20 - Jak uciekłem z kina
Byłem zły na Hamadę, że użyła na mnie podstępu, a jednocześnie na siebie, że dałem się tak łatwo złapać w pułapkę. Chyba tylko szok uniemożliwił mi odkręcenie tego od razu, Konya natychmiast zniknął, a ja zostałem zaciągnięty z powrotem do klasy. Wiedziałem jednak, że potrzebuję trochę czasu, aby się uspokoić mimo wszystko nie chciałem na nią niepotrzebnie napadać. Po raz kolejny popełniłem błąd, bo sytuacja eskalowała tylko na moją niekorzyść.
Tamtego wieczoru nie mogłem zasnąć ani zebrać się w sobie. Cały czas miałem przed oczami zrozpaczoną minę Konyi. Chciałem napisać do niego i wyjaśnić mu, że nie wiedziałem, że Hamada uzna to za randkę, a przynajmniej ja tego tak nie widziałem i jeśli będzie chciał odwołam wszystko. Pomyślałem jednak, że lepiej będzie porozmawiać następnego dnia w szkole. Wierzyłem, że po tym wszystko jakoś się ułoży, chociaż nigdy nie byłem optymistą.
Dręczyły mnie jednak koszmary, innego rodzaju niż zazwyczaj, czułem, jakby tym razem nie stała za tym klątwa, a moje własne uczucia i poczucie winy. Goniłem w nich Konyę, a gdy już udało mi się chwycić go za rękę, wyrywał się.
- Wybrałeś! – krzyczał pełnym bólu głosem.
- Nikogo nie wybierałem! A nawet gdybym musiał, bez wahania wybrałbym ciebie!
Kręcił wtedy przecząco głowa i zaczynał znowu uciekać. Nie wiem, ile razy powtarzałem tą scenę, ale kiedy się obudziłem czułem w kącikach oczu, że uroniłem przez sen kilka łez. Mama zauważyła, że miałem nieciekawy humor poprzedniego dnia i przygotowała kilka moich ulubionych przekąsek oraz miłą wiadomość, wspominając też w niej, że zawsze mogę z nią porozmawiać.
Dodało mi to sił, byłem niemal pewny, że uda mi się odkręcić wszystko z Hamadą i szczerze porozmawiać z Konyą. Moje plany to było jedno, a rzeczywistość to drugie. Tatsuo w ogóle nie pojawił się w szkole, a mój poprzedni crush już wszystkim rozpowiedział, że idziemy za trzy dni na randkę do kina. Alice nie była zachwycona tym newsem i potem mnie uważniej obserwowała, ale postanowiła się nie wtrącać. Wróciłem do starego zwyczaju jedzenia lunchu z Daisuke, który zaczął powoli wracać do dawnego siebie po złamanym sercu, chociaż byłem pewny, że wcale mu jeszcze nie przeszło. Część klasy spoglądała na mnie z niedowierzaniem, a reszta miała to gdzieś, dopóki by nie rozwinęła się z tego jakaś większa drama.
- Nie ma Konyi, to wróciłeś na stare śmieci – dociął mi przyjaciel, ale po mojej skwaszonej minie darował sobie dalsze komentarze na ten temat. – Widzę, że chociaż tobie udało się osiągnąć jakiś sukces w ramach naszego planu.
- A czy ja wiem – mruknąłem.
- Hamada wygląda na szczęśliwą, ty wprost przeciwnie, denerwujesz się? – zapytał jednak zmartwiony.
- Miałem nadzieję, że jednak to odwołam, ale teraz skoro wszyscy wiedzą, to raczej marne szanse.
- Przyznam, że niekoniecznie spodziewałem się, że to potoczy się w tym kierunku.
- Ja też nie. – Spojrzałem w stronę pustej ławki Konyi, zastanawiając się, gdzie jest i czemu od rana nie odpisuje na moje wiadomości.
Czekałem cały dzień i następny, i kolejny, który jednocześnie był piątkiem i datą naszej randki. Nikt więcej w klasie nie martwił się nieobecnością Konyi, nawet wyglądali na całkiem zadowolonych z tego faktu i rozluźnionych. Chociaż minęły już trzy miesiące od początku tego roku szkolnego, a z tego co zaobserwowałem starał się w klasie w miarę pilnować, to i tak się go obawiali i nie przepadali za jego obecnością.
Chciałem go zobaczyć, upewnić się ze wszystko z nim w porządku a potem porządnie opierniczyć za ignorowanie mnie. I absolutnie nie miałem zamiaru mu się narzucać, trzy dni to dużo czasu, żeby odpisać na kilka wiadomości, które wysłałem mu zaraz po tym, jak zauważyłem, że nie przyszedł do szkoły. Byłem trochę też na niego zły, co za problem wyklepać na klawiaturze te kilka słów. Do jasnej cholery, tęskniłem za nim.
Szedłem korytarzem, bawiąc się brelokiem i nie przejmując się zbytnio tym, że od dobrych kilku dni miałem w nosie wypełnianie swoich obowiązków. Nawet Alice już nie miała ochoty mnie o to męczyć, bylebym jej pomagał, kiedy poprosi. Stwierdziła, że jestem już dorosły i to mój problem, jeśli będę musiał się tłumaczyć przed naszym ojcem. Cóż nie zanosiło się, żeby zamierzał interweniować.
- Sugiyama? – Usłyszałem za sobą głos wychowawcy i odwróciłem się w jego stronę.
- Tak, Goda-sensei? – Już wiekowy nauczyciel podszedł do mnie i podrapał się po siwej czuprynie, zastanawiając się, jak sformułować dręczący go problem. Ciekawe, ile jeszcze zostało biedakowi do emerytury.
- Zauważyłem, że jako jedyny masz z Konyą całkiem dobre relacje.
- Można powiedzieć, że się przyjaźnimy – dopowiedziałem, zdziwiony, że ten staruszek ma jeszcze chęci by obserwować swoich podopiecznych a nie tylko odliczać dni do upragnionego wypoczynku.
- Rozmawiałem z jego ojcem, biedaczek się rozchorował, ale w poniedziałek powinien już wrócić do szkoły.
Poczułem, jak uginają się pode mną nogi i odetchnąłem z ulgą, a więc to tylko choroba, która dziwnym zbiegiem okoliczności pojawiła się, kiedy usłyszał, że idę z Hamadą na randkę. Nie stała za tym jakaś dziwna, tajemnicza przyczyna, ale byłem jeszcze bardziej zły, bo tym bardziej nie widziałem powodu, dla którego mógłby mi po prostu o tym nie powiedzieć.
- Pomyślałem, czy może nie chciałbyś się wybrać do niego i zanieść mu notatki i materiały z tych kilku dni. Konya zawsze ma dobre oceny, może spojrzy do nich, aby nie robić sobie zbyt dużych zaległości? – zapytał Goda-sensei.
- Pewnie, nie ma problemu. – Pokiwałem entuzjastycznie głową, przynajmniej miałem wymówkę, żeby szybciej się z nim zobaczyć.
- Przyjdź do pokoju nauczycielskiego po lekcjach i zobaczymy co z tego wyjdzie. – Wychowawca uśmiechnął się i kazał mi nacieszyć się resztą przerwy.
Wróciłem na ostatnie zajęcia z o wiele lepszym humorem, co nie uszło uwadze mojego przyjaciela. Zapytał się skąd ta nagła zmiana i czyżby dopiero dotarło do mnie, że idę na randkę z dziewczyną, która podoba mi się od lat, i w dodatku mnie na nią sama zaprosiła. Nie odpowiedziałem i miałem nadzieję, że się nie domyśli, że nie czekam z utęsknieniem na czas, które będę mógł spędzić z Hamadą. Zresztą nalegała, żebyśmy poszli od razu po lekcjach, ale wytłumaczyłem jej, że nasz wychowawca poprosił, żebym zaszedł do pokoju nauczycielskiego. Zrobiła trochę urażoną minę, ale powiedziała, że zaczeka na mnie na korytarzu.
- O Sugiyama jesteś! – zawołał uradowany Goda-sensei i wręczył mi plik kartek, do których była przylepiona też jedna z jego adresem. Od razu schowałem ją do kieszeni, żeby nie zgubić. – Dzwoniłem do ojca Konyi uprzedzić go, że ktoś z klasy jego syna podrzuci mu notatki, nie ma nic przeciwko. Liczę na ciebie.
Powierzone mi zadanie zamierzałem wykonać jeszcze tego samego dnia. Perfekcyjny plan, aby jak najszybciej zakończyć spotkanie z Hamadą.
- Co to? – zapytała, obserwując, jak pakuje materiały do torby.
- Goda-sensei prosił mnie, żebym przekazał to Konyi – odpowiedziałem. – Chciałbym jeszcze to zanieść mu dzisiaj.
- Myślałam, że spędzisz ze mną resztą dnia – odparła urażona. – Nie możesz zrobić tego jutro.
- Nie – mruknąłem krótko, powtarzając sobie jak bardzo to był zły pomysł, ale dla dobra sprawy uśmiechnąłem się i przeprosiłem ją za szorstkość.
- Rozumiem, też bym nie była zachwycona, gdybym musiała do niego iść.
Ugryzłem się w język, zanim powiedziałbym o nieco za dużo i schowałem ręce do kieszeni, aby nie zauważyła, jak zaciskam pięści, wściekły na zgorszony ton w jakim wypowiedziała swoje słowa. Nawet jeśli Hamada uważała nasze spotkanie za randkę, nie spodziewałem się po niej takiej nachalności.
Gdy tylko wyszliśmy poza teren szkoły wzięła mnie pod ramię i ściskała tak mocno, że nie mogłem się wyswobodzić. Westchnąłem i uznałem to za swoją karę, zwłaszcza że jej dotyk nieprzyjemnie palił, w porównaniu z tym co odczuwałbym, gdyby to był Konya. Powinienem słuchać, o czym Hamada opowiada, ale nie mogłem się skupić na jej słowach, czułem, że chcę uciec jak najdalej od niej.
Już od momentu, kiedy się zgodziłem na to wyjście byłem pewny, że cokolwiek do niej czułem to całkowicie przepadło. Nawet nie musiałem tego w żaden sposób sprawdzać, żałowałem tylko, że tam byłem.
Nie spędziliśmy razem dużo czasu, ale przypominało mi to koszmar, którego najgorsza scena rozgrała się, kiedy w kinie postawiłem popcorn. Postanowiła dać wyraz swojej wdzięczności poprzez całusa w policzek. Tego już było dla mnie za dużo, jej usta zetknęły się z moją skóra zaledwie na sekundę, ale to wystarczyło bym poczuł w klatce piersiowej potworny ból, jakbym to była kara za popełnienie największej zbrodni. Odsunąłem się od zaskoczonej moją reakcją Hamady.
- Posłuchaj, jesteś cudowną dziewczyną i zasługujesz na kogoś lepszego – powiedziałem, szczerze tak myśląc. – Wiem, że przez wiele lat się w tobie podkochiwałem, ale nic już z tego nie zostało. Przepraszam, jeśli nagle uczucie pojawiło się z twojej strony, ale nie mogę. Nie powinien w ogóle zgodzić się na tą randkę.
Powiedziałem, co leżało mi na sercu i zostawiłem ją zszokowaną na środku kina z popcornem w ręce. Wyciągnąłem karteczkę z adresem, to tam właśnie powinienem być.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro