Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#17. Uczuciowy chaos

Syriusz Black nie wiedział, co ze sobą począć. Z jednej strony niezmiernie cieszył się, mogąc przemierzać szkolne korytarze w swoim ciele. Z drugiej jednak... Coś się zmieniło. I to coś nie dawało mu spokoju, spędzając sen z powiek i odbierając radość z bycia Huncwotem.

Wszystko wróciło do normy — a przynajmniej pozornie. Zaczął spędzać czas ze swoimi przyjaciółmi, nie musiał siedzieć po nocach nad książkami, by skrupulatnie przygotować się do kolejnych zajęć. Właśnie tego chciał, czyż nie? A jednak nie potrafił zdusić w sobie uczucia porażającej tęsknoty. Za nią — za Beckett.

Ich kontakt zdecydowanie osłabł. Byli w końcu w innych Domach, a lekcje nie stanowiły najlepszego środowiska ku zacieśnianiu więzi. Tym bardziej, że dziewczyna także weszła w swoją rolę z niemałym entuzjazmem, zamieniając się w dobrze wszystkim znaną Pannę-Nadętą. Nie znaczyło to, że Syriusz przestał przyglądać się jej z idiotycznym, nieco sentymentalnym uśmiechem. Nigdy nie potrafił podrobić tego zachowania, bo brakowało mu jej ambicji i przemądrzałości — uzasadnionej zresztą. Była w końcu piekielnie inteligentna, o czym przypominała wszystkim na porządku dziennym.

Kiedyś zapewne byłby poirytowany do granic możliwości, ale obecnie nie mógł powstrzymać dziwnego rozczulenia, gdy obserwował jej zaangażowanie i podniecenie rzeczami, które wcale nie były podniecające — przynajmniej nie w jego świecie.

Przerażała go myśl, że coraz częściej rozważał wycieczkę do biblioteki, tylko po to, by móc przez chwilę z nią porozmawiać, choć niewątpliwie musiałby wysłuchać najpierw pouczenia, że „to nie jest dobre miejsce na rozmowy". Może faktycznie nie było, ale tam przynajmniej nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby tak po prostu zaczepił Amelię Beckett, której oficjalnie wciąż nie cierpiał. Plotki, jakie pojawiły się po ich randce, ucichły dość szybko; wszyscy uznali, że był to jednorazowy eksperyment, który zdecydowanie nie wypalił. 

Wydawało mu się, że dziewczyna go unikała, świadomie i z premedytacją. Początkowo sądził, że to kwestia strachu przed staniem się ofiarą jakiegoś żartu; James dalej nie zapomniał o tym nieszczęsnym Wyjcu; z wciąż obowiązującym zakładem, do którego Syriusz od początku podchodził niezwykle sceptycznie, dziewczyna musiała mieć się na baczności. Nie mogła wiedzieć, że Potter nie potrafił się porządnie wściec. Nie po tym, jak Lily podeszła do niego i przyznała, że z chęcią zobaczyłaby go w różowym. Oczywiście w jej tonie nietrudno było doszukać się ironii, ale dla chłopaka nie miało to żadnego znaczenia — Evans w końcu zagadała do niego z własnej woli.

Syriusz szybko doszedł jednak do wniosku, że Beckett wcale nie bała się żartu Jamesa. Wystarczyło, aby ich spojrzenia się skrzyżowały, a ona odwracała wzrok szczerze zmieszana. Nie rumieniła się za to, co jeszcze bardziej niepokoiło Gryfona. Dziewczyna zawsze się rumieniła, przynajmniej w jego obecności. Coś się zmieniło, a on nie wiedział, jak to odbierać.

Nie pomagała również świadomość, że jego własne uczucia przypominały... chaos. Kompletnie się w nich pogubił, do czego zapewne nie przyznałby się nikomu. Właściwie z trudem przyszło mu zaakceptowanie możliwości, że sentyment, jakim darzył Beckett, wcale nie był tylko tym. Nie chodziło nawet o Remusa, który nieustannie przypominał mu o jego pijackim bełkocie. Nie chodziło nawet o to, że Amelia faktycznie nawiedzała go w snach — nie tylko czysto platonicznych, ale także tych, które stawiały go w dość problematycznej sytuacji.

Szukał jej wzrokiem, gdy tylko wchodził do Wielkiej Sali. Robił więcej żartów z nadzieją, że może przypadkiem zostanie przyłapany na gorącym uczynku. Zaczynał zachowywać się iście żenująco, a przecież minęło tylko kilka dni od powrotu do swoich ciał. Co jednak miał począć? Nie potrafił zmusić się do wymazania jej z pamięci, bo przecież... Przecież tyle się od niej nauczył. Nie chciał stracić z nią kontaktu, a jednocześnie bał się, co stanie się, gdy faktycznie jako pierwszy postanowi przełamać ciszę.

W końcu Syriusz Black nie myślał o dziewczynach w ten sposób — poważnie i, o zgrozo, uczuciowo. Nie zyskał łatki podrywacza bez powodu; lubił flirtować i doceniać piękno płci przeciwnej w każdy możliwy sposób, ale nie znaczyło to, że zamierzał dać się spętać na wieki. O nie... Syriusz nie potrafił wyobrazić sobie czegoś takiego, jak stały związek z jego udziałem. Był wolnym duchem, ceniącym prywatność i możliwość robienia tego, co mu się żywnie podobało — nawet jeśli oznaczało to wieczne randkowanie, z różnymi kandydatkami.

Przez moment rozważał nawet poderwanie Beckett — ot tak, żeby zaspokoić ciekawość. Kiedy jednak całym jego ciałem targnął dreszcz obrzydzenia, spowodowany podobną myślą, zdał sobie sprawę, że taka opcja nie wchodziła w grę.

Amy nie była pierwszą lepszą. Znał ją zbyt dobrze, żeby umieć potraktować ją z obojętnością. Co gorsza, nie umiał wyobrazić sobie zaproszenia na randkę kogoś innego. Perspektywa jakiegoś przypadkowego spotkania z Krukonką nieustannie zaprzątała mu myśli; co zrobiłaby Amelia, gdyby natknęła się na niego z przypadkową, ładniutką uczennicą?

Byłaby zawiedziona, uświadomił sobie i skrzywił nieznacznie. Nie urządziłaby mu żadnej sceny, bo i dlaczego by miała, ale wciąż posłałaby mu chłodne spojrzenie, które w jej wykonaniu było naprawdę przerażające. Nie popierała jego stylu bycia. Wierzyła w prawdziwą miłość i budowanie związku w oparciu o coś więcej niż jedynie fizyczne przyciąganie.

Nie powinien się tym przejmować, ale Syriusz wiedział, że Beckett była dobra. Do szpiku kości. Nie podzielał wielu jej opinii, ale akurat w kwestiach moralnych stanowiła wzór, którego nie umiał do końca zignorować. Już nie.

— Zaraz ci mózg wypłynie uszami. — James wyrwał go z zamyślenia, a Black jęknął głośno z rozpaczy.

Ostatnio często zdarzało mu się odpłynąć. Wszyscy wydawali się tym niezwykle rozbawieni, co doprowadzało chłopaka do pasji. Kolejna rzecz, na którą nie mógł nic poradzić.

— To jest w ogóle możliwe? — spytał naiwnie Peter, który nieco odżył po odwróceniu zamiany.

Najwyraźniej obecność dziewczyny w ciele jego kumpla przyprawiała go o ataki paniki, czemu Syriusz specjalnie się nie dziwił. Nigdy nie widział Glizdogona, który celowo zagadałby do jakiejkolwiek przedstawicielki płci pięknej — no chyba że chodziło o podanie mu półmiska z ziemniakami.

— Coś ty — parsknął Potter i wywrócił oczami. — Przecież Syriusz nawet nie ma czegoś takiego jak mózg.

Black chwycił poduszkę z kanapy i rzucił nią w przyjaciela, ignorując jego szaleńczy rechot, który ucichł tak szybko, jak w Pokoju Wspólnym pojawiła się Lily.

— Evans! — zawołał natychmiast i zerwał się z sofy, podbiegając do dziewczyny.

O dziwo, łaskawie zatrzymała się w połowie drogi do schodów, po czym spojrzała na niego z wyczekiwaniem. James także stanął, zaskoczony takim obrotem spraw; zazwyczaj olewała wszelkie żenujące próby chłopaka, a Syriusz uwielbiał mu z tego powodu dogryzać.

Potter szybko odzyskał rezon i uśmiechnął się szeroko, mierzwiąc włosy.

— Słuchaj, zastanawiałem się... — Brwi Evans uniosły się z politowaniem. Wyraźnie spodziewała się kolejnego zaproszenia na randkę, jak zresztą wszyscy przysłuchujący się rozmowie. — Mogłabyś mi pomóc z esejem na Eliksiry?

Syriusz otworzył usta z niedowierzaniem, a Remus zachichotał cicho. Chyba nie był zdziwiony pytaniem Jamesa, co jeszcze bardziej zdezorientowało Blacka. Czyżby Rogaś w końcu poszedł po rozum do głowy?

Ach, no tak... Beckett. Musiała mu co nieco wytłumaczyć. Akurat to robiła doskonale.

— Słucham? — spytała głupio Lily, a Potter jeszcze raz przeczesał włosy, tym razem bardziej nerwowo.

— Byłem w bibliotece i próbowałem coś napisać, ale zupełnie nie wiem, co jest najbardziej istotne.

Zapadła cisza, która dzwoniła w uszach wszystkim Gryfonom. Nie było szans, żeby zwyczajnie źle usłyszeli; Evans stała tuż obok, a wydawała się równie zszokowana. Przez moment Syriusz podejrzewał, że James zwyczajnie skłamał, ale... nie był aż takim idiotą. Chyba.

— Ja... Mówisz poważnie? — mruknęła w końcu dziewczyna, a Potter skinął głową.

— No... Tak.

Dziewczyna rozejrzała się wokół, po czym wzruszyła ramionami.

— W takim razie pomogę.

Chwilę później usiedli przy oknie, a Lily poszła po swoje książki. Rogacz natomiast wyglądał na wniebowziętego. Uśmiechał się do siebie jak kretyn, jednak Syriusz nie mógł powstrzymać myśli, że w końcu widział przyjaciela robiącego jakiekolwiek postępy.

— Idę do biblioteki — wypalił do Remusa i niemalże wybiegł z Pokoju Wspólnego, zanim zdążył zmienić zdanie.

***

Amelia siedziała na łóżku z książką na kolanach, z uporem maniaka wpatrując się w jeden z akapitów. Próbowała się skupić, ale nie mogła, co nie było zaskoczeniem w ostatnim czasie. Jej umysł zdawał się poświęcać Blackowi większość uwagi, powoli doprowadzając ją na skraj wytrzymałości.

Nie wiedziała, jak przyznać się do tego, że brakowało jej kontaktu z Gryfonem, a właściwie z Gryfonami. Zdążyła przyzwyczaić się do nieustannego przekomarzania, sprośnych żartów i dwuznacznych komentarzy. Spodziewała się, że powrót do własnego ciała i, przede wszystkim, życia będzie dla niej źródłem ogromnej ulgi. Tymczasem czuła się dziwnie... znudzona.

Tęskniła za chaosem i nieprzewidywalnością, jaką wprowadzali Huncwoci. Nawet Remus, z pozoru spokojny i opanowany, potrafił wpaść na szalony pomysł, który skutkował wycieczką do kuchni w środku nocy. Poznała tyle sekretów zamku, tyle zakamarków... A teraz siedziała w dormitorium — tak, jak zawsze, gdy akurat nie okupowała biblioteki.

Syriusz chyba umarłby z nudów, pomyślała smętnie i spuściła głowę. Tęskniła nie tylko za Potterem, Remusem i Peterem, ale też za nim. Nie spodziewała się tego. Nie spędzali razem nie wiadomo ile czasu. Właściwie ich interakcje sprowadzały się do wymieniania wątpliwych uprzejmości, dogryzania sobie nawzajem i irytowania drugiej osoby. Miała jednak wrażenie, że coś się zmieniło, a krótki pobyt w Skrzydle Szpitalnym jedynie potwierdził tę teorię.

Jak na złość nie mogła wyrzucić z głowy obrazu niewielkiej blizny na jego biodrze, nad której pochodzeniem zastanawiała się tyle razy. Nie chodziło o historię jej powstania ani nawet o durne komentarze Blacka. Ta głupia blizna była dowodem na to, że znała Syriusza lepiej niż by chciała — lepiej niż kiedykolwiek spodziewała się go poznać.

Tylko dlaczego nie umiała teraz spojrzeć mu w oczy bez zażenowania i dziwnego uczucia gorąca, uderzającego jej do głowy? Ach tak... Zapewne nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w mgnieniu oka udało mu się powrócić do dawnych zwyczajów, które niegdyś irytowały ją ponad wszelką miarę. Teraz sprawy wyglądały inaczej, bo za każdym razem, gdy jego śmiech rozbrzmiewał w Wielkiej Sali, mimowolnie podnosiła głowę jak pies, słyszący zbliżających się właścicieli.

Próbowała tłumaczyć swoje zachowanie szczerym zainteresowaniem powodami nagłego rozbawienia chłopaka. Syriusz miał jednak rację — była fatalnym kłamcą, nawet jeśli zamierzała okłamywać samą siebie. Wiedziała, że przyglądała mu się z innych, nieco bardziej próżnych powodów.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo polubiła jego twarz i tę idealną symetrię, która wcześniej wydawała jej się absolutnie niedorzeczna. A gdy się śmiał... Jego oczy błyszczały wesoło, a w policzkach pojawiały się dołeczki, które dodawały mu jeszcze więcej uroku — zupełnie jakby czegoś mu brakowało nawet i bez nich.

Nasłuchiwała jego śmiechu, bo wtedy miała chociaż powód, żeby na niego spojrzeć.

— Och, dajcie spokój, nie umówiłabym się z żadnym z nich — powiedziała Melinda i parsknęła kpiąco.

Amelia zamrugała, zamykając książkę. Nie było mowy o nauce. Nie wtedy, gdy nieustannie powracała myślami do Blacka i jego czarującej strony, na którą jeszcze niedawno była całkowicie odporna. Choć raz mogła przyłączyć się do burzliwej dyskusji współlokatorek, nawet jeśli dotyczyła ona — jak zwykle — spraw niezwykle przyziemnych.

— Przecież Ilroy jest całkiem, całkiem — zaprzeczyła Beth, która wyraźnie nie zgadzała się z osądem Melindy.

— Zależy, z której strony na to spojrzeć — wtrąciła się Elena, szczerząc zęby. — Jeśli od tyłu, to muszę się zgodzić z Beth.

Amelia wywróciła oczami, co nie uszło uwadze Melindy. Na twarzy Dawes pojawił się kpiący uśmiech, którego źródło stało się dość oczywiste, gdy powiedziała:

— I tak nie umywa się do Blacka.

Beckett niemalże zakrztusiła się własną śliną, a jej policzki zapiekły pod wpływem ciepła. Czy ona zwariowała?!

— Do Blacka? Mel, czy ty przypadkiem nie darzysz go ogromną niechęcią? — zdziwiła się Bethany, a przyjaciółka Amelii wzruszyła ramionami.

— Może być sobie największym burakiem świata, ale wciąż jest gorący jak świeże bułeczki — oznajmiła neutralnym tonem, po czym uniosła brwi i spojrzała na Amelię, która siedziała cicho, z determinacją próbując ukryć swoje zażenowanie. — Nawet Amy nie może zaprzeczyć, prawda?

— Um... — mruknęła elokwentnie panna Prefekt i wzruszyła ramionami. — Chyba nie wygląda najgorzej.

Nie odważyła się zmierzyć z wszechwiedzącym wzrokiem Melindy. Przeczuwała, że dziewczyna doskonale wiedziała, co kryło się w głowie Amelii, ale tak czy siak nie była jeszcze gotowa, by poruszyć te sprawy na głos. Na gacie Merlina, przecież sama nie wiedziała, co właściwie myśleć.

— Nie wygląda najgorzej... — jęknęła Elena i potarła czoło z rozpaczą. — Ciekawa jestem, po co ci te okulary, jak i tak jesteś ślepa jak kret.

— Och, wiesz... Amy widzi lepiej z bliska — zakpiła Melinda, tym razem zmuszając przyjaciółkę do posłania jej rozwścieczonego spojrzenia. — A że raczej nieczęsto przebywa blisko niego...

— No nie wiem. Ostatnio zdarzało się to dość często. Właściwie miałyśmy pytać, czy coś się kroi — stwierdziła Beth i poruszyła sugestywnie brwiami. — Od nienawiści do miłości jest bardzo niedaleko.

— To nie jest jeden z tych waszych tandetnych romansów! — oburzyła się Amelia. — Nic nas nie łączy! Black jest...

Tak bardzo chciała powiedzieć, że jest nieznośny i irytujący. Tak bardzo chciała przekonać dziewczyny, że interesowała się nim tylko z powodu jego braku poszanowania do szkolnych reguł. Zapewne by jej uwierzyły, akurat w tym przypadku. W końcu oficjalnie straciła pozycję Prefekt Naczelnej właśnie przez niego i wszystkie wygłupy, nad którymi nie zdołała zapanować. Hogwart huczał od plotek, wyjaśniających to niespotykane zjawisko, ale nikt nie miał wątpliwości, że coś musiało się wydarzyć na linii Beckett-Huncwoci.

Mimo wszystko nie umiała się zmusić do oczernienia go przed koleżankami po raz kolejny.

— Jest jaki? — spytała rozbawiona Elena, a Amelia doszła do wniosku, że ten moment zawahania zdecydowanie nie pomógł w przekonaniu dziewczyn. Wprost przeciwnie, dość mocno zaszkodził.

— Nie w moim typie — powiedziała słabo i skrzywiła się. — Przekonałam się o tym w Hogsmeade.

Była to jedynie półprawda. Syriusz Black, jeśli chodziło o fizyczny aspekt, był w typie większości dziewcząt. Beckett nigdy nie patrzyła jednak tylko na wygląd, co zapewne stanowiło jedną z głównych przyczyn, dla których wciąż nie miała chłopaka.

Wcale nie interesowały jej przelotne romansiki czy nieznaczące flirty. Nie wyobrażała sobie związku bez żadnego zaangażowania, a znaczna część osób w jej wieku postrzegało sprawę całkowicie inaczej. Okres szkolny miał służyć zabawie, eksperymentowaniu, ale... przecież ona wiedziała, czego chciała i nie potrzebowała wcale zmieniać chłopaków jak rękawiczki, żeby zyskać tę pewność.

A przynajmniej tak sądziła, dopóki nie utknęła w ciele Syriusza Blacka, który stanowił zaprzeczenie wizji jej wybranka. Może popełniła błąd, trzymając dystans od chłopców? Może w innym wypadku umiałaby poradzić sobie z chaosem, którego przyczyną był właśnie nie-idealny Gryfon, będący jednocześnie czymś na kształt zakazanego owocu?

— Wiecie... Chyba nie jest tak okropny, jak sądziłam — wypaliła, zanim zdążyła się rozmyślić. — Ale to wciąż Syriusz Black. Prędzej piekło zamarznie niż on się zmieni.

— Racja. Pewnie złamałby ci serduszko. — Beth wzruszyła ramionami i wyszczerzyła zęby. — Poza tym... Nie wiadomo, czy nie złapał czegoś paskudnego, po tym jak Collins go pocałowała.

Amy zbladła nieco na wspomnienie tego feralnego dnia. Pewne rzeczy wolałaby wymazać z pamięci, a ten pocałunek, o ile można to tak nazwać, był zdecydowanie jedną z nich. Mimo to... Od tego czasu spotkało ją też wiele dobrego i nic nie mogłoby sprawić, że zaczęłaby żałować ostatnich tygodni. Nauczyła się zbyt wiele — od Jamesa, od Remusa, od niego.

Wcale nie chciała zapominać. Wcale nie chciała, żeby to był koniec ich znajomości. Musiała zrobić coś, żeby faktycznie temu zapobiec. Tylko co?

— Idę do biblioteki — powiedziała cicho i, nie czekając na odpowiedź, zsunęła się z łóżka.

Ruszyła w stronę wyjścia, odprowadzana czujnym spojrzeniem Melindy. 

***

Witojcie. 

Wybaczcie rozczarowanie, spowodowane brakiem interakcji Syriusz-Amelia w tym rozdziale, ale następny Wam to wynagrodzi. Przynajmniej taki mam plan. Modlajmy się, żebym go nie zmieniła. 

Co tam słychać? U mnie tak średnio na jeża, ale żyję, więc w zasadzie uznaję to za sukces. 

Ooo i mam pytanko. Oficjalna nazwa tego shipu tooo...? Wypowiedzcie się, chyba że już się wypowiadaliście, to wtedy róbcie, jak chcecie. W sumie to i tak możecie zrobić jak chcecie, bo nie mogę Wam nic kazać. 

Osobiście jestem #teamBlackett. 

Pozdrówki. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro