#26. Siła przyjaźni
Amelia nie sądziła, że dni mogą płynąć tak szybko. Między niekończącymi się zadaniami, esejami i testami a obowiązkami prefekta, nie miała zbyt wiele czasu dla Syriusza, ale nawet te nieliczne chwile spędzone razem były niezwykle satysfakcjonujące.
Wciąż nie mogła przywyknąć do jego bliskości, a raczej tego, jaki wpływ na nią miała. Rozlewające się po jej ciele fale ciepła i przyjemności stanowiły niejako normę, kiedy tylko Syriusz postanowił ją dotknąć, ale nie znaczyło to wcale, że stawały się mniej intensywne, im więcej czasu upływało. Wprost przeciwnie — miała wrażenie, że z każdym dniem chciała więcej, intensywniej, a on jedynie droczył z nią, odsuwając się zbyt szybko.
Cieszyła się jednak, że wcale nie próbował przekroczyć granicy, dopóki nie otrzymał od niej wyraźnego sygnału. Kosztowało go to naprawdę wiele, a Krukonka często czuła się winna, gdy obserwowała napięcie jego żuchwy i determinację błyszczącą w zamglonych oczach. Starał się kontrolować, chociaż nie miała wątpliwości, że czasami odczuwał fizyczny ból, gdy odsuwał się od niej i posyłał jej łagodny uśmiech.
Amelia nie mogła powstrzymać myśli, że, pomimo niemalże zerowego doświadczenia, gdy chodziło o związki, wcale nie odczuwała presji czy zdenerwowania. Wprost przeciwnie — chłonęła nowe doznania z ekscytacją, a w jej głowie coraz częściej pojawiała się myśl, że zdrowy rozsądek ustępował na rzecz uczuć, przybierających a sile z każdą chwilą. Sympatia powoli zamieniała się w coś głębszego, a ona nie mogła nic na to poradzić.
Za każdym razem, gdy obrażał się na nią za odjęcie punktów czy szlaban, czuła się okropnie winna, a jednocześnie szczęśliwa, bo przynajmniej otrzymywała wymówkę, by podejść do niego przed zajęciami, przytulić się do jego pleców i wymamrotać przeprosiny wraz z wyjaśnieniami, które punkty regulaminu złamał. Zanim zdążyła skończyć, Black odwracał się i zamykał jej usta pocałunkiem. Na początku budził tym sensacje nie tylko w jej brzuchu, ale także pośród uczniów, wciąż nieprzyzwyczajonych do widoku najmniej spodziewanej pary stulecia.
Ona także musiała przywyknąć do myśli, że Syriusz był jej, a ona była jego. I trochę ją to przerażało — świadomość, że wpasował się w jej życie bezpowrotnie. Pomimo ostrożności, z jaką wchodziła w ten związek, teraz nie umiała wyobrazić sobie scenariusza, w którym coś im nie wychodzi, a ona zostaje sama. Bez niego, bez ciepła jego ciała i głębokiego, gardłowego śmiechu, który do złudzenia potrafił przypominać szczeknięcia psa.
Chciała mu to powiedzieć. Chciała spojrzeć mu w oczy i przyznać, że — w jakiś dziwny sposób — stał się wszystkim, czego pragnęła, ale bała się jego reakcji. Bała się, że czar pryśnie, a on sam zacznie trzymać dystans. Milczała więc, decydując, że dopóki byli w szkole, mogąc cieszyć się sobą nawzajem, będzie umiała zachować pewne rzeczy dla siebie, nawet jeśli coraz częściej się zapominała i pozwalała wyobraźni wybiec daleko, daleko w przyszłość.
Przyszłość, która nie była wcale taka pewna. W powietrzu zaczynała unosić się atmosfera napięcia, a napływające z całej Wielkiej Brytanii wieści napawały wszystkich niepewnością. Wielu określało dni pozornego spokoju mianem ciszy przed burzą, chociaż każdy zdawał sobie sprawę, że mury Hogwartu stanowiły najlepszą obronę przed czającym się na zewnątrz niebezpieczeństwem, które z każdym tygodniem przybierało na sile — nawet jeśli Ministerstwo uparcie milczało, nie widząc jakichkolwiek problemów.
Niezależnie od tego, jak rzeczywiście wyglądała sytuacja, Amelia była daleka od panikowania — szczególnie wtedy, gdy nie umiała w żaden sposób powstrzymać wszechobecnego uczucia szczęścia, zalewającego jej ciało nieustannie, od kiedy przestała się przed nim wzbraniać.
— Mam nadzieję, że myślisz o mnie — parsknął Syriusz i objął ją od tyłu, gdy stała na dziedzińcu, gotowa na ostatnie wyjście do Hogsmeade przed przerwą świąteczną.
— Oczywiście, że nie. Za kogo ty się uważasz? — odparła, ale uśmiech na jej twarzy przeczył słowom.
— Jasne, Beckett. Harpia mówi, że znowu jęczałaś moje imię przez sen — zaśmiał się, a Amelia wbiła mu łokieć w żebra, powodując jęk bólu. — Przypomnij mi, czemu ja cię w ogóle znoszę?
Krukonka obróciła się w jego stronę i splotła dłonie na jego karku, uśmiechając się słodko.
— Pomyślmy — wyszeptała i stanęła palcach, a on zmrużył oczy.
— Może jednak zostaniemy w zamku? — wymruczał, składając na jej ustach krótki pocałunek, który szybko przerodził się w kolejny i kolejny.
— Kuszące, Black, ale niektórzy muszą kupić prezenty — przypomniała mu, po czym odsunęła się od niego na bezpieczną odległość. Uśmiechnęła się na widok jego niepocieszonej miny. — Poza tym obiecałeś mi prawdziwą randkę.
— Kto powiedział, że nie moglibyśmy iść na prawdziwą randkę w zamku? No wiesz, kolacja przy świecach, wino, muzyka... — wymieniał i posłał jej figlarny uśmiech. — Nawet śniadanie bym skombinował.
— Romantyk się znalazł — prychnęła Amelia, kręcąc głową. — Chodź, Romeo. Może zdążymy wrócić na tę kolację.
Łapa objął ją w talii i nachylił się nieco w jej stronę.
— Nie obiecuj, jeśli nie zamierzasz dotrzymać słowa.
Dreszcz przebiegł jej po plecach, a Amelia uznała, że wcale nie była pewna, czy faktycznie złożyła obietnicę bez pokrycia. Syriusz wyraźnie zauważył jej milczenie, a jego dłoń przesunęła się niżej, na biodro. Nie musiała na niego patrzeć, żeby umieć wyobrazić sobie udręczony wyraz twarzy i pragnienie w oczach; przywykła do tego, że jej bezmyślne komentarze doprowadzały go do szaleństwa, chociaż nigdy nie chciała utrudniać sytuacji jeszcze bardziej.
— Na pewno nie będzie ci przeszkadzało, jeśli pojadę na święta z Jamesem? — spytał Syriusz, wyraźnie szukając zmiany tematu, a Amelia wzruszyła ramionami.
— Rodzice Rogacza traktują cię jak syna. Byłoby im przykro, gdybyś się nie zjawił.
— Pytam o ciebie, Amy.
Dziewczyna zamilkła ponownie. Czy żałowała, że zostanie w zamku sama? Tak. Mimo wszystko nie chciała, by zmieniał swoje plany ze względu na nią i tęsknotę, która pojawiała się nawet teraz na myśl o byciu z dala od niego.
— Dam sobie radę, Łapciu — powiedziała i posłała mu uśmiech. — Powinieneś być z rodziną, zamiast kisić się ze mną w bibliotece.
— Ach, no tak... Zapomniałem, że zamierzasz się tam wprowadzić — zakpił, wywracając oczami. — Zaczynam się zastanawiać, co ty w tej bibliotece wyrabiasz. Nie wierzę, że tylko czytasz.
— Niby dlaczego nie? Wiesz, ilu ciekawych rzeczy można się dowiedzieć, jeśli czyta się odpowiednie pozycje? — zaśmiała się.
— Błagam, nie mów nic o pozycjach — wymamrotał w odpowiedzi Gryfon i pokręcił głową. — Chyba, że zamierzasz mnie jakichś nauczyć.
— A to w ogóle możliwe?
— Może chcesz się przekonać?
Donośne chrząknięcie przerwało ich rozmowę. Syriusz najeżył się, gdy Melinda wcisnęła się między nich i wyszczerzyła zęby.
— Widzę, że rozpaczliwie potrzebujecie przyzwoitki.
— Nawet jeśli, dlaczego sądzisz, że nadajesz się do tej roli? — mruknął Black, a Mel nadepnęła mu na stopę.
— Bo Amelia to moja dziewicza przyjaciółka, a ty polujesz na jej cnotę.
— Mel, na gacie Merlina — jęknęła Amelia i posłała przyjaciółce spojrzenie pełne zgrozy. — On na nic nie poluje.
— Ta, jasne. Pewnie dlatego trzymał rękę na twoim tyłku i namawia cię na wypróbowanie różnych pozycji — zakpiła dziewczyna.
— Trzymał rękę na moim tyłku, bo może. I właściwie to samo tyczy się pozycji. Dałabyś już spokój, przecież jesteśmy dorośli — warknęła wściekle, a Melinda zamrugała z teatralnym zdziwieniem.
— Robisz postępy, Amy. Nie dość, że wcale się nie zarumieniłaś, to na dodatek chyba naprawdę wierzysz w to, co mówisz. Może faktycznie dorastasz? — Jej głos brzmiał na szczerze rozbawiony, a iskierki w oczach jednoznacznie wskazywały na to, że wcale nie mówiła poważnie.
Zanim jednak Beckett zdążyła odpowiedzieć, Melinda zostawiła ich w tyle, chichocząc głośno. Ku zdziwieniu Amelii podbiegła do Adriana i chwyciła go za rękę, doprowadzając przyjaciółkę do stanu osłupienia.
— Jak do tego doszło? — wymamrotała, a Syriusz parsknął śmiechem, ponownie ją obejmując.
— Mieszkasz z nią i nie wiedziałaś?
— Pojęcia nie miałam. Ale... — zawahała się i uśmiechnęła się z poczuciem winy. — Ostatnio nie poświęcam jej tyle czasu, ile powinnam. Dużo się zmieniło.
Syriusz nie odpowiedział, a zamiast tego objął ją mocniej i pozwolił pogrążyć się w myślach. Amelia wbiła wzrok w plecy Melindy, która śmiała się w głos w odpowiedzi na tekst Adriana. Wyglądała na szczęśliwą — bardziej niż zwykle. Zastanawiała się, czy przyjaciółka miała jej za złe, że spędzała większość wolnego czasu z Blackiem, odsuwając ją na nieco dalszy plan. Nie zrobiła tego celowo; dziewczyna wciąż stanowiła jedną z najbliższych jej osób.
Mimo to przy całym natłoku obowiązków, to Syriusz był kimś, przy kim odpoczywała.To Syriusz był z nią wtedy, gdy przeżywała ataki paniki związane z ilością zadań i nawałem nauki, jakkolwiek głupie by one nie były. Wszelkie problemy i stresy znikały, kiedy opowiadał jej o głupotach, które kompletnie jej nie interesowały albo o kolejnych dowcipach, które bez jej udziału byłyby zapewne całkowitymi niewypałami. A skoro nie mogła odejmować im punktów ani przydzielać faktycznych szlabanów, dbała chociaż o to, żeby ich wybryki stały na odpowiednim poziomie.
Melinda nigdy nie zaliczała się do najbardziej wspierających przyjaciółek, ale Amelia wcale nie należała do osób potrzebujących nieustannego wsparcia. Wolała robić wszystko sama i dopiero obecność kogoś, na kim mogła się oprzeć, nieco wpłynęło na jej spojrzenie na sprawy. Wciąż doceniała dziewczynę, ale... Coś się zmieniło.
— Mel zostaje w zamku — powiedziała cicho i uśmiechnęła się niemrawo. — Nie będę sama. Poza tym chyba obydwie potrzebujemy szczerej rozmowy.
— W takim razie jadę — oświadczył Syriusz. — Nie ma bardziej przerażającej rzeczy niż babskie pogaduchy.
Amelia wywróciła oczami i uśmiechnęła się złośliwie, szczypiąc go w biodro.
— Wciąż musi mi opowiedzieć o twojej przygodzie z podpaskami.
— Cofam to, co powiedziałem. Okres jest bardziej przerażający — wymamrotał chłopak i skrzywił mocno, ku rozbawieniu Krukonki.
***
— Mel? Śpisz?
— Nie, wiercisz się jakbyś miała owsiki w dupie — odparła dziewczyna, a Amelia odrzuciła kołdrę i zmusiła się do wyjścia z łóżka.
Wskoczyła na materac Melindy, po czym położyła się obok niej.
— Blacka nie ma jeden dzień, a ty już obściskujesz się z innymi? — zakpiła przyjaciółka, ale posłusznie zrobiła więcej miejsca. — Co ci w duszy gra?
Przez moment panowała cisza, podczas której Amelia biła się z myślami, aż w końcu westchnęła i spytała:
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o Adrianie?
— Jakoś nie było okazji. — Mel wzruszyła ramionami. — Ostatnio trochę się rozmijamy. A poza tym jeszcze nie wiem, co z tego wyjdzie.
Beckett zamilkła, rażona poczuciem winy, chociaż w głosie dziewczyny wcale nie było wyrzutu; wydawała się raczej akceptować sytuację, ale Amelia znała ją na tyle dobrze, żeby dostrzegać bardzo subtelne sygnały niezadowolenia.
— Jak to się w ogóle stało?
— Był niepocieszony po tym, jak cały Hogwart dowiedział się o tobie i Blacku. Spytał mnie, czy to prawda, a potem... Potem zaczęliśmy gadać i okazał się całkiem fajnym facetem, wbrew temu co wcześniej gadałam — mruknęła Melinda. — Jest trochę nieśmiały i do bólu porządny, ale wyciąganie go ze skorupy to świetna zabawa. Nic dziwnego, że Black na ciebie leci.
— Ej, ja wcale nie siedzę w żadnej skorupie — zaprotestowała Amy, ku wesołości przyjaciółki.
— Już nie — westchnęła Melinda. — Wiesz... Do tej pory to ja robiłam wszystko, żebyś nie straciła kontaktu ze światem. Widziałaś tylko książki, regulaminy... No i jeszcze książki. A teraz? Teraz mam wrażenie, że nie jestem już potrzebna, bo Black robi więcej niż ja kiedykolwiek byłam w stanie.
Amelia zamrugała ze zdziwieniem, a poczucie winy nasiliło się jeszcze bardziej. Nigdy nie sądziła, że dziewczyna może czuć się za nią odpowiedzialna, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Nie sądziła, że potrzebowała kogoś, kto przypominałby jej o istnieniu także innych rzeczy poza nauką.
Nawet tego nie zauważyła. Nie dostrzegała swojego własnego zaślepienia ambicją i tego, jaką rolę odgrywała w jej życiu Melinda. Miała rację, mówiąc, że często wyciągała ją z transu, zmuszając do wyjścia na Błonia albo do uczestnictwa w babskim wieczorze. Może właśnie te chwile sprawiały, że nie postradała zmysłów?
Nieprawdą było jednak to, że rola Mel ograniczała się tylko do trzymania przyjaciółki z dala od obłędu. Przecież... Przecież dzieliły dormitorium od początku szkoły, znały się na wylot, nawet jeśli obie wolały radzić sobie z problemami samodzielnie.
— Mel... Gdyby nie ty, pewnie w ogóle nie dałabym mu szansy. Nawet jeśli wiedziałam, że masz rację, nie zdobyłabym się na odwagę, bojąc się odrzucenia — powiedziała w końcu po chwili ciszy i uśmiechnęła się przepraszająco, chociaż nikt nie mógł tego zobaczyć. — Oczywiście, że jesteś mi potrzebna. I bardzo mi głupio, że ostatnio nie spędzamy ze sobą tyle czasu.
— Nie chcę się narzucać. Wiem, że jestem wredną jędzą — parsknęła Melinda. — Ale nie jestem na tyle wredna, żeby nie pozwolić ci cieszyć się... cóż, Blackiem, jakkolwiek to brzmi.
— Brzmi trochę sprośnie — wymamrotała Amelia.
— Jak większość rzeczy z nim związanych.
— Mel... — jęknęła Beckett, ale sama nie mogła powstrzymać się od śmiechu. — Zaskoczę cię, ale Syriusz zachowuje się całkiem przyzwoicie. Wciąż jest, rzecz jasna, strasznym kretynem. Wydaje mi się jednak, że mu zależy.
— No raczej — stwierdziła jej przyjaciółka. — Chodzi za tobą jak pies na smyczy. W ciągu ostatnich tygodni był w bibliotece więcej razy niż w ciągu całego życia. Jeśli to nie jest oznaka gorącego uczucia, to nie wiem, co nią jest.
Na moment zapadła cisza, ale była znacznie lżejsza niż poprzednie. Nawet po dłuższej przerwie nie miały problemu, by ze sobą rozmawiać. Czuły się swobodnie, co tylko potwierdzało, że ich przyjaźń wcale nie była jedynie kołem ratunkowym dla mola książkowego.
— Cieszę się, że zostajesz w Hogwarcie — wyznała Amelia. — Przynajmniej będziemy miały czas, żeby nadrobić.
— Musisz mi opowiedzieć, jak Black sprawdza się w...
— Mel!
— ...w związku. Od kiedy masz takie kosmate myśli, co? — zaśmiała się Melinda, a Beckett westchnęła ciężko.
— Spędzanie czasu z Syriuszem ma swoją cenę. Dzień bez co najmniej pięćdziesięciu sprośnych żartów, to dzień stracony. — Wywróciła oczami, uśmiechając się lekko. — Idzie się przyzwyczaić, a poza tym... Poza tym to tylko żarty. Przez większość czasu nie mówi poważnie.
— Ach, czyli wcale nie ma na ciebie ochoty? — zakpiła Dawes.
— Tego nie powiedziałam. Po prostu... Trzyma łapy przy sobie.
— Właśnie widziałam — parsknęła. — W ogóle nie obmacywał cię w miejscu publicznym...
— Nie nazwałabym tego obmacywaniem — zaprotestowała Amelia.
— Z chęcią posłucham o tym, co byś tak nazwała — stwierdziła Mel i szturchnęła ją łokciem w żebra. — Ale to może rano... Jest strasznie późno, a coś czuję, że po tak pikantnej historii nie mogłabym spać.
— Nie ma żadnej pikantnej historii. Nie zamierzam się z niczym spieszyć.
— Dalej się boisz, że cię zostawi, jak tylko skapitulujesz? — Ironia w głosie przyjaciółki była bardzo wyraźna, ale Amelia postanowiła ją zignorować.
Zamiast tego zamilkła na moment, zastanawiając się, czy faktycznie czuła niepewność. Syriusz nie dawał jej żadnych podstaw, by mogła się obawiać. Właściwie wydawał się cieszyć jej obecnością i bliskością, nawet tą najbardziej niewinną i pozbawioną żaru. Lubił z nią rozmawiać albo słuchać jej wykładów, które zwykle kwitował rozmarzonym uśmiechem i — a jakże — sprośnym żartem na temat fantazji o seksownych nauczycielkach.
Byli od siebie kompletnie różni, ale jakimś trafem udało im się znaleźć wspólny język — i to do tego stopnia, że Beckett sama nie wiedziała, kiedy właściwie zaczęła tracić dla chłopaka głowę. Przebywanie z nim stało się równie naturalne, co oddychanie, a myśl o tym, że mogłoby im nie wyjść, była jak odległe wspomnienie.
Nie bała się, że ją zostawi, niezależnie od tego, czy skapituluje. Zwyczajnie nie chciała przyspieszać pewnych rzeczy, skoro każdy aspekt związku wydawał jej się równie interesujący i fascynujący. Była szczęśliwa i miała przeczucie, że powinna pozwolić, aby wszystko toczyło się własnym torem. Nie chciała tworzyć sztucznych przeszkód, sztucznych problemów, a już na pewno nie chciała znowu wpędzić się w spiralę negatywnych myśli.
Chciała go tak, jak on chciał jej, ale... Ale to pragnienie z obu stron wykraczało poza pożądanie.
— Nie boję się — zaprzeczyła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. — Sądziłam, że będzie wywierał na mnie presję, a ja sama będę cholernie zdenerwowana tym wszystkim. Sądziłam, że nie będę wiedziała co i jak, ale jego doświadczenie jest wystarczające, żebym w ogóle nie musiała się przejmować. Doszłam więc do wniosku, że nie ma sensu planować, analizować i trzymać się jakiegoś schematu, a zamiast tego wolę cieszyć się chwilą. Akurat tego faktycznie nauczyłam się od niego.
Melinda nie odpowiedziała od razu. Po chwili objęła przyjaciółkę, niemalże dusząc ją żelaznym uściskiem, który bardzo zaskoczył Amelię.
— Jestem z ciebie dumna, Beckett. Chyba muszę podziękować temu kretynowi, bo w końcu nie muszę się martwić, że skończysz jako stara panna z milionem kotów i wałkami na głowie.
— Merlinie, co ty wygadujesz?
— Nie śmiej się, Amy! W twoim przypadku to był bardzo prawdopodobny scenariusz. A ty nawet nie byłaś tego świadoma, bo nie pisali o tym w żadnym z podręczników!
— Bardzo zabawne — burknęła Amelia. — Wcale nie byłam taka sztywna.
— Skądże.
— Mel!
— Co, mam kłamać? Poczekaj aż powiem o tym Blackowi, chyba zabije cię śmiechem. A potem pewnie w ramach przeprosin przyciśnie cię do ściany i zacałuje na śmierć, nie zważając na obecność innych uczniów.
— Być może — odparła Amy i zarumieniła się, gdy przypomniała sobie ostatnią taką sytuację.
— Nawiasem mówiąc, kiedyś zapewne byłabyś święcie oburzona. Nie chcę wiedzieć, o czym myślisz teraz. Znaczy w sumie to chcę, ale, jak już mówiłam, jest późno i...
— Dobra, skończ. Dlaczego ja się z tobą przyjaźnię?
***
Święta, święta... I po świętach. Też jesteście tak obżarci?
Pytanie retoryczne, nie trzeba na nie odpowiadać.
Możecie za to powiedzieć, jak podobał się rozdział :D No i jak tam minęły te ostatnie radosne dzionki?
loffki <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro