#0. Pojedynek
Amelia była z natury spokojną osobą. W zasadzie na palcach jednej ręki potrafiłaby policzyć rzeczy, które denerwowały ją do tego stopnia, że odnajdywała w sobie nowe pokłady energii — negatywnej energii. Już dawno doszła do wniosku, że najlepszym sposobem na powściągnięcie tej wybuchowej strony charakteru było unikanie drażniących bodźców. Strategia ta działała jak marzenie w przypadku zdecydowanej większości owych irytujących czynników. Niestety okazywała się kompletnie bezużyteczna, gdy w grę wchodził Syriusz Black.
Nie chodziło nawet o jego czarujące usposobienie playboya, skrzyżowanego z kompletnym idiotą. Syriusz Black przypominał zarazę, która rozprzestrzeniała się po korytarzach szkoły, zatruwając umysły nawet — potencjalnie — całkiem inteligentnych osób. Jego temperament rzucał się w oczy i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Black był jak bomba — nieustannie tykająca, odliczająca minuty do nieuniknionego wybuchu. Niestety Amelia miała tendencję do znajdowania się w pobliżu owych wybuchów, co napawało ją szczerą niechęcią do życia.
Naprawdę pragnęła tylko zaszyć się w bibliotece, z dala od prześmiewczych spojrzeń i zgiełku rozmów ogarniętych hormonami nastolatków. Czasami miała wrażenie, jakby zupełnie nie pasowała do reszty uczniów. Skupiała się na nauce, nie dbając o wszelkie imprezy i inne rozrywki, które zaprzątały umysły jej rówieśników. Potrafiła zrozumieć chęć zabawy, nie była w końcu z kosmosu. Wiedziała jednak, że żadna impreza nie zagwarantowałaby jej miejsca pośród czarodziejskiej elity — a przecież właśnie tego chciała.
Pozycja prefekta oznaczała, że w jakiś sposób odpowiadała za dobro pozostałych uczniów, chociaż oni sami postrzegali jej starania jako głupie i pozbawione sensu. Amelia szczerze wątpiła w inteligencję takich osób, bo nie rozumiała, jak rzucanie w siebie przeróżnymi klątwami mogło kwalifikować się jako inteligentne.
A jednak to właśnie w takiej sytuacji znalazła Syriusza Blacka i Severusa Snape'a, którzy postanowili dać upust swoim emocjom, wyciągając zza pazuchy różdżki. Na jej nieszczęście wcale nie rzucali w siebie rozśmieszaczami.
— Co tu się dzieje? — spytała gniewnie, a jej głos utonął pośród wrzasków i inkantacji kolejnych zaklęć.
Jeden z kolorowych promieni śmignął obok jej głowy, a serce Amelii przyspieszyło znacząco, gdy odsunęła się na bok, cudem unikając zaklęcia. Sam fakt, że wszyscy byli iście zafascynowani toczącym się pojedynkiem, napawał ją przerażeniem. Czy oni nie zdawali sobie sprawy z niedorzeczności swojego zachowania?!
— Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru! I od Slytherinu! — wrzasnęła, po czym padła na podłogę, gdy niebieski promień zaczął zmierzać w jej stronę, odbity przez tarczę Blacka. — Czy wyście do reszty zdurnieli?!
— Nie wtrącaj się, Beckett! — odwarknął Gryfon, a ona podniosła się z ziemi, modląc się w duchu, aby nie oberwać żadną klątwą.
Jak miała się niby nie wtrącać?! Pomijając już złamanie co najmniej kilkunastu punktów regulaminu, obaj wyglądali, jakby chcieli się pozabijać. Przecież nie mogła im na to pozwolić!
— Black! Snape! Na gacie Merlina! Chcecie wylecieć ze szkoły?! — wydarła się, obracając wokół własnej osi, aby uniknąć kolejnej klątwy.
Zapewne zadziałałoby to jak marzenie, gdyby nie fakt, że zaklęcie odbiło się od tarczy Ślizgona i pomknęło prosto w jej stronę. Amelia próbowała złapać równowagę, żeby uchylić się przed nim w jakiś sposób, ale, na nieszczęście dziewczyny, los miał inne plany. Potknęła się o własną sznurówkę, co opóźniło jej reakcję na tyle mocno, że gdy w końcu uniosła spojrzenie, mogła jedynie otworzyć usta w szoku.
Zaklęcie trafiło ją prosto w pierś, a obaj chłopcy zamarli. Amelia spojrzała w dół, na swoją szatę, w której widniała teraz dość spora dziura. Spodziewała się, że klątwa rzucona z taką złością będzie miała nieco bardziej spektakularny efekt, ale na pewno nie mogła narzekać. Poczuła ogromną ulgę; najwyraźniej straciła jedynie komplet szat, a nie życie. Jej serce tłukło się w piersi, a ręce drżały niemiłosiernie, co stanowiło zupełnie logiczną reakcję. Kiedy jednak zrozumiała w pełni, że jej stan zdrowia nie pogorszył się nawet w najmniejszym stopniu, przeniosła wzrok na Snape'a, a chłopak zacisnął zęby.
— To nie moja wina, Beckett! — warknął Snape, unosząc ręce do góry. — To on rzucił zaklęcie!
W zasadzie miał rację. Mimo to Amelia nie była wystarczająco głupia, aby nie widzieć błędu w tym rozumowaniu. Obaj zachowywali się jak rozkapryszone bachory i dziewczyna nie wątpiła, że pojedynek nie zaczął się z powodu zaczepek tylko jednego z nich. Och, oczywiście Black zapewne zrobił wszystko, aby Ślizgon stracił kontrolę, ale Snape także potrafił być nieprzyjemny, jeśli chciał — a chciał niezwykle często.
— Obaj jesteście kretynami! Jeśli Dumbledore was nie wyrzuci, to zacznę wątpić w jego geniusz — warknęła Beckett i chwyciła Blacka za szatę, popychając zaskoczonego chłopaka w stronę jego kolegi. — Ruszcie się. Jeśli którykolwiek spróbuje uciec, żeby uniknąć spotkania z dyrektorem, nie zawaham się was przekląć.
— Och, daj spokój, Beckett. Musiałabyś złamać regulamin, a wszyscy wiedzą, że prędzej Smarkerus umyje włosy niż ty zrobisz coś takiego — zakpił Black, a ona zacisnęła dłonie w pięści.
— Chodzenie nie wymaga nieustannego kłapania jadaczką — wycedziła i skinęła głową w stronę korytarza. — No, dalej!
— Dlaczego jesteś taka upierdliwa? — mruknął Gryfon i podrapał się po głowie. — To tylko kilka zaklęć...
— O kilka za dużo, kretynie.
***
Syriusz Black był wściekły. Ta mała wiedźma z Ravenclawu miała, niestety, rację. Nawet Dumbledore nie mógł puścić takiego zachowania płazem. Gryfon szczerze wątpił, aby faktycznie chciał wydalić ich ze szkoły, ale istniała taka ewentualność. Cholerna Beckett... Zawsze wiedziała, jak pokrzyżować mu plany. Miała bardzo paskudny zwyczaj pojawiania się wszędzie tam, gdzie on. Pomyślałby, że zwyczajnie się w nim podkochiwała, ale gdy chodziło o tę przeklętą Krukonkę, Syriusz wolał nie brać podobnej ewentualności pod uwagę. Wystarczyło, że musiał patrzeć na nią i na Smarkerusa.
— Pieprzne diabełki — powiedziała dziewczyna, gdy zatrzymali się przed chimerą, prowadzącą do gabinetu dyrektora.
Nic się nie wydarzyło, co skłoniło Gryfona do posłania jej złośliwego uśmiechu. Wyraźnie nie spodziewała się, że hasło okaże się błędne; była w końcu prefekt naczelną. Syriusz często wykorzystywał ten fakt, śledząc ją pod Peleryną Niewidką Jamesa, w celu zdobycia przeróżnych informacji, których zwykły uczeń nie powinien posiadać. Oczywiście większość z nich przekazywał mu Potter, ale od kiedy Evans zaczęła zwracać na niego chociaż odrobinę uwagi, najlepszy przyjaciel Blacka zmienił zdanie, co do zdradzania mu szkolnych sekretów.
— Pieprzne diabełki — powtórzyła Krukonka, nieco bardziej zirytowanym tonem, a Syriusz prychnął.
— Spodziewałem się, że akurat taki omnibus, jak ty będzie znał hasło — mruknął z przekąsem, a dziewczyna posłała mu wściekłe spojrzenie.
— To jest hasło, Black. Najwyraźniej dyrektora nie ma w gabinecie. Trudno. Idziemy do McGonagall — oświadczyła i odwróciła się na pięcie.
Gryfon zrobił to samo, ale, ku jego zdziwieniu, Smarkerus nie ruszył się nawet o krok.
— Zdaje się, że to nie będzie konieczne — powiedział beznamiętnym tonem, a Syriusz obrócił się i natychmiast dostrzegł wicedyrektorkę idącą w ich kierunku żwawym krokiem.
Twarz Beckett rozjaśniła się nieco na widok starszej kobiety, a z kolei Black poczuł, że jego humor uległ znaczącemu pogorszeniu. Dumbledore miał chociaż pogodne usposobienie, a Minerva? Ona na pewno nie zamierzała potraktować ich ulgowo.
— Pani profesor! — zaczęła dziewczyna, a dyrektorka zatrzymała się, marszcząc brwi na widok dziury w jej szacie.
— Panno Beckett! Zdaje się, że to niezbyt odpowiedni strój, jak na prefekt naczelną — odparła McGonagall, a Syriusz uśmiechnął się nieco. Mina Krukonki wyglądała jakby ktoś właśnie podstawił jej pod nos coś bardzo śmierdzącego.
— Tak, między innymi dlatego chciałam z panią porozmawiać. Widzi pani...
— Obawiam się, że nie mam czasu zajmować się pani szatą, chociaż nie wątpię, że stoi za tym niezwykle ciekawa historia — stwierdziła nauczycielka.
— Ale, pani profesor, tu nie chodzi o...
— Panno Beckett, jeden z uczniów trafił do Skrzydła Szpitalnego, a profesora Dumbledore'a nie ma obecnie w zamku. Muszę dotrzeć tam jak najszybciej. Czy pani sprawa jest ważniejsza od zdrowia tego chłopca?
Syriusz obserwował, jak powietrze uchodzi z Krukonki, gdy zdała sobie sprawę, że nic nie wyjdzie z jej planów doprowadzenia do wydalenia ich ze szkoły. Uśmiechnął się kpiąco i skrzyżował ręce na piersi, w duchu świętując kolejne zwycięstwo nad systemem.
Wiedział jednak, że przekroczył dziś pewną granicę. Nie mógł dopuścić, aby wyrzucono go z Hogwartu; byłby to najgorszy scenariusz, jaki Syriusz potrafił sobie w ogóle wyobrazić. Nie miałby nawet dokąd pójść. Rodzice Jamesa okazali mu już wystarczająco dużą gościnność, a bez ukończonej edukacji, nie potrafiłby im się odwdzięczyć. Musiał wziąć się w garść. Albo chociaż nie dać się złapać następnym razem.
— Nie, pani profesor. Przepraszam, że panią zatrzymałam — odpowiedziała po chwili Beckett, a McGonagall ruszyła dalej. — Nie myślcie, że ujdzie wam to na sucho! Będę was obserwować!
— Ach, patrz sobie do woli — zaśmiał się Syriusz i zbliżył się do niej nieco. — W końcu nie masz szans na nic więcej — dodał sugestywnie, po czym minął ją bez zastanowienia, szczerze rozbawiony nagłym grymasem na jej twarzy.
— Obrzydlistwo. — Usłyszał jeszcze, ale nie przejął się tym zbytnio.
Beckett mogła być sobie zupełnie nijaka, co nie zmieniało faktu, że on absolutnie taki nie był. A ona musiała to przecież dostrzegać, nawet w tych swoich okularach; inna możliwość zwyczajnie nie istniała.
Myśl ta poprawiła mu humor na tyle, że niemalże zapomniał o małej, pojedynkowej wpadce. Na jego nieszczęście, ten błogi stan miał zniknąć szybciej niż się pojawił...
***
Huehue. Oto i jestem.
Kolejne opowiadanie, bo w końcu nie mam co robić. Niedługo dnia mi zabraknie, żeby pisać, ale kto by się przejmował? Syriusz chodził mi po głowie już tyle czasu, że zwyczajnie nie potrafiłam się oprzeć.
Dziękuję za okładkę KagamiNee! <3 Jak zwykle jesteś nieoceniona!
Buziaki dla wszystkich! :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro