Rozdział 7
Córka Belli to ja? Jak to w ogóle możliwe? Pół godziny temu wbiegłam do ogrodu. Od tego czasu zastanawiam się nad tym co usłyszałam. Mama i Alice wiedzą. Muszę się czegoś dowiedzieć.
Pobiegłam z powrotem do budynku i wpadłam na wychodzacą mamę.
- Wyszłaś pozwiedzać?
- Mamo chodź, musimy porozmawiać.
Zaprowadziłam ją na tyły budynku. Weszłam do jakiegoś pustego pomieszczenia, wpuściłam mamę i zamknęłam drzwi.
- Coś się stało, skarbie? - mama zmarszczyła brwi.
- Jaka ona jest? - zapytałam bez emocji.
- O kogo ci chodzi ? - mama wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną.
- Bellę. Moją mamę. - w tym momencie spojrzałam jej prosto w oczy. Malowała się tam niepewność, strach, rezygnacja. A przede wszystkim zdziwienie.
- S..Skąd wiesz?
- Odpowiedz. - powiedziałam krótko. Bałam się tej odpowiedzi, ale musiałam się dowiedzieć jak najwięcej.
- Dowiedzieliśmy się kiedy cię porwano. Wcześniej nic nie wiedziałyśmy... -w tym momencie zaczęły płynąć łzy po jej twarzy, ale kontynuowała - Przez całe życie myślałam, że jesteś moją córką. W szpitalu dostaliśmy fałszywe dokumenty. Tam cię nam podłożyli. Nikt nie wie kto, kiedy i jak.
- Wiesz coś o Belli?
- Wiem, że jest wnuczką Erici i jest niesłychanie bogata. Mieszka na obrzeżu Krety. Jest samotna, nie rozmawia z sąsiadami, jest zbyt zajęta sobą. Nie pracuje, ale skądś ma tę furę kasy.
- Skąd tyle o niej wiesz?
- Kiedy obie byłyśmy w liceum, przyjaźniłyśmy się. Sprawy pokomplikowały się dopiero później.
- Co się stało?
- To nie miejsce ani czas na wyjaśnienia.
- Chcę z nią porozmawiać.
- To nie jest dobry pomysł. Wiesz, że to niebezpieczne. Nie dam znowu cię skrzywdzić.
- Nie jesteś moją matką, nie mów mi czego mam nie robić! - kiedy w jej oczach pojawiły się łzy, natychmiast zaczęłam żałować, tego co powiedziałam. Już miałam przeprosić, kiedy mama odwróciła się i wyszła. No pięknie. Teraz na pewno nigdzie nie pojadę. Pobiegłam jej poszukać. Po drodze wpadłam na Sama.
- Gdzie tak biegniesz?
- Nie twój interes - wyrwałam się i pobiegłam dalej. Po kilku metrach zobaczyłam klif. Zaraz co? Jesteśmy gdzieś nad morzem? Podeszłam na samą przepaść. Nagle poczułam obecność mojego anioła.
Skocz. - powiedziała
- Co?! Ty chyba sobie żartujesz!
- Ufasz mi?
- No... chyba tak.
- Skocz.
Przymierzałam się do skoku, kiedy usłyszałam wołanie.
- Sabrina, stój! -odwróciłam się na pięcie i zobaczyłam mamę biegnącą w moim kierunku - Przepraszam, nie powinnam była zakazywać ci spotkania z mamą, ale nie rób tego!
- Mamo, spokojnie, wiem co robię. - Nie miałam zielonego pojęcia co robię, ale ufałam mojej anielicy. Skorzystałam też z jej pytania - Ufasz mi?
Mama przyglądała mi się w milczeniu przez dłuższą chwilę, po czym wolno pokiwała głową. Cofnęła się kawałek w tył. Wzięłam głęboki oddech i skoczyłam. Spadając, otworzyłam oczy. Nie wiadomo dlaczego nie czułam strachu. Po prostu spadałam. Nagle poczułam potworny ból pleców. Tuż nad powierzchnią wody przestałam spadać. Zatrzymałam się w miejscu. Nic nie rozumiejąc spojrzałam na swoje plecy, które wciąż emanowały bólem. Po moich plecach spływała złota krew, a na miejscu łopatek miałam ogromne, anielskie skrzydła. Tylko jedna rzecz się nie zgadzała. Jedno skrzydło było śnieżnobiałe, jak każdego z aniołów, lecz drugie było czarne niczym najczarniejsza noc. Jak to w ogóle możliwe? Podleciałam do mamy, ignorując ból. Wtedy świat zaczął się rozmazywać. Zdążyłam jeszcze zobaczyć mamę biegnąca w moją stronę i krzyki kilku osób. Potem pochłonęła mnie ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro