końcu ujrzał sylwetki swoich przyjaciół, wcale nie poczuł się lepiej. James zaśmiewał się do łez, podczas gdy Beckett szła obok niego z grobową miną. Czyżby im powiedziała? Gryfon przeniósł wzrok na Remusa, który wyglądał na nieco zmieszanego i zaniepokojonego. Zerkał co chwilę w stronę ciała Syriusza i kręcił nieznacznie głową. Peter za to wydawał się zdezorientowany do granic możliwości. Przyglądał się komuś, kto do złudzenia przypominał Blacka, a był tak naprawdę kobietą. Musiało być to dla niego niezwykle stresujące.
Black poczuł złość; Panna Nadęta nie musiała przejmować się zbłaźnieniem się na oczach całej szkoły, a na dodatek mogła pozwolić sobie na w miarę swobodne zachowanie w towarzystwie Huncwotów. A on? Nie dość, że czuł się jak kretyn, to jeszcze desperacko potrzebował sposobu na ukrycie tego faktu przed resztą szkoły.
— Beckett, złotko! — zawołał James, co wzbudziło powszechne zainteresowanie wśród pozostałych uczniów.
Zanim Syriusz zdążył zaprotestować, Potter zamknął go w ciasnym uścisku, rechocząc szaleńczo. Nikt nie wiedział, czemu właściwie zdecydował się na podobny krok — nikt, oprócz Huncwotów i Beckett. Nie było jednak wątpliwości, że taki przejaw nagłego przypływu uczuć pozostawi po sobie całą masę plotek, których Black pragnął uniknąć za wszelką cenę. Niestety jego przyjaciel miał inne plany.
— Wyglądasz dzisiaj okropnie... Ktoś bardzo cię skrzywdził tą kitką — kontynuował James, a Syriusz poczuł przemożną chęć rzucenia w niego klątwą.
— Odezwał się ten, co ucieka na widok szczotki do włosów — odwarknął i spróbował wyszarpnąć się z objęć.
Okazało się to niezwykle trudne, głównie ze względu na to, że jego obecna siła nijak nie przypominała tej, którą posiadał w swoim prawdziwym ciele. Mógł szamotać się w nieskończoność, a Potter i tak śmiałby się wniebogłosy, zupełnie nieświadomy wysiłku przyjaciela.
Kiedy w końcu James się cofnął, na jego twarzy widniał olbrzymi uśmiech, który wzbudził w Syriuszu żądzę mordu. Czy on kompletnie nie rozumiał, w jakich tarapatach się znaleźli?! Na gacie Merlina, przecież wyglądał jak Amelia Beckett! Huncwoci powinni mu raczej współczuć niż stroić sobie żarty!
— Ale kaszana, co nie? — zawołał radośnie James i spojrzał na dziewczynę, stojącą za nim z bardzo dziwną miną.
Wyglądała jakby za wszelką cenę nie chciała okazać rozbawienia, ale jednocześnie była wściekła. Zapewne bardzo nie podobał jej się sposób, w jaki zostało potraktowane należące do niej ciało. Syriuszowi też nie przypadł do gustu, ale co mógł poradzić? Nic. Absolutnie nic. Był w końcu bezsilną dziewczyną.
— Miejmy nadzieję, że McGonagall nie zauważy twojej przemiany — mruknął James i poklepał go po ramieniu z nieco zbyt dużą siłą. — Och, przepraszam. Czasami zapominam, że kobiety są takie delikatne.
Syriusz posłał rozgoryczone spojrzenie Pannie Nadętej, chociaż doskonale wiedział, że nie mógł winić jej za żadne z ostatnich niefortunnych zdarzeń. Chciała dobrze — było to zupełnie jasne, nawet jeśli jej zachowanie wywoływało w nim ogromną irytację. Wściubiała nos w nieswoje sprawy, ale musiał przyznać, że pojedynkowanie się na środku korytarza nie należało do najlepszych pomysłów. Równie dobrze zaklęcie mogło trafić kogoś innego, a wtedy... Wtedy byłoby jeszcze gorzej.
Jeśli był w zamku jakiś uczeń, który potrafił odwrócić klątwę, była to właśnie Beckett. Syriusz miał szczerą nadzieję, że uda im się doprowadzić do tego jak najszybciej. Jeszcze bardziej liczył na to, że zdoła przetrwać nadchodzące zajęcia.
Drzwi do sali otworzyły się, a uczniowie powędrowali na swoje miejsca. Black został z tyłu, odruchowo przepuszczając Beckett w drzwiach, choć obecnie to ona powinna przepuścić jego.
— Postaraj się po prostu nie odzywać, dobra? — poprosiła cicho dziewczyna i zacisnęła dłonie w pięści.
Ta. Nic prostszego, pomyślał i wszedł do klasy, walcząc z ogarniającymi go mdłościami.
***
Rozdział miał być wczoraj, ale - z przyczyn niezależnych ode mnie - tak się nie stało. Jest za to dzisiaj i to nawet o ludzkiej porze, ZNOWU (SIC!).
Generalnie chyba będę pisać jeden rozdział z perspektywy Amelii, a drugi z perspektywy Syriusza. Tak będzie najłatwiej. Istnieje także prawdopodobieństwo, że część wydarzeń będzie się pokrywać - po prostu będą widziane innymi oczami. No chyba, że to kijowy pomysł i wszyscy się zbuntujecie.
Będzie mi trochę smutno, ale po co mam to pisać, jak nikt nie będzie czytać?
Nie wiadomo.
Dajcie znać, co myślicie! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro