Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11 - Jak uczestniczyłem w przesłuchaniu

Całkowicie wierzyłem w to, co powiedziałem. Dlaczego twoja rodzina jakakolwiek by nie była miała decydować o tym, jak powinien cię odbierać świat? Zresztą sam chciałem wybierać kogo, jak już znienawidzę i mieć przynajmniej ku temu dobry powód.

Na upartego mogłem stwierdzić, że odczuwam tą negatywną emocje względem Tachibany, bo podoba się dziewczynie, w której się podkochuje. Uznałem jednak, że to zbyt błahy powód. Wciąż wierzyłem, że moja sytuacja z Hamadą się sama poprawi, chociaż byłem świadomy, że nie będę w stanie zobaczyć, jak bardzo do siebie pasujemy.

Cały czas z tyłu głowy miałem jak Konya mi pomagał. Nie musiał, coś go jednak do tego tchnęło, nawet kiedy znał już prawdę o moim pochodzeniu.

- Tatsuo? – próbowałem zwrócić jego uwagę. Znowu pojawił się ten uśmiech, który ściskał moje serce.

- Jesteś pewny? – zapytał zdziwiony moją propozycją Konya, kiedy otrząsnął się na tyle z szoku, żeby w końcu mnie dogonić.

- Tylko pod warunkiem, że stawiasz – przypomniałem mu i przyśpieszyłem kroku, skoro czekał mnie darmowy smakołyk.

Najgorsze jednak w słowach Konyi było to z jakim przekonaniem je wypowiadał, miałem wrażenie, że jeszcze chwila a dopowiedziałby, „jak wszyscy". Czy tak czuły się Jej dzieci? Jeśli by rozumieć to w ten sposób, to mnie nagle powinni zacząć wszyscy uwielbiać prawda? To ja i Alice byliśmy w końcu tymi dobrymi, ale jak pomyślałem, że wokół mnie miałaby przebywać mnóstwo ludzi, aż mnie przeszedł dreszcz.

Odkąd siostra mogła przestać się o mnie martwić skupiła się na swojej misji łączenia ludzi w pary. Szkoła dawała jej pełne pole do popisu i wkrótce zyskała sobie miano miłosnej wyroczni. Oczywiście, że mnie też wciągnęła w ten interes, ale postawiłem warunki, że nikt ma się o tym nie dowiedzieć. Alice była głową tego biznesu, a ja jej leniwym pracownikiem.

Konya był dziwnie milczący, chociaż miałem wrażenie, że zdążył już porzucić swoją miłą, przepraszająca wersje siebie. Wzruszyłem ramionami, nad czymś się zastanawiał, a ja nie zamierzałem mu przeszkadzać. Może myślał nad tym, czemu go zaprosiłem? Sam nie byłem pewny, bo mnie przeprosił, bo mówił dziwne rzeczy, bo ucieszył się, gdy to zrobiłem. Westchnąłem ciężko, zastanawiając się, czy jednak nie popełniłem błędu.

- Twoja grupka fanów pozwala ci poruszać się samemu? – zagadnąłem, gdy wychodziliśmy ze szkoły i powoli kierowaliśmy się w stronę najbliższego sklepu.

- Nawet nie wiem, po co cały czas się za mną kręcą. – Konya wzruszył ramionami. – Jestem dla nich niemiły, a i tak wracają, albo udają, że ich to nie ruszyło.

- Cóż bad boy zawsze będzie przyciągał do siebie ludzi, dziewczyny lubią ten typ.

- Skoro się ze mną zadajesz, ty najwyraźniej też lubisz ten typ – dogryzł mi.

- Pewnie, żaden inny nie wchodzi w rachubę.

Przyglądał mi się przez chwile, zrobił minę, jakby sobie coś uświadomił a po chwili zaniósł się śmiechem. Powinienem być dumny z tego, że udało mi się go rozśmieszyć? Przynajmniej zaczął iść nieco raźniejszym krokiem, co oznaczało szybsze dotarcie do sklepu. Miałem nadzieję, że będą mieli mój ulubiony smak. Od momentu, w którym postanowiłem, że już wybiorę się na lody, cały czas się o to w duchu modliłem. Pierwsze w sezonie musiałaby mieć ten wyjątkowy smak.

W końcu sklep i długo wyczekiwana słodka niespodzianka. Zajrzałem do zamrażalnika, uważnie przeszukując asortyment. Traciłem powoli nadzieję, ale ujrzałem je w samym rogu, ledwo dostrzegalne, sabotażowe przez swoich truskawkowych wrogów. Niemal z nabożną czcią wyciągnąłem swój ulubiony przysmak.

- Jest jeszcze jeden? – zapytał Konya.

Przytaknąłem i podałem mu oba lody, sam zaś postanowiłem zaczekać przed sklepem, aż zapłaci. Zastanawiałem się, dlaczego podjął w ogóle taką decyzję, ten smak nie należał do najpopularniejszych, a Daisuke i Maiko krzywili się na sam zapach.

- Dzięki. – Uśmiechnąłem się do mojego towarzysza.

Zajadając się lodem, obserwowałem nieco niespokojną minę Konyi, kiedy odwijał plastikowe opakowanie i niepewnie przyglądał się zielonemu kolorowi. Nic nie mówiłem, tylko czekałem, aż odważy się spróbować, po pierwszym kęsie skrzywił się tak bardzo, że aż przeszedł go dreszcz.

- Nie smakuje ci prawda?

- Nie – odparł szczerze Konya. – Nie przepadam za słodkimi rzeczami, więc wziąłem po prostu to co ty.

- Ale dla sernika robisz wyjątek? – zaśmiałem się.

- Sernik to w ogóle inna liga – odburknął urażony. – Najlepsza rzecz na świecie.

- Cóż, miętowy smak jest tylko dla wyjątkowych ludzi – odparłem z wyższością i wyciągnąłem rękę. Konya spojrzał na mnie zdziwiony. – Zapłaciłeś, przecież nie będziesz wyrzucać.

- Już ugryzłem.

- A co zabije mnie to? Miętowe lody są dobrem, którego nie należy marnować. – Byłem całkowicie poważny, każdy miał małą obsesją na jakiś dziwnym punkcie, to właśnie moja.

Reszta drogi upłynęła mi raczej na słuchaniu, skoro miałem do zjedzenia dwa razy więcej. A nie zamierzałem się pobrudzić, czy potem walczyć z lepkimi dłońmi. Nie chciałem dać się poznać ze strony swojego niezdarstwa.

Potrafiłem potykać się o najmniejsze rzeczy, nawet bez bólów głowy. Wylewanie na siebie wody, opuszczanie pędzelków, farba na twarzy, we włosach, na ubraniu, pomimo fartucha to norma.

Konya opowiadał mi, że przez krótki czas mieszkał w tej okolicy, ale potem przenieśli się z ojcem, by zająć się jego dziadkiem na drugim końcu kraju. Wrócili tutaj po jego śmierci, chwilę przed rozpoczęciem tego roku szkolnego, który właśnie dobiegał końca. Zdziwiłem się, że ufa mi na tyle i swobodnie opowiada o swojej przeszłości. Może jednak miałem dobre przeczucie, że jest po prostu samotny. Nie potrafiłem się na niego złościć, jeśli jakimś dziwnym zrządzeniem losu wybrał sobie mnie na przyjaciela.

Doszliśmy do skrzyżowania, na którym każde z nas musiało iść w swoją stronę. Pożegnaliśmy się standardowymi formułkami. Nie potrzeba było nic więcej, skoro i tak będziemy widywać się w szkole. Kilka kroków dalej jednak chciałem się odwrócić tylko po to, żeby zawołać go po imieniu i zobaczyć znowu ten uśmiech, ale nie wiedziałem, co miałbym jeszcze po tym dodać. Stwierdziłem, że to jednak zbyt dziwne.

Zakończenie roku przebiegło bezproblemowo, żałowałem tylko, że Tachibana nie jest w gronie żegnających się ze szkołą trzecioklasistów. Nawet nie zdziwiłem się, kiedy Daisuke zaproponował, żebym wpadł popołudniu z nim pograć, by uczcić nasze przetrwanie pierwszego roku w szkole średniej. Przeszukałem szafki, by zgarnąć jeszcze kilka przekąsek, miałem zaledwie do przebycia dwa pietra i nie chciało mi się specjalnie iść do sklepu.

Dałem się wyściskać mamie przyjaciół, która stwierdziła, jak zawsze zresztą, że widuje mnie zdecydowanie za rzadko i narzekała na moją własną rodzicielkę, że nie przychodzi do niej na pogaduchy i ciasto. Obiecałem oczywiście, że jej to przekażę.

- Mama cię dopadła, co nie? – zagadnął Daisuke, gdy w końcu dotarłem do jego pokoju.

- Jak zawsze – odparłem, odkładając przyniesione rzeczy na stolik.

Przeglądaliśmy przez chwilę jego kolekcję gier na konsolę i wybraliśmy jakąś strzelankę. Mój przyjaciel był dziwnie nieobecny myślami, zazwyczaj mi szło zdecydowanie gorzej i raczej szorowałem doły tabeli ze statystykami. Daisuke miał świetny refleks i nawet, kiedy miał kiepski dzień radził sobie świetnie. Miałem przeczucie, że chwila moment i powie w końcu, co go trapi.

- Musimy poważnie porozmawiać – oznajmił odkładając pada, zrobiłem to samo i sięgnąłem po napój, zastanawiając się o co może chodzić. – Widziałem cię wczoraj z Konyą. Co robiliście razem?

Musiałem przyznać, że tego się nie spodziewałem i próbowałem szybko przekonać mój mózg do wymyślenia wiarygodnej bajeczki.

- W końcu do niego dotarło, że nieco przesadził z ta sytuacją z sernikiem, więc chciał za to przeprosić – odpowiedziałem, nieco przytłoczony podejrzliwym spojrzeniem przyjaciela. Zebrało mu się na zabawę w przesłuchania.

- Widziałem, że świetnie się bawiliście w swoim towarzystwie. O czym rozmawialiście?

- O niczym konkretnym.

- Dlaczego się zgodziłeś?

- Darmowe lody.

- Czujesz, że się dobrze rozumiecie.

- Nie wiem, może.

- Zostawisz mnie dla niego.

- No co ty, przyjaźnimy się od dziecka. – Spróbowałem innej taktyki i od razu zadałem własne pytanie. – Alice spodobała ci się od samego początku prawda?

- Tak – odpowiedział Daisuke, dając się złapać w pułapkę.

Po chwili dotarło do niego, co się stało i schował twarz w poduszkę, żeby ukryć rumieńce, które wykwitły na jego twarzy. Poklepałem go po ramieniu i powiedziałem, że nie ma się czego wstydzić.

- Byłem na początku przekonany, że ty jej się podobasz. Jak się okazało, że nie, myślałem, że jestem z nią na dobrej drodze, ale zaczęła się ode mnie odsuwać. Nie odrzuciła mnie wprost, ale i tak to boli – podsumował swoje uczucia.

- Porozmawiam z nią o tym – pocieszyłem go. – Problem na pewno nie jest w tobie.

- A co z tobą i Hamadę? Nie sądzisz, że to najwyższy czas, by coś w tej sprawie zrobić, tak długo będziesz czekał, aż szkoła się skończy?

- Nie...

- Zaraz zaczynamy drugi rok, zawalczmy o dziewczyny, które nam się podobają! – oznajmił z zapałem, którego jeszcze przed chwilą nie miał i z nową energią oraz lepszym humorem wrócił do gry.

- Tak, zróbmy to – powiedziałem bez przekonania, biorąc łyk napoju.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro