Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30 - Jak próbowano mnie rozszarpać na kawałki

Wróciłem do środka nieco zawiedziony, ale jednak szczęśliwy. Czułem ogromną ulgę, że mama nie zareagowała źle na te newsy z mojego życia, chociaż obawiałem się, czy to nie była tylko gra z jej strony. Wiedziałem, że to nie koniec i posłusznie usiadłem znowu przy stole, kiedy mnie zawołała. Czekałem aż skończy sprzątać, obawiając się, że jednak zniszczy to trochę nasze dobre relacje. Moja matka, kobieta, która kochałem i szanowałem nad życie, przyglądała mi się z uwagą. W jej oczach dostrzegłem zarówno troskę, jak i rozbawienie.

- Czasami zapominam, że jesteś już prawie dorosły, więc w sumie nie powinnam się dziwić, że jesteś w poważnym związku – powiedziała, stawiając przede mną kubek z parującą herbatą. – Oczywiście, nie mam nic przeciwko, że to chłopak. – Rzuciłem jej niepewne spojrzenie. – Przecież wiesz, jaka jestem otwarta i nowoczesna. Jest mi tylko przykro, że wcześniej nie zająknąłeś się nawet słowem na temat tego, że ktoś ci się podoba.

- Wątpię, żebyś była zadowolona, gdybyś się dowiedziała o kogo chodzi – odparłem, biorąc łyk napoju. – Zwłaszcza po tym, co powiedziała ci Alice.

- Nie mogłabym tego zignorować – broniła się. – Ale wysłuchałabym również twojego zdania i zastanawiała się, dlaczego wasze opinie są aż tak rozbieżne. Jestem świadoma kim jesteście, ale nie znam wszystkich szczegółów, synu.

- Cóż – westchnąłem. – To z nami jest pewien problem. Alice i Konya reagują na siebie tak jak z natury powinni.

- To znaczy?

- Nie cierpią się, kiedy są w pobliżu siebie to kwestia sekund, aż zaczną sobie skakać do gardeł, przy mnie starają się hamować, ale nie zawsze im to wychodzi – wytłumaczyłem. – Ja i Konya też powinniśmy się tak zachowywać wobec siebie, ale zamiast tego... widzisz.

- Chciałabym zobaczyć minę twojego ojca, kiedy się o tym dowiedział – zaśmiała się moja matka i uśmiechnęła się nikle. – Jesteś go pewny Kiyoshi? Wiem, że nie możesz tego w żaden sposób sprawdzić.

- Bardziej pewny być nie mogę – odpowiedziałem, prostując plecy.

- W takim razie postaram się go polubić. – Uśmiechnęła się. – Ktoś, kto uszczęśliwia mojego jedynego syna, chyba nie może być aż taki zły.

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, a potem uciekłem do siebie, tłumacząc się zmęczeniem. Napisałem do Konyi, czy dotarł bezpiecznie do domu. Szybko odpisał, że tak, dziękując za troskę. A potem przesyłał wiadomość jedna za drugą, dodawał co chwile też naklejki, pomagające wyrazić mu oburzenie, kiedy opowiedział swojemu ojcu o tym jak zareagowała moja mama i o żartobliwej uwadze, którą nam zaserwowała. Ponoć go to bardzo rozbawiło i żałował, że sam na to nie wpadł, a potem stwierdził, że musi wymyślić coś lepszego. Przewróciłem oczyma, dorosłym chyba w pewnym momencie się nudzi, skoro z taką chęcią przystępują do rywalizacji pod tytułem „które z nas zawstydzi swoje dziecko bardziej".

Rozmyślałem nad tym, co zostało tego dnia powiedziane i czułem na sercu ciepło oraz spokój. Jakbym już nie musiał martwić się o przyszłość, bo wszystko wydawało się nagle do osiągnięcia, gdy miało się wsparcie swoich bliskich. Stwierdziłem, że może jednak czas, aby nieco sprecyzować ścieżkę, którą chciałem zamierzałem podążyć. Wcześniej jednak naszło mnie na malowanie, chociaż obiecałem sobie, że dopóki nie skończą się egzaminy to nie chwycę za pędzelek. Cóż byłem kiepski w dotrzymywaniu własnych postanowień.

Sam okres testów przebiegł dosyć spokojnie, oczywiście każde z nas ponarzekało na coś innego. Mnie samemu wydawało się, że powinienem mieć nieco lepsze wyniki niż zazwyczaj. Nawet udało mi się wrócić nieco w łaski Alice ze względu na stres jakim powodowały ten ciężki dla każdego ucznia czas. Rozmawiała z nami, kiedy w pobliżu nie było Konyi, ale miała w sobie tyle rezerwy.

Tęskniłem za nią, w końcu była moją młodszą siostrą, jednak za bardzo różniliśmy się w podejściu do niektórych spraw, w dodatku oboje cechowaliśmy się ogromnym uporem. Wiedziałem, że muszę jakoś zawalczyć o jej szczęście. Dodatkowo mając świadomość, że jej druga połówka jest tak blisko, zeszliby się prędzej czy później, ale po co miała cierpieć dłużej niż to potrzeba.

Daisuke na szczęście, chociaż wcześniej miałem wrażenie, że już poradził sobie ze złamanym sercem, to okazało się, że tylko to dobrze ukrywał. Nadal wodził za nią smutnym wzrokiem, kiedy nie patrzyła i próbował z nią rozmawiać, przy każdej okazji, jednak pogodził się z tym, że nic z tego nie będzie. Ja wiedziałem, że ostatecznie stanie się inaczej, ale nie mogłem po prostu znieść tego, że są tak blisko, a jednak daleko. Moja frustracja czasami sięgała zenitu, może to jedna z niewielu oznak, że jednak byłem synem swojego ojca.

Zamartwiając się o ta dwójkę nie zauważyłem, że Hamada w międzyczasie przygotowywała się do ostatecznego ataku. Na przypuszczenie go wybrała ostatni dzień przed wakacjami, a na miejsce dziedziniec przed szkołą. Najwyraźniej zależało jej na sporej widowni. Czekałem za resztą, żebyśmy wrócili razem do domu i może ustalili jakieś wspólne plany wakacyjne. Miałem nadzieję, że Daisuke nie wziął na siebie aż tyle zmian i będzie miał dla nas dużo czasu, a Alice da się ponieść wakacyjnej atmosferze i zgodzi się z nami spotykać.

Hamada zaskoczyła mnie zupełnie pogrążonego w myślach, zarzucając mi ręce na szyję i zaśmiewając się przy tym głośno. Po początkowym szoku, zauważyłem, że to zwróciło uwagę wielu uczniów, więc przystanęli, udając, że wcale nie są zainteresowani rozgrywającą się między nami sceną.

- Co robisz? – zapytałem, bardziej już zmęczony niż wściekły jej zachowaniem, próbując wyrwać się z jej silnego uścisku.

- Przypominam ci, że do czegokolwiek ten drań Konya cię zmusił, to i tak chciałabym się z tobą spotykać – odpowiedziała. – Posłuchaj Kiyoshi. – Powiodła wzrokiem wokół nas.

Rzeczywiście doszły mnie szepty, że jak mogłem odrzucić Hamadę na rzecz Konyi, że powinienem być wdzięczny losowi, że taka dziewczyna w ogóle zwróciła na mnie uwagę. Niektórzy mi współczuli, że byłem chyba jego największą ofiarą od początku szkoły, pewnie uwierzyli w wersję plotek, że jestem jego zakładnikiem. Spojrzałem w oczy mojej dawnej dziewczyny marzeń, dostrzegając w nich nic więcej poza zwykłym uporem i strachem przed niezrealizowaniem czegoś, co sobie założyła.

- Wszyscy uważają, że lepiej do siebie pasujemy. – Uśmiechnęła się i dotknęła mojego policzka. Wzdrygnąłem się. – Może to nawet przeznaczenie.

Przeznaczenie? Pewnie, pomyślałem, wiedząc aż za bardzo jak działa i w sumie samemu trochę pracując w jego imieniu. Zaśmiałem się i odsunąłem od niej bardziej zdecydowanie, wtedy poczułem szarpnięcie, gdy przyciągnęła mnie z powrotem do siebie. Spojrzałem na nią ze złością i odwróciłem się, ponieważ Konya zmierzał z naszą stronę. Jego mina nie wskazywała na nic dobrego, rzuciłem mu spojrzenie, próbując przekazać coś w stylu „Nie waż się tego robić!", ale nic nie dotarło do jego chwilowo zamroczonego umysłu.

Tatsuo chwycił mnie za drugą rękę i szarpnął w drugą stronę, potem znowu Hamada. Przy każdym szarpnięciu przekrzykiwali się, że należę do jednego albo drugiego. Miałem tego serdecznie dosyć, nie należałem do nikogo, a jak już to decydowałem o tym sam i na pewno nie w ten sposób. Wyrwałem się w końcu wściekły z ramion jednego i drugiego, jeszcze chwilę, a by mnie rozszarpali. Chciałem coś powiedzieć obojgu, a jednocześnie pokazać jakoś wszystkim, żeby się od nas odczepili.

Podszedłem do Konyi, który uśmiechnął się triumfująco i rzucił wyzywające spojrzenie Hamadzie. Chyba jeszcze nie dotarło do niego, jaki jestem wściekły.

- Porozmawiamy o tym później – mruknąłem.

Chwyciłem go za krawat od mundurka i przyciągnąłem do siebie, żeby go pocałować. Jak to pocałunek, był cudowny, ale złość mi to nieco przysłoniła. Nie cierpiałem być w centrum uwagi i miałem nadzieję, że to ostatni raz, dopóki jestem w tej szkole.

- Dotarło w końcu! – wykrzyknąłem i rozejrzałem się wokół, zatrzymując wzrok dłużej na zszokowanej Hamadzie. – Zajmijcie się może w końcu swoim życiem.

Konya dogonił mnie chwilę później, pomimo że wściekłość zdecydowanie dopomogła zwiększyć tempo mojego marszu. Chwycił mnie za rękę i odwrócił w swoją stronę.

- Co jest? – zapytał zdziwiony. – Najpierw mnie całujesz na oczach wszystkich, a potem wściekły odchodzisz.

- A co?! Chcesz mnie dalej szarpać, niczym zabawkę, o która jeszcze przed chwilą kłóciłeś się z Hamadą? – zarzuciłem mu, wyrywając rękę i poszedłem dalej w swoją stronę.

Nie miałem ochoty z nim rozmawiam, wiem, że chciał ewidentnie pokazać, że jestem jego, ale mógł to zrobić na tyle innych sposobów, a nie traktować mnie jak przedmiot, o który się z kimś walczyć. Do cholery, nie chciałem się kłócić, ale najwyraźniej w związkach, które tworzą drugie połówki też zdarzają się utarczki.

Zacząłem się powoli uspokajać i żałowałem, że go tak zostawiłem, zastanawiałem, czy do niego nie zadzwonić i jednak nie poprosić o rozmowę na spokojnie. Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Zamiast szukać Tatsuo, on znalazł mnie pierwszy i padł przede mną na jedno kolano, ze zwieszoną głową i wyciągniętymi rękoma z miętowymi lodem w ramach przeprosin.

- Powinien załatwić to jakoś inaczej – przyznał się rozpaczliwie. – Ale nie mogłem znieść widoku mojego ukochanego w ramionach innej. Przyjmij proszę ten podarek na znak mych przeprosin. – Ledwo powstrzymywałem się od śmiechu, ale założyłem ręce na piersi i udałem, że się zastanawiam. Konya podniósł nieco głowę i otworzył jedno oko. – Błagam o twe wybaczanie, szlachetny panie.

- Niech ci będzie – odpowiedziałem, udając wciąż obrażonego, sięgnąłem po mój przysmak, kiedy złapał mnie jeszcze mocno za rękę.

- Spełnij jeszcze jedną moją prośbę w takim razie i poświęć mi trochę czasu w moje urodziny – oznajmił poważnym tonem, nieco drżącym głosem, jakby obawiał się, że mogę mu odmówić, tylko z powodu małej sprzeczki.

- Ile tylko będziesz chciał – odparłem rozczulony tą prośbą. – A teraz wstawaj i mów, ile mam jeszcze czasu, na znalezienie odpowiedniego prezentu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro