#7. Przemyślenia
Syriusz przyjął zakończenie zajęć z ogromnym zadowoleniem. Musiał przyznać, że pomysł Beckett sprawdzał się naprawdę doskonale — odpowiadanie na pytania stało się dużo łatwiejsze, gdy ktoś inny podsuwał mu poprawne odpowiedzi. Nie zmieniało to jednak faktu, że istniały przedmioty, w których magiczna Kamasutra nie mogła mu pomóc, jak na przykład Eliksiry. Chłopak oddałby wiele, żeby Krukonka znalazła sposób na warzenie mikstur za niego. Przynajmniej nie musiałby wtedy w skupieniu podążać za instrukcjami i, co gorsza, słuchać profesora podczas lekcji.
Coś takiego nigdy nie przyszło mu do głowy, ale zaczynał sądzić, że nieustanne spanie podczas części teoretycznej wszystkich zajęć, było nieco głupim pomysłem. Nikt nie odmówiłby mu talentu i pewnych umiejętności, ale Black był zwyczajnie zbyt leniwy, aby zależało mu na czymś więcej. Okazało się jednak, że otrzymywanie pochwał za własną pracę należało do niezwykle przyjemnych doświadczeń — prawie tak przyjemnych, jak branie gorącego prysznica po ciężkim dniu.
Syriusz uśmiechnął się na myśl o tym, że już za kilka chwil wskoczy pod strumień ciepłej wody i pozwoli sobie na zapomnienie o wszystkich zmartwieniach. Ostatnie dni odcisnęły na nim piętno — fioletowe sińce pod oczami i zdecydowanie niezdrowo wyglądająca skóra były tego dowodem. Kiedy patrzył w lustro, miał wrażenie, że widzi raptem cień dziewczyny, która zwykła go irytować nawet samym oddychaniem. I chociaż ciężko było mu to przyznać, nieco brakowało mu zwyczajowego blasku w niebieskich tęczówkach Beckett, który w jakiś magiczny sposób czynił jej oczy ognistymi.
— Wszystko w porządku, Amy? — spytała Melinda, jakby czytając mu w myślach.
— Tak — odparł mechanicznie i uśmiechnął się słabo. — Jestem po prostu zmęczona.
— Ostatnio często ci się to zdarza — zauważyła dziewczyna, a Syriusz wywrócił oczami.
Tak, bycie Amelią Beckett wykończyłoby każdego, oprócz samej Beckett. Z każdym dniem jego podziw dla dziewczyny rósł znacząco, co nie do końca mu się podobało. Jakiekolwiek względnie pozytywne myśli o Krukonce wydawały mu się absolutnym szaleństwem.
— Nic nie poradzę. — Syriusz wzruszył ramionami i pchnął drzwi do ich dormitorium. — Idę pod prysznic — oświadczył stanowczo i, zanim Melinda zdążyła coś powiedzieć, czmychnął do łazienki.
Ściągnął szatę, po czym przystąpił do rozpinania guzików koszuli, starając się jednocześnie nie patrzeć w lustro. Nie wiedział, co nim kierowało, ale świadomie unikał sytuacji, w których zostawał sam na sam z nagim ciałem Beckett. Czuł się dziwnie z myślą, że patrzył i dotykał czegoś, co dziewczyna skrywała z ogromną pieczołowitością. Jasne, w pierwszej chwili ciężko mu było powstrzymać podobne zapędy, ale teraz... Teraz nie potrafił powstrzymać myśli, że, mimo wszystko, zasługiwała na szacunek.
Jeśli jednak powiedziałby, że nie kusiło go, aby zrzucić wszystkie ubrania i stanąć przed lustrem, podziwiając widoki, kłamałby jak najęty. Może i udawało mu się nie patrzeć, ale wcale nie potrzebował wiele, żeby jego wyobraźnia zaczęła działać na najwyższych obrotach. Wystarczył powierzchowny, niemalże „surowy" dotyk, a jego myśli wypełniały się nieprzyzwoitymi obrazami, które... Cóż, normalnie przyjąłby z otwartymi ramionami, gdyby nie dotyczyły akurat tej osoby.
Zdjął koszulę i sięgnął do zamka spódnicy, czując się jak ostatni zboczeniec. Sprawy jedynie pogorszyły się, gdy chwycił zapięcie od stanika, a jego serce przyspieszyło znacząco. Dreszcz przebiegł mu po plecach, a nagłe uderzenie gorąca sprawiło, że na moment się zawahał.
Na gacie Merlina... Czy on naprawdę był podniecony, rozbierając... samego siebie? Syriusz jęknął cicho i zacisnął powieki z irytacją. Rozpiął szybko biustonosz, zdjął majtki i wszedł pod prysznic, nie mogąc zrozumieć swojej chorej reakcji. Nie, żeby było w niej coś dziwnego. W końcu wciąż pozostawał mężczyzną, a jakakolwiek myśl o zdejmowaniu ubrań z całkiem atrakcyjnej dziewczyny niosła za sobą konsekwencje. Normalnie byłyby one nieco bardziej... widoczne, ale tak czy siak nie mógł pomylić ich z niczym innym.
Ciekawe, czy Beckett także doświadczała podobnych rozterek, pomyślał i uśmiechnął się złośliwie. Kiedy jednak zdał sobie sprawę, że ręce dziewczyny dotykały jego ciała, dreszcz wrócił ze zdwojoną siłą. Było coś dziwnie perwersyjnego w tym, że zimna i niedostępna prefekt, miała aż taką kontrolę nad... cóż, nad nim. Zapewne nigdy wcześniej nie miała nawet okazji zobaczyć nagiego chłopaka, co czyniło go poniekąd jej pierwszym.
— Syriusz, weź się w garść — warknął do siebie, po czym przekręcił drugi kurek, a strumień wody obmył jego skórę.
Zdecydowanie potrzebował lodowatego prysznica,zamiast gorącego. I, prawdopodobnie, potrzebował także prania mózgu.
***
Amelia rzuciła się na łóżko i jęknęła przeciągle. Czuła się absolutnie wyczerpana, a powodów ku temu było naprawdę wiele. Nadążanie za Huncwotami i ich nieustannym knuciem okazało się trudne — żeby nie powiedzieć, graniczące z cudem. Nie wiedziała, skąd w ich głowach brało się tyle przeróżnych pomysłów, ale zaczęła doceniać kreatywność Gryfonów. Mało tego, zrozumiała, że gdyby zechcieli chociaż połowę czasu spędzić nad książkami, zapewne staliby się jednymi z lepszych uczniów w Hogwarcie. No, może z wyjątkiem Petera, który nie był zainteresowany jakimikolwiek akademickimi osiągnięciami. Właściwie nie wiedziała, czy chłopak interesował się czymkolwiek — był cichy i bardzo uległy.
Właściwie miała wrażenie, że posiadał wyjątkowy talent do wtapiania w tło, zupełnie jakby nie było go w pomieszczeniu. Od czasu do czasu wtrącał się do dyskusji, wywołując na twarzach pozostałych zdziwienie. Zdziwienie, które trwało jedynie ułamek sekundy, ale wciąż było zauważalne. I może jedynie jej się wydawało, ale Amelia miała wrażenie, że chłopak mimo swojego wycofania, niezwykle uważnie śledził rozwój wydarzeń.
Chyba najlepiej dogadywała się z Remusem, co w zasadzie nie stanowiło żadnego zaskoczenia. Jako jedyny z Huncwotów wykazywał prawdziwe chęci do nauki, a często pełnił także funkcję głosu rozsądku, gdy James wymyślał kolejny, niedorzeczny dowcip. Amelia była przekonana, że zazwyczaj zadanie Lupina było dużo trudniejsze, bo Black zapewne tworzył z Potterem doskonały duet. Ona tymczasem starała się temperować pomysły Gryfona, chociaż wiedziała, że prędzej czy później zostanie zmuszona do wzięcia udziału w słynnym wypadzie. Nie chciała przecież budzić wątpliwości, co do swojej tożsamości.
— Beckett, co tak zaległaś? — spytał właśnie James, a ona westchnęła ciężko. — Czyżby czytanie Kamasutry cię zmęczyło?
— Bardzo śmieszne — odparła, wywracając oczami. — Słowo daję, Black nie ma nawet elementarnej wiedzy. Jakim cudem w ogóle zdał egzaminy w zeszłym roku?
— Ściągał, rzecz jasna. — Potter wyszczerzył zęby, po czym parsknął śmiechem na widok niedowierzania i świętego oburzenia na twarzy dziewczyny. — Wciąż nie mogę uwierzyć, że Syriusz w ogóle potrafiłby robić takie rzeczy ze swoją facjatą, gdyby chciał.
Amelia, z kolei, nie potrafiła uwierzyć, że ktoś, kto posiadał jakieś zalążki mózgu, mógł tak marnować potencjał. Nawet ona przyznawała, że Syriusz Black nie był zwykłym idiotą. Nie, jego kretynizm wydawał się raczej świadomym wyborem niż czymkolwiek innym, co w efekcie czyniło go gigantycznym idiotą.
— Syriusz potrafiłby robić dużo więcej rzeczy, gdyby tylko chciał — zauważył Remus i uśmiechnął się z rozbawieniem.
— Och, daj spokój, Luniaczku — żachnął się James i wzruszył ramionami. — Wystarczy nam jeden mózg w ekipie.
— Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że niedługo kończymy szkołę? — spytała Amelia i uniosła brwi. — Albo przynajmniej kończą ją ci, którzy robią cokolwiek w tym kierunku?
— Beckett, jesteś najmniej zabawną osobą w całym zamku — jęknął Potter. — Nawet Smarkerus wydaje się bardziej rozrywkowy, a to już naprawdę źle o tobie świadczy.
— Tak? — warknęła wściekle w odpowiedzi. — W takim razie sam pisz sobie wypracowania, młotku. Z chęcią zobaczę, jak rozrywkowy wtedy będziesz.
Uśmiech zniknął z twarzy Jamesa, co przysporzyło Amelii sporo satysfakcji, chociaż trwała ona zaledwie chwilę. Wypracowania także okazały się problematyczne. Nie mogła pisać genialnych esejów i podpisywać się imieniem i nazwiskiem Blacka — nie mówiąc już o zupełnie różnych charakterach pisma. Rodziło to szereg problemów, ponieważ oboje zostali zmuszeni do tego, aby pisać wypracowania za siebie i dostarczyć je do drugiej osoby przed upływem terminu. Oczywiście Beckett nie miała z tym żadnych trudności — w końcu Huncwoci wiedzieli, kim była naprawdę, ale Syriusz? Syriusz znajdował się pod nieustanną obserwacją ze strony Melindy, a dziewczyna potrafiła być błyskotliwa.
Opracowali więc system, w którym Black przekazywał swoje wypracowanie Remusowi podczas patroli korytarzy, a w zamian otrzymywał to napisane przez Amelię. Działało to całkiem nieźle, nawet jeśli pozostali prefekci byli niezwykle zdziwieni nagłym rozporządzeniem dziewczyny, że od tej pory zamierza patrolować szkołę z Lupinem, którego przecież nie darzyła zbyt wielką sympatią. Hogwart momentalnie zahuczał od plotek, a ich treść bawiła zarówno Krukonkę, jak i Gryfona, głównie dlatego, że oboje znali prawdę, w której ciężko było doszukiwać się romantyzmu.
— Dobra, Beckett, wybacz. Twój kujonizm ma swoje zalety — mruknął James, a ona prychnęła wściekle.
— Słowo daję, zwariuję przez was — odparła dziewczyna i westchnęła po raz kolejny.
— Chyba prędzej my przez ciebie — zaśmiał się Potter, po czym wstał i ruszył w kierunku łazienki. — Idę się kąpać.
Amelia nie odpowiedziała. Zamiast tego sięgnęła po książkę i zagłębiła się w lekturze. Nawet nie zauważyła, kiedy drzwi do łazienki ponownie się otworzyły, ale gdy usłyszała głos Jamesa, mimowolnie spojrzała w jego stronę.
— Ach, od razu lepiej — westchnął chłopak, a Beckett spłonęła wściekłym rumieńcem.
— Potter, do cholery, załóż coś na siebie! — wrzasnęła histerycznie, ale było już za późno.
Obraz zupełnie nagiego Jamesa wyrył się w jej pamięci i zapewne miał nawiedzać ją w koszmarach. Przynajmniej liczyła na to, że będą to koszmary, a nie... inne sny. Bo, prawdę powiedziawszy, chłopak nie musiał się wstydzić swojego ciała. Był szczupły, ale bez trudu mogła dostrzec zarysy mięśni, które z pewnością doprowadziłyby niejedną dziewczynę do palpitacji serca. Amelia uznała, że, choć Potter zdecydowanie stanowił miły dla oka widok, nie był w jej typie — choćby dlatego, że obecnie zaśmiewał się do łez na widok jej reakcji, brzmiąc przy tym jak żaba z wścieklizną.
— Chciałem to zrobić, odkąd dowiedziałem się, kim jesteś — rechotał, a dziewczyna starała się patrzeć gdziekolwiek, byle nie na niego.
— Merlinie, czy wszyscy chłopcy muszą być takimi cholernymi zboczeńcami?! — wrzasnęła i zamknęła oczy, decydując, że to najbezpieczniejsze wyjście.
Nawet Lupin uważał całą sytuację za zabawną, chociaż zapewne nieco jej współczuł. Amelia podejrzewała, że gdyby role się odwróciły, a on znalazłby się w tak niewygodnym położeniu, też nie byłoby mu do śmiechu.
— Beckett, to tylko genitalia. Sama obecnie takie posiadasz — zauważył Potter, a ona zacisnęła dłonie w pięści.
— Jeśli zaraz się nie ubierzesz, już nigdy nie pokażesz tych genitaliów żadnej dziewczynie — warknęła i uśmiechnęła się złośliwie. — Coś czuję, że wtedy twoje szanse u Evans całkowicie się rozpłyną.
— Dobra, już dobra... Możesz otworzyć oczy — powiedział chłopak, a Amelia postanowiła mu zaufać.
Kiedy jednak spojrzała w jego stronę, rumieniec wrócił na jej twarz.
— POTTER!
***
Beckett?
Amelia uniosła brwi, gdy w dzienniku pojawił się nowy wpis. Zdecydowanie nie była w nastroju na dyskusje z Blackiem. Jej wściekłość nie zdążyła jeszcze wyparować, a sugestywne uśmiechy Jamesa jedynie pogarszały sprawę. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego przyszło jej się zmagać z kretynami, ale zaczynała mieć serdecznie dosyć.
Czego?
Odpisała z wściekłością, a znak zapytania postawiła z takim rozmachem, że wylała atrament.
— Cholera jasna — zaklęła i sięgnęła po różdżkę.
Wessała go z powrotem do butelki, ignorując chichot Pottera, po czym spojrzała z powrotem na dziennik.
A Ciebie co ugryzło?
Nic mnie ugryzło. Potter jest debilem.
Pozdrów go ode mnie. Strasznie za nim tęsknię.
Jesteście siebie warci, naprawdę. Nie zdziwiłabym się nawet, gdybyście nieustannie chodzili po dormitorium nago i podziwiali swoje ciała.
Odpowiedziała jej chwila ciszy, która uświadomiła Amelii, że popełniła błąd. Black na pewno spyta, co właściwie się wydarzyło. Co gorsza zapewne nigdy nie pozwoli jej o tym zapomnieć. Jęknęła cicho, zwracając na siebie uwagę chłopców.
— Piszesz z Łapą? — spytał Potter, a ona uniosła brwi.
— A z kim niby miałabym pisać?
Zanim zdążyła zareagować, James doskoczył do łóżka i wyrwał jej dziennik z dłoni. Sekundę później był już w łazience, a Amelia mogła jedynie walić w drzwi pięściami.
— POTTER!
— Cicho, słonko! Daj mi porozmawiać z kumplem!
Dziewczyna odwróciła się tyłem do drzwi i oparła o nie z impetem. Spojrzała na Remusa, który szczerzył zęby, wyraźnie rozbawiony.
— Wiesz, że zapewne właśnie odpowiada mu o swoim fantastycznym dowcipie? — spytał, a ona skinęła głową i zazgrzytała zębami.
— Black nigdy nie da mi o tym zapomnieć — burknęła, a Lupin zaśmiał się cicho.
— Oczywiście. Zapewne trafisz do Huncwockiej Księgi Żartów.
— Nie mów, że prowadzicie coś takiego — mruknęła słabo Amelia.
— Nie — parsknął Remus. — Ale gdybym tylko podsunął ten pomysł Jamesowi albo Syriuszowi, bez wątpienia byśmy zaczęli.
— Świetnie — westchnęła dziewczyna i ruszyła w kierunku łóżka.
Nie było sensu czatować pod drzwiami — zmarnowałaby tylko czas. Spodziewała się, że chłopak będzie siedział w łazience jeszcze dobrą godzinę, co znaczyło, że równie dobrze mogłaby pójść spać. Kiedy jednak położyła się pod kołdrą, jej żołądek skręcił się boleśnie w oznace zdenerwowania.
O czym rozmawiali? Zapewne śmiali się z niej, jak to mieli w zwyczaju. Bo przecież Amelia Beckett była jedną z najzabawniejszych osób w zamku. Dziewczyna zacisnęła zęby ze złości. Czasami zastanawiała się, czy oni w ogóle rozumieli, że nie każdy musiał być zafascynowany nieustanną rozrywką. Nie było nic złego w chęci poszerzania wiedzy. Jakoś nigdy nie widziała, żeby gnębili z tego powodu Remusa, więc dlaczego uwzięli się na nią?
Ach, no tak... Lupin rzadko kiedy mówił im „nie". Nawet gdy nie popierał ich zachowania, zaciskał zęby i odpuszczał, czego nikt nie zarzuciłby Amelii. Mało obchodziło ją, kto zaczął albo jakie powody mieli, żeby, po raz kolejny, zrobić coś niezwykle idiotycznego. Zasady, wbrew pozorom, posiadały naprawdę sporo sensu. Gdyby tylko dyrektor uznał, że nie są już dłużej potrzebne, prędzej czy później doszłoby do tragedii. Głupota nastolatków nie znała granic, a Huncwoci w dużej mierze potwierdzali tę tezę.
Beckett wiedziała, że brzmi jak wrzód na tyłku. Potrafiła zrozumieć, że dla osób, które myślały tylko o nieustannej zabawie, wydawała się koszmarem. Mimo to nie dawało im to prawa do wyśmiewania jej ambicji i poglądów.
Poczuła ciepło na twarzy, gdy uświadomiła sobie, że ona wcale nie była lepsza. Jeśli chcieli zmarnować szanse na osiągnięcie czegoś w życiu — ich sprawa. Jasne, wciąż mogła karać ich za łamanie zasad i lekkomyślne, często niebezpieczne zachowanie, ale skłamałaby, gdyby powiedziała, że Huncwoci nie wzbudzali w niej niechęci z powodu swojej odmienności od tego, do czego przywykła.
I choć działali na nią jak płachta na byka, Amelia wiedziała, że te kilka dni spędzone w ich towarzystwie coś zmieniły. Bo nawet w tych kretyńskich, szalonych pomysłach Jamesa kryła się kreatywność i inteligencja, których próżno było szukać wśród innych uczniów. Sprawdzała ich wypracowania i, o dziwo, wcale nie były złe. Pisane na szybko i niestaranne, ale wciąż wystarczały, aby otrzymać przyzwoitą ocenę, co w zasadzie było nawet imponujące. Co, gdyby rzeczywiście się postarali? Gdyby wykazali odrobinę chęci?
Powoli zaczynała sądzić, że źle ich oceniła, chociaż miała ku temu pełne prawo. Nawet ta skrzętnie skrywana inteligencja nie mogła sprawić, że zapomniałaby o wszelkich idiotyzmach i przejawach skrajnej lekkomyślności, ale... Ale najwyraźniej Huncowci nie byli tylko tym, za co się podawali.
Odwróciła się w stronę Remusa, który natychmiast spojrzał na nią znad książki. Musiał dostrzec zmieszanie na jej twarzy, bo uniósł brwi pytająco.
— Dlaczego właściwie pozwalasz im robić te wszystkie głupoty? — spytała cicho, a Lupin westchnął ciężko.
— James i Syriusz są czasem nie do powstrzymania — przyznał szczerze chłopak, po czym uśmiechnął się zdawkowo. — Prawdę powiedziawszy, przez większość czasu. Nie sądzę jednak, aby ich żarty faktycznie komuś szkodziły.
— Remus, jesteś prefektem — powiedziała, marszcząc brwi. — Nie wszyscy potrafią poradzić sobie z byciem ofiarą jakiegoś głupiego dowcipu. Nawet nie wiesz, ile uczniów pocieszałam po jednym z takich zdarzeń. Żarty są śmieszne tylko wtedy, kiedy bawią obie strony — dodała i pokręciła głową.
Lupin zmieszał się wyraźnie i zamknął książkę.
— Nie pochwalam wszystkich ich działań, Amelio — mruknął. — Gdybyś jednak znała ich tak dobrze, jak ja, wiedziałabyś, że mają serca po dobrej stronie. Traktują mnie jak brata, są lojalni i akceptują moje wady.
Amelia zastygła na moment na widok miny chłopaka. Zaczął bawić się swoimi palcami, wyglądając na niezwykle zestresowanego, a ona miała dziwne przeczucie, że te wady, o których wspomniał, były znacznie poważniejsze niż ktokolwiek sądził.
Nawet te kilka tygodni pozwoliły jej zaobserwować zmiany, jakie zachodziły w zachowaniu Lupina. Był coraz bardziej przygaszony i wydawał się wprost chory; z poszarzałą skórą, worami pod oczami — chociaż wiedziała, że sypiał przyzwoicie — prezentował się co najmniej mizernie. Często przyłapywała też Jamesa i Petera na prowadzeniu z nim przyciszonych rozmów i posyłaniu Amelii spanikowanych spojrzeń, ale do tej pory zakładała, że ich tajemnice miały związek z kolejnymi żartami albo tarapatami, w które świadomie zamierzali się wpakować.
Widok zmieszania Remusa był jednak wystarczający, aby dać jej do myślenia. Co naprawdę ukrywał? Zwalczyła chęć zadania tego pytania na głos; nie znali się na tyle, żeby mogła wściubiać nos w — najwyraźniej — niezwykle prywatne sprawy. Zamiast tego powiedziała:
— Świetnie. Ale co z wadami innych? Dlaczego twoje wady są akceptowalne, podczas gdy wady Snape'a są na tyle odrażające, żeby prześladować go na każdym kroku?
— Snape to chyba zły przykład. Sama wiesz, że ma trochę za uszami.
— Zapewne tak — przyznała. — Tylko okrucieństwo nigdy nie powinno usprawiedliwiać innego okrucieństwa. Snape mógłby wymordować pół szkoły, a oni i tak nie powinni zniżyć się do tego samego poziomu. Rozumiem samoobronę, ale większość sytuacji jest prowokowanych przez nich. I dlaczego? Dlatego, że Snape ma podejrzanych przyjaciół? Czy dlatego, że ma czelność obserwować Evans?
Lupin zarumienił się nieznacznie, a ona prychnęła. Naprawdę sądził, że nikt nie zwróci uwagi na irracjonalne zachowanie Pottera?
— Słuchaj, nie przeczę, że obaj robią naprawdę głupie rzeczy. Nie są jednak złymi ludźmi, a czasami właśnie tak ich traktujesz.
— Widzę jedynie to, co pozwalają mi zobaczyć — powiedziała smętnie. — Paradoksalnie cała ta sytuacja sprawiła, że zaczęłam patrzeć na nich nieco inaczej. Obaj mają potencjał, który świadomie marnują. Nie moja sprawa, prawda, ale ich zachowanie tym bardziej mnie teraz drażni. Bo wiem, że w pewien sposób to tylko fasada, pod którą kryje się coś więcej. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak strasznie nie chcą, aby ktoś dostrzegł to „więcej".
— Chyba zwyczajnie do tego nie dorośli — odparł po chwili Remus, ale jego spojrzenie zmieniło się na nieco bardziej nieobecne. — Dla Syriusza żarty to sposób na zapomnienie o sytuacji rodzinnej, a z kolei James zawsze miał naturę lekkoducha. Jest jedynakiem, a rodzice nigdy mu niczego nie żałowali. Fakt, że obaj są utalentowani, jedynie pogarsza sprawę. Oni naprawdę nie muszą robić wiele, żeby nadążać. I masz rację... Większość ludzi nie zna ich od innej strony. Jeśli jednak ktoś chciałby to zmienić, ani James, ani Syriusz nie zamierzaliby oponować.
— Zapewne nie — powiedziała Amelia i odwróciła się na plecy, wbijając wzrok w baldachim. — Mimo to czasami trzeba też dać coś od siebie. Założę się, że Lily zmieniłaby zdanie co do Jamesa w przeciągu kilku sekund, gdyby przestał zachowywać się jak półgłówek na pełen etat.
— Powtarzam mu to od lat, Amy — parsknął Remus. — Tak, jak mówiłem, chyba po prostu jeszcze nie dorósł.
— Świetnie — jęknęła Beckett i zamknęła oczy. — Raczej nie zmieni się to w przeciągu następnych tygodni, nie?
— Mm... Raczej marne szanse.
— W takim razie chyba muszę przyzwyczaić się do widywania nagiego tyłka Jamesa, wymykania się w nocy z dormitorium, żeby uratować ten sam tyłek i udawania, że wcale nie mam z tym problemu — mruknęła smętnie, a Lupin zaśmiał się głośno.
— Wiesz, co myślę, Beckett? Za kilka tygodni, kiedy już uda wam się odkręcić całą tę zamianę, zaczniesz za nami tęsknić.
I choć w pierwszej chwili Amelia miała ochotę prychnąć wściekle i zignorować wypowiedź Gryfona, coś ją powstrzymało. Tak właściwie otrzymała przecież szansę, aby kontrolować poczynania Huncwotów, a jednocześnie skorzystać z wolności, której do tej pory nie posiadała. Może faktycznie powinna zaakceptować pewne rzeczy i zwyczajnie wyciągnąć z nich jak najwięcej? Brzmiało to lepiej niż nieustanne wściekanie się na coś, czego nie dało się już cofnąć.
— Obyś miał rację, Luniaczku — powiedziała najbardziej syriuszowym tonem, do jakiego mogła się zmusić, i westchnęła.
— Brawo, Beckett. To brzmiało prawie perfekcyjnie.
— Ciekawe, jak Black radzi sobie z naśladowaniem mnie — mruknęła cicho.
Nie mogła o tym wiedzieć, ale odpowiedź była krótka i prosta: absolutnie sobie nie radził.
***
Elo, piękni ludkowie. Przybyłam z nieco dłuższym rozdziałem i muszę przyznać, że ostatnimi czasy mój zapał do tej historii wzrósł o milion procent. Będzie gorrrąco.
Chyba nie mam za bardzo nic więcej do powiedzenia.
A nie, wróć. Jak ktoś lubi mroczne klimaty, kontrowersyjne paringi... To zapraszam do obczajki mojego nowego ff --> Pragnienia Umysłu. Ostrzegam, OZNACZENIE "M" JEST TAM OD POCZĄTKU. No. Taki ot wymysł chorego mózgu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro