Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#22. Tajemnice uczuć

— Kiedy zamierzasz w końcu przyznać, że na niego lecisz?

Szept Melindy wyrwał Amelię z transu, sprawiając, że na moment przestała notować słowa profesora Binnsa. Robiła to niemalże automatycznie, bo wykład prowadzony przez ducha nie był zbyt... ekscytujący. Mimo to nie mogła tak zwyczajnie zignorować uczniowskiej powinności. Poza tym... Poza tym przynajmniej wtedy nie myślała o Syriuszu i o tym, jak napięte stały się ich relacje.

Czasami czuła, że wybuchnie — z powodu tłumionego napięcia, pragnienia... tęsknoty. Fakt, że miała spędzać z nim aż trzy wieczory tygodniowo nie pomagał. Każdy kontakt fizyczny, nawet najbardziej przypadkowy, wywoływał w jej ciele pożar, którego w żaden sposób nie umiała ugasić. Nie pomagały zimne prysznice, nie pomagało gorączkowe myślenie o tym, że sytuacja zabrnęła za daleko, aby mogła się z niej wyplątać kilkoma słowami. 

Syriusz sam wydawał się poirytowany jej ciągłym wahaniem — i nie był w tym samotny. Amelia miała ochotę wyrwać sobie z głowy wszystkie włosy, żeby w końcu zdobyć się na odwagę i zwyczajnie zaryzykować. Bała się jednak nie tylko przyszłości, ale także odrzucenia; jakaś niewielka część jej zakompleksionego umysłu wciąż odtwarzała w głowie zachowanie Blacka, gdy próbował odegrać się za to, jak potraktowała go na szlabanie. 

Codziennie budziła się jednak z nadzieją, że dzień przyniesie coś nowego, jakiś niespodziewany przypływ pewności siebie, a ona w końcu zdoła zrobić najbardziej szaloną rzecz w swoim życiu — przyznać się, że pragnęła największego kobieciarza w szkole, który najwyraźniej pragnął jej.

— Na Binnsa? Mam nadzieję, że nigdy — odparła kpiąco i wróciła do pisania, chociaż doskonale wiedziała, o kogo chodziło przyjaciółce. 

— Nie rżnij głupa — prychnęła Melinda, a kilkoro uczniów spojrzało w ich stronę ze zdziwieniem.

Krukonki rzadko przerywały względny spokój panujący na zajęciach z Historii Magii; wszyscy woleli spać albo gapić się tępo w ścianę niż słuchać wykładu. Jedynie czasami zdarzało się, że lekcje były ciekawe, głównie za sprawą chichoczących Huncwotów, wymyślających coraz to nowsze żarty. Amelia zerknęła w prawo, gdzie siedział James — a właściwie leżał na biurku i pochrapywał, typowo dla niego. Spodziewała się, że także Syriusz będzie spał, ale on patrzył w ścianę z nieobecnym wyrazem twarzy i nawijał kosmyk włosów na palec.

Odwróciła wzrok, gdy chłopak poruszył się nieznacznie. Nie chciała, żeby przyłapał ją na gorącym uczynku; niemalże widziała jego kpiący uśmiech i satysfakcję błyszczącą w oczach, gdyby ich spojrzenia się skrzyżowały.

— Jesteście siebie warci — mruknęła Melinda. — Ten siedzi z miną umarlaka, a ty dzisiaj próbowałaś uczesać się szczoteczką do zębów...

Amelia zarumieniła się wściekle. Nie tak prosto było pozbierać się po jakże żywym śnie, w którym Syriusz ponownie przyciskał ją do ściany, ale tym razem bez nawet cienia protestu z jej strony. Obrazy namiętnych pocałunków powracały do niej co chwilę, czyniąc skupienie się niemożliwym. Poza tym szczoteczka do zębów leżała tuż obok grzebienia.

— Czy naprawdę musimy o tym rozmawiać akurat teraz? — spytała smętnie Beckett, a przyjaciółka ponownie prychnęła.

— W ogóle nie musiałybyśmy o tym rozmawiać, gdybyś przestała zachowywać się jak spanikowane zwierzę — odparła. — Przecież nikt nie każe ci się z nim hajtać.

— Zwariowałaś?! To Syriusz Black! — syknęła Amelia, a rzeczony Huncwot odwrócił się w jej stronę z zainteresowaniem.

Prefekt zarumieniła się jeszcze mocniej i zasłoniła twarz dłonią. Syriusz zachichotał i wcale nie przestał się na nią patrzeć — a przynajmniej tak jej się wydawało, bo gorąco nie chciało ustąpić.

No i? Przecież obie wiemy, że nie jest taki zły. A sądząc po jego zachowaniu... Chyba nieźle go trafiło. — Melinda wyszczerzyła zęby i pomachała Blackowi. — Biedactwo... On pewnie też nie ma pojęcia, jak do tego wszystkiego podejść, bawidamek od siedmiu boleści.

Amelia przełknęła ślinę. Jej przyjaciółka zapewne trafiła w sedno; być może miał więcej doświadczenia w powszechnie pojętym romansowaniu, ale uczucia głębsze niż pożądanie były dla niego obce. Pod tym względem rzeczywiście więcej ich łączyło niż dzieliło — zdała sobie z tego sprawę już jakiś czas temu. 

— Dlaczego właściwie nie postanowicie spróbować?

— Bo... — zaczęła Beckett i zmarszczyła brwi. — To skomplikowane.

— Jesteś tępą dzidą, rozumiem — zaśmiała się Melinda, za co została zgromiona spojrzeniem. — Nie no, Amy, a jak inaczej można to nazwać? Przecież masz siedemnaście lat, nie siedemdziesiąt. Co ci szkodzi zaryzykować i zaznać odrobiny rozrywki? Zresztą... Skąd wiesz, że nic by z tego nie wyszło? Co jeśli to ten jedyny? — zakpiła.

— Chyba nie mówisz poważnie — odparła automatycznie Amelia, ale Mel jedynie uniosła brwi.

— A dlaczego niby nie? Ja wiem, że Black nie wydaje się materiałem na męża, ale skoro od czasu całej tej przemiany nawet nie spojrzał na inną... Powiedziałabym, że coś się zmieniło.

— No dobrze, dobrze — westchnęła Beckett. — Ale co jeśli dam mu szansę, a on i tak złamie mi serce, kiedy tylko będzie miał mnie na wyciągnięcie ręki?

— No cóż, Amy... Nie sądzę, by Black był aż takim draniem. A nawet jeśli... Chyba lepiej żałować, że popełniłaś błąd niż do końca życia zastanawiać się, co by było gdyby.

Prefekt zacisnęła usta, nie umiejąc podważyć słów przyjaciółki. Potwierdziły zresztą coś, co sama wiedziała od dłuższego czasu. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie pierwsze zauroczenie, ale... Ale przecież nie mogła nic poradzić na to, że jest jedynie człowiekiem. 

Wydawało jej się, że będzie odporna na tak powierzchowne sprawy jak uroda i charyzma, ale nie przewidziała, jak bardzo polubi także osobowość Syriusza. Nie była idealna; wciąż posiadała wiele wad, które doprowadzały dziewczynę do pasji. Z drugiej strony nawet one nie mogły sprawić, żeby go znienawidziła, a w kontekście niewesołej sytuacji rodzinnej, Amelia potrafiła nawet zrozumieć nieodpartą potrzebę chłopaka, by być wolnym.

Do tej pory kurczowo trzymała się poglądu, że związki należało traktować całkowicie poważnie. Gdy myślała o miłości, widziała szczęśliwą rodzinę z gromadką dzieci i domem z werandą. Chciała takiej przyszłości, a on... On nie do końca się w nią wpisywał. Bała się porażki, bała się, że ryzyko się nie opłaci, a ona zostanie sama, bez rodziny i domu. 

Nie potrafiła sobie wyobrazić przeciwstawienia się rodzicom z całą siłą, by potem okazało się, że jej wybranek zamienił się jedynie w ulotne wspomnienie. Z drugiej strony...

Spojrzała na Syriusza, który wciąż przyglądał jej się z uśmiechem. Jej wzrok prześlizgnął się po jego kościach policzkowych, po czym zatrzymał się na ustach, które jeszcze kilkanaście dni wcześniej znajdowały się tak blisko jej własnych. Nie był księciem z bajki, chociaż bez wątpienia tak wyglądał. Nie przypominał jej ideału i zdecydowanie nie miała pewności, że nie zbłaźni się, gdy tylko postanowi przyznać się mu do swoich uczuć.

Mimo to... Wciąż go chciała. Nie mogła zwyczajnie zapomnieć o tym, że jego zapach powodował zawroty głowy ani o tym, że głęboki, gardłowy śmiech sprawiał, że przyjemny dreszcz przebiegał po jej skórze. Nie umiała wymazać z pamięci ciepła, które rozlało się po jej ciele wtedy, gdy ją przytulił — tak po prostu, bez żadnego ukrytego motywu. Nie było także mowy o zignorowaniu tego, co robił dla Remusa. To wszystko składało się na obraz kogoś, kto — ponad wszelką miarę — był warty ryzyka. 

A jednak wciąż czekała. 

— Nie mogę nic na to poradzić — wymamrotała, nie odrywając wzroku od Syriusza, a Melinda zachichotała.

— Och, słodziutka... Przestań w końcu traktować miłość jak najgorszą zarazę. Pomyślałby kto, że taka beznadziejna romantyczka jak ty chwyci pierwszą lepszą szansę na...

— Nie z nim — przerwała jej Amelia. — Z nim nic nie jest oczywiste.

— Ta... — Mel wywróciła oczami. — Nie sądziłam, że to powiem, Amy, ale... przy Blacku i całej tej bandzie świrów z Gryffindoru stałaś się... cóż, lepsza. Więcej się uśmiechasz, żartujesz i nawet nie mieszkasz już w bibliotece. I to, że wcześniej tak nie było, nie znaczy, że tak być nie powinno.

Amelia odwróciła wzrok od Blacka i zwróciła się w stronę Melindy.

— No to co mam niby zrobić? — jęknęła. — Od tygodni upieram się, że to zły pomysł. Co, jeśli mnie wyśmieje? Co, jeśli mnie odrzuci? 

— Może faktycznie trochę sobie pożartuje — przyznała Krukonka i wyszczerzyła zęby. — Ale zaraz potem zapewne przyssie się do ciebie jak glonojad, więc nie sądzę, że będziesz miała powód do narzekania.

— No dzięki — burknęła Beckett.

— Nie ma za co. A tak na poważnie... Po prostu spytaj, czy możesz z nim pogadać. Reszta zrobi się sama.

***

— Black! Black!

Syriusz nie zwolnił kroku. Beckett goniła go od dobrych kilkunastu metrów, ale on nie zamierzał się zatrzymywać. Bawiło go rozdrażnienie w jej głosie i tupot jej małych stóp, roznoszący się echem po prawie pustym korytarzu.

— Na gacie Merlina! Syriusz! — zawołała w końcu, a on odwrócił się w miejscu i oparł o ścianę, przyglądając się, jak dziewczyna stawia kolejne kroki w jego stronę.

— Słucham, urocza niewiasto? — powiedział, na co zarumieniła się zupełnie jak za dawnych czasów. — W czym mogę służyć?

Zatrzymała się tuż przed nim i uniosła palec do góry, dając mu znak, aby cierpliwie czekał, aż złapie oddech. Obserwował z rozbawieniem, jak próbuje powstrzymać się od sapania, co jedynie spowalniało proces dochodzenia do siebie.

— Chciałam z tobą porozmawiać — oświadczyła w końcu i wbiła w niego niepewne spojrzenie.

— No to... zróbmy to — odparł sugestywnie, a ona pokręciła głową, najwyraźniej nie dostrzegając aluzji w jego słowach.

— Nie, nie teraz nie mam na to czasu... Wieczorem. Mam jeszcze esej do napisania. — Syriusz parsknął śmiechem, co nieco otrzeźwiło Amelię, bo spłonęła jeszcze gorętszym rumieńcem. — Och, nie o tym mówię, ty zboczeńcu!

— Nie o czym? — spytał niewinnie, a ona odwróciła się na pięcie wściekle. Złapał ją za rękę, powstrzymując przed odejściem. — Daj spokój, Amy, tylko się droczę.

Po chwili zawahania ponownie zwróciła się w jego stronę i wzięła głęboki wdech.

— Myślałam, że moglibyśmy... Moglibyśmy się spotkać w kuchni i pogadać. No wiesz, o-o wszystkim — zająknęła się, co Syriusz uznał za niezwykle urocze.

Miał ochotę przerzucić ją przez ramię i biegiem udać się do kuchni, ale coś sprawiło, że zaczął myśleć trzeźwo. Poczuł przemożną chęć wyrwania sobie włosów z głowy, gdy uświadomił sobie, że z rozmowy z Beckett nic nie wyjdzie; była pełnia, a on zmierzał właśnie do Skrzydła Szpitalnego, gdzie przebywał obecnie Remus, przygotowując się na nadchodzącą przemianę.

— Amy, cholera... — mruknął przepraszająco. — Naprawdę bardzo bym chciał, ale akurat dzisiaj nie mogę. Pamiętasz? Mówiłem ci o moich planach... — dodał i z gulą w gardle obserwował, jak na jej twarzy pojawia się najpierw niedowierzanie, a potem ponure zrozumienie i zawstydzenie.

Wymuszony uśmiech, jaki mu posłała, stanowił jednoznaczny dowód tego, że odebrała jego słowa jako marną wymówkę. P

— Od dawna byliśmy dogadani, sama rozumiesz... — zaczął, ale dziewczyna potrząsnęła głową, wyglądając na dogłębnie zażenowaną.

— Nie przejmuj się mną. Są rzeczy ważne i ważniejsze — powiedziała cicho, po czym wzruszyła ramionami.

— Amy... Amy!

Ona także się nie zatrzymała. Szła przed siebie ze spuszczoną głową, a widok ten sprawił, że Syriusz miał ochotę przeklinać na czym świat stoi. Już podczas zajęć nie mógł pozbyć się wrażenia, jakby coś się zmieniło w jej postawie. Gdy tylko zaczęła za nim biec, jego nastrój drastycznie się poprawił. Nie spodziewał się jednak, że zdoła w jakiś sposób wszystko zepsuć, że odepchnie ją od siebie, chociaż od tygodni nie marzył o niczym innym, jak o zamknięciu jej w szczelnym uścisku. Zapewne nie było jej łatwo zdobyć się na odwagę, żeby w ogóle do niego podejść, a już na pewno nie, zważywszy na jego dwuznaczne komentarze...

Po raz pierwszy żałował, że Remus Lupin okazał się wilkołakiem. Po raz pierwszy żałował, że lojalność wobec przyjaciół była jedyną rzeczą, z której Syriusz Black był prawdziwie dumny.

***

Amelia czuła się jak ostatnia idiotka. Oczywiście, że Syriusz nie mógł z nią porozmawiać. Nie w taki dzień, gdy jeden z jego przyjaciół miał cierpieć katusze. Widziała, że odrzucenie jej propozycji nie przyszło mu lekko i żałowała, że w ogóle postawiła go w takiej sytuacji — wyboru między nią a Remusem. Na dodatek zmusiła go do kłamstwa, bo przecież nie mógł wiedzieć, że tajemnica Lupina wcale nie była tajemnicą. 

Nie mogła uwierzyć, że przypływ adrenaliny sprawił, iż zapomniała o czymś tak istotnym. Czymś, co przeoczyła, chociaż wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, kim był Lupin i jaką tajemnicę skrywał. Jaką wszyscy skrywali. 

Syriusz zapewne był przekonany, że dotknął ją do żywego. Uświadomiła sobie, jak mogło wyglądać jej nagłe odejście, przez co czuła się jeszcze gorzej. Przecież nie chciała, żeby miał wyrzuty sumienia z powodu pomocy przyjacielowi — nawet jeśli nie do końca wiedziała, jak dokładnie mu pomagali. Wiedziała jedynie, że łamali setki reguł szkolnych i, prawdopodobnie, nie tylko szkolnych, jako że żaden z nich nie widniał w rejestrze Animagów. Narażali swoje zdrowie, a nawet życie, ale wciąż robili to z myślą o swoim przyjacielu i o cierpieniu, które spotykało go co miesiąc.

Miała szczerą nadzieję, że Syriusz nie zrobi czegoś głupiego albo, co gorsza, nie postanowi opuścić przyjaciela w potrzebie tylko ze względu na nią. Nie umiała też powstrzymać myśli, że gdyby jednak to zrobił...

Może wtedy pozbyłaby się nawet tych szczątkowych wątpliwości, że warto było zaryzykować i poddać się uczuciom, które rozrywały ją od środka. Skrzywiła się, zdając sobie sprawę ze swoich egoistycznych myśli, ale jej serce zdążyło już przyspieszyć z ekscytacją.

— Co ty w ogóle wymyślasz? — fuknęła do siebie samej, o czym zdecydowanie nie wiedziała drugoroczna uczennica, która podskoczyła do góry z przerażeniem.

— Ale ja nic nie zrobiłam! — zapiszczała, a Amelia uśmiechnęła się przepraszająco.

— Och, to nie do ciebie. Mówiłam do... — urwała i zacisnęła zęby. — Nieważne. Pięć punktów dla Hufflepuffu! — dodała, mając nadzieję, że dziewczynka zapomni o zaistniałej sytuacji.

Musiała wziąć się w garść, jeśli nie chciała, by uczniowie uznali ją za wariatkę. Wystarczyło już, że mieli ją za Pannę-Nadętą, jak zwykł nazywać ją James. Nie potrzebowała dodatkowych zmartwień. 

Wątpiła, by w ogóle mogła pomieścić ich więcej

***

Elo. Oficjalnie mam wolne, więc zabrałam się za pisanie :D 

Ogólnie to wiem, że za bardzo nic się tu nie wydarzyło, poza takim umiarkowanym Polsatem, ale nie może być cały czas intensywnie. 

Mam do Was pytanie natury bardzo filozficznej.

W opisie odgrażałam się, że zamierzam tutaj napisać jakąś scenę dla dorosłych, ale...

No własnie, jak się na to zapatrujecie? 

Mam taki plan, żeby umieścić ją w zupełnie odrębnym rozdziale, żeby ktoś, kto nie chce czytać, nie musiał. I nie będzie wpływała na fabułę, ale... Jeśli większość byłaby na nie, to nie będę się w ogóle za to zabierać, bo pisanie takich rzeczy po polsku to trochę cringe. Po angielsku radzę sobie dobrze XD. Co sądzicie?  HALP.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro