1 (IV)
Patrick umarł... Poczułam to wyraźnie. Najpierw ukłucie w brzuch, które zwaliło mnie z nóg, potem zupełne otępienie. Nie wiedziałam, co się dzieje wokół mnie. Szeptałam jego imię i szukałam go wzrokiem. Czułam jak jego serce zaczyna bić coraz wolniej, a oddech jest coraz płytszy. Przechodziłam przez to. Nie mogłam nic zrobić. Zaczęłam płakać i krzyczeć z rozpaczy. Widziałam zamazane przez łzy postacie, mówiące do mnie, ale nie obchodziło mnie nic poza nim. Słyszałam tylko jak nawet przed śmiercią szepta moje imię. Umierał, a ja razem z nim, po raz drugi w moim życiu. Kochałam go z całego serca, chociaż zrozumiałam to tak późno. Z czasem nawet zaczęłam uwielbiać tę naszą Więź i nagle to wszystko traciłam. Zaczęło mi ciemnieć przed oczami, chociaż był daleko, czułam jak jego dusza ulatuje powoli z ciała i w końcu unosi się nad nim. W tamtym momencie zemdlałam i chciałam przestać istnieć.
Obudziłam się w Wielkim Domu ze stojącymi mi nad głową Chejronem i ojcem.
- Przykro mi, Lethal – powiedział Tanatos i przytulił mnie, samemu ledwo powstrzymując łzy.
Nic nie odpowiedziałam, płakałam i nic nie było w stanie wyrazić mojego smutku. Moje życie nabrało głębszego sensu tylko dzięki niemu, teraz nie miało już żadnego. Chciałam umrzeć, ale nie mogłam, byłam nieśmiertelna. Nie obchodziło mnie, jak to się stało, liczyło się tylko to, że już go nie ma. Nie ma jego łobuzerskiego uśmiechu, złośliwości, bezczelności, objęć, które mnie uspokajały i zapewniały bezpieczeństwo, pocałunków, które czyniły mnie szczęśliwą. Nie ma Patricka i nie potrafiłam już żyć.
- Proszę tato... -
Nasza sielanka trwała rok, od czasu kolejnej bitwy, którą moja osoba sprowadziła na Obóz. Generalnie wyszło nam to wszystkim na dobre, nawiązaliśmy przyjazne relacje z Egipcjanami. Ja nasłuchałam się jaką to jestem beznadziejną dyrektorką, ale jakoś nikt nie chciał się zgłosić, żeby mnie zastąpić. Potem nie chcieli mnie chwalić, a szło mi całkiem nieźle. Nadal wykonywałam swoje obowiązki, nigdy nie zajmowało mi to więcej niż dzień, zastępował mnie wtedy Chejron. Praktycznie Obozowicze dostawali co chcieli, w granicach rozsądku rzecz jasna. Cola? Jasne. Więcej Bitew o Sztandar? Nie ma sprawy. Warsztaty rękodzielnictwa? Koncerty? Dyskoteki? Raz na miesiąc spotkanie z jakąś wybitną postacią? Załatwiłam im nawet Homera. Własne łazienki przy domkach? Jestem za. Tutaj postawiłam jednak warunek, zbudują je sami i to współpracując. Zatem dzieci Ateny projektowały, Percy ogarnął część wodociągową, potomkowie Afrodyty i Apolla urządzali oraz dekorowali. Mieszkańcy domku dziewiątego zaś nadzorowali budowę, a cała reszta pomagała.
Moim największym sukcesem było jednak co innego i chyba spowodował to Młody. Miał oczywiście imię, ale dla nas zawsze będzie Młodym. Po bitwie Hestia wcisnęła nam go na jakieś trzy miesiące, dzieciak stał się już trochę nieznośny i nie dziwiło mnie, że Eros i Psyche chcieli trochę od niego odpocząć. Generalnie sobie średnio radziliśmy, co chwila kontaktowaliśmy się z Chrisem, jedyną osobą, która znała się na dzieciach. My, bo Patrick zamieszkał też w Wielkim Domu, Chejron nie robił problemów, Tanatos też, Gaja trochę kręciła nosem, ale chwilowo nic nie kombinowała. Raz po nocach wstawałam ja, raz on. To naprawdę było fajne, Młody chyba obudził we mnie instynkt macierzyński, panikowałam za każdym razem, jak małemu wyskakiwała jakaś wysypka albo nie chciał jeść, albo płakał. Opiekowaliśmy się nim najlepiej jak umieliśmy i chyba ostatecznie, jak wracał do rodziców był zadowolony, względnie cały i zdrowy.
To Chris stał się naszym łącznikiem z Egipcjanami, często wpadał, żeby pograć z Chejronem w karty, kiedy nikomu innemu się nie chciało. Nikt się już nie czepiał, że kroczy ścieżką Tauret, był z tego strasznie dumny. Zaproponowałam mu nawet, żeby podszkolił trochę Obozowiczów w walce z magią, jaką prezentują Egipcjanie i całkiem nieźle to wszystko wyszło.
Mój sukces, po tym jak Młody nas opuścił, stwierdziłam, że spróbuję przekonać bóstwa, aby zaczęli więcej przebywać ze swoimi dziećmi. Znaczy długo się wahałam z tym pomysłem, ale kiedyś o rozmowę poprosił mnie pewien młody heros. Dzieciak miał osiem lat i przyprowadził go satyr z Domu Dziecka, dotykiem usypiał innych, więc to oczywiste czyim był synem. Starałam się być zawsze dla Obozowiczów i im pomagać. Tak zmieniłam się, zmieniła mnie miłość i Patrick.
- Teraz mam tatę – powiedział do mnie z uśmiechem. – Zobaczę go kiedyś? Bo wszyscy mówią, że nie ma na to szans.
- Nie wiem – odpowiedziałam mu smutno. – Ale mogę cię przytulić, jeśli chcesz.
Chłopiec rzucił się na mnie, a ja go mocno uściskałam. Chciało mi się płakać, wtedy zrozumiałam, że to może moje zadanie, chociaż nikt mnie nie lubi, mogłam coś zdziałać dobrego dla tej rodziny. Podjęłam wtedy ostateczną decyzję, jeszcze tego samego wieczoru nagrałam wiadomość i rozesłałam do wszystkich, oczywiście poza Gają i Tanatosem.
Brzmiała mniej więcej tak: "Dobra, cześć wszystkim! Wiem, że część z was nie wysłucha tego do końca, bo nie może na mnie patrzeć, ale ten tego. Jako Dyrektor Obozu postanowiłam postarać się namówić was na to żebyście poświęcili trochę czasu waszym dzieciom. Nie, nie żartuje. To są dzieci, może i herosi, bo mają częściowo wasze geny i zazwyczaj ratują wam tyłki, ale wciąż dzieci, który potrzebują rodziców. A czasami mają tylko was, nikt nie każe wam się nimi zajmować przez cały czas, ale wykażcie odrobinę zainteresowania. Ruszcie tu swoje boskie cztery litery, spędźcie z nimi czas, poróbcie coś, pochwalcie, porozmawiajcie i tak dalej, a nie robicie wielką łaskę, jak im się na oczy chociaż raz w życiu pokażecie. A jak nie to pohamujcie swoje zapędy. Co za problem? Zorganizuje wam takie spotkania, co chcecie, ale ogarnijcie się w końcu i weźcie na boskie klaty konsekwencje swoich działań. Dziękuję za uwagę!".
Od Olimpijczyków oczywiście nie miałam żadnego odzewu, ale mniejsze bóstwa zaczęły się przełamywać, pierwsza zrobiła to Hekate, której trojaczki były na Obozie. Przyszła nocą, gdy zmywałam z twarzy makijaż, nie lubiłam, kiedy wyłaniała się nagle z cienia.
- Cześć Lethal – powiedziała, a ja niemal nie spadłam z krzesła, moje lustro zanosiło się śmiechem.
- Hekate, co ty tu robisz? – zapytałam, udając, że mam zawał.
- Myślałam nad twoja wiadomością, myślisz, że mogłabym zobaczyć się z córkami?
Szczerze się ucieszyłam, po tym jak otrząsnęłam się ze zdziwienia, że ktokolwiek na to zareagował i od razu zaprowadziłam ją do domku. Zapukałam i weszłam do środka, ochrzaniłam dziewczyny, które mieszały coś w kotle, że nie śpią po nocach i tak dalej. Zachowajmy jakieś pozory bycia dyrektorką. Potem powiedziałam, że mam dla nich niespodziankę i odsłoniłam stojącą za mną Hekate. Dziewczęta po chwili zorientowały się kto to i rzuciły się, żeby przytulić swoją własną matkę. Zatrzymały się jednak przed nią i tego nie zrobiły, Hekate popatrzyła na mnie pytająco.
- Chyba nie wiedzą, czy mogę cię przytulić – powiedziałam.
- Chyba tak – powiedziała bogini i rozchyliła ręce, żeby na raz objąć swoje dzieci. Uścisk trwał dłuższą chwilę.
- Spędźcie trochę czasu razem – dodałam tylko, żeby im nie przeszkadzać. – Hekate wpadnij jeszcze do mnie zanim nas opuścisz.
Czekałam na nią kilka godzin, a kiedy wróciła była uśmiechnięta bardziej niż zwykle. Powiedziała mi, że nie sądziła, że to może być takie miłe i fajne uczucie. Dziewczęta kombinowały z jakimiś naturalnymi kosmetykami i bardzo je chwaliła, bo wpadały na takie kombinacje, które nawet jej nie przyszłyby do głowy. Potem szybko zniknęła, poprosiłam na koniec, by pogłaskała Cerberka ode mnie, jak będzie już w Podziemiu. Tak to był mój sukces, mniejsze bóstwa zaczęły się przełamywać i odwiedzać Obóz coraz częściej, a dla mnie było takie piękne, jak dzieciaki chodziły jeszcze szczęśliwsze. Powtarzam wina Tanatosa, Młodego, Patricka i Hestii. Ta ostatnia najbardziej była ze mnie dumna, sama odwiedzała Obóz tylko po to, żeby patrzeć na te piękne rodzinne scenki.
Co się tyczy Patricka, żyliśmy sobie jak normalna para, wybaczyłam mu wszystkie akcje z jego byłą, spędzaliśmy czas razem, rozmawialiśmy i uczyliśmy się korzystać z naszej Więzi, chociaż wciąż niezbyt ją akceptowałam. Trenowaliśmy z dzieciakami i jak mogliśmy uczestniczyliśmy w życiu Obozu. Przez jakiś czas znikał popołudniami, aż pewnego dnia przyszedł dumny jak paw i machał mi przed oczyma umową o pracę u jednej z czołowych firm zajmującą się energią odnawialną, cieszył się jak dziecko, a ja razem z nim. Czasem chodziliśmy do kina, czasem na kolację do restauracji i planowaliśmy wspólne życie. Jedyny temat, na który nie potrafiliśmy rozmawiać, to fakt, iż on jest śmiertelny a ja nie. Byliśmy szczęśliwi i zakochani... Zaledwie kilka dnia przed tym wszystkim siedzieliśmy przy literze D w Hollywood Sign, podziwialiśmy zachód słońca i planowaliśmy, jak będzie wyglądał mój pałac. Miał powstać niedaleko, żebym miała blisko do Podziemia, ale żeby Patrick nie musiał mieszkać tam na dole. Nie wiem, co mi odbiło, ale owinęłam się chustą, założyłam okulary przeciwsłoneczne i wydęłam usta.
– Wyglądam, jak hollywoodzka gwiazda?
- Jak martwa hollywoodzka gwiazda – odparł Patrick, przypatrując się mi.
- Ważne, że jak gwiazda. – Uśmiechnęłam się i przestałam się wygłupiać, bo widziałam, że mój chłopak jak nie przystało na siebie był bardzo na czymś skupiony.
Odwróciłam na chwilę wzrok, a gdy na niego ponownie spojrzałam klęczał i wyciągał do mnie rękę z pudełeczkiem, w którym znajdował się piękny srebrny pierścionek z obsydianowym, czarnym oczkiem.
- O Lethal, przepiękna boginko śmierci z miłości, córka Tanatosa, czy uczynisz mi ten największy w życiu zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – powiedział okropnie poważnym tonem, ale w środku czułam, że się z tego podśmiechuje. Po chwili na twarz wrócił mu ten zawadiacki uśmieszek. Nic nie odpowiedziałam, wpatrywałam się w niego, jak w wariata. – Uznam twoje milczenie za odpowiedź twierdzącą. – Włożył mi pierścionek na palec, pasował idealnie, jak mi później powiedział, sam go zrobił i strasznie męczył się, żeby dostać obsydian akurat z Melos.
Patrzyłam to na niego, to na pierścionek na lewej ręce z rozdziawionymi ustami i nie wiedziałam, co zrobić. Dobrze wiedział, że się zgadzam, bo powiedziała mu o tym nasza Więź, ale nie mogłam naprawdę wykrztusić słowa. Rozłożył ręce, dając mi znak, żebym się przytuliła, zrobiłam to.
- Kocham cię – powiedział po chwili.
- Ja ciebie też – odparłam w końcu, pełnym przejęcia głosem i pocałowałam go, a po chwili zanosiłam się głośnym śmiechem i łzami szczęścia.
- ... zabij mnie – dokończyłam i zaczęłam szukać wokół siebie broni, czegokolwiek względnie śmiertelnego.
Nie znalazłam nic, w końcu trzęsącymi się rękoma sięgnęłam do wisiorka i zamieniłam go w miecz. Tanatos chciał mnie powstrzymać, ale nie pozwoliłam mu. Przebiłam się nim raz, drugi, trzeci, ale wciąż żyłam, tylko trochę bolał mnie brzuch. Po dziesiątej próbie zrezygnowana, zanosząca się płaczem upuściłam miecz na podłogę. Wydał tylko głuchy, nieprzyjemny odgłos. Wtedy w pokoju nagle pojawił się Hermes, spojrzał na mnie smutno i rzucił krótko – Na Olimp, natychmiast.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro