#30. Kłótnia
Chyba po raz pierwszy w życiu spokój napawał go zdenerwowaniem. Syriusz spodziewał się, że rodzice Amelii zainterweniują tak szybko, jak się da. Już nawet brak jakiejkolwiek reakcji podczas tygodnia milczenia dziewczyny wydawał się dziwny — a co dopiero teraz, po upływie kolejnych kilku. Wiosna zdążyła już na dobre zawitać w Szkocji, ale oboje wciąż czuli chłód na myśl o wojnie, którą przyjdzie im stoczyć.
Nie mógłby zaprzeczyć, że poczucie winy zżerało go od środka. Co prawda Beckett nie wyglądała, jakby żałowała podjętej decyzji, chociaż czasami przyglądała mu się z troską. Miał jednak świadomość, że zastanawiała się nad ich przyszłością. Nad tym, jak poradzą sobie z dorosłym życiem, bez wsparcia i pomocy osób, które teoretycznie powinny wspierać ich zawsze i wszędzie. On zdążył już przyzwyczaić się do myśli, że jego rodzina dawno go skreśliła. Zresztą i tak nie zwróciłby się do nich z prośbą o jakąkolwiek jałmużnę.
Amelia była jednak zupełnie innym przypadkiem. Nigdy nie planowała pozwolić rodzicom na kontrolowanie swojego życia, ale jako osoba niezwykle zorganizowana i — zazwyczaj — trzeźwo myśląca, miała konkretną wizję przyszłości, w której nie było miejsca na... Cóż, na wiele rzeczy — a niestabilna sytuacja finansowa zdecydowanie się do nich zaliczała.
Jakaś część jego umysłu potrafiła zrozumieć, że wcale nie postanowiła odrzucić wszystkiego, na co tak ciężko pracowała przez te lata, tylko ze względu na niego. Wątpił, by Regulus pozwolił jej żyć tak, jak sobie wymarzyła, gdyby faktycznie przyszło jej za niego wyjść. Nawet gdyby Beckett postanowiła udać posłuszeństwo, nie mogłaby przewidzieć, czy aby na pewno uda jej się wszystko odkręcić, zanim byłoby za późno.
Mimo to... Mimo to pragnął, by sprawy wyglądały inaczej. Zaczął nawet poświęcać więcej czasu na naukę, co wprawiło w stan szoku zarówno Jamesa, jak i Remusa — tym bardziej, że nie udzielił im szczegółowych wyjaśnień. Co jednak miał powiedzieć? Że chciał zagwarantować swojej dziewczynie lepsze życie? Że chciał ją wspomóc?
Od zawsze planował zostać Aurorem, licząc na to, że talent pozwoli mu prześlizgnąć się przez szkołę, a potem także przez rekrutację. Zapewne udałoby mu się bez problemu; nawet lenistwo nie mogło sprawić, że stałby się miernym uczniem, chociaż nauczyciele szczerze go nie cierpieli. Sama Amelia przyznawała, że irytowało ją jego podejście, ale głównie ze względu na to, jak inteligentny był i jak wiele potrafił — pomimo olewania nauki.
Zaczynał jednak sądzić, że musiał postarać się bardziej. Nie tylko, żeby ukończyć Hogwart z pewnością, że wybrana ścieżka kariery stoi przed nim otworem, ale też po to, by dziewczyna nigdy nie pożałowała. Zależało mu na tym, aby była z niego dumna, aby patrzyła na niego dalej w taki sam sposób, jak teraz, kiedy w niego wierzyła. Był poniekąd zaskoczony swoim zachowaniem; nie podejrzewał siebie o tak ogromne pokłady powagi i dojrzałości. Właściwie spodziewał się, że jego oddanie dziewczynie skończy się wtedy, gdy zaczną się pierwsze problemy — albo pierwsze oznaki, że zauroczenie wcale nie było tylko tym.
Szczerze żałował, że kiedykolwiek wyśmiewał Jamesa i jego niedorzeczne mrzonki o przyszłości z Evans, bo teraz sam nie umiał powstrzymać pełnych ekscytacji myśli, gdy wyobrażał sobie życie z Beckett. Nie wiedział, kiedy stał się sentymentalnym kretynem, dla którego najważniejsza była kobieta i jej szczęście, ale... Nie wiedział też, dlaczego kiedykolwiek uważał podobne poglądy za głupie.
Być może żadne z nich nie chciało mierzyć się ze złością i żądaniami ze strony rodziców Krukonki. Być może sam fakt, że przyszło im zastanawiać się nad rzeczami, które dla innych stanowiły dziwną abstrakcję, stawiał ich na nieco niepewnym gruncie. Mimo to istniały także pozytywy ich trudnej sytuacji, jak choćby to, że oczy Syriusza zostały siłą otwarte i zmuszone do zauważenia pewnych istotnych rzeczy: czas swobody i beztroski się kończył, ale wcale nie oznaczało to końca świata, jak zwykł kiedyś sądzić.
Właśnie z tym kojarzyły mu się zobowiązania i dorosłość — z kolejnymi ograniczeniami, kolejnymi kajdanami, których przecież nienawidził. Tymczasem rzeczywistość okazała się całkowicie inna, bo myśl o budowaniu przyszłości z Amelią wcale nie wydawała mu się ciężka i przytłaczająca. Popchnęła go jedynie na nową ścieżkę, prowadzącą jednak do tego samego celu, a świadomość, że wcale nie musiał podążać nią sam, dodawała mu otuchy.
— Mam nadzieję, że myślisz o mnie. — Amelia niemalże zacytowała jego słowa sprzed kilku miesięcy, gdy czekali na ostatnie przed świętami wyjście do Hogsmeade.
Uśmiechnął się i odwrócił w jej stronę, unosząc brwi.
— Owszem. Chcesz wiedzieć, o czym dokładnie? — spytał figlarnie, a ona zarumieniła się nieco. — Myślę o tym, jakim cudem zrobiłaś ze mnie...
— Posłusznego szczeniaczka? — dokończyła za niego złośliwie, na co wywrócił oczami.
Od kiedy pokazał jej się w formie Animaga, jeszcze częściej pozwalała sobie na pieskie żarty, które bawiły chyba tylko ją i Jamesa. Syriusz miał pewne przeczucia, że to właśnie Potter był autorem tych głupich tekstów i jedynie przekazywał je dziewczynie za sprawą dziennika — tego samego, którego on i Amelia używali do kontaktowania się, gdy jeszcze znajdowali się w nieswoich ciałach. Dziwnym trafem notes wpadł w ręce Rogacza. Mało tego — chłopak często chodził z nim na zajęcia tylko po to, żeby wyprowadzać nauczycieli z równowagi widokiem okładki Kamasutry. Black uważałby to za zabawne, gdyby nie jego durne tłumaczenia, że pożyczył książkę od Syriusza.
— Amy, przestaniesz kiedyś żartować w ten sposób? To naprawdę nie jest zabawne — westchnął ciężko, a ona uśmiechnęła się niewinnie.
— Czepiasz się jak rzep psiego ogona.
Syriusz ponownie wywrócił oczami i chwycił ją za rękę, kręcąc głową.
— Przysięgam, jesteś gorsza niż James. Sądziłem, że to ty będziesz miała wpływ na niego, a nie na odwrót — mruknął niezadowolony.
Amelia parsknęła śmiechem i posłała mu rozbawione spojrzenie.
— Mam na niego wpływ. Z Potterem najlepiej jednak rozmawiać w jego języku, jeśli chce się osiągnąć sukces — stwierdziła. — Z tobą właściwie jest podobnie.
Syriusz zmrużył oczy, wbijając w nią wzrok.
— A co to niby oznacza?
— Wystarczy co jakiś czas powiedzieć coś dwuznacznego. Nic nie działa tak motywacyjnie, jak obietnica gorącej schadzki — zakpiła, a on przypomniał sobie ostatni raz, gdy dziewczyna posłużyła się ową obietnicą, żeby wymusić na nim wycieczkę do biblioteki.
— No wiesz co?! Pastwić się w ten sposób nad biednym chłopakiem?! — oburzył się teatralnie.
Naprawdę liczył na kąpiel w Łazience Prefektów. Z nią, rzecz jasna.
— Tak, okropnie biednym — powiedziała, kiwając głową. — Jakbyś sam nie czerpał ogromnej satysfakcji z wyprowadzania mnie z równowagi.
Syriusz nie mógł zaprotestować; ostatnimi czasy stanowiło to dla niego największą rozrywkę. Po nim nikt nie spodziewałby się jednak czegoś innego. Za to nikt nie podejrzewałby jej o iście ślizgońskie zagrywki.
— Muszę przyznać, że jestem z ciebie dumny — poinformował ją i przyciągnął ją bliżej, obejmując w talii. — Moja mała Panna Nadęta dorosła!
— Och, przymknij się.
Chłopak zaśmiał się cicho, ale spełnił polecenie dziewczyny. Nie musieli nieustannie rozmawiać. Właściwie milczenie zapadało między nimi częściej niż się spodziewał. Kiedyś wydawało mu się, że takie momenty były niezwykle niezręczne i powodowały niepotrzebne napięcie, ale szybko okazało się, jak bardzo rzeczywistość różniła się od wyobrażeń — po raz kolejny.
Lubił mieć ją blisko siebie, nawet jeśli kompletnie go ignorowała, pochłonięta czytaniem książki, pisaniem eseju albo własnymi przemyśleniami. Zaczął doceniać te chwile, gdy on także mógł skupić się na sobie, tylko i wyłącznie. Dotychczas wypełniał swój czas tak szczelnie, jak to możliwe, bo zwyczajnie obawiał się zostać sam na sam z przytłaczającymi wspomnieniami. Ona zdawała się rozjaśniać nawet te najciemniejsze myśli, co w zasadzie brzmiało jak kolejny pusty frazes zakochanego kretyna.
Tak jednak było i zaprzeczanie nie miało sensu.
Droga upłynęła im w większości na milczeniu, chociaż od czasu do czasu jedno z nich przerywało ciszę, by podzielić się jakimś spostrzeżeniem. Kiedy jednak weszli do wioski, Amelia zdecydowanie się ożywiła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.
— Pamiętasz, jak byliśmy tu na pierwszej randce? — spytała rozbawiona, a on spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
— Na pewno pamiętam wyraz twojej twarzy, kiedy kazałem ci mnie objąć — stwierdził złośliwie. — Wyglądałaś, jakbyś miała zemdleć. Nigdy więcej nie chciałbym oglądać u siebie podobnej miny.
— Bez urazy, ale koncepcja spędzania z tobą czasu wydawała mi się wtedy niepojęta. Czułam się, jakby ktoś mnie torturował.
— Dzięki, to miłe.
— Może powiesz mi, że sam skakałeś z radości?
— Oczywiście, że nie. Miałem okres.
Beckett zachichotała, a dźwięk ten z każdą chwilą przybierał na sile, aż w końcu roześmiała się głośno. Syriusz wywrócił oczami i zrobił obrażoną minę. To także wypominała mu nadzwyczaj często, ale przecież to nie była jego wina, że nie umiał poradzić sobie z hormonami, do których dziewczyny były przyzwyczajone.
Śmiała się, dopóki nie doszli do Trzech Mioteł. Black uświadomił jej, że ludzie patrzyli się na nią, jakby wyrosła jej druga głowa, co pomogło jej odzyskać nieco powagi. Już mieli wejść do środka, kiedy Amelia zatrzymała się w pół kroku i pobladła tak gwałtownie, że mimowolnie chwycił ją w talii, chroniąc przed ewentualnym upadkiem.
— Amy, co się... — zaczął, ale słowa uwięzły mu w gardle, gdy tylko podążył za wzrokiem dziewczyny.
Do tej pory nie miał pojęcia, jak wyglądali rodzice Amelii, ale wystarczyło jedno spojrzenie na wysoką, szczupłą kobietę stojącą nieopodal, aby dojść do oczywistego wniosku. Jego dziewczyna była niemalże jej kopią — młodszą, nieco niższą, ale podobieństwo było uderzające. Z niesmakiem zauważył, że nigdy nie widział na twarzy Krukonki aż tak paskudnego wyrazu — a naoglądał się ich całkiem sporo.
— Amelio, musimy porozmawiać — oświadczyła pani Beckett, a Syriusz dopiero wtedy zwrócił uwagę na stojącego obok, postawnego mężczyznę.
Gdyby nie wiedział o dręczących ich problemach finansowych, nigdy nie uznałby rodziców dziewczyny za biednych. Jej ojciec poniekąd przypominał mu Oriona — przynajmniej swoją wyniosłą postawą i czarnymi włosami, okraszonymi gdzieniegdzie srebrem. Piękne, zdobione szaty jedynie dopełniały obrazu szanującego się arystokraty, nawet jeśli to jego żona wydawała się dominującą postacią.
— Nie sądzę — odpowiedziała słabo Amelia, a jej dłoń zacisnęła się tak mocno, że paznokcie wbiły się w skórę Syriusza.
Nie dał po sobie poznać, że cokolwiek go zabolało. W gruncie rzeczy przywróciła go tym do rzeczywistości, pomagając odzyskać rezon.
— Nie mamy o czym — dodała i odwróciła się w stronę drzwi.
Nie weszła jednak do środka, bo ojciec chwycił jej ramię i szarpnął na tyle mocno, aby potknęła się i puściła dłoń Syriusza. Chłopak natychmiast zareagował, doskakując do niej i łapiąc za łokieć, by powstrzymać ją przed upadkiem. Posłał wściekłe spojrzenie jej rodzicom, po czym upewnił się, że wszystko było w porządku.
— Jak ci nie wstyd, prowadzać się ze zdrajcą krwi? — spytał mężczyzna, co momentalnie wyprowadziło Krukonkę z równowagi.
Wyprostowała się i zmarszczyła brwi.
— Od kiedy używasz takich określeń, tatku? Od kiedy krew w ogóle ma dla was znaczenie? — warknęła wściekle.
— Od kiedy tego wymaga od nas statut społeczny — oświadczyła chłodno jej matka.
— Czyli od kiedy dokładnie? Chyba przegapiłam moment, w którym Rosalia i Charles Beckettowie dołączyli do śmietanki towarzyskiej.
Syriusz spodziewał się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że kiedykolwiek zobaczy dziewczynę w takim wydaniu. Bywała zła, poirytowana czy nawet święcie oburzona, ale teraz? Miał wrażenie, że gdyby spojrzenia mogły zabijać jej rodzice dawno padliby na ziemię. A on doskonale wiedział, dlaczego czuła się aż tak paskudnie.
Przez lata tłumiła w sobie żal i rozgoryczenie tym, jak niewielką wagę przywiązywali do jej szczęścia. Przez lata robiła dobrą minę do złej gry, udając, że wcale nie potrzebowała ich miłości. Nie dziwił się, że teraz, gdy postawili ją pod murem, wszystkie te skłębione uczucia zaczęły wypływać na powierzchnię.
Mimo to patrzenie na jej wściekłość i łzy bezsilności, które pojawiły się, gdy tylko otrząsnęła się z pierwszego szoku, sprawiało, że sam miał ochotę wygarnąć jej rodzicom to i owo. Najchętniej przyciągnąłby ją do siebie i objął tak mocno, żeby nikt nie mógł jej dosięgnąć. Wiedział jednak, że musiała poradzić sobie sama, z jego milczącym wsparciem.
— Amelio, nie rób scen — zganił dziewczynę Charles i zmrużył oczy. — Czy ten zepsuty chłopak aż tak bardzo namieszał ci w głowie?
— Zepsuty chłopak? — spytała Krukonka. — Moglibyście się wiele od niego nauczyć, jeśli mam być szczera. Na przykład tego, że lojalności nie powinno dać się kupić.
— Bzdura. Co komu po ślepym oddaniu? — Rosalia wywróciła oczami. — Zostaw go i porozmawiajmy w rodzinnym gronie. Musimy przedyskutować twoją przyszłość.
— Moja przyszłość, jak sama zauważyłaś, jest moja. I sama będę o niej decydować.
Na twarzy kobiety pojawiło się napięcie. Zerknęła na swojego męża, a ten zrobił krok w przód, jeszcze raz chwytając córkę za ramię. Syriusz jednak nie zamierzał pozwolić mu na cokolwiek więcej i sam położył dłoń na jego przedramieniu.
— Jeśli Amelia nie chce z państwem rozmawiać, nie możecie jej do tego zmusić — powiedział, zdobywając się najzimniejszy ton, jaki miał w repertuarze.
— Tak samo, jak nie możecie mnie zmusić do wyjścia za Regulusa — wtrąciła dziewczyna.
— Skąd o tym... — zdziwiła się Rosalia, po czym zmarszczyła brwi. — Nieistotne. Amelio, wiesz, w jakiej sytuacji jesteśmy. Chyba nie zamierzasz pozwolić, aby nasze nazwisko okryło się hańbą?
— Oczywiście, że zamierzam. Sami sobie na nią zapracowaliście. A jeśli myślicie, że byłabym w stanie zostawić Syriusza i dać się wplątać w wasze średniowieczne, barbarzyńskie tradycje... Pomyślcie jeszcze raz.
Przez moment panowała cisza, a Syriusz nie potrafił powstrzymać dumy. Łzy wciąż ciekły jej po twarzy, a dłonie drżały bez kontroli, ale w oczach Krukonki była jedynie pewność i determinacja, by postawić na swoim. Właściwie nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wyglądała piękniej niż w tamtym momencie — gdy walczyła nie tylko o siebie i swoje marzenia, ale także o niego, nie przejmując się niczym. Ani ludźmi, którzy zgromadzili się wokół, by obserwować przedstawienie, ani jawną niechęcią w oczach jej rodziców.
— A więc faktycznie dałaś sobie namieszać w głowie. Ty głupia dziewucho, nie rozumiesz, że...
— Ależ ja wszystko rozumiem. Rozumiem, że znaczę dla was tyle, co nic. Zdecydowanie mniej niż dobra reputacja, skoro jesteście gotowi przehandlować moje szczęście za poparcie wyższych sfer. Rozumiem, że nie brzydzą was poglądy, które mnie wydają się odrażające. Rozumiem i świadomie przyznaję, że wolę skończyć z niczym niż brać udział... w czymkolwiek, co dla mnie zaplanowaliście.
— Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy?! — oburzyła się jej matka, a Amelia wybuchła szaleńczym śmiechem.
— Po tym wszystkim, co mi zrobiliście — sprostowała i pokręciła głową. — Nigdy nie zamierzałam pozwolić wam zrujnować mojego życia. Zwyczajnie przyspieszyliście tę decyzję.
— Więc wolisz być taką samą zdrajczynią krwi, jak on? — wycedził jej ojciec, a Amelia prychnęła.
— Przemyśl to, córeczko — dodała łagodniej matka, wyraźnie zmieniając taktykę. W jej tonie nie było jednak nic szczerego. — Regulus wydaje się cudownym młodzieńcem i...
— I nic mnie to nie obchodzi! Zamierzacie mnie sprzedać jak nic nieznaczący przedmiot! Jak mogliście w ogóle sądzić, że zwyczajnie się zgodzę się poświęcić swoje życie?! Podczas gdy sami nie daliście mi nic w zamian? Nigdy?! — zawołała i pokręciła głową, nawet nie próbując ukryć szlochu. — Żal mi was.
Zanim Syriusz zdążył ją powstrzymać, wyrwała dłoń z jego uścisku i puściła się biegiem w stronę zamku. Chciał ruszyć za nią, ale Charles chwycił jego ramię i pociągnął w tył, wytrącając go z równowagi.
— To wszystko twoja wina. Walburga mówiła, że nie jesteś wart choćby spojrzenia i miała rację — warknął wściekle, a Black poczuł przemożną chęć, aby przestawić mu szczękę w niezwykle mugolski sposób.
Powstrzymał się jednak, wiedząc, że dziewczyna nie pochwaliłaby przemocy, nawet w zaistniałej sytuacji.
— Moja rodzina... Moja rodzina to ludzie zepsuci do szpiku kości — powiedział cicho. — Nie obchodzi mnie, co o mnie myślicie, ale... Ale jeśli naprawdę bylibyście w stanie oddać Amelię w ich ręce, tylko dla pieniędzy i reputacji... Jesteście jeszcze gorsi.
Odepchnął mężczyznę i odwrócił się na pięcie z zamiarem ruszenia za Krukonką, ale słowa Charlesa ponownie go zatrzymały.
— Pożałujecie tego. I ty, i ona, szybciej niż myślicie — syknął wściekle, a Syriusz zmarszczył brwi.
— Czy to groźba?
— Obietnica — sprostował ojciec Amelii i gestem dłoni wskazał żonie kierunek, z którego przyszli.
Sekundę później oboje teleportowali się z głośnym trzaskiem, a Black nie mógł powstrzymać myśli, że nie chodziło jedynie o konieczność zmierzenia się z dorosłością. Miał wrażenie, że chodziło o coś znacznie gorszego.
Póki co były jednak ważniejsze rzeczy — a znalezienie Beckett znajdowało się na szczycie listy.
***
Amelia nie mogła w to wszystko uwierzyć. Chociaż spodziewała się, że konfrontacja z jej rodzicami będzie miała taki przebieg, tak czy siak nie była na nią przygotowana. Nie wiedziała, czy cokolwiek mogłoby ją przygotować na widok czystej niechęci w oczach matki i wściekłości w oczach ojca. Próżno było szukać w nich miłości czy choćby głupiego współczucia dla sytuacji córki, którą prosili przecież o porzucenie własnego szczęścia na rzecz tego rodzinnego.
Nie, pomyślała z goryczą. Ich prośba nie miała nic wspólnego ze szczęściem, a raczej z chciwością, którą wypomniała im z niemałą ulgą, chociaż wolałaby nigdy nie musieć tego robić. Do ostatniej chwili liczyła na to, że uda jej się przekonać ich do zmiany zdania. Była gotowa nawet złożyć obietnicę, że wspomoże ich finansowo, kiedy stanie na nogi. Cokolwiek, byleby nie zrywać więzów krwi, które powinny być przecież nierozerwalne.
Wystarczyło jednak kilka zdań, by rozwiać wszelkie wątpliwości, co do prawdziwej natury państwa Beckettów. Naprawdę nie dbali ani o córkę, ani o sprawiedliwość, ani o zwyczajną przyzwoitość. Była głupia, łudząc się, że staną się innymi ludźmi, chociaż doskonale wiedziała, kto ją wychował. Nie wiedziała za to, jakim cudem udało jej się uciec przed koniecznością patrzenia w lustro i dostrzegania potwora — bo właśnie tak zaczęli wyglądać w jej oczach.
Mimo to nie umiała powstrzymać łez. Biegła przez korytarze, nie pamiętając nawet o swojej słabej kondycji. Ból w klatce piersiowej zazwyczaj zmusiłby ją do zatrzymania się, ale teraz nawet odpoczynek nie sprawiłby, że kłujące uczucie by się zmniejszyło.
Najgorsza była świadomość, że została sama. Jej rodzice nigdy nie należeli do wspierających, ale przynajmniej budziła się z myślą, że gdzieś byli i wciąż stanowili jej najbliższą rodzinę. Teraz... teraz była tylko ona — ona i Syriusz, jeśli w ogóle mogła posunąć się do czegoś tak odważnego, jak nazwanie go rodziną.
Zatrzymała się, gdy łzy kompletnie rozmyły jej obraz, a korytarz zamienił się w szarą plamę. Oparła się o ścianę, żeby po chwili osunąć się w dół. Chłód kamiennej posadzki był dotkliwy, jednak wciąż nie mógł równać się z tym, co działo się w głowie dziewczyny. Mimowolnie wspominała czas spędzony w domu rodzinnym — a nie wszystkie momenty były przecież złe. Szczególnie dzieciństwo Amelii należało uznać za szczęśliwe; wtedy problemy wydawały się jedynie obcym konceptem, znanym innym ludziom, nigdy im.
Wspomnienia miały słodko-gorzki smak, który mieszał się ze słonymi łzami, tworząc najpaskudniejszą mieszankę w całym życiu Amelii. Nie pragnęła niczego innego, poza zapomnieniem — chociaż chwilą wytchnienia od świata, który nagle zaczął ją przytłaczać. Potrafiła tylko siedzieć i płakać, licząc na to, że zimno kamienia w końcu znieczuli ją na tyle, by mogła pozbierać resztki sił i podnieść się. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie, choć wiedziała, że do tego drugiego potrzebowała znacznie więcej czasu niż kilka minut, spędzonych w samotności.
Nawet nie zauważyła, jak ktoś kucnął naprzeciwko niej i położył ciepłą dłoń na jej zmarzniętym przedramieniu. Coś podpowiadało jej, że znała ten dotyk, ale była za bardzo pogrążona w szoku i smutku, by umieć wyrwać się z letargu.
— Amy? Amy, skarbie? — Czyjś głos dobiegł ją jak ze studni, zmuszając do otworzenia oczu.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaciskała powieki z całej siły. Nie wiedziała także, że już dawno przestała płakać, a ślady łez na policzkach zdążyły wyschnąć, zostawiając za sobą jedynie ciemne smugi tuszu do rzęs. Musiała wyglądać jak potwór, uświadomiła sobie i opuściła głowę, wbijając wzrok w swoje buty.
Wcale nie chciała, by Syriusz oglądał ją w tym stanie. Wcale nie chciała, żeby znów pomyślał sobie, że podjęła decyzję tylko ze względu na niego, a teraz ogarnęły ją wątpliwości. Pośród całego bólu nie było ani grama wątpliwości. Żałowała, że musiało tak być, a świadomość odrzucenia przez własną rodzinę jedynie pogarszała sprawy. Mimo to, gdy już otrząsnęła się z letargicznego stanu, ciepło dłoni Syriusza i troska w jego oczach momentalnie wlała w jej ciało spokój, a przynajmniej jakąś jego namiastkę.
— Tak strasznie mi przykro — powiedział Syriusz i, nie zważając na nic, przyciągnął ją do siebie i zamknął w szczelnym uścisku.
Gdyby ktokolwiek wyszedł zza rogu, bez wątpienia zatrzymałby się ze zdumieniem na widok przedziwnej sceny; Syriusz Black klęczał na kolanach i przytulał zapłakaną prefekt. Mimo to ani on, ani ona nie dbali o to, że ktoś mógłby ich zobaczyć. Amelia właściwie nie potrafiła znaleźć lepszego miejsca niż to, w którym się znajdowała — ukryta przed całym światem w jego ramionach.
— Przepraszam... Przepraszam... — Jego ciche szepty ginęły w jej włosach, ale wciąż wybrzmiewały zbyt głośno, przynajmniej dla niej.
— To nie twoja wina — jęknęła i odsunęła się z wysiłkiem, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy. — To ich wina. I moja, bo głupio wierzyłam, że może... Może...
Syriusz położył palec na jej ustach, po czym pochylił się, a ich oddechy zmieszały się ze sobą. Pachniał miętą i cytryną, tak, jak guma, którą żuł w trakcie drogi do Hogsmeade. Coś w tej kombinacji sprawiło, że całe otępienie zniknęło, zastąpione niemalże bolesnym pragnieniem. Zacisnęła dłonie na jego kurtce w akcie desperacji, chociaż nie do końca wiedziała, czego potrzebowała.
On jednak wiedział.
— Chodź — powiedział i wstał, po czym podał jej rękę i pomógł jej wstać.
Amelia nie protestowała. Podniosła się z podłogi i ruszyła za nim, chociaż nie umiała skupić się na kolejnych korytarzach, które pokonywali. Miała jedynie nadzieję, że prowadził ją w miejsce, gdzie będą sam na sam ze sobą i kojącą ciszą. Zatrzymali się po kilku minutach, a Syriusz puścił jej dłoń. Przeszedł trzy razy koło ściany, a Beckett zamrugała zdziwiona, kiedy kamień ustąpił miejsca drewnianym drzwiom, wyglądającym zupełnie niepozornie; a jednak jeszcze chwilę wcześniej nie istniały.
— Co... Co zrobiłeś? — spytała, a on odwrócił się i posłał jej cwany uśmiech, zanim nacisnął klamkę i zaprosił ją gestem do środka.
Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie, po czym weszła do pomieszczenia i mimowolnie parsknęła śmiechem, chociaż daleko jej było do wesołości.
— Pokój wspólny Gryffindoru? Jakim cudem? Dlaczego? — spytała i oparła głowę o jego ramię, gdy objął ją od tyłu, splatając dłonie na wysokości brzucha.
— Jesteśmy w Pokoju Życzeń. Jeśli odpowiednio sprecyzujesz, czego pragniesz, właśnie to otrzymasz. A co do przyczyny... Nie ma miejsca, w którym czułbym się lepiej.
Rozejrzała się wokół i szybko doszła do wniosku, że wcale mu się nie dziwiła. Pokój był okrągły, a ściany zostały ozdobione czerwonymi gobelinami, które nadawały mu przytulny wygląd. Kominek z wesoło trzaskającym ogniem, kanapy i fotele obite czerwonym, wytartym gdzieniegdzie aksamitem jedynie pogłębiał wrażenie, że znalazła się w miejscu o iście rodzinnej atmosferze — znacznie bardziej rodzinnej niż kiedykolwiek panowała w jej własnym domu.
— To smutne — wymamrotała, a on wtulił twarz w jej szyję.
— To byłoby smutne, gdyby to miejsce istniało tylko w moim umyśle. Przez długi czas właśnie tak było, zanim nie trafiłem tutaj i nie odkryłem, że poniekąd da się wybrać rodzinę.
Odwróciła się, splatając dłonie na jego karku. Wiedziała, że próbował ją pocieszyć, ale łzy mimowolnie pociekły jej po twarzy, gdy po raz kolejny powróciła myślami do kłótni sprzed kilkudziesięciu minut.
— Amy, błagam, nie płacz — wymamrotał Syriusz i otarł łzy kciukami. — Wiem, że cała ta sytuacja... To wszystko... Cholera, nie chciałem, żeby tak wyszło. Gdybym trzymał się z daleka...
— To byłabym dokładnie w tej samej sytuacji, tylko jeszcze bardziej nieszczęśliwa, bez żadnych perspektyw na przyszłość — powiedziała i uśmiechnęła się smutno.
— Bo teraz są takie dobre?
— O ile nie przyprowadziłeś mnie tu, żeby ze mną zerwać... — zaczęła, a on objął ją mocniej. — Chyba jakoś sobie poradzimy. Po prostu... Po prostu jest mi cholernie przykro.
Black przyciągnął ją bliżej i ponownie przytulił, tym razem wplatając dłoń w jej włosy, gładząc je delikatnie, dopóki nie poczuł, że oddech Amelii nieco się pogłębia, a ciało przestaje drżeć od tłumionych szlochów. Dziewczyna westchnęła ciężko, gdy część utraconego spokoju powróciła. Zdecydowanie nie potrzebowała pokoju wspólnego Gryfonów, żeby go odzyskać. Wystarczył Syriusz i cierpliwość, której się po nim nie spodziewała.
Z drugiej strony nie spodziewała się także tego, że kiedykolwiek obdarzy ją jakimkolwiek pozytywnym uczuciem, nie mówiąc już o... sympatii? Zauroczeniu? Czymś więcej? Bała się nawet pomyśleć o tym, że faktycznie mógłby się w niej zakochać, ale sama przestała łudzić się, co do własnych uczuć.
— Przyprowadziłem cię tu, bo... — zaczął Syriusz i wziął głęboki oddech. — Pomyślałem, że może... Że może uda mi się jakoś sprawić, żebyś zapomniała. Chociaż na chwilę.
Spojrzała na niego, próbując odczytać jego myśli, ale w oczach chłopaka zobaczyła jedynie troskę i oddanie, które wywołały ciepło w całym ciele, a wszystkie problemy na moment przestały mieć znaczenie.
Kochała go. Wbrew przeciwnościom losu, wbrew całemu światu, ale zdecydowanie nie wbrew sobie. Kochała go, bo na to zasługiwał, choćby tym, że znosił jej obsesję i fioła na punkcie zasad. Tym, że dostrzegł w niej kogoś, kogo ona sama nigdy nie widziała. Tym, że był teraz z nią, chociaż jeszcze niedawno wyznawał zupełnie inną życiową filozofię.
Kochała go. Tak po prostu.
Pocałowała go, zanim zdążyła zastanowić się nad racjonalnością swoich działań. Nic w tym wszystkim nie było racjonalne, czy też przemyślane — oprócz decyzji, aby z nim zostać. Tego była akurat pewna, a skoro tak... Nie umiała znaleźć powodu, dla którego miałaby trzymać się ograniczeń stworzonych przez nią samą, gdy jeszcze nie znała tego uczucia — obezwładniającego pragnienia, by być tak blisko niego, jak to możliwe.
— Amy... — Syriusz odsunął się i zmusił ją do spojrzenia mu w oczy. — Muszę być pewny. Muszę być pewny, bo nie wiem, czy będę umiał przestać...
Ponownie go pocałowała, a on tym razem poddał się bez walki, zamykając dystans między nimi. Nie był to taki pocałunek, jak zwykle. Nawet te najbardziej namiętne, pełne pasji, różniły się od tego, a Amelia nie umiała powiedzieć, dlaczego. Być może chodziło o to, że teraz żadne z nich nie zamierzało się wycofywać, a racjonalne myśli, które potrafiły przerwać każdy gorący moment, zniknęły bez śladu.
Usta Syriusza szybko znalazły się na jej szyi, chociaż wyraźnie starał się nie spieszyć. Zdawał się rozkoszować każdym fragmentem skóry dziewczyny, a jego subtelność działała na nią jak narkotyk. Odchyliła głowę w tył i nie zaprotestowała, kiedy palce chłopaka zsunęły z jej ramion najpierw płaszcz, a potem sweter. Oba opadły na podłogę bezwładnie, odchodząc w zapomnienie.
Z każdym kolejnym odpiętym guzikiem bluzki atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, pełna ekscytacji i wyczekiwania. Amelia nie mogła nie zauważyć, że dłonie Blacka drżały, co nieco ją zaskoczyło. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w jego oczy, aby wiedzieć, że wciąż rozpaczliwie trzymał się samokontroli. A może zwyczajnie nie mógł uwierzyć, że dziewczyna wcale nie oponowała?
Niezaprzeczalnie pragnął jej tak samo, jak ona jego — a nawet mocniej. Doskonale wiedział, czego się spodziewać i co zrobić, w przeciwieństwie do niej. Mimo to coś w jego pewności i spokoju, z jakimi stopniowo odsłaniał coraz więcej jej ciała, sprawiało, że Amelia nie czuła wątpliwości, a jedynie zdenerwowanie, które w jej sytuacji było całkowicie normalne.
Przymknęła oczy i skupiła się na jego dotyku, chcąc zapamiętać każde, nawet najlżejsze muśnięcie, każdy urwany oddech i cichy szept, wypełniony uczuciem. Nie tak wyobrażała sobie ten moment, jednak to, co dostała... To, co dostała było lepsze.
Było prawdziwe.
***
UWAGA! ATTENTION! ACHTUNG! PROSZĘ TO PRZECZYTAĆ!
Dobra, zacznę może od tego, że za kilka minut pojawi się rozdział, który - jak zapewne się domyślacie - będzie przeznaczony dla tych starszych czytelników (czyt. dla kogokolwiek, kto chce przeczytać tę scenę). Jak obiecałam, nie będzie w nim nic fabularnie istotnego, także spokojnie można go ominąć :D
No. To tego... Jak Wam się podobał rozdzialik? :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro