Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#27. Atłasowy ciężar

Amy,

Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale... Zaczyna mi brakować Twojego słodkiego wrzasku. Mama Jamesa też się na nas wydziera, co prawda, jednak daleko jej do Ciebie — i tak, to był komplement. Głównie dlatego, że Twoje wrzaski są dziwnie podniecające.

Jak tam nadrabianie zaległości z Harpią (zauważ wielką literę, na więcej nie mogę się zdobyć)? Zapewne też wiele byś oddała za choćby chwilę wytchnienia od jej rzępolenia, czemu wcale się nie dziwię. I tak podziwiam, że wytrzymujesz z nią tyle czasu. Chociaż z drugiej strony... Ja wytrzymuję z Jamesem.

Wyobrażasz to sobie? Evans wpadła do nas dzień przed Wigilią! Rogacz prawie zemdlał po otwarciu drzwi. W każdym razie przyszła dać mu prezent. Podobno żalił się, że potrzebny mu jakiś tam podręcznik do czegoś tam. Potter też nie wie, o co chodzi.

A propos prezentów... Nie wiedziałem, co Ci dać. Książka to oczywisty wybór, ale zapewne przeczytałaś już każdy tom w bibliotece, korzystając z wolnego czasu i konieczności ucieczki przed Harpią. Pióro... Piszesz za dużo, żeby wystarczyło Ci na długo. Zestaw do czyszczenia miotły także Ci się nie przyda (ciesz się, że powiedziałem to Jamesowi, bo był przekonany o trafności swojego prezentu. Jak zwykle, idiota).

Doszedłem do wniosku, że skoro nie mogę Ci nic kupić, dam Ci coś, co już mam, tylko do tej pory leżało w czeluściach kufra. To własność mojej matki  nie, nie jest przeklęte, nie martw się. Zwinąłem jej to kiedyś w akcie buntu, po czym kompletnie o tym zapomniałem. Wiem, że nie przepadasz za takimi rzeczami, ale... Ale zrobisz z tego lepszy użytek niż ja. Poza tym należy Ci się znacznie bardziej niż kiedykolwiek należało się mojej zepsutej do szpiku kości matce.

Mam nadzieję, że Ci się spodoba.

Chciałbym na tym skończyć ten list. James twierdzi, że nie ma sensu Cię martwić. Może faktycznie nie ma, ale... Sprawy na świecie nie wyglądają najlepiej. Ministerstwo próbuje robić dobrą minę do złej gry, ale coraz więcej osób znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Teoretycznie nie powinniśmy o niczym wiedzieć, bo informacje docierające do Proroka są naprawdę szczątkowe. Nie rozumiem jednak, dlaczego trzymają wszystko w sekrecie. Jeśli faktycznie Sama-Wiesz-Kto rośnie w siłę, trzeba go powstrzymać, a nie chować głowę w piach.

Uważaj na siebie. Zostań w zamku i trzymaj się z daleka od mojego brata. Ciężko mi to pisać, ale moja potłuczona rodzina na pewno jest zamieszana. Nawet jeśli Reg wciąż posiada jakiekolwiek resztki przyzwoitości, zapewne robią wszystko, by ich go pozbawić. Proszę, Amy. Nie zbliżaj się do niego.

Wesołych Świąt,

Syriusz

Amelia zmarszczyła brwi, jeszcze raz czytając list Syriusza. Początkowy uśmiech zniknął, zastąpiony niepokojem. Jakaś jej część żałowała, że chłopak nie posłuchał Jamesa i nie zachował przygnębiających wieści dla siebie. Wolałaby cieszyć się świąteczną atmosferą i prezentami — także tym od niego, który wciąż leżał nieodpakowany. Z drugiej strony... Z drugiej strony podzielała zdanie Blacka — jeśli coś się działo, należało zareagować, zamiast pozwalać, by przeciwnik wciąż rósł w siłę.

W przeciwieństwie do niego umiała jednak zrozumieć, czym podyktowane było milczenie Ministerstwa Magii. Wywołanie zbiorowej paniki wcale nie poprawiłoby sytuacji, a wprost przeciwnie; ludzie mieli tendencje do zachowywania się niezwykle irracjonalnie, gdy strach zaczynał dyktować im warunki. Wystarczyłoby kilka niepochlebnych artykułów, aby rząd musiał zmagać się nie tylko z rosnącym w siłę Sam-Wiesz-Kim, ale także z brakiem zaufania ze strony społeczeństwa.

Mimo wszystko taki stan nie mógł utrzymywać się wiecznie. Minister zapewne liczył, że konflikt zostanie zażegnany zanim jeszcze rozpocznie się na dobre, ale... Amelia miała co do tego spore wątpliwości.

Uśmiechnęła się ze smutkiem, gdy jej wzrok padł na ostatni akapit. Syriusz był przekonany, że wojna była pewnością, a nie jedynie jedną z możliwości. Co gorsza — zamierzał opowiedzieć się w niej po innej stronie niż reszta jego rodziny. Chociaż jego słowa wyrażały głównie troskę o jej dobro, dziewczyna doskonale czuła bijącą z nich gorycz. Żałowała, że nie może być obok niego i dodać mu otuchy, której zapewne potrzebował. Znając go, był w połowie drogi do wpędzenia siebie samego w gigantycznego kaca moralnego — zarówno, gdy chodziło o jego brata, jak i wszystko inne.

Jej myśli zboczyły nieco z toru, a obraz rodziców pojawił się w głowie Amelii. Mogła zarzucić im naprawdę wiele — próżność, chciwość, nieczułość. Zastanawiała się jednak, jak zapatrywali się na nadchodzącą walkę. Nie byli ekstremistami, zdeterminowanymi, by podzielić czarodziejów według czystości ich krwi. A przynajmniej nie sądziła, aby ich poglądy były aż tak skrajne.

Wydawali się jednak ludźmi, których lojalność... miała swoją cenę — jak wszystko. Zamierzali w końcu sprzedać własną córkę tylko po to, by uniknąć problemów finansowych, wiszących nad ich głowami od dłuższego czasu. Tymczasem środowisko popleczników Lorda Voldemorta składało się głównie z obrzydliwie bogatych arystokratów — rodzina Syriusza stanowiła tego świetny przykład. A oni mogli wyciągnąć z tarapatów każdego... W zamian za poparcie.

— Amy, dlaczego wyglądasz, jakbyś miała zwymiotować na prezent od Blacka? — spytała Melinda. — Nie mów, że z tobą zerwał.

— Co? — zdziwiła się Amelia i pokręciła głową, oburzona. — Nie, po prostu... Po prostu się zamyśliłam.

Melinda, rzecz jasna, wcale nie uwierzyła, ale uznała, że tym razem da jej spokój. Beckett odetchnęła z ulgą. Jakkolwiek informacje o wzroście potęgi Lorda Voldemorta były jeszcze niepewne, tak problemy rodzinne Blacka stanowiły zupełnie inną sprawę. Amelia nie chciała o nich rozmawiać, nawet ze swoją przyjaciółką. Nie wiedziała, ile Syriusz jej powiedział — bo coś musiał, zważywszy na zmianę nastawienia dziewczyny wobec niego. Wolała jednak nie wdawać się w dyskusję.

Wzruszyła więc ramionami i uśmiechnęła się, spoglądając na srebrny pakunek, spoczywający na narzucie łóżka. Serce zabiło jej mocniej, chociaż list Syriusza nieco ją przeraził. Co takiego mogło znajdować się w środku?

— No, otwórz — jęknęła Melinda. — Jestem cholernie ciekawa, co też takiego postanowił ci kupić.

Amy sięgnęła po niewielką paczkę i z wahaniem rozdarła papier, odsłaniając czarne pudełko pokryte atłasem. Pogładziła wieczko palcem, po czym wzięła głęboki wdech i podniosła je do góry. Niemalże westchnęła na widok bransoletki, która zapewne była droższa niż wszystko w posiadaniu dziewczyny. Spodziewałaby się, że matka Syriusza wykaże się nieco innym gustem, ale biżuteria spoczywająca na jedwabnej wyściółce była zaskakująco prosta — i zapierająca dech w piersiach.

Wykonana z białego złota bransoleta została ozdobiona drobnymi brylantami, subtelnymi, ale jednocześnie wspaniale komponującymi się z innym, większym kamieniem — szmaragdem w kształcie łzy, otoczonym przez rzeźbione, delikatne listki zaczarowane tak, by przy każdym ruchu poruszały się jak na wietrze.

— Merlinie... To musi być warte fortunę — stwierdziła Melinda i zamrugała z zachwytem.

— Należała do jego matki — wymamrotała nieprzytomnie Amelia, a jej przyjaciółka prychnęła.

— Nie wierzę, że dała mu ją sama z siebie. Pewnie ją bezczelnie zwinął, ale... No, nie powiem, ma chłopak gest.

Beckett nie potwierdziła domysłów Mel, całkiem zresztą słusznych. Zamiast tego odważyła się podnieść biżuterię, a chłód metalu spowodował dreszcz na jej skórze.

— Daj, zapnę — powiedziała przyjaciółka, ale Amelia pokręciła głową.

— Nie wiem, czy powinnam to przyjąć.

— Przecież nie podarowałby ci jej, gdyby nie chciał. Myślę, że będzie mu przykro, jeśli nawet jej nie założysz.

Amelia przygryzła wargę i wystawiła dłoń w stronę dziewczyny. Moment później bransoletka spoczęła na jej nadgarstku, a na twarzy pojawił się uśmiech, którego nie umiała powstrzymać, nawet mimo początkowej niechęci. Zwykle nie nosiła żadnej biżuterii, ale potrafiła doceniać piękne rzeczy — a prezent od Syriusza był, bez wątpienia, piękny.

— Ciekawe, dlaczego zdecydował się akurat na taki, a nie inny podarek — mruknęła Melinda i zmarszczyła brwi. — To raczej wyjątkowa rzecz, szczególnie dla... hm, pierwszej dziewczyny. Chociaż z drugiej strony... Ty też jesteś wyjątkowa, skoro w ogóle skłoniłaś go do związku.

— Gdyby chodziło o kogoś innego, potraktowałabym to jako oznakę... No wiesz... poważnych planów. Ale w przypadku Syriusza to raczej wynik skrajnej niechęci do czegokolwiek związanego z rodziną.

— Ach, a więc dał ci świecidełko, bo chciał się go pozbyć? — zakpiła Melinda.

— Chciał dać je komuś, kto nie byłby aż tak zepsuty i potraktowałby to jako prezent, a nie coś, co mu się należy.

— To dlaczego niby nie możesz go przyjąć?

Amelia otworzyła usta, po czym zamknęła je powoli i wbiła wzrok w poruszające się łagodnie liście, które tak silnie kontrastowały z jej wyobrażeniem o matce Syriusza i całej jego rodzinie. Nie przywykła do posiadania tak drogich rzeczy, ale jeszcze bardziej nie umiała zmierzyć się z myślą, że jeden prezent wystarczyłby, by zmienić zdanie jej rodziców o Blacku i wywołać burzę wśród wszystkich innych.

Nie chciała, by ludzie postrzegali ją jako osobę, którą dało się kupić. Jej relacja z Blackiem została zbudowana na czymś zupełnie innym, ale... Ale Syriusz, mimo bycia całkowitym przeciwieństwem swojej rodziny, wciąż budził spore wątpliwości, szczególnie w obliczu nadciągających ciemnych chmur. Nie uważała tego za sprawiedliwe; był w końcu dobrym człowiekiem, lepszym niż większość.

Nie chodziło o to, że wstydziła się ewentualności bycia uznaną za utrzymankę większego, bogatszego rodu. Nie chodziło o zarzuty, które bez wątpienia mogły się pojawić. Chodziło o to, że Syriusz chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielką wagę mogła mieć jedna, głupia bransoletka — nawet tak niepozorna. Była niczym wyrażenie gotowości do walki z całym światem — przeciwko niesłusznym osądom i wciąż funkcjonującym stereotypom, że każdy arystokrata musiał być purystą i fanatykiem dawnych tradycji.

Czuła do Syriusza więcej niż powinna. A na pewno więcej niż spodziewałaby się po związku tak nietypowym i niepewnym. Nie żałowała swojej decyzji. Nie żałowała niczego, co wiązało się z nim, ale... Ale czy faktycznie była gotowa na zmierzenie się z całym światem, aby o niego walczyć? O niego i o to, jak wyjątkowy się okazał?

Pogładziła bransoletkę i podniosła wzrok na Melindę, która przyglądała jej się z dziwnym wyrazem twarzy. Wypuściła ze świstem powietrze i uśmiechnęła się z goryczą.

— Może nie jest to aż tak poważny prezent, biorąc pod uwagę osobowość Syriusza, ale... Jest poważny z wielu względów. I tak, fakt, że ukradł ją matce, jest jednym z nich. — Wywróciła oczami, a Melinda parsknęła śmiechem. — Ludzie będą zadawać pytania. A ja nie do końca wiem, co powinnam na nie odpowiadać.

— Dlaczego w ogóle się tym przejmujesz? — spytała Mel i zmarszczyła brwi. — To prezent od niego dla ciebie. Walić innych.

— Niby tak, tylko... Przypomnij sobie, co sama do niedawna o nim myślałaś. Może nie posądzałyśmy go o bycie Śmierciożercą, ale niewiele do tego brakowało. A przecież był jedynie irytującym, pewnym siebie gnojkiem. W sumie dalej jest... Tylko widzimy go w innym świetle.

— Chyba nie sądzisz, że ktoś posądzi cię o jakieś niecne plany? — parsknęła Melinda, chociaż wcale nie brzmiała na rozbawioną.

— Nie... Boję się tylko, o co posądzą jego. I nie wiem, czy faktycznie jestem gotowa rzucić wszystko, żeby stać murem za nim, niezależnie od tego, co to będzie znaczyć dla mnie.

Przyjaciółka przez moment milczała, aż w końcu objęła Amy ramieniem i pogładziła po włosach, zupełnie jakby była małą dziewczynką.

— Słuchaj, tępaku... Już i tak rzuciłaś wszystko. Wiedziałaś, na co się piszesz od początku. Wiedziałaś, że będziesz musiała walczyć z rodzicami. Wiedziałaś, że będziesz musiała walczyć z samym Blackiem i jego debilnym uprzedzeniem do wszelkich form zaangażowania emocjonalnego. I tak się zgodziłaś, więc... Co ci szkodzi trwać w postanowieniu?

Amelia wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się nerwowo.

— Mel, ja...

— Tak, wiem, że straciłaś dla niego głowę. Jeśli jednak myślisz, że to go odstraszy, to pomyśl jeszcze raz, bo jego też trafiło jak jasna cholera. Może i nienawidzi swojej rodziny i wszystkiego, co z nią związane, ale nawet on nie dałby tej błyskotki przypadkowej osobie. Dał ją tobie, więc ciesz się, do cholery.

Amelia westchnęła, pozwalając Melindzie głaskać się po włosach. Część ciężaru, która jeszcze przed chwilą spoczywała na jej barkach, zniknęła bez śladu, ale wciąż nie mogła powstrzymać się od powracania myślami do nadciągającej wojny.

Może faktycznie powinna się cieszyć. Jeśli ciemne chmury na horyzoncie miały okazać się czymś gorszym niż jedynie przelotnym deszczem... Każdy powinien zacząć czerpać jak najwięcej radości z życia. Podjęcie ryzyka było zresztą dobrym wstępem do znalezienia innego rodzaju odwagi...

Odwagi, aby walczyć o cały świat.

***

Syriusz nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy Remus oświadczył im, że zbliżają się do Hogsmeade. Poruszył się niespokojnie, co przywołało rozbawienie na twarze jego kumpli, ale zignorował ich zupełnie. James w zasadzie zachowywałby się podobnie, gdyby nie fakt, że już w Londynie udało mu się zamienić kilka słów z Evans, która — o zgrozo — rumieniła się przez cały czas trwania rozmowy, po czym pocałowała go w policzek.

Całe szczęście, że udało mu się zasnąć, zanim Rogacz wrócił do przedziału, bo inaczej zostałby zmuszony do wysłuchiwania miłosnych wyznań przez większość trasy, a tak cierpiał jedynie przez pół. Syriusz był przekonany, że on sam nie umiałby nieustannie gadać o Amy, chociaż jej temat często przewijał się w ich rozmowach — głównie dlatego, że dziewczyna była postrzegana jako prawie-Huncwot.

Mimo wszystko nie wyobrażał sobie, że mogłaby stać się nagle całym jego światem. Wprost przeciwnie — stanowiła idealne uzupełnienie tego, kim był. Jej charakter, tak różny od jego własnego, nie nakładał na niego żadnych poważnych ograniczeń, a jedynie pokazywał inne drogi, inne perspektywy, za co Syriusz był wdzięczny. Nie przyznałby się do tego na głos, ale zdarzyło mu się popełnić sporo błędów, które okazały się niezwykle przykre w skutkach. Jego największy błąd, co prawda, okazał się także najlepszym, co go spotkało. Spartaczone zaklęcie dało przecież początek czemuś...

Czemuś, czego wciąż nie umiał nazwać. Miał wrażenie, że miłość była zbyt mocnym słowem. A przynajmniej tak mu się wydawało. Z drugiej strony... Co on mógł o tym wiedzieć? Zachowanie Jamesa stanowiło jedyne porównanie, a do tego było mu absurdalnie wręcz daleko — i miał nadzieję, że tak zostanie.

Mimo to... Mimo to nie umiał wyobrazić sobie życia bez Amelii Beckett, a perspektywa zobaczenia jej po ponad dwutygodniowej przerwie sprawiała, że uśmiech nie schodził z jego twarzy. Brakowało mu jej zapachu, uśmiechu i rumieńców na policzkach, które pojawiały się zawsze, gdy tylko ją dotknął.

Zastanawiał się, jak odebrała jego prezent. Dopiero James uświadomił go, że podarowanie biżuterii — i to tak absurdalnie drogiej — nowej dziewczynie było... co najmniej ryzykowne. Nie chciał, żeby pomyślała nie wiadomo co. Być może liczył na to, że finalnie rozwieje jej wątpliwości odnośnie jego intencji, ale przecież wciąż nie zamierzał obiecywać Amelii całej wieczności.

Zaczynał, co prawda, sądzić, że istniały gorsze rzeczy niż stały związek, ale przyszłość była niepewna — i to więcej niż z jednego względu. Nie chodziło już o to, że nie ufał sobie. Nie ufał światu i wszystkim, którzy w każdej chwili mogli przyczynić się do zniszczenia ich „bańki szczęścia".

Bransoletka miała być symbolem. Może i wypił wtedy za dużo Ognistej, ale gdy ten pomysł wpadł mu do głowy, wydawał się świetny. Chciał zapomnieć o osobie, która nosiła ją wcześniej — wymazać ślady jej obecności w jego życiu, zastępując ją kimś, kto... Kto, w przeciwieństwie do jego matki, uśmiechał się szczerze i miał w sobie dobroć. Niezależnie od tego, jak potoczyłby się ich związek, wątpił, aby cokolwiek mogło sprawić, że Amelia Beckett przestałaby być uosobieniem przyzwoitości.

— Syriusz? Idziesz? — spytał Remus, a chłopak zamrugał, gdy zdał sobie sprawę, że przegapił moment, w którym pociąg zatrzymał się na stacji w Hogsmeade, a uczniowie zaczęli opuszczać przedziały.

Uśmiechnął się i zerwał ze swojego miejsca, ignorując szaleńcze bicie serca. Starał się nie przepychać przez tłum, ale ciężko mu było powstrzymać zniecierpliwienie. Spoglądał w okna mijanych przedziałów, wypatrując Beckett pośród ludzi na peronie. W końcu westchnął z irytacją i zdecydował się poczekać jeszcze kilka chwil, gdy nie dostrzegł niczego szczególnego.

Kiedy wyszedł na zewnątrz, pożegnał się z przyjaciółmi i oznajmił, że idzie szukać swojej kujonki. Niemalże parsknął śmiechem, dostrzegłszy ją na końcu peronu z książką w ręce. Zdawała się nie zauważać otaczającego ją zgiełku; przygryzała wargę, a głęboka zmarszczka na czole świadczyła o zamyśleniu. Pojedyncze płatki śniegu osiadły na jej ciemnych włosach i granatowym płaszczu, a rumieńce na policzkach dopełniały uroczego obrazka, w który chłopak mógłby wpatrywać się jeszcze przez dłuższy czas, gdyby jeden z uczniów nie potrącił go barkiem i nie wyrwał z transu.

Podszedł bliżej dziewczyny i oparł się o jeden z filarów, czekając aż go zauważy. Stało się to dopiero wtedy, gdy pociąg gwizdnął przeciągle, a ona podniosła wzrok znad książki, mrugając z dezorientacją. Rozejrzała się wokół, po czym uśmiechnęła się z zawstydzeniem, zdając sobie sprawę, że zostali na peronie sami, bo wszyscy inni zdążyli już udać się w stronę powozów.

— Jak zwykle przegrałem z książką — powiedział, udając urażonego, ale wcale nie był zły.

Cieszył się, że ją widzi — tym bardziej, gdy pospiesznie odłożyła tomiszcze do torby i wpadła w jego objęcia z niekrytym entuzjazmem. Ciepło rozlało się po ciele Syriusza, chociaż jej przemarznięte dłonie przypominały sople lodu, a włosy były mokre od śniegu. Pachniała zimą i czymś, co sprawiało, że wcale nie chciał jej puszczać.

— Tęskniłaś? — wyszeptał do jej ucha, a ona westchnęła ciężko.

— Okropnie. Nie miałam komu wlepiać sztucznych szlabanów — odparła z rozbawieniem, po czym odsunęła się nieco, by spojrzeć mu w oczy.

Jej własne błyszczały radośnie, a Syriusz uniósł dłoń i odgarnął zbłąkany kosmyk włosów z twarzy Amelii. Kciukiem pogładził jej policzek, z zadowoleniem obserwując, jak rumieńce stają się jeszcze bardziej widoczne. Bez zastanowienia pochylił się i pocałował ją, zanim zdążyła coś powiedzieć.

W porównaniu do ich pierwszego pocałunku, każdy następny był lepszy. Nie dlatego, że z pierwszym było coś nie tak — po prostu coraz bardziej rozumieli swoje potrzeby. Syriusz z niemałą fascynacją badał reakcje Amelii na każdy gest, każde słowo i dotyk, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Ona sama także już dawno przestała kurczowo trzymać się ostrożności, co było widać choćby w tym momencie; jedna z jej dłoni zacisnęła się na jego szaliku, przyciągając go bliżej, a druga wplotła się we włosy bez żadnego zawahania.

Zsunął rękę z jej twarzy na szyję, ciesząc się gładkością i ciepłem jej skóry, podczas gdy Amelia wspięła się na palce i rozchyliła wargi, pozwalając mu na więcej. Gorąco uderzyło mu do głowy, a impuls kazał mu chwycić ją w talii i obrócić tak, że opierała się plecami o słup. Niemalże jęknął, kiedy nieświadomie wypchnęła biodra w przód, zamykając dzielący ich ciała dystans.

Nie miała pojęcia, jak wielką władzę nad nim posiadała. Doprowadzała go do szaleństwa, nie tylko swoim zapachem i cichutkimi westchnieniami, które opuszczały jej usta, gdy pozwalał sobie na więcej niż powinien. Doprowadzała go do szaleństwa swoją nieświadomością, że zmuszała go do trzymania się resztek samokontroli tak, jak tonący trzymałby się brzytwy.

Była niewinna, a jednocześnie reagowała na każdy dotyk jakby zupełnie nie pamiętała o swoim braku doświadczenia. Na co dzień wydawała się oazą spokoju, chłodno myślącą, zawsze opanowaną osobą, ale wystarczyło postawić ją w takiej sytuacji — przypartą do słupa, z jego kolanem wciśniętym między jej uda — a umysł Amelii Beckett zaczynał pragnąć także innych rzeczy poza przeolbrzymią wiedzą akademicką.

— Amy... — jęknął cicho, odsuwając się nieco, by złapać oddech i spojrzeć w jej zasnute mgłą oczy.

Zanim jednak zdążył powiedzieć coś konkretnego, dziewczyna uniosła dłoń i pogładziła go po policzku, a bransoletka jego matki błysnęła na jej nadgarstku. Kątem oka zerknął, czy na pewno mu się nie przywidziało, po czym uśmiechnął się niepewnie.

— Jasne, że tęskniłam. Pachniesz zdecydowanie lepiej niż biblioteka — dodała i wyszczerzyła zęby.

Syriusz parsknął śmiechem i pokręcił głową. Wciąż trzymał ją blisko siebie, ale spora część napięcia zniknęła, ustępując miejsca wcześniejszej radości, która powróciła ze zdwojoną siłą.

— Zawsze marzyłem, żeby to usłyszeć — zakpił. — Ty też pachniesz lepiej niż pokój Jamesa, jeśli już jesteśmy przy niedorzecznych komplementach.

— Hej, ja chociaż lubię zapach starych książek i...

— Kurzu, pleśni, wilgoci — wyliczył Syriusz, a Amelia wywróciła oczami.

— To zapach historii — żachnęła się.

— I tysięcy smarków wytartych w stronice, zamiast w chusteczki.

— Dlaczego musisz być taki obrzydliwy?!

— Liczę na to, że przekonam cię do porzucenia spędzania tam czasu — stwierdził z powagą i zbliżył usta do jej ucha. — Jest tyle ciekawszych miejsc i zajęć...

Spodziewał się, że nie odpowie — jak zwykle, gdy zawstydzał ją swoimi komentarzami. Jaki więc było jego zdziwienie, kiedy poczuł, jak się uśmiecha i obraca głowę nieco w jego stronę.

— Czy ja wiem? Jestem pewna, że stoliki w bibliotece mogłyby się nadać do czegoś innego niż czytanie.

Nie zdążył zareagować; dziewczyna wyślizgnęła się z jego objęć i czmychnęła pod ramieniem, śmiejąc się w głos, podczas gdy on próbował przypomnieć sobie, że Amelia wciąż była niewinna, chociaż czasami przypominała raczej złośliwego demona.

— Beckett, nie możesz mi robić takich rzeczy! — zawołał za nią zdesperowanym tonem, a ona posłała mu rozbawione spojrzenie znad ramienia.

— Sam się prosisz, kretynie.

Najgorsze, że miała rację. Faktycznie się prosił, nieustannie marząc o tym, że w końcu ulegnie, a on nie będzie musiał toczyć ze sobą wewnętrznej walki i modlić się o wytrwałość. Mimo wszystko nie czuł się poszkodowany. Jej uśmiech i wesołe iskierki w oczach były wystarczające, aby utwierdzić go w przekonaniu, że jego mały problem nie miał znaczenia.

Dogonił ją i chwycił za rękę, splatając ze sobą ich palce.

— Wredna jędza.

— Nikt inny by z tobą nie wytrzymał. 

***

To chyba dobre miejsce, żeby powiedzieć o przyszłościowych planach Elusive. Jak widzicie... Pierwsza część rozdziału była odrobinkę cięższa. Nie planuję, co prawda, opisywania wojny i przykrej historii, którą wszyscy znamy (ekhem, Azkaban), ale... Wciąż świta mi w głowie pomysł na sequel do "Czarno to widzę", który wcale lekki i kolorowy by nie był. 

W każdym razie jakaś wzmianka o złym panu bez nosa (chociaż wtedy jeszcze miał nos) musiała się w końcu pojawić. 

No i... Tak myślę, że nie będę się rozpisywać tutaj. Blackett is real, więc pozwolę sobie na trochę więcej przeskoków w czasie, bo mamy po drodze jeszcze jedno, a raczej dwa istotne punkty fabularne. Stay tuned. 

Loffki <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro