Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Życie jest piękne

-Cześć, fajna bluzka - powiedziałem i uśmiechnąłem się. Chyba nie usłyszała, ale na pewno
popatrzyła mi w oczy. Odpowiedziała uśmiechem. Jak widać w moich oczach znajdowało się jeszcze trochę barwy. Od tak prostego komplementu przeszliśmy do kilku drinków, oczywiście z mojej kieszeni. Miała cudowny śmiech i była bardzo zadbana. W klubie było głośno, więc wyszliśmy z niego, ale dopiero po chwili tańcu na parkiecie. Spodobało mi się, ocierała się o mnie i pozwalała się dotykać po brzuchu, po biodrach. Trzymając się za ręce przeciskaliśmy się przez ustawioną przed wejściem kolejkę i poszliśmy do mojego samochodu. Otworzyłem drzwi a ona oparła się o nie i spytała, czy nie możemy chwilę poczekać. Wiedziałem, o co jej chodziło. Mojej partnerce zachciało się spaceru w pobliskim miejskim parku. Spytała, czy ją obronię, gdyby napadli nas rabusie. Żartobliwie odparłem, że to ona obroni mnie. Rozmawialiśmy o zupełnych pierdołach, w co wierzymy i co sądzimy o różnych publicznych postaciach z telewizji, ale również o rzeczach istotnych.

- Jakie masz największe marzenie? - delikatnie się chwiała siedząc na ławce. Jej policzki były zaczerwienione a wzrok mętny, ale nie była aż tak pijana. To był raczej błogi stan upojenia. Kilkoma drinkami i mną.

- Mieć dzieci - odparłem. Wybuchła śmiechem. Nabijała się ze mnie do czasu, gdy jej wyjaśniłem, że jestem bezpłodny. Moje oczy lekko się zaszkliły. W jej oczach ujrzałem niedowierzanie i poczucie winy. Przybliżyła się do mnie i otarła mi łzę spod oka.

- O Jezu, tak bardzo cię przepraszam... - szukała słów, ale ja złapałem ją za rękę i pocałowałem w szyję. Poczułem dreszcz przechodzący przez nią, lecz było to z pewnością przyjemne uczucie, ponieważ zacisnęła paznokcie na moim przedramieniu i przeszła do ust. Złączeni pocałunkiem trwaliśmy na ławce kilka minut.

- Zimno mi. Wracajmy do mnie. Mojego ojca nie ma. - powiedziała. Nie trzymałem dłoni na jej kolanie tylko wtedy, gdy zmieniałem bieg. Czułem, że nogi ma zimne, ale czemu tu się dziwić. Była chłodna październikowa noc, a ona miała na sobie spódniczkę mini. Dotarliśmy do jej domu. Był bardzo bogaty, położony w zamożnej części miasta. Oboje byliśmy przesiąknięci potem po zabawie w klubie. Pozwoliła mi wziąć prysznic jako pierwszemu. Wtedy mogłem się wreszcie wykaszleć. Ból w klatce piersiowej i podrażnione gardło zaostrzyły się na ten czas, lecz po wszystkim było trochę lepiej. Minęliśmy się w drzwiach łazienki. Ja w szlafroku, ona z butelką likieru w ręce. Zajrzałem do dużego pokoju. Barek był otwarty, na stole stały dwie szklanki.

Usiadłem w pokoju i zastanawiałem się, czy nie zemdleje pod prysznicem, jeśli będzie pić ten likier. Po chwili szum wody ucichł, a ona wyszła, nago. Chcąc czy nie, poczułem podniecenie. Z butelki ubyło trochę alkoholu, ona też ruszała się bardziej ociężale. Chciałem coś powiedzieć, ale ona wskoczyła na mnie i przyłożyła mi palec do ust.

- Ćśśśś...

Noc była wspaniała. Zrobiliśmy to raz na stole i raz na podłodze, po czym przeszliśmy do sypialni. Zasnęła w moich ramionach. Spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie. Czwarta czterdzieści dziewięć. Umówiony byłem na piątą. Wymsknąłem się z łóżka, ubrałem i wyszedłem z mieszkania. Znów mogłem się wykaszleć, wsiadłem do samochodu. Dojechałem na miejsce i zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mi mężczyzna w garniturze.

- Proszę pana, wrócił nocny łowca - zaśmiał się i wpuścił mnie do środka. W całym domu roznosiła się woń drogich cygar. Wszedłem do największego pokoju na parterze i usiadłem przy okrągłym stole, przede mną siedziały trzy postaci.

- I co, nocny łowco... Chwila, to twój samochód tam za oknem? - spytał najgrubszy, siedzący po środku. Pokiwałem głową. Wszyscy zaśmiali się.

- Przecież jesteś pijany. Tacy jak ty to już naprawdę nie mają nic do stracenia, co? - znów wybuchli śmiechem. Siedzący po lewej chudszy facet wyciągnął spod stołu torbę i rzucił ją do mnie.

- Masz, szalej. Jeśli będziemy cię znowu potrzebowali, przyślemy kogoś. Spadaj do domu - powiedział i odpalił cygaro. Wychodząc podsłuchałem mimowolnie kilka zdań z ich rozmowy. „To go nauczy płacić", „Ale będzie miał minę", „Nie on to córeczka, ważne, żeby kasa się zgadzała". Przy drzwiach zatrzymał mnie ochroniarz w garniturze.

- Ty, nocny łowco... Jak ty to robisz? No wiesz... Że zgadzają się żebyś w nie wszedł bez gumki.

- Dobry magik nie zdradza sekretów swoich sztuczek - uśmiechnąłem się posępnie i odszedłem. W samochodzie zajrzałem do torby i policzyłem banknoty stuzłotowe. Dokładnie dwanaście tysięcy złotych. Będę miał za co rozerwać się w ostatnich miesiącach życia.

Mam dwadzieścia sześć lat. Zarażam ludzi AIDS za pieniądze.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ta pasta jest świetna XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro