Szczęście głupiego
Po tej, jak mi się wydawało, genialnej myśli, szybko zerwałam się z kanapy i pobiegłam w stronę balkonu, po drodze ubierając na siebie kurtkę od Max'a. Będąc na balkonie, rozglądnęłam się.
Tak jak wcześniej zaobserwowałam, były tu schody przeciwpożarowe. Bez większych problemów, zeszłam po nich na sam dół. Zasuwając kurtkę, przebiegłam przez parking, zatrzymując się dopiero przy samochodzie Slade'a. Oczywiście, był zamknięty.
Przykucnęłam z boku, czekając aż przyjdzie Slade. Co prawda w swoim genialnym planie nie uwzględniłam jak dostanę się do środka, ale miałam nadzieję, że uda mi się coś wymyślić. Niestety, czasu za wiele nie miałam, bo momentalnie po mnie, przy samochodzie pojawił się Slade.
Wzięłam głęboki wdech, licząc, że mnie nie zauważy. Skulona przy jednym z kół, czekałam aż włoży do bagażnika broń. Kiedy to zrobił, równolegle z nim, na czworakach przeraczkowałam do bagażnika. On w tym czasie podszedł do drzwi kierowcy. Przykucnęłam z tyłu samochodu, oparta o bagażnik. Mój czas na myślenie szybko się kończył. Niestety, żaden pomysł nie przychodził mi do głowy.
Z intensywnego myślenia wybił mnie dzwonek telefonu. Wychyliłam się delikatnie, aby sprawdzić, co się dzieje. Zobaczyłam, jak Slade rozmawia przez telefon, powoli odchodząc od auta. Nie do końca rozumiałam co mówił, ale nie interesowało mnie to też specjalnie, gdyż była to moja jedyna okazja. Szybko uchyliłam klapę bagażnika i wskoczyłam do środka. Po wejściu, powoli zamknęłam klapę, aby nie wydać żadnych głośnych dźwięków. Niestety, w połowie drogi klapa wyślizgnęła mi się z rąk i z niezbyt cichym trzaskiem zamknęła. Modliłam się tylko, aby Slade tego nie usłyszał. Na całe szczęście po kilku minutach samochód ruszył.
Bagażnik nie był zbyt duży, a do tego znaczną jego część zajmowała wypchana bronią torba. Jak się okazało, dość twardą bronią. Dowiedziałam się tego, gdy w trakcie jazdy przy ostrzejszych zakrętach torba obijała się o mnie. A ja obijałam się wtedy o klapę i turlałam po całym bagażniku. Najgorzej jednak było, gdy samochód wjechał w jakąś dziurę na drodze. Wtedy cała podskakiwałam, kilka razy zaliczając bliskie spotkanie z dachem. Wreszcie, po długiej jeździe, samochód się zatrzymał.
Westchnęłam głośno, rozmasowując obolałe ramię. Nie miałam niestety zbyt dużo czasu na odpoczynek, bo już po chwili Slade otworzył bagażnik.
Widząc mnie w pierwszej chwili otworzył tylko szeroko oko i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ze zdziwienia odebrało mu mowę. Nie trwało to jednak długo, bo już po chwili wściekły zacisnął zęby. Łapiąc mnie za ramię, wyszarpał z bagażnika i postawił obok samochodu. Nadal nic nie mówiąc, wyjął z niego torbę.
Chciałam wyjaśnić zaistniałą sytuację, ale kiedy tylko otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, Slade posłał mi spojrzenie, którym mógłby powalić całą armię. Bez słowa wyciągnął z torby broń i maskę, a następnie wrzucił ją razem z płaszczem do bagażnika. Dopiero kiedy zamknął bagażnik odezwał się:
-Co ty tu do cholery robisz?!- wrzasnął odwracając się w moją stronę.
Równie przestraszona co zawstydzona automatycznie opuściłam głowę.
-Chciałam...-wymamrotałam, ale przerwał mi zanim zdążyłam skończyć.
-Nawet się nie tłumacz. O konsekwencjach porozmawiamy po powrocie. –powiedział już nieco spokojniej- Wejdź do auta i nie zwracaj na siebie uwagi. Dasz radę?
-Tak...-wyszeptałam, nadal wbijając wzrok w ziemię.
-Nie słyszę.
Tym razem podniosłam głowę i spojrzałam prosto na niego.
-Tak!
-Świetnie. Odwiozę cię jak wrócę.- powiedział wręczając mi kluczyki do auta i odwracając głowę w drugą stronę, dodał. - To nie powinno zająć mi zbyt dużo czasu.
Po tych słowach ruszył w stronę stojących, z drugiej strony opustoszałej ulic, budynków. I już po chwili zniknął między nimi, sama zrezygnowana wsiadłam do auta.
Ukryłam twarz w dłoniach, starając się opanować łzy cisnące mi się do oczu.
Czasami jestem taka głupia.. Co ja sobie myślałam..? Że Slade się ucieszy? Że pochwali mnie za taki "genialny" pomysł? Jeszcze nigdy tak się nie wstydziłam.. Nie dziwię się, że Slade się wściekł.
Wyjmując twarz z dłoni, spojrzałam w lusterko, w którym odbijały się budynki po drugiej stronie.
Pusto. Na całej ulicy, nie było żywego ducha. Tylko jakiś bezdomny kot szlajał się po chodniku.
Po dwudziestu minutach czekania, zaczełam zastanawiać się kiedy wreszcie wróci Slade. Powiedział, że niedługo wróci, ale chyba jego niedługo, trwa więcej niż moje.
Znowu spojrzałam w lusterko. Kot gdzieś zniknął. Oparłam się o szybę i już miałam zamiar zamknąć oczy.
Gdy po całej okolicy rozniósł się potężny huk. Jakby coś wybuchło. Odwróciłam głowę w stronę ulicy. Znad budynków unosi się dym, ale nie widać było ognia. Co to mogło być?!
Coraz bardziej zaniepokojona, zaczęłam się wiercić w fotelu.
Co jeśli Slade'owi coś się stało? Może jest ranny? Może powinnam tam iść? Nie. Kazał mi siedzieć tu. Ale.. jeśli naprawdę potrzebuje pomocy? W takim wypadku, nie mogę tu tak bezczynnie siedzieć. Muszę tam iść i mu pomóc.
Wyskoczyłam z samochodu i pędem pobiegłam w stronę budynków, znad których unosił się dym. Tych samych w których stronę ruszył wcześniej Slade. Przebiegłam przez ulicę i wbiegłam pomiędzy nie. To były stare magazyny chemiczne. Co wywnioskowałam po wyblakłym napisie „Lamont's Chemicals" na jednym z budynków. Prawdopodobnie od wieków nie były używane.
Właściwie kto i po co miałby ich używać.
Szłam dalej szukając źródła dymu. Znalazłam je z drugiej strony magazynów. Dym unosił się z większego dość dobrze zachowanego budynku. Nie myśląc zbyt długo weszłam do niego, przez wybite okno.
To był błąd.
Widoczność wewnątrz utrudniał unoszący się w całym budynku szaro-zielony dym. Pomimo to po zrobieniu z naciągniętej bluzy prowizorycznej maski, weszłam w głąb budynku. Dym stawał się jednak coraz gęstszy i coraz ciężej było w nim oddychać. Nie było jednak już odwrotu.
Szłam dalej, między dużymi kadziami, co jakiś czas przecierając oczy z napływających do nich łez, rozmazujących mi widok. Przez wdychanie tego gazu, zaczęło mnie piec gardło i coraz trudniej było mi iść prosto. Zaczynałam mieć wrażenie, że świat zaczyna się kołysać. Nie mając już sił iść, z coraz bardziej łzawiącymi oczami, oparłam się o jedną z kadzi. Moja prowizoryczna maska niewiele dała, w dodatku oczy tak strasznie mnie bolały, że niemal nic nie widziałam.
Nagle, z drugiej strony kadzi usłyszałam jakieś kroki.
-Slade? - wychrypiałam odwracając się w stronę źródła dźwięku.
Z gęstej gazowej mgły, wyłoniła się czarna postać. Otarłam łzy z oczu, chcąc ją lepiej zobaczyć, ale jej kontury zaczęły wić się niczym wąż. Ponownie otarłam opuchnięte oczy.
-Slade, to ty?
Postać przystanęła w miejscu, również mi się przyglądając. Wydawało mi się, że mówiła, ale jakby nie do mnie. Jeszcze raz przetarłam oczy i dopiero wtedy zobaczyłam pełniejsze kontry postaci.
-Boże...- pisnęłam widząc faceta ubranego na czarno, z maską gazową na głowie, trzymającego w rękach karabin wycelowany prosto we mnie.
Odruchowo odskoczyłam w bok, upadając przy tym na podłoge. Mężczyzna w chwili mojego upadku otworzył ogień. Wykorzystałam to jednak, by przeturlać się za najbliższą z kadzi.
Przerażona, kucając zaczęłam błądzić rękami po podłodze, byle tylko znaleźć coś do obrony. Wtedy, po raz pierwszy, dopisało mi szczęście i znalazłam leżący na ziemi metalowy pręt. W duchu dziękując Bogu wstałam nasłuchując zbliżających się kroków. Przełknęłam ślinę i kurczowo trzymając w rękach pręt zaczęłam powoli zbliżać się w tamtą stronę.
Zza rogu wyłonił się facet. W tym samym momencie z zamachu walnęłam go prętem w głowę. Gość z łoskotem upadł na ziemię.
Odwróciłam się chcąc uciec, jednak za mną stał już drugi, celujący prosto do mnie. Byłam zbyt daleko, by go uderzyć i zbyt blisko, by uciec. Zacisnęłam opuchnięte oczy czekając na strzał. Ten po chwili nadszedł. A ja usłyszałam huk upadającego na podłogę ciała.
Powoli uchyliłam powieki.
Przede mną stał Slade, a za nim w kałuży krwi leżał facet, który wcześniej do mnie celował. Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem po czym spuściłam głowę, wiedząc co za chwile usłyszę.
-Głucha jesteś, że nie słyszysz jak się do ciebie mówi!? Czy głupia że nie rozumiesz?- warknął
-Przepraszam. - powiedziałam cicho podnosząc głowę- Po prostu chciałam...
-Co chciałaś? – przerwał mi - Zginąć?
-Nie! Pomóc ci, myślałam...
- Ale zamiast tego, przeszkadzasz.- warknął, kręcąc głową.
-Co ja z tobą mam. – wymamrotał bardziej do siebie niż do mnie, po czym znów na mnie spoglądając dodał- Nie masz nawet maski gazowej. Nie czujesz, że te opary są trujące?
-Czuje.- mruknęłam przecierając oczy
-Ah... Za jakie grzechy- Odwracając się w stronę leżącego na ziemi ciała, zdjął z niego maskę gazową i podał mi.
-A ty?- spytałam nakładając ją i starając się nie myśleć że należała ona do trupa.
-W mojej masce jest wbudowany filtr.
Skinęłam głową odwracając się.
-Co z nim? Czy ja.. zabiłam go?- spytałam wskazując lekko drżącą na leżącego na ziemi faceta, którego uderzyłam metalowym prętem. –Czy on... nie żyje?
Slade podszedł do mężczyzny i kopnął go w ramię, kiedy gość uniósł lekko głowę, strzelił mu między oczy.
-Nie. – mruknął odwracając się w moją stronę
Patrzyłam na niego przez moment nie będąc w stanie nic powiedzieć.
-Nie musiałeś go zabijać! Był ogłuszon...- zaczęłam ale Slade zatkał mi ręką usta.
-Cicho.- syknął, przyciszonym głosem- Jeśli przyszłaś aż tutaj, to powinnaś wiedzieć na co się piszesz. A teraz bądź cicho. Zaraz tu będą.
Nie miałam pojęcia o co mu chodzi, dopóki nie usłyszałam kroków nadchodzące zza kadzi.
-I co teraz?- wyszeptałam gdy Slade mnie puścił
-Mam pomysł, ale będziesz musiała mi pomóc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro