24 - Jak okazało się, że mamy sprzymierzeńców
Czasem zastanawiałem się jakim cudem plotki rozchodzą się tak szybko, zanim dotarliśmy do klasy, po spojrzeniach, które nam wszyscy rzucali, byłem pewny, że wiedzieli. Nie podejrzewałbym Alice o rozpuszczenie tej iście zatrważającej nowiny, wyglądała, jakby wszystko było jej obojętne, ale nie mógłbym tego powiedzieć, o siedzącej obok niej Hamadzie. Myślałem, że będzie mnie szczerze nienawidzić, tymczasem ona przyglądała mi się z zatroskaną miną.
Przechodząc obok, żeby dotrzeć na swoje miejsce chwyciła mnie za rękę. W pierwszym odruchu chciałem się wyrwać, bo to nie było w żaden sposób przyjemnie, ale uścisk miała mocny i tylko wyszeptała, że mi pomoże. Nie wiem, dlaczego chciała mnie ratować, pewnie uznała, że Konya zmusza mnie do czegoś i szantażuje.
Widziałem w jego oczach, że gdy to zauważył, to jakby był gotów do ataku. Zresztą miał chyba ochotę wyjątkowo szybko zapełnić dzisiaj pasek, ale wiedziałem, że powstrzymuje się tylko ze względu na mnie. Przeczesał dłonią włosy i ciężko westchnął. To już nie mogło działać na zasadzie, że chciałem mu tylko pomóc, ale to był już mój obowiązek, i to taki, który wykonałbym bez zająknięcia. Miałem już swojego rycerza w lśniącej zbroi, nie potrzebowałem, żeby ratował mnie ktoś inny.
- Nie trzeba – odpowiedziałem Hamadzie z uprzejmym uśmiechem. – Wiem, że zachowałem się wobec ciebie okropnie i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.
Nie cierpiałem, kiedy uwaga wszystkich była na mnie skierowana, za nic nie czułem się wtedy komfortowo, ale tym razem chodziło o to, żeby pomóc komuś dla mnie ważnemu. Wróciłem do Konyi i zapytałem się, czy wszystko w porządku. Spojrzał na mnie, ewidentnie cierpiał i walczył ze sobą. Położyłem mu rękę na głowię i pochyliłem się nieco, żeby tylko on mnie słyszał.
- Wiem, że to trudne, ale walcz, żebyś ty tym rządził, a nie to tobą – wyszeptałem. – Poza tym pasemka ci nieco wyblakły.
- Racja – zaśmiał się. – Podobają ci się tak bardzo, że powinienem je odświeżyć?
- To twoje włosy. – Uśmiechnąłem się. – Ale nie mam nic przeciwko. Zawsze dodatkowo wyzwanie przy rysowaniu twojej przystojnej twarzy.
Zabrzmiał dzwonek. Nie obchodziła mnie opinia innych, humor Tatsuo był ewidentnie lepszy i to się liczyło. Daisuke przypatrywał się nam od początku tej sytuacji i wyglądał na zmartwionego.
- Wiesz, że Hamada tak łatwo nie zniesie odrzucenia – mruknął mój przyjaciel. – Martwię się o was, mimo, że zabawnie was razem oglądać. Poza tym Konya już tak nie przyciąga ludzi jak dawniej, w moim planie musze uwzględnić kogoś innego w roli maskotki.
- Nie zapomniałeś o tym? – zdziwiłem się.
- Oczywiście, że nie, ale po tylu latach, kiedy zauważyłem, że się zmienił, to nie sądziłem, że możemy zaprzyjaźnić się na nowo. Ale ty to poszedłeś jeszcze krok dalej. – Wyszczerzył do mnie zęby w złośliwym uśmiechu, na co rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
Konya ukrywał się gdzieś na przerwach, rozumiałem go, pewnie dzięki temu łatwiej radził sobie z przeciwstawianiem się swojej naturze. Powiedział też, że woli, abym nie widział go w tym stanie, więc na siłę mu się nie narzucałem, dałem mu przestrzeń, które potrzebował, gotowy jednak być przy nim, gdyby poprosił. Sam zaszywałem się w pracowni artystycznej, wspominając nasze pierwsze spotkania w tym właśnie miejscu.
Tu znalazła mnie Yuko, trzecioklasistka, która była też przewodniczącą klubu. Zawsze ją lubiłem, bo miała łagodne usposobienie, a z jej prace miały w sobie dużo spokoju i magii. Poza tym jej uwagi były celne, ale nigdy nie dawało to odczucia krytyki, bardzo sobie ceniłem jej opinie.
- Martwiłam się o ciebie ostatnio Sugiyama – powiedziała, siadając obok mnie na parapecie. – Mało się udzielałeś, a zawsze miałeś coś do zaprezentowania. Bałam się, że trafiłeś na wyjątkowo grubą ścianę blokady artystycznej.
- Można tak powiedzieć – pokiwałem głową, klątwa rzeczywiście tak zadziałała, chociaż teraz mało się nią przejmowałem. – Powoli wracam do formy.
- Cieszę się. – Yuko uśmiechnęła się. – Słyszałem ciekawe pogłoski dzisiaj. Czyżbyś znalazł dosyć nieoczekiwaną Muzę?
- Tak – odpowiedziałem, opierając głowę o szybę. Ona mogłaby to zrozumieć.
- To wspaniała wiadomość – wyszeptała. – To nie będzie łatwa droga, ale mam nadzieję, że wam się uda. Tymczasem oczekuję od ciebie jeszcze kilku świetnych prac, zanim pożegnam się z tą szkołą.
Yuko zeskoczyła zgrabnie z parapetu, ale zanim wyszła zawołałem ją jeszcze i podziękowałem, kłaniając się nisko. Za wszystko, za zrozumienie i brak krytyki oraz ogólnie za bycie cudowną starszą koleżanką. Miałem nadzieję, że dałem radę przekazać to w tym jednym słowie. Dziewczyna uśmiechnęła się promienie i pomachała na pożegnanie. Postanowiłem, że kiedy wszystko się jakoś uspokoi, poproszę Alicę, żebyśmy sprawdzili, czy jej druga połówka nie kręci się w pobliżu.
Ta rozmowa dała mi wiele pozytywnej energii, którą chciałem podzielić się z Konyą. Jednak przed klasą mina mi zrzedła, kiedy zobaczyłem, jak kłóci się z Hamadą. Widziałem tylko jej zacięta minę i nigdy w mojej wyobraźni nie sądziłem, że zobaczę na jej pięknej twarzy tak przerażająco złośliwy uśmiech. Nawet w wykonaniu Tatsuo ten gest nie miał aż takiego wydźwięku. Teraz byłem niemal pewny, że go jakoś sprowokowała. Nie słyszałem o czym rozmawiają, ale kiedy Hamada mnie zauważyła to postanowiła uciąć dyskusję.
- Jeszcze zobaczymy – oznajmiła donośniej zdecydowanym głosem i odwróciła się na pięcie.
Tatsuo odwrócił się w moją stronę, tak był wściekły, ale jednocześnie rozczarowany, tym, że się dał sprowokować. Podszedłem do niego i uścisnąłem jego rękę, mogłem dać mu chociaż tyle wsparcia.
- Wiem, wiem – powiedziałem spokojnym tonem. – Nie przejmuj się.
Ten dzień był zbyt intensywny pod każdym względem i wyczerpał mnie emocjonalnie. Nie sądziłem, że tak dużo będzie nas to kosztować. Walczysz o własne szczęście, jednocześnie powodując takie zamieszanie, kiedy nikogo to nie powinno obchodzić, dopóki nie sprawiałeś nikomu krzywdy. Miałem nadzieję, że to koniec tłumaczenia się i rozmów, chociaż wiedziałem, że najtrudniejszą z mamą, mam przed sobą, ale chciałem nieco to odwlec w czasie. Szkoła wystarczająco da nam w kość przez jakiś czas.
Czas pomyśleć o czymś miłym dla odmiany. Skoro było się parą, to trzeba chodzić na randki, więc musiałem taką zaplanować albo przynajmniej wybadać, gdzie ewentualnie chciałby się wybrać Konya. Mi wystarczyłby chyba długi, romantyczny spacer, ale postanowiłem, że to musi być coś wyjątkowego. Odezwał się we mnie nieuleczalny romantyk w paradzie z genami ojca.
Właśnie zmierzaliśmy korytarzem z Tatsuo do wyjścia, kiedy dogonił nas zdyszany Daisuke. Dał sobie chwilę na uspokojenie oddechu i spojrzał na nas niepewnie. Poprosiłem, żeby powiedział o co chodzi, cały dobry humor, który dało mi planowanie randki nagle zniknął. Jeszcze tylko tego nam brakowało.
- Goda-sensei poprosił, że jeśli uda mi się was złapać, żebyście jeszcze na chwilę do niego przyszli – oznajmił zaniepokojony. – Zaczekać za wami?
- Nie trzeba, zresztą masz dzisiaj zmianę w sklepie prawda?
- Tak, rzeczywiście. – Daisuke podrapał się po głowie. – Mogę wam tylko życzyć powodzenia.
- Myślisz, że mamy kłopoty? – zapytał Tatsuo, marszcząc brwi.
- Chyba nie takie, żebyśmy nie dali sobie z nimi rady – oznajmiłem i ruszyłem bojowym krokiem w stronę pokoju nauczycielskiego.
Teraz głos zabrała moja buntownicza natura, którą odkryłem w sobie niedawno. Buntowniczy romantyk, cudowne połączenie, zaśmiałem się w duchu. Goda-sensei czekał na nas z uśmiechem, spodziewałem się raczej zdegustowanego, zawiedzionego wyrazu twarzy. Zdziwiłem się, że na razie zapowiada się to dobrze. Staruszek przyglądał się nam przez chwilę bez słowa, czekaliśmy na to, aż powie czemu nas poprosił.
- Doszły mnie pewne słuchy – zaczął, uważnie dobierając słowa. – Nie chcę mówić, że niepokojące o samej sytuacji. Jednak nie mogę zignorować pewnych głosów, że za waszym zachowaniem stoi coś innego niż wzajemna sympatia.
- Domyślam się, kto mógł to zasugerować – powiedział Tatsuo, zaciskając pięści. – Ale to nieprawda. To co jest między nami jest całkowicie szczere.
Goda-sensei przeniósł wzrok na mnie, więc potwierdziłem tylko słowa mojego chłopaka, nie miałem zresztą nic więcej do dodania. Nauczyciel uśmiechnął się jeszcze szerzej i zaklaskał kilkukrotnie, obserwując nasze zaskoczone twarze.
- W takim razie w porządku – oznajmił i nagle przybrał poważną minę. – Tylko pamiętać, że na pierwszym miejscu nauka, a potem randkowanie. Zobaczę gorsze wyniki, u któregokolwiek z was, a porozmawiamy sobie inaczej. Możecie iść i mi się zachowywać jak przystoi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro