Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#21. Pełnia wiedzy

Wspomnienie jego ramion, otaczających szczelnie jej własne ciało, powracało do niej zdecydowanie zbyt często, aby umiała udawać, że nic się nie stało. Nie było wcale tak, że myślała o Syriuszu cały czas; jej życie wciąż toczyło się relatywnie normalnym rytmem. Zdarzały się jednak momenty, gdy jakiś mały, nieznaczący szczegół przypominał jej o tym, co się wydarzyło, a umysł Amelii pogrążał się w spirali wspomnień.

To właśnie te pojedyncze chwile były najgorsze. Czasami wystarczało jedno, przypadkowe słowo, aby traciła kontakt z rzeczywistością i zaczynała rozmyślać o tym, jak bardzo wolałaby usłyszeć to samo, ale z ust ciemnowłosego Gryfona. Nagle wszystko zaczynało uświadamiać ją, że każdy, najmniejszy element życia został przez niego zatruty, a gdziekolwiek by nie spojrzała, tam odnalazłaby ślad jego obecności.

Nauczyła się ignorować uczucie tęsknoty, towarzyszące jej niemalże nieustannie. Miała wrażenie, że codziennie było ono większe, ale jednocześnie odczuwała je mniej — tak, jakby stopniowo się do niego przyzwyczajała, jakby stawało się ono normalnością. A jednak Amelia nie mogła powstrzymać myśli, że wolałaby się zmierzyć z perspektywą coraz większego cierpienia niż zwyczajnie zaakceptować to, jak wyglądały ich relacje.

Ten prosty, pełen czułości gest, jakim był pocałunek w czoło, wystarczył, żeby zupełnie zapomniała o wszelkich minusach, jakie niosłoby za sobą poddanie się przyciąganiu, które przecież oboje odczuwali. Dopiero, kiedy Syriusz odsunął się od niej, a jej ciało zadrżało pod wpływem chłodu hogwarckiego korytarza, dotarło do niej, jak wiele traciła — i jak wiele zabierała także jemu.

Była jeszcze bardziej rozdarta, chociaż wcześniej wydawało jej się to całkowicie niemożliwe. Wątpliwości pozostawały — szczególnie wtedy, gdy udawało jej się na moment włączyć zdrowy rozsądek. W umyśle dziewczyny rodziło się za to coraz więcej podejrzeń, że zdecydowana część problemów została utworzona przez nią samą, stanowiąc jednocześnie wymówkę, która usprawiedliwiałaby tchórzostwo.

Bo tym właśnie było jej zachowanie — tchórzostwem. Bała się spojrzeć w oczy prawdzie i emocjom, które w normalnych okolicznościach byłyby raczej proste do zdefiniowania. Amelia wolała jednak udawać, że uczucia stanowiły dla niej zagadkę, a ich wzajemne przyciąganie zostało spowodowane więzią, która utworzyła się między nimi podczas zamiany. Wolała także nieustannie przekonywać samą siebie, że to Syriusz i jego podejście do poważnych związków było prawdziwym problemem.

— Kretynka — wymamrotała do siebie, po czym rozejrzała się po dormitorium w obawie, że obudziła dziewczyny.

Był środek nocy, a ona — jak zwykle ostatnimi czasy — nie mogła zasnąć. Gdy tylko zamykała oczy, widziała jego, co z kolei odpędzało jakiekolwiek ślady zmęczenia. Zasypiała dopiero wtedy, kiedy jej ciało nie umiało dłużej walczyć i zwyczajnie poddawało się w desperackim akcie uzyskania chociaż kilku godzin odpoczynku. Amelia i tak budziła się rano w jeszcze gorszym stanie; jeśli już śniła, zazwyczaj były to sceny, które zostawiały ją z poczuciem kompletnej beznadziejności. Jak inaczej mogłaby określić sen, w którym ich moment czułości kończył się namiętnością godną jednego z romansów, czytywanych przez jej współlokatorki?

Czasami była żałosna. Iście żałosna. A na dodatek nie potrafiła przełknąć dumy i zwyczajnie wyplątać się z własnych decyzji. Nie potrafiła przekonać kierującej się logiką części swojego umysłu do zmiany zdania, w efekcie czego trzymała się żelaznych postanowień. Postanowień stworzonych lata wcześniej, kiedy zupełnie nie spodziewała się, że Syriusz Black wywróci jej świat do góry nogami.

— Świetnie. I co teraz? — mruknęła jeszcze raz i ukryła twarz w dłoniach.

Zaczynała zdawać sobie sprawę, że — niezależnie od tego, jaką decyzję finalnie podejmie — tylko jedna opcja niosła za sobą choćby minimalną szansę na szczęście. I nie była ona tą, której pragnął jej zdrowy rozsądek.

***

Amelia sama nie wiedziała, co skłoniło ją do zdobycia się na odwagę, aby w końcu spróbować ustalić z Blackiem terminy ich... korepetycji. W gruncie rzeczy i tak widywała się z nim co tydzień na szlabanie, ale te zwykły przebiegać w atmosferze skrajnego napięcia i jeszcze bardziej absurdalnej ciszy. Oboje wychodzili z nich wymęczeni psychicznie, jak i fizycznie, ale żadne nie chciało zrezygnować z ciągnięcia tej niedorzecznej gry.

Czasami miała wrażenie, że Syriuszowi było zwyczajnie głupio; ich pierwszy szlaban zakończył się przecież dość... specyficznie, a Beckett doszła do prostego wniosku: chłopak faktycznie nie traktował jej poważnie, jeśli był w stanie zrobić coś tak paskudnego i wykorzystać moment do wygrania głupiego zakładu.

Mimo wszystko nie umiała się na niego gniewać. Nie po tym, co wydarzyło się na korytarzu. Nie po tym, jak ona sama zrozumiała, z czego wynikało dziecinne zachowanie Syriusza. Nie tylko ona bała się odrzucenia, a dla niego cała sytuacja musiała być równie nowa, co dla niej. Black nie był w końcu typem, dla którego jakakolwiek próba nawiązania głębszej, bardziej stałej relacji, stanowiła coś normalnego.

Niemniej jednak żadne z nich nie potrafiło przełknąć dumy i wyciągnąć do drugiej osoby ręki. Przynajmniej tak było do tej pory, bo Amelia zaczynała mieć serdecznie dość wyniszczającego psychicznie milczenia. Wszystko wydawało się lepsze niż zadręczenie się i nieustanne analizowanie dostępnych opcji — nawet perspektywa pomagania Blackowi w Transmutacji, co, jak wiedziała z doświadczenia, było jednym z bardziej żmudnych zajęć.

Z determinacją wyczekiwała na niego pod drzwiami Wielkiej Sali, wiedząc, że oznaczało to zmierzenie się nie tylko z nim, ale także z pozostałymi Huncwotami. Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, tupiąc niecierpliwie nogą, aż w końcu głośny, znajomy śmiech wyrwał ją z letargu.

Syriusz zatrzymał się w pół kroku na jej widok, a James zachichotał, po czym popchnął Łapę w jej stronę.

— Ups — powiedział radośnie i puścił Amelii oko. — Chyba faktycznie was do siebie ciągnie.

Beckett zarumieniła się wściekle i posłała mu krzywe spojrzenie, podczas gdy Syriusz potarł kark ze zmieszaniem. Wymamrotał pod nosem coś o zdrajcach, ale nie ruszył się z miejsca. Krukonka miała wrażenie, że spali się ze wstydu, bo James wciąż pogwizdywał wesoło i czekał na rozwój sytuacji.

Dopiero, kiedy Remus szarpnął go za rękaw, a Peter uwiesił się mu na ramieniu, zrezygnowany odmaszerował, nie omieszkując jednocześnie spoglądać za siebie co kilka kroków. Amelia uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy Lupin zdzielił go po głowie trzymaną w dłoni książką, co definitywnie położyło kres ciekawości Pottera.

— Masz jakąś sprawę? — spytał Syriusz, a ona przełknęła ślinę, próbując zignorować swoje serce, które zaczęło bić z mocą dzwona.

— Korepetycje — wykrztusiła, po czym odchrząknęła, przyjmując poważną minę. — McGonagall nieustannie przypomina mi o mojej części kary, mówiąc, że czas adaptacji już dawno się skończył.

Nie mogła nie zauważyć zawodu na twarzy chłopaka, co jedynie spotęgowało jej rosnącą ekscytację. Była okropnie głupia; najwyraźniej nawet stanie obok niego napełniało ją całym morzem uczuć, razem tworzących wielki żywioł, którego nijak nie potrafiła opanować. Niemniej jednak było coś pokrzepiającego w tym, że sam Syriusz także miał problemy z kontrolowaniem własnych reakcji; jego spojrzenie, mimo rozczarowania, nosiło w sobie znamiona tęsknoty, z którą Amelia zmagała się na porządku dziennym.

Zupełnie nagle zapragnęła go dotknąć, zbliżyć się do niego tak mocno, jak to było możliwe. Jej ręka drgnęła, a palce zacisnęły się nieznacznie, gdy umysł podsunął jej wspomnienie pierwszego szlabanu. Ponownie odchrząknęła, a gorący rumieniec spłynął z policzków na szyję, co nie uszło uwadze chłopaka.

— Co proponujesz? — spytał, a jego głos wywołał falę dreszczy, biegnących po kręgosłupie, chociaż miała wrażenie, że tym razem sięgały znacznie, znacznie głębiej.

— Dwa spotkania w tygodniu — oświadczyła cicho i cofnęła się o krok, próbując zdystansować się od ciepła bijącego od Blacka. — Poniedziałki i środy. Profesor McGonagall zgodziła się, abyśmy skorzystali z jej sali.

— Ach, a więc proponujesz spotkania sam na sam. — Syriusz podążył za nią, stając w efekcie jeszcze bliżej niż wcześniej.

Nagle boleśnie zdała sobie sprawę, że za sobą miała jedynie ścianę, a z Wielkiej Sali wciąż wychodzili uczniowie, posyłając im zaciekawione spojrzenia. Wiedziała, że plotki, które dopiero niedawno ucichły, miały powrócić ze zdwojoną siłą; a jednak kompletnie nie potrafiła się tym przejąć, zagubiona w tworzącej się atmosferze napięcia i pragnienia.

— Syriusz... — wymamrotała. — Proponuję ci naukę. Nic poza tym.

Chłopak westchnął i, ku jej zdziwieniu, pochylił się i oparł czoło na jej ramieniu.

— Kiedy w końcu przestaniesz, co? Torturujesz nie tylko siebie, ale też mnie, wiesz? — mruknął, po czym odsunął się i cofnął z powrotem na bezpieczną odległość, a ona, zupełnie jak kilka dni wcześniej, natychmiast zadrżała pod wpływem chłodu. — Środa mi nie pasuje. Przynajmniej ta.

— A to niby dlaczego? — spytała podejrzliwie.

Black parsknął śmiechem, słysząc jej ton. Wydawał się szczerze rozbawiony; mimo napięcia, ona wciąż nie potrafiła zapomnieć o swojej niezwykle przyziemnej stronie. I może właśnie w tym leżał problem? Niezależnie od tego, jak bardzo go pragnęła, cały czas słyszała w głowie głos, przypominający o tym, jak wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Jak ciężko byłoby pozbierać się po ewentualnym rozstaniu.

Na jak wiele kawałków rozpadłoby się jej serce.

— Nie umiem uczyć się podczas pełni — stwierdził ironicznie Syriusz, a ona zmrużyła oczy. — Nie patrz tak. Nie mogę ci powiedzieć, co knujemy, nie?

Amelia powoli skinęła głową, chociaż miała ochotę kontynuować przesłuchanie. Właściwie nie potrafiła stłumić uczucia podejrzliwości, które jedynie wzmogło się w odpowiedzi na jego kpiący komentarz. Black odchrząknął nerwowo, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że rzeczywiście coś było na rzeczy, a chłopak powiedział o kilka słów za dużo.

— O której godzinie mam się stawić w poniedziałek? — spytał, zmieniając nieco temat, chociaż w dalszym ciągu wyglądał na zdenerwowanego.

Zerkał w stronę korytarza, w którym zniknęli Huncwoci, a Amelia doszła do wniosku, że niczego się już od niego nie dowie. Może powinna spróbować przycisnąć go na jutrzejszym szlabanie? Albo zdobyć odpowiedzi w inny sposób?

— O osiemnastej — oświadczyła i uniosła brwi. — Nie spóźnij się.

— Gdzieżbym śmiał, królewno — parsknął Syriusz, przekrzywiając figlarnie głowę, po czym odwrócił się na pięcie i niemalże pobiegł za przyjaciółmi.

Co oni kombinowali?

***

Amelia wiedziała, że charakter nie pozwoli jej zapomnieć o wpadce Syriusza. Przyzwyczaiła się do myśli, że Huncwoci zawsze planowali płatanie figli; sama zresztą była wielokrotnie częścią ich procesu twórczego. Miała jednak nieodparte wrażenie, że chłopak nie odmówiłby stawienia się na korepetycjach, będących jednym z warunków zadośćuczynienia za skrajną głupotę, jaką oboje się wykazali, ze względu na zwykły dowcip.

Doszła do wniosku, że istniał tylko jeden sposób, aby się czegoś dowiedzieć: Remus. Być może sama nie należała do najlepszych kłamców na świecie, ale Lupin kłamał równie fatalnie, co ona. Jeśli Huncwoci szykowali coś naprawdę dużego, nie byłby w stanie zachować tego tylko dla siebie.

Zaczekała więc, aż wszyscy uczniowie opuszczą salę Numerologii, po czym złapała Gryfona za rękaw szaty i zmrużyła oczy, gdy ten niemalże przewrócił się pod wpływem szarpnięcia. Posłał jej oburzone spojrzenie, a Amelia uśmiechnęła się przepraszająco.

— Czemu zawdzięczam tę uroczą próbę nawiązania rozmowy? — spytał cicho Remus.

Wyglądał fatalnie, jak zauważyła. Momentalnie straciła ochotę, aby wypytywać go o szczegóły przedsięwzięcia, bo zdecydowanie wątpiła, by w ogóle był w stanie wziąć w nim udział; jego skóra przybrała szary odcień, a oczy straciły blask, co jedynie uwydatniało fioletowe sińce, które zdawały się rzucać głębokie cienie na twarz.

— Wszystko w porządku? — mruknęła i położyła dłoń na jego ramieniu.

Skrzywił się, jakby sprawiła mu fizyczny ból, a Amelia zmieszała się nieznacznie i cofnęła rękę. Nawet blady rumieniec na policzkach chłopaka nie sprawił, że zaczął wyglądać zdrowiej.

— Wybacz. Moja mama nie czuje się najlepiej. Znowu — dodał i skrzywił się jeszcze mocniej. — Nie sypiam zbyt dobrze.

— Czy to nie zdarza się czasem raz na... — zaczęła, po czym ucięła.

Sama zbladła, kiedy Remus odwrócił wzrok i przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Słowa Syriusza odbijały się echem w jej umyśle, a myśli krążyły chaotycznie wokół wszystkiego, co wiedziała o Lunatyku.

Lunatyk, pomyślała i zamknęła oczy, kiedy dotarł do niej sens wyjątkowego przezwiska. Chwilę później stało się jasne, dlaczego pozostali chłopcy nazywali się tak, a nie inaczej, a ich żarty były wprost przepełnione dwuznacznościami. Nie wiedziała, jak mogła nie zauważyć czegoś tak oczywistego, ale nagle zaczęła rozumieć zachowanie Huncwotów, szepczących po kątach i ukrywających się z dala od jej przenikliwego wzroku. Wszystko stało się jasne.

Remus Lupin był wilkołakiem. A jego przyjaciele byli na tyle durni, żeby zostać dla niego nielegalnymi Animagami.

— ...raz na miesiąc — skończyła i pokręciła głową.

Jej odkrycie było szokujące, ale wiedziała, że dopóki chłopak sam nie zechciał jej o tym powiedzieć, musiała zdusić w sobie obezwładniającą chęć wypytania go o wszystkie szczegóły. Dlaczego zresztą trzymał to przed nią w tajemnicy? Nie ufał jej? Bał się, że zacznie uważać go za potwora?

Akceptują moje wady.

Przypomniała sobie słowa Remusa, które już wtedy wywołały w niej pewną podejrzliwość, bo nie potrafiła odnaleźć w chłopcu nic, co czyniłoby go w jakiś sposób gorszym od całej reszty. Teraz rozumiała. Rozumiała i, po raz pierwszy w życiu, miała zamiar świadomie udać, że jest ślepa i głucha na łamanie prawa.

— Jest bardzo chora — stwierdził Remus, a w jego spojrzeniu czaił się strach.

Wyraźnie nie był gotowy na wyznanie jej prawdy. Musiała to zaakceptować.

— Och... W takim razie mam nadzieję, że poczuje się lepiej — powiedziała i uśmiechnęła się ze współczuciem.

— Dzięki. To jaką masz do mnie sprawę? — spytał z ulgą w głosie, a Amelia wzruszyła ramionami.

— To zaczeka. Masz ważniejsze rzeczy na głowie — odparła, po czym uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła w swoją stronę.

Nie umiała powstrzymać jednak myśli, że ta nowa wiedza zmieniała naprawdę wiele. Zaczęła lepiej rozumieć Lupina, a także więź łączącą Huncwotów. W pełni dostrzegała, że ich relacje były absolutnie nierozerwalne, nie ze względu na zgodność charakterów, a lojalność, której korzenie sięgały głębiej niż ktokolwiek sądził. Byli braćmi we wszystkim, poza krwią.

I mimo szczerego współczucia, jakie miała dla Lupina, myśli Amelii wcale nie skupiały się jedynie na trudach życia wilkołaka. Nie mogła powstrzymać ciepła, rozlewającego się po ciele, gdy zdała sobie sprawę, że każdy z nich był lepszym człowiekiem niż ktokolwiek mógłby sądzić — że Syriusz był lepszy.

Skłamałaby, gdyby powiedziała, że to niczego nie zmieniało, a jej serce nie zaczęło bić jak szalone. Bała się, że Black nie potraktowałby ich związku poważnie, że w jakiś sposób wyszłaby z tego wszystkiego ze złamanym sercem. Nie mogła jednak podważyć czegoś, co nagle zaczęło być niezwykle oczywiste: chłopak wiedział, czym była lojalność.

Przyjaźń w jego słowniku oznaczała świętość, a miłość... Miłość była czymś, co dotychczas kojarzyło mu się tylko z braterstwem. Pod pewnymi względami byli podobni; chociaż Amelia posiadała pewne wyobrażenie o najpotężniejszym z uczuć, nie wiedziała, jak wyglądało w rzeczywistości. To, co dla niej przybierało postać piękna, dla Syriusza było kajdanami — a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie tylko ona bała się tego, co się działo. Nie tylko ona wątpiła.

A jednak on umiał dostrzec wyjątkowość ich więzi, podobnie jak dostrzegł więź między nim a Lupinem — więź, z której nigdy by nie zrezygnował.

I może niepotrzebnie dała się ponieść emocjom, ale... Ale tak bardzo chciałaby, aby ich relacja także przetrwała. Tak bardzo chciałaby, żeby oboje znaleźli siłę, by zmierzyć się z nieznanym i wygrać.

Tak bardzo chciałaby przestać wątpić. Tylko jak miała tego dokonać?

***

Ciężko było napisać ten rozdział. Wiem, że stylistycznie troszkę się różni od pozostałych, ale nic nie poradzę. Za to wszelkie niejasności i nowe informacje, jakie się tu pojawiły w nawiązaniu do poprzednich części, są wynikiem poprawek.

Czarno to widzę odrobinę się pozmieniało, chociaż i tak w mniejszym stopniu niż zakładałam początkowo. Mam jednak nadzieję, że udało mi się spiąć to, co wcześniej się nie spinało. 

Informuję także, że rozdziały następujące po tym (na chwilę obecną, tj. na 25.03.2020) pozostają niepoprawione. Poprawki zakończę jutro, bo dzisiaj nie zdążę XD 

Niemniej jednak zachęcam, by wrócić jeszcze raz do całości - od początku do końca, kiedy już definitywnie zakończę edycję. 

A sam rozdział... Jak się podobał? 

Dobrze było tu wrócić! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro