Deus ex machina
Czyli stwarzamy boga braku logiki – minus opka.
Pisząc książkę można popełnić całą masę błędów różnego kalibru. Na pierwszy ogień w „Czarnej Magii" pójdzie zabieg niepożądany, ale dość często wykorzystywany, zazwyczaj nieświadomie. Występuje on w wielu gatunkach literackich, jednak głównie w fantasy, bo przecież w fantasy można wszystko. Otóż nie do końca, ale o tym będzie następnym razem.
Część z Was mogła już spotkać się z tym nazewnictwem, część nie, jednak każdy z Was z pewnością nie raz miał do czynienia z tym – momentem, który psuje scenę i czasem odbiera nawet dalszą chęć czytania.
Deus ex machina to po łacinie „bóg z maszyny". Jest to pojęcie wprowadzone do dramatu antycznego przez Eurypidesa, jednego z najwybitniejszych dramaturgów starożytnej Grecji. Aby sztuka nie trwała zbyt długo, w swoich przedstawieniach zsyłał on „boga", który gwałtownie rozwiązywał akcję i prowadził do zakończenia. Przedmiotową „maszyną" nazywano urządzenie, które z góry spuszczało na linach aktora grającego boga na scenę. Obecnie potocznie stwierdzenie to odnosi się do wszystkich nagłych zmian sytuacji, których nie da się logicznie wyjaśnić w kategorii rozwoju wydarzeń.
Po krótkim opisaniu genezy naszego zabiegu, przejdźmy do nakreślenia i zobrazowania takich sytuacji. Wyobraźmy sobie pierwszą z nich.
Bohaterka walczy ze smokiem. Ma jedynie miecz, który niestety nie jest w stanie przebić się przez jego łuski i zranić go. Sytuacja jest beznadziejna, wiemy, że bohaterka nie wyjdzie z tego żywo. Smok machnięciem skrzydła powala ją na ziemię, miecz wypada jej z rąk, a przeciwnik za chwilę zionie ogniem, zabijając ją. Jednak nagle w bohaterkę wstępują nieznane jej wcześniej moce, które nigdy nie zostały nawet wspomniane w powieści, i magicznie smok zostaje raniony piorunem, a ona ocalona.
Kryzys zażegnany, bohaterka żyje, dodatkowo zyskała nowe moce, fajny zwrot akcji – czyli super rozwiązanie, idziemy dalej... Co to, to nie.
Ale zanim rozwinę wątek, spójrzmy może na kolejną scenę.
Bohater jest przyparty do muru. Jego wróg celuje do niego z pistoletu. Palec jest na spuście, jeszcze kilka sekund i główny bohater umrze. Ale nagle pojawia się nieznana postać skryta w cieniu, która powala antagonistę i ratuje naszego protagonistę.
Doprawdy, cudowne ocalenie. Mamy do czynienia z sytuacją bez wyjścia, a autor wpada na wyśmienity pomysł, aby bohaterowi pomógł ktoś, kto nigdy wcześniej nie został przedstawiony na kartach powieści, kto w późniejszym biegu historii nie będzie potrzebny, ale teraz można go wrzucić i, tworząc niezwykły zwrot akcji, uratować bohatera. Kim dokładnie jest ten tajemniczy pomagier? Nie wiadomo, ale niech narobi szumu, a potem jakoś wytłumaczy się jego istnienie.
Dlaczego wcześniej wspomniałam, że najczęściej wykorzystuje się to w fantastyce? Bo to jest w końcu fantastyka i tak można – świat pełen magii, więc tajemniczy wybawiciel również może się tam oczywiście pojawić, prawda? Nie. Jednak kwestię logiki w świecie fantasy będziemy omawiać w osobnym artykule, dlatego też pozwolę sobie wrócić do tematu boga z maszyny.
Możecie teraz zapytać – no dobrze, ale w czym tu problem? Choćby w tym, że zastosowane rozwiązanie wyskoczyło znienacka jak klaun z pudełka. Rozwiązano ciężką sytuację, czasem bez wyjścia, w sposób nielogiczny i budzący wątpliwości. Długopisy nagle zmieniają się w miecz jak w Percym Jacksonie, bo akurat nasza bohaterka jest w bibliotece i nie ma jak się obronić przed próbującą ją zjeść książką. Natomiast zbiegi okoliczności czasem dostają miano absurdu.
Deus ex machina jest swego rodzaju przepustką, po którą czasem sięgamy skuszeni wizją świata za kurtyną – czyli albo ciekawym zwrotem akcji, albo chęcią ucieczki od problemów związanych z okolicznościami sceny, którą nie wiemy, jak doprowadzić do końca. Ostatecznie przecież całkiem ciekawie jest zmienić bieg wydarzeń wprowadzając takie tajemnicze rozwiązanie, prawda? Niestety, nie. Najczęściej dzieje się jednak tak, gdy nie mamy zaplanowanej fabuły i opowiadanie piszemy na bieżąco, lub gdy nawarstwia nam się tyle wątków, że chcemy szybko zakończyć jeden, by zająć się drugim.
Jak zatem widać, zabieg ten powstaje zazwyczaj przez trzy sytuacje: niekonsekwencję w prowadzeniu fabuły i doprowadzenie do sytuacji bez wyjścia, którą jakoś trzeba zakończyć; chęć zrobienia wielkiego zwrotu akcji, aby było ciekawie; nieświadome pisanie, nie zauważając, że kreujemy absurd.
Oczywiście nie mówimy tu o przypadku, gdy przykładowo bohatera w krytycznym momencie ratuje tajemnicza postać, która w następnych rozdziałach będzie odgrywać kluczową rolę. Wprowadzanie zapowiedzi we wcześniejszym etapie, aby zasiać ziarenko tajemnicy, którą będzie się powoli odkrywać na dalszych kartach historii? Cudownie!
Korzystanie z deus ex machina z pewnością nie jest najlepszym pomysłem, samemu można sobie bowiem strzelić tym w kolano, gdy co bardziej wymagający czytelnicy po prostu pożegnają się z lekturą przez brak konsekwencji oraz logiki. Jednak nie jest to również tak, że stosując ten zabieg, opowieść będzie od razu słaba. Bez paniki. Oczywiście, że na kartach historii wiele pisarzy, od najdawniejszych czasów, dało się złapać w pułapkę boga z maszyny. Weźmy choćby pod uwagę problem w lekturze Arthura Conana Doyle'a – uśmiercił on Sherlocka Holmesa, a później musiał wiele się natrudzić i rozwiązać to, jak przywrócić go do życia. Otrzymaliśmy wtedy wyjaśnienie, ale powiedzmy sobie prawdę – aż takie przekonujące ono nie było.
Sytuacje praktycznie bez wyjścia są ekscytujące, wzbudzają emocje. Jednak jeśli autor nie znajdzie logicznego wyjścia, tylko skończy na wprowadzeniu deus ex machina, to czytelnik to zauważy – i nie będzie zadowolony. Nie oszukujmy się, nikt z nas nie lubi, gdy czyta coś, co nie ma żadnego sensu. Jednak, jak już wcześniej napisałam – bez paniki. Ten zabieg nigdy jeszcze nie zabił całej historii. Na pewno nie obejdzie się bez zmarszczenia brwi i skrzywienia ust przez czytelnika, ale to nie tak, że już się pożegna z powieścią na zawsze.
Złotym środkiem jest po prostu umiar. Granica między wyczekiwanym zwrotem akcji a omawianym zabiegiemjest niestety cienka. Bóg z maszyny może zawitać do powieści każdego, ważne tylko, by zdawać sobie z niego sprawę i nie zapraszać go za często.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro