Rozdział 11
Emily Moriarty. Brzmi dobrze.... chyba dobrze, sama nie byłam już pewna. Jim ma zmienić papiery, trochę było mi przykro, że nie mam tradycyjnego ślubu, chociaż Bóg chyba nie pochwaliły naszego małżeństwa aż po grób. No zawsze można mieć cywilny...Zaczęłam machać głową, sama nie wierząc w to co myślę. Kiedy zobaczyłam szczęśliwego Jima, który przekraczał próg naszego pałacu, to przeszło mi przez głowę, że bez niego nic nie było by takie same.
– Mam prezent – pocałował mój policzek, a potem usta.
– Całujesz mnie codziennie – zauważyłam bezczelnie na co ten wybuchnął śmiechem. Po chwili spoważniał.
– Zawsze sądziłem, że uczucie, którym cię darzę nie dopadnie mnie nigdy. Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem, chciałem poznać każdy twój sekret, poznać twój umysł. Chcę żebyś dumnie nosiła moje nazwisko. Chcę być dziś... tacy jak inni, zwykły. Chcę przez tą cholerną minutę dać ci obrączkę, byś zawsze pamiętała, że jeśli jakiś facet na ciebie spojrzy tak jak nie powinien to zrobię sobie z niego buty i podpale kretynowi dom – zaczęłam się śmiać. Nie sądziłam, że kiedyś usłyszę takie słowa.
– Wiesz, że jestem kiepska w tych sprawach... Mam na twoim punkcie obsesję Moriarty. Chociaż te uczucie, nazywane jej przez niektórych, miłością – uśmiechnęłam się szeroko – i jeśli nie będziesz robić mi śniadań do łóżka to się z tobą rozwiodę – po chwili na palcu moim i jego była złota obrączka.
Chyba przez moment... byliśmy zwyczajni.
💜💜💜
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro