#1. Zamiana
Amelia otworzyła oczy, po czym zamrugała kilkukrotnie, chcąc odpędzić od siebie pozostałą senność. Jej wizja była rozmazana, ale akurat do tego zdążyła się już przyzwyczaić; dopiero założenie okularów pozwalało jej zobaczyć coś więcej niż różnokształtne plamy kolorów. Odruchowo sięgnęła na szafkę nocną, a gdy dłoń dziewczyny napotkała jedynie pustą przestrzeń, odwróciła głowę w tamtą stronę i ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że świat zdecydowanie zyskał na ostrości.
— Co jest... — mruknęła cicho i zamarła, gdy w pokoju rozbrzmiał zdecydowanie męski głos, zamiast jej zwyczajowego, dużo wyższego tonu.
Panna Beckett uważała się za osobę niezwykle inteligentną, ale w tamtej chwili jej umysł odmówił współpracy. Zmarszczyła brwi i przez kilka dobrych minut rozglądała się po pomieszczeniu, które zdecydowanie nie przypominało dormitorium Krukonek z siódmego roku.
Podstawową różnicą były kolory. W pierwszej chwili Amelia nie zwróciła uwagi na szkarłatny baldachim nad swoją głową. Patrzyła się na niego, ale jednocześnie go nie widziała. Stanowił przecież widok tak znajomy, że już dawno przestała przywiązywać wagę do jego wyglądu. Poza tym bez okularów i tak nie mogła podziwiać zdobień na materiale, bo wszystkie zlewały się w wielką, niebieską plamę.
Teraz jednak miała stuprocentową pewność, że nie znajdowała się w swoim łóżku. W całym pomieszczeniu panował taki bałagan, że dziewczyna poczuła przemożną chęć sięgnięcia po różdżkę i zrobienia porządku, choćby tylko dla własnej satysfakcji. Szybko jednak zrezygnowała, gdy w pokoju rozległo się głośne chrapanie, które na pewno nie pochodziło od jednej z jej współlokatorek.
Umysł panny Beckett zamienił się w pole bitwy, na którym ścierały się ze sobą przeróżne teorie, mogące wytłumaczyć tę niecodzienną sytuację. Dziewczyna poczuła, jak pot spływa po jej czole i uniosła dłoń, chcąc otrzeć je z wilgoci, po czym zamarła po raz kolejny.
Jej włosy... Dlaczego były takie krótkie?! I jakieś takie... inne. Amelia zerwała się z łóżka i podbiegła do lustra, niemalże potykając się o samotnego buta, leżącego na środku pokoju. Nie dbała o to, czy obudzi... cóż, kogoś. Musiała sprawdzić, czy teoria, która zaczęła właśnie formować się w jej głowie, była prawdziwa.
Gdy zobaczyła swoje odbicie, poczuła, jak jej nogi zamieniają się w galaretę. Musiała oprzeć się o gładką, zimną powierzchnię, aby nie upaść. Dzięki tej nowej pozycji, mogła się przyjrzeć z bliska twarzy Syriusza Blacka, która — na chwilę obecną — byłą także jej twarzą.
— Co tu się wyprawia? — wymamrotała do siebie, nie mogąc uwierzyć w to, że nawet jej głos brzmiał jak głos tego irytującego Gryfona.
Chyba nigdy nie widziała go z tak tępą miną. Wyglądał jak rasowy kretyn, co zapewne poprawiłoby jej humor, gdyby nie fakt, że to ona została w jakiś sposób zamknięta w jego ciele.
— Syriusz, co ty odwalasz? — jęknął James Potter, wychylając się zza kotary. — Wiem, że lubisz przeglądać się w lustrze, ale chyba trochę na to za wcześnie, nie sądzisz?
— O nie... — pisnęła Amelia, a chłopak na łóżku spojrzał na nią z politowaniem.
— Łapa... Co z tobą?
Krukonka ukryła twarz w dłoniach i wzięła głęboki oddech, chcąc się uspokoić. Zapewne nie zachowywała się tak, jak przystało na Syriusza Blacka, ale naprawdę niewiele ją to obchodziło. Jak do tego doszło?! Przecież nawet jeśli istniała klątwa, która mogłaby dokonać zamiany ciał, Amelia szczerze wątpiła, aby Gryfon potrafił ją rzucić. Może tarcza Snape'a zdołała wpłynąć na zaklęcie? A może Black zwyczajnie spartaczył jakiś inny czar?
Panna Beckett była pewna tylko jednego; cokolwiek się wydarzyło, musiało mieć miejsce podczas tego nieszczęsnego pojedynku, który nie dawał jej wczoraj zasnąć. Na gacie Merlina, co niby powinna zrobić w takiej sytuacji?!
— Syriusz? — spróbował jeszcze raz Potter, który chyba zaczął poważnie martwić się stanem zdrowia swojego kumpla, bo przerzucił nogi poza krawędź łóżka.
Amelia odważyła się na niego spojrzeć, po czym spaliła się ze wstydu, gdy zdała sobie sprawę, że chłopak nie miał na sobie nic, poza krótkimi szortami.
— Czy ty się czerwienisz?!
Oczywiście, że się czerwieniła, do cholery! Nie chciała oglądać nagiego Pottera ani żadnego innego z Huncwotów. A już na pewno nie chciała znajdować się właśnie w ciele jednego z nich.
Otworzyła usta w szoku, gdy w jej głowie pojawiła się bardzo niepokojąca myśl. Jeśli ona była tutaj, to... gdzie był Black? Świetnie. Zapewne ta przerośnięta małpa pokładała się ze śmiechu w jej dormitorium, uważając tę całą sytuację za prześmieszną. Co gorsza, pewnie nie miał żadnych skrupułów, aby przyglądać się dziewczynom obślizgłym wzrokiem albo... Albo oglądać jej własne ciało.
Rumieniec zniknął tak szybko, jak się pojawił. Poczuła gwałtowne mdłości i zasłoniła usta dłonią.
— Łazienka... Muszę... Gdzie...
Szarpnęła za najbliższe drzwi i z ulgą powitała widok muszli klozetowej. Wbiegła do środka, padła na kolana i zwymiotowała. Jej świat wirował bez kontroli, a pot zaczął spływać po czole i plecach. To nie mogło dziać się naprawdę. Amelia nie chciała mieć z Blackiem nic wspólnego, a już na pewno nie chciała, aby w jakikolwiek sposób bezcześcił jej ciało. A zapewne wpadłby na całkiem sporo pomysłów, jak mógł tego dokonać.
Nie, nie, nie... Zły tok myślenia. Powinna skupić się na tym, jak dotrzeć do Wieży Ravenclawu, zanim chłopak zdąży doprowadzić jej nieskazitelną reputację do ruiny.
— Ej, stary... Dobrze się czujesz? — Dobiegł ją głos Jamesa, który stanął w progu łazienki i przyglądał się sylwetce swojego kumpla z niepokojem.
— A jak myślisz, geniuszu? — odwarknęła Amelia i zmusiła się do odsunięcia od muszli klozetowej.
— Wyglądasz, jakbyś miał solidnego kaca — parsknął Potter, a ona posłała mu wściekłe spojrzenie.
Przecież picie na terenie szkoły było absolutnie zabronione. Jak niby miała... Ach, no tak. Black. Jego poszanowanie do jakichkolwiek reguł było znane wszystkim, czy tego chcieli, czy nie.
— Nie tym razem — mruknęła dziewczyna i wstała z podłogi.
Odkręciła kurek z wodą i przepłukała usta, chcąc pozbyć się tego paskudnego smaku. Najchętniej umyłaby zęby, ale nie miała pojęcia, która szczoteczka należała do niej i czy Black w ogóle posiadał coś takiego. Chłopcy bywali czasem obrzydliwi.
— Może Smarkerus cię czymś przeklął? — spytał James, a Amelia zacisnęła dłonie na umywalce, wbijając spojrzenie w swoje odbicie w lustrze.
Cholera jasna. Nigdy specjalnie nie przyglądała się chłopakowi; nie widziała takiej potrzeby. Był irytujący, głupi i nieodpowiedzialny — koszmar każdego prefekta. Dziewczyna miała serdecznie dosyć odbierania Gryffindorowi punktów, rozdawania szlabanów i grożenia wizytą u dyrektora.
Teraz musiała jednak przyznać, że twarz Blacka należała do tych klasycznie pięknych, choć sama myśl o tym napawała ją zniesmaczeniem. Ktoś tak zepsuty, jak Gryfon, powinien mieć krzywe zęby, paskudny uśmiech i trądzik. Ale nie... Gładka skóra, dołeczki w policzkach i piękne, szare oczy, w których tliły się zazwyczaj radosne iskry, chociaż obecnie ciskały one gromy.
Skubany był przystojny. Niestety wcale nie poprawiało to sytuacji Amelii, a wręcz przeciwnie, znacząco ją pogarszało. Syriusz Black był jedną z bardziej popularnych osób w całej szkole, a jego zachowanie należało do niezwykle charakterystycznych. Nie istniała nawet najmniejsza szansa, że uda jej się je odwzorować bez kolejnych napadów mdłości.
— Może zwyczajnie się czymś zatrułam. To znaczy, zatrułem — poprawiła się szybko i skrzywiła mocno.
Oszukanie Huncwotów było zadaniem jeszcze trudniejszym — wręcz niemożliwym. Wystarczyło jedno spojrzenie na Pottera, aby wiedzieć, że chłopak wydawał się kompletnie skonfundowany nagłą zmianą w zachowaniu swojego przyjaciela, a Amelia nie potrafiła znaleźć żadnego sposobu na poprawę stanu rzeczy.
— Syriusz... — zaczął James, ale Krukonka pokręciła głową.
— Idę do Skrzydła Szpitalnego — oświadczyła stanowczo i odwróciła się w kierunku wyjścia z łazienki, starając się nie patrzeć na chłopaka.
Zatrzymała się jednak gwałtownie, gdy zdała sobie sprawę z kolejnej, niezwykle przerażającej sprawy. Chciało jej się siku. Przełknęła głośno ślinę i odważyła się spojrzeć w dół, na swoje krocze. Nie, nie na swoje — na krocze Blacka. Oblała się gorącym rumieńcem i niemalże wybiegła z łazienki.
Sytuacja z minuty na minutę wydawała się bardziej dramatyczna... Musiała znaleźć tego cholernego kretyna. I to szybko.
***
Syriusz obudził się zaskakująco wcześnie, przynajmniej jak na niego. Miało to zapewne wiele do czynienia z hałasem, który panował w dormitorium. I nawet pomimo senności wiedział, że coś było nie tak. Jedyną osobą, która wstawała z łóżka przed siódmą, był Remus, ale on nigdy nie hałasował. Szanował potrzeby swoich przyjaciół, nawet jeśli te potrzeby oznaczały spanie po dziesięć godzin. Dlaczego więc tym razem postanowił kompletnie je zignorować?
— Remus, co ci odwaliło? — jęknął i zamarł, gdy jego głos zabrzmiał zupełnie jak głos tej wiedźmy, Beckett.
Otworzył oczy, zupełnie wytrącony z równowagi, po czym wstrzymał oddech, gdy nie zobaczył nic, poza bezkształtną, niebieską plamą.
— Remus? — odparła jakaś dziewczyna, ale on był zbyt przerażony, aby zarejestrować fakt, że w męskim dormitorium nie powinny znajdować się żadne przedstawicielki płci pięknej.
Coś stało się z jego wzrokiem! Przecież jeszcze wczoraj widział dobrze, żeby nie powiedzieć doskonale. Dlaczego więc nagle nie potrafił dostrzec żadnego detalu?! Uniósł rękę przed oczy i uspokoił się nieco, gdy zrozumiał, że najwyraźniej przestał widzieć tylko oddalone obiekty.
— Od kiedy śni ci się Lupin? — kontynuowała tajemnicza nieznajoma, a Syriusz postanowił wychylić się zza kotary, aby poinformować ją o utracie wzroku.
— Czy mogłabyś zaprowadzić mnie do Skrzydła Szpitalnego? — wymamrotał w stronę poruszającej się plamy. — Chyba straciłem wzrok.
Jego głos dalej brzmiał niepokojąco dziewczęco, ale Syriusz miał ważniejsze sprawy na głowie. Jak niby miał grać w Quidditcha, nie widząc nic, poza czubkiem własnego nosa?!
— Amy... Po pierwsze, twoje okulary leżą na szafce nocnej. Po drugie, od kiedy to uważasz się za chłopca?
— Co? — wypalił Black i zamrugał z dezorientacją. O czym ona do cholery... — Ożeż w dupę.
Gryfon w jednej chwili zrozumiał, co musiało się wydarzyć, a jego myśli mimowolnie powędrowały do tego nieszczęsnego pojedynku, który niemalże doprowadził do katastrofy. I choć Syriusz nie miał żadnych wątpliwości, że to właśnie wtedy doszło do... cóż, tego, to w dalszym ciągu nie potrafił zrozumieć, co właściwie się stało.
Rzucone przez niego zaklęcie powinno zamienić Snape'a w kanarka. Fakt faktem Black nigdy nie był wybitny z Transmutacji — akurat ta zdolność przypadła Jamesowi, który zapewne potrafiłby zamienić główkę od szpilki w dowolny przedmiot. Mimo to chłopak nie potrafił wytłumaczyć, co poszło nie tak — oprócz oczywistej sprawy.
— Amelia, dobrze się czujesz? — spytała zaniepokojona współlokatorka panny Prefekt Nadętej, ale Syriusz kompletnie ją zignorował.
Sięgnął po okulary i wsunął je na nos, po czym rozejrzał się wokół nieprzytomnym wzrokiem. Szybko okazało się, że ignorowanie tajemniczej nieznajomej wcale nie było dobrym pomysłem, przynajmniej z męskiej perspektywy. Dziewczyna siedziała bowiem w samej spódniczce od mundurku szkolnego i biustonoszu, co stanowiło bardzo przyjemny widok.
— Czy my się znamy? — spytał zalotnie, zanim zdążył rozważyć takie działanie.
Pytanie było, rzecz jasna, kompletnie bezsensowne i dziwne, zważywszy na to, że zostało wypowiedziane ustami Amelii Beckett. Blondynka spojrzała na niego jak na sklątkę tylnowybuchową i wstała z łóżka, po czym podeszła bliżej, ku zadowoleniu chłopaka.
Nie mógł powstrzymać się od durnego uśmiechu, który zagościł na jego ustach, gdy nachyliła się nad nim i położyła dłoń na czole, sprawdzając, czy nie miał temperatury. W tamtym momencie Syriusz widział jedną, dużą zaletę swojej obecnej sytuacji — a właściwie dwie zalety.
— Nie masz gorączki — wymamrotała półnaga dziewczyna, a Black zmusił się do spojrzenia na jej twarz. — Uderzyłaś się w głowę? A może to zaklęcie tego durnia jednak coś ci zrobiło?
Durnia? Że niby chodziło o niego? Gryfon zmarszczył brwi i popełnił kolejny błąd.
— Syriusz nie jest durniem! Jest niezwykle utalentowany, a na dodatek nieziemsko przystojny! — powiedział urażonym tonem, a oczy blondynki przybrały rozmiary galeonów.
— Merlinie... Postradałaś zmysły, jak nic. Ubieraj się, idziemy do Skrzydła Szpitalnego.
Syriusz chciał zaprotestować, ale słowa dziewczyny zwróciły jego uwagę na bardzo istotny fakt; naprawdę znajdował się w ciele Amelii Beckett. Zerwał się więc z łóżka i podbiegł do lustra, chcąc w pełni obejrzeć swoją nową sylwetkę, a przy okazji sprawdzić, co Panna Nadęta chowała pod przepastnymi szatami.
Nie wiedział, co zaskoczyło go bardziej — to, że Beckett wcale nie spała we flanelowej, obrzydliwej piżamie, czy to, że posiadał teraz piersi. To znaczy, ona je posiadała, ale było to, w gruncie rzeczy, równie dziwne odkrycie.
— Ale numer... — westchnął i spojrzał w dół, upewniając się, że lustro wcale nie kłamało.
Cholera. Beckett zawsze wydawała mu się zbyt chuda i za wysoka, aby mógł myśleć o niej w kategoriach chociaż zbliżonych do romantycznych. Oczywiście, jej charakter także kompletnie skreślał ją z listy potencjalnych podbojów; Syriusz niezwykle cenił sobie wolność, a Krukonka wydawała się jej kompletnym zaprzeczeniem.
Niemniej jednak, dziewczyna wcale nie była brzydka, szczególnie bez tych okropnych szat, które skutecznie odwracały uwagę od wszelkich potencjalnie ciekawych aspektów sylwetki. Nie była także niewiarygodnie wysoka, wbrew utartemu w jego głowie wyobrażeniu — w końcu przerósł ją już w trzeciej klasie i teraz zdecydowanie nad nią górował. Mimo to nie określiłby jej mianem osoby niskiej, co przekładało się na długość nóg, które — co zaskakujące — okazały się także niezwykle kształtne.
Gdyby tylko nie była tak irytująca, może i nawet by się nią zainteresował... Och, no i gdyby nie przebywał aktualnie w jej ciele, co chyba stanowiło największą przeszkodę. Syriusz ucisnął nasadę nosa palcami, gdy zdał sobie sprawę, że zaklęcie zapewne zadziałało także i na nią, umieszczając ją w dormitorium Gryfonów, a konkretniej — w jego łóżku.
Uznałby to nawet za zabawne, gdyby nie był aż tak przerażony perspektywą pozostania w obecnej formie do końca życia. Nie miał pojęcia, co właściwie się wydarzyło i co poszło nie tak. McGonagall nie bez powodu powtarzała im nieustannie o niebezpieczeństwach Transmutacji. Każde spartaczone zaklęcie mogło być tragiczne w skutkach, a Black chyba właśnie zaczął rozumieć dlaczego.
— Amelio Beckett, rusz się! Co się z tobą dzieje? Dlaczego stoisz i gapisz się na własne cycki?!
— Czy one zawsze tu były? — spytał Syriusz nieco nieobecnym tonem, a blondynka westchnęła głośno.
— O, Merlinie... Black musiał rąbnąć cię czymś naprawdę paskudnym.
Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak prawdziwe było to stwierdzenie. Gryfon miał ochotę wrzasnąć ze złości, ale co by mu to dało? Nic, poza niewątpliwą utratą słuchu. Amelia Beckett umiała krzyczeć, choć dźwięk ten balansował na granicy częstotliwości niesłyszalnych dla ludzkiego ucha; był niezwykle piskliwy, o czym Syriusz nieustannie jej przypominał. Raz zamienił buty panny prefekt w mandragory, które darły się przy każdym kroku, co okazało się żartem zupełnie niewartym późniejszego szlabanu.
— Och, daj mu spokój, przecież nie chciał — odparł blondynce i wzruszył ramionami. — Gdzie znajdę coś do ubrania?
Krukonka była tak zszokowana jego słowami, że nie odpowiedziała, co zmusiło Syriusza do rozpoczęcia poszukiwań na własną rękę. Otworzył szafę i zaczął rozglądać się za czymś, co wyglądało jak worek na ziemniaki — szatą i mundurkiem Beckett. Kiedy udało mu się ubrać, bez słowa wyszedł z dormitorium, a dziewczyna podążyła za nim, chociaż na jej twarzy widniała panika.
Black przez moment rozważał powiedzenie jej prawdy, ale szybko zrezygnował z tej opcji. Plotki w Hogwarcie rozchodziły się z zatrważającą prędkością, a on nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się o fatalnym w skutkach zaklęciu — a już w szczególności nie nauczyciele. Jak nic wyrzuciliby go ze szkoły, co nie wchodziło w grę.
Syriusz wiedział, że sprawę należało rozwiązać po cichu, a to z kolei oznaczało, że musiał odnaleźć Beckett, zanim ona zdąży zdradzić się swoim zwyczajowym zachowaniem. On chociaż posiadał jakąś wymówkę dla wszelkich odbiegających od normy działań. Ona — absolutnie nie.
Już widział jej wściekłość... Zapewne będzie darła się przez dobre pięć minut, które on spędzi na wpatrywaniu się w nią — to znaczy w siebie — pustym wzrokiem, zastanawiając się nad jedną, niezwykle nurtującą rzeczą: w co się właściwie wpakował?
***
Jeju, ale mnie bawi ten fanfic. Dobrze, że dzisiaj piątek, bo przynajmniej mogłam wrócić do domu z pracy i usiąść do pisania, bez żadnych wyrzutów sumienia <3
Jak wrażenia? :D Dajcie znać! <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro