27 - Jak poznałem swojego ojca, który zepsuł mi randkę
Odskoczyliśmy od siebie z Konyą i spojrzeliśmy na osoby, które przerwały jedną z najlepszych chwil w moim życiu. Po skwaszonej minie Tatsuo łatwo było domyślić się z kim mamy do czynienia. Zresztą od obojga biła niezwykle, silna aura. Piękna kobiety, ubrana w elegancki damski garnitur wpatrywała się w nas wodząc wzrokiem od jednego do drugiego z wściekłością, a w jej oczach czaiła się groźba i mrok. Konya w sumie nigdy nie wspominał jaka jest jego matka, Śmierć we własnej osobie, przerażająca i jednocześnie pociągająca.
Ona robiła wrażenie w przeciwieństwo do mojego ojca, który miał na sobie sukienkę, lub cokolwiek innego to było. Poczułem się zawstydzony jego widokiem, czego jeszcze mu brakowało, skrzydełek i mini łuku? Czy on nie mógł iść z duchem czasu? Nie można mu było nic zarzucić, Eros był cholernie przystojny, ciało też miał pewnie idealnie wyrzeźbione. Miałem nadzieję, że mama nie dała się złapać tylko na tą zewnętrzną powłokę, chociaż wątpiłem, czym mógłby zaoferować coś więcej. Chociaż stał z założonymi rękoma i zaciśniętymi ustami to powietrze wokół niego wydawało się nieco zaróżowione i pachniało cukierkami.
Przede mną stały dwie istoty, dwie przeciwstawne siły rządzące światem w swojej jednej z wielu ludzkim form Miłość i Śmierć, mój ojciec i matka Konyi. Wiecznie ze sobą rywalizujący, zadufani w sobie egoiści, których dzieci robiły za żołnierzy w ich odwiecznej wojnie, zdobywających dla niech odpowiednie zasoby sił. Powoli ogarniała mnie wściekłość na nich i na wszystko co mnie spotkało przez te kilka miesięcy.
Kiedyś miałem prosty plan na życie, edukacja, praca, narzekanie na brak czasu na pasję, którą było malowanie, rodzina, której częścią miała być moja wymarzona dziewczyna Hamada. Ten jeden element musiałem wymienić na Konyę, ale z tego powodu byłem szczęśliwy. Nie podobało mi się jednak, że musiałbym z tego wszystkiego zrezygnować, bo stojący przede mną facet w sukience okazał się moim ojcem, który założył, że posłusznie poświęcę mu życie i będę grzecznie wypełniał narzucone mi obowiązki. Na nic takiego się nie zgadzałem i nie zamierzałem.
On miał mnie w nosie, uwiódł a potem zostawił moją matkę, ja również nie chciałem mieć z nim nic do czynienia. Będę sam decydował o sobie, a nie udawał pionka w jego grze ze Śmiercią. Nie pozwolę też na to Tatsuo i Alice, nie mogłem, skoro jedyny z naszej trójki miałem możliwość oparcia się naszym genom, musiałem o nich zawalczyć. Poza tym zepsuli naszą pierwszą randkę, nie przewidziałem, że skończy się pocałunkiem, dlatego tym bardziej podniosło mi to ciśnienie.
Śmierć podeszła do nas i chwyciła mnie za podbródek, boleśnie wbijając mi długie paznokcie w skórę. Nie odwracałem wzroku, miałem zamiar nieco wygarnąć tej dwójce. Odwróciła moją głowę to w jedną, to drugą stroną.
- A więc to przez ciebie mój syn nie wywiązuje się ostatnio ze swoich obowiązków. – Jej głos przypominał syk. – Mógłbyś być chociaż trochę ciekawszy – dodała odpychając mnie.
- Nie pozwalaj sobie – wtrącił się Eros, brzmiał miękko, ale jednocześnie stanowczo. – Może to twoje dziecko sprowadziło moje na złą drogę, w końcu w tym są specjalistami.
- I to jakimi – zaśmiała się Śmierć. – W tym rzecz, że Tatsuo na początku bardzo się starał, potem wyrabiał tylko minimum, ale był w tym przynajmniej sumienny. A z tego co wiem, twój nawet nie troszczył się o to.
- Późno się przebudził – wymruczał Eros, wiedząc, że to argument przeważający na Jej stronę.
- Więc to był pomysł małego Kupidynka, żeby zrobić nam na złość. Rozumiem, że Tatsuo mógł się na to zgodzić, w końcu jesteście nastolatkami w fazie buntu. – Kobieta zacmokała z niezadowoleniem. – Możecie już z tym skończyć, jesteśmy wściekli, ale nie zamierzamy tracić na ta sprawę zbyt dużo czasu. Ciekawi mnie tylko, jak udało to się wam udawało tak długo, tyle czasu spędzać z wrogiem, trzymać go za rękę, nawet całować, aż tak bardzo chcieliście nam dopiec, że zdecydowaliście się na takie poświęcenie? – zapytała z przekąsem, czekała jednak na naszą odpowiedź.
Eros lustrował nas od stóp do głów i powoli widziałem, jak jego oczy rozszerzają się ze zdziwienia, a dłoń wędrują, pod brodę wskazując na głębokie rozmyślania. Ona zauważyła, że coś jest nie tak i teraz jej uwaga przerzuciła się na mojego ojca. Nawet nie zwróciłem uwagi, że dłoń Konyi przez cały zaciskała się na mojej koszulce, czyżbym z gniewu aż tak się wyrywał. Jego wzrok prosił, żebym nie robił nic głupiego, ale już postanowiłem. Wziąłem jego dłoń i uścisnąłem mocno, następnie wstałem gwałtownie, zanim zdążył mnie powstrzymać.
- Hej wy, mam wam coś do powiedzenia! – krzyknąłem w stronę Erosa i Śmierci, obrócili się zdziwieni, że w ogóle śmiałem się do nich odezwać takim tonem. – Nie ma zamiaru brać udziału w waszej przepychance, nigdy się nie godziłem na jakieś dodatkowe obowiązki, warunki i nie pozwolę wam kontrolować mojego – poprawiłem się. – Naszego życia, tylko dlatego, że jesteście naszymi rodzicami.
- To ci się trafiło Erosie – zaśmiała się szyderczo Śmierć.
- Jesteście siebie warci – oznajmiłem, nabierając z każdym słowem pewności siebie. – Wykorzystujecie własne dzieci, w waszej chorej wojnie, zamiast samemu wziąć się do roboty. Poświęcają dla was wszystko, w tym samych siebie, zastanawiacie się w ogóle nad tym czasem?! Alice siedzi w tym prawie dziesięć lat, to większa część jej życia, uszczęśliwia innych dla ciebie, tatusiu, kiedy sama się wyniszcza i cierpi. Obserwuje to każdego dnia w jej oczach, pomimo tego, że dla innych się tylko uśmiecha, powinna cię nienawidzić, bo to ty ją do tego zmusiłeś, kiedy była jeszcze dzieckiem. – Musiałem nabrać powietrza. – Nie dałeś nam wyboru!
- Robi się ciekawie – mruknęła rozbawiona Śmierć, uśmiechając się do mnie. – Kontynuuj Kupidynku, chętnie posłucham, jak mu wyrzucasz.
- Ty wcale nie jesteś lepsza matko – powiedział chłodno Konya, podchodząc do mnie, chyba wszyscy zdziwiliśmy się, że włączył się do rozmowy. – Nie mogę mówić za innych, ale mi wypełnianie narzucanych przez ciebie obowiązków nie sprawiało przyjemności. Wciąż nienawidzę siebie i to tylko przez twoje geny. Myślisz, że chciałem, żeby wszyscy się mnie bali, nawet własny ojciec, myślisz, że chciałem stracić wszystkich przyjaciół i znajomych. Żyć samotnie, zrezygnować ze wszystkich marzeń.
- Po co ci przyjaciele, skoro mogłeś mieć władzę i rządzić ludźmi za pomocą strachu – żachnęła się kobieta.
- Nie prosiłem o to! – wykrzyknął Konya i z największa siła rzucił swoim brelokiem pod jej stopy.
Upadek tego małego urządzenia odbywał się jakby w zwolnionym tempie, uderzył o ziemię raz, drugi, potem trzeci. Kiedy się zatrzymał ujrzeliśmy, że ekranik wyraźnie pękł, co wydawało nam się do tej pory niemożliwe. Nawet Eros i Śmierć nie mogli w to uwierzyć, a ona skierowała swoją złość i oskarżenia na mnie. Dopadła mnie z zawrotną szybkością i zaczęła dusić, Konya próbował ją odciągnąć, ale był za słaby.
- Nie wiem, jak wpłynąłeś na mojego syna, ale masz przestać się z nim zadawać, inaczej cię zabije – wycedziła przez zęby, ledwo powstrzymując się, aby nie odebrać mi życia teraz.
- To niemożliwe – oznajmił Eros i chwycił ją za rękę, odciągając ode mnie.
- Co masz na myśli? – warknęła, odpychając mojego ojca.
Próbowałem złapać oddech, obserwowany przez zmartwionego Konyę. Czułem na sobie uważny wzrok ojca, Śmierć pogoniła go do odpowiedzi.
- Są swoimi drugimi połówkami, nic z tym nie zrobisz. Zawsze się odnajdą, cokolwiek byś zrobiła – odparł, obserwując nasze zszokowane reakcje.
- Przecież to niemożliwe – wyszeptała matka Konyi. – Niemożliwe.
- A jednak.
- Co zamierzasz z nimi zrobić? – zapytała swojego odwiecznego rywala kobieta.
- Dać im spokój, a ogólnie może zmienić nastawienie – wzruszył ramionami mój ojciec. – Chodźmy stąd, nic tu po nas.
- Czekaj! – zawołałem, obawiając się, że zniknie i nie będę miał jak znowu się z kim kontaktować. – Druga połówka Alice? Kto to, zasłużyła na to, żeby wiedzieć. – Eros milczał przez chwilę. – To Daisuke prawda?
- Tak, to wasz przyjaciel – odparł po chwili z westchnieniem., zauważyłem, że Śmierć rzuciła mu znaczące spojrzenie. – Ale nie możesz jej o tym powiedzieć ani o was – dodał, zacisnąłem ze złości usta i pięści. – Możesz jednak spróbować jej to przekazać w jakiś inny sposób, ale obawiam się, że to nie będzie łatwe zadanie. Ta dziewczyna jest bardzo uparta po swojej matce. Pozdrów ode mnie Mizuki. – Uśmiechnął się serdecznie. - Wciąż niemiło wspominam, jak mnie wszystko bolało po tym jak...
- Jak co Erosie? – zainteresowała się Śmierć. – Nie mów, że któraś z twoich kobiet skopała ci tyłek. – Wybuchła donośnym śmiechem. – Jesteś żałosny.
Znikli równie niespodziewanie, jak się pojawili. Spojrzeliśmy na siebie z Konyą i jednocześnie odetchnęliśmy z ulgą. Nie mogliśmy usłyszeć lepszych wiadomości, rzuciliśmy się sobie w ramiona ze szczęścia. Ogarnął mnie spokój, nie musiałem się już martwić klątwą, znalazłem już odpowiednią osobą i mogłem pomóc Alice, tego właśnie potrzebowałem. Spojrzałem w kierunku, w którym odeszli nasi rodzice, przeszło mi przez myśl, że może jednak ojciec nie był do końca taki zły. I chociaż żaden z nas nie spodziewał się takiego zakończenia pierwszej randki, wiedzieliśmy, że raczej o niej nigdy nie zapomnimy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro