Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

E: Ludzie prawa

Przede mną, w kałużach krwi znajdowały się dwa ciała. Moi rodzice.

Ciało taty leżało plecami na blacie stołu, z głową zwisającą z jego krawędzi. Na środku czoła widniała zakrwawiona dziura, a pod głową na podłodze utworzona była niewielka kałuża krwi. W niej obok nogi stołu leżał mały, ubabrany krwią pistolecik. W rogu kuchni spoczywało drugie ciało, mama, z głową opartą o szafki kuchenne. Przez szerokie rozcięcie na szyi, wpływała gruba struga czerwonej cieczy. Jedną dłoń miała zaciśniętą na nożu kuchennym. 

W całkowitym otępieniu, patrzyłam na scenę masakry przede mną. Nie mogłam nawet  zaczerpnąć powietrza, jakby wszystkie systemy w moim ciele właśnie się wyłączyły, nie będąc w stanie ogarnąć tego widoku. Poczułam jak moje nogi miękną i uginają się. Upadłam na kolana, podpierając się drżącymi rękami o podłogę. Mój żołądek również już nie wytrzymał, zwymiotowałam.

Odksztuszając resztki tego co jeszcze zostało w moim gardle, usłyszałam pukanie do drzwi wejściowych. W tym momencie do głowy wpadła mi tylko jedna myśl.

Ten kto zrobił to rodzicom wrócił po mnie. 

Nie myślałam już racjonalnie, słyszałam jak pukanie stawało się coraz mocniejsze, a za drzwiami ktoś krzyczał.

Słyszałam głos, ale nie mogłam zrozumieć jego znaczenia. Przestraszona zdążyłam dobiec tylko do końca korytarza. I w tej chwili drzwi do mieszkania z hukiem upadły na podłogę.

W progu stał wysoki facet w kominiarce, cały ubrany na czarno. Mierzył do mnie z pistoletu.

Wpadłam do pokoju, nie zastanawiając się długo otworzyłam okno i wskoczyłam na parapet. Już miałam zeskoczyć, gdy do moich uszu dobiegł krzyk:  

- Stój!

W progu pokoju stała ta sama postać, znów celując do mnie z pistoletu. Dzieliło nas jakieś półtora metra. Nawet ślepy by trafił. Przerażona skamieniałam.

-Opuść broń idioto!– to był ten sam głos, który wcześniej słyszałam za drzwiami.

Mężczyzna w czarnym posłusznie opuścił broń. Zza rogu mojego pokoju wyszedł inny facet.

 Ten już bez maski, na oko po pięćdziesiątce. Miał siwe włosy i wąsy oraz jasno brązowe oczy. Ubrany w ciemne spodnie oraz ciemnoszary płaszcz, pod którym miał białą koszulę i krawat.

-Spokojnie, nie chcemy zrobić ci krzywdy.– powiedział do mnie, unosząc obie ręce, bym mogła zobaczyć, że nie ma broni.

-A niby skąd mam wiedzieć?! Co wy tu w ogóle robicie? Kim wy jesteście? Co tu się stało? Czemu rodzice...-wrzeszczałam jak w histerii, paznokciami kurczowo wbijając się w parapet pode mną. Gdybym wychyliła się przez niego, mogłabym ujrzeć widok Gotham z trzeciego piętra.

-Jestem komisarz James Gordon z policji w Gotham City. – mówiąc to wyciągnął zza płaszcza odznakę i pokazał mi ją, cały czas trzymając drugą rękę na widoku. –Jesteśmy tu ponieważ jeden z sąsiadów usłyszał krzyki i strzały. Dlatego nas tu wezwał. Rozumiesz?

Skinęłam głową.

- Dobrze. A czy teraz mogłabyś już zejść z tego okna, żebyśmy porozmawiali normalnie? – zapytał chowając odznakę z powrotem do kieszeni płaszcza.

Powoli ześlizgnęłam się na podłogę I chwiejnym krokiem podeszłam w jego stronę.

-Dziękuje. Więc, jak masz na imię dziecko?

-Viktoria.-wyszeptałam.

-Byłaś tu kiedy... – zapytał komisarz

-N-Nie, ja pokłóciłam się z nimi i… i… uciekłam, a potem tu wróciłam, ale wtedy oni… oni już…-czułam jak oddychanie staje się coraz trudniejsze, a widok przed oczami zamazują mi łzy.

-Usiądź. –powiedział cicho Komisarz, kładąc rękę na moim ramieniu.

Opadłam na łóżko, a on bez słowa usiadł obok mnie.

Kazał odejść swojemu podwładnemu i wezwać dla mnie pogotowie. Siedział tak w milczeniu przez dłuższy czas, pozwalając mi wypłakać się i choć trochę uspokoić. Z kuchni można było usłyszeć odgłosy jego ludzi. Flesze ich aparatów i rozmowy, których tak jak wcześniej nie byłam w stanie zrozumieć.

Gdy w końcu uspokoiłam się na tyle, by móc normalnie mówić, podając  mi chusteczkę zapytał:

-Jak rozumiem byli to twoi rodzice.

-Ta…Tak. Znaczy nie. W sensie tak, ale nie. Nie… Nie ci biologiczni.

Komisarz pokiwał tylko głową. Ponownie zapadła między nami cisza, którą tym razem przerwałam ja.

-I co teraz będzie?-zapytałam drżącym głosem

-Gdy przyjedzie pogotowie, ratownicy zabiorą cię do szpitala. Tam poddadzą  rutynowym badaniom i prawdopodobnie podadzą coś na uspokojenie. Możliwe, że odbędziesz też rozmowę z psychiatrą.

Skinęłam bez słowa, wpatrzona w podłogę.

-Potem-kontynuował- jeśli wszystko będzie w porządku, moi ludzie przewiozą cię na komisariat, abyś złożyła zeznania.

Już nic więcej nie mówiliśmy i tylko czekaliśmy, aż przyjedzie pogotowie i zabierze mnie do szpitala. Gdy końcu przyjechało, komisarz polecił swoim ludziom, by odprowadzili mnie do karetki, a jeden z nich miał pojechać ze mna do szpitala. Dla bezpieczeństwa.

Tak jak mówił komisarz najpierw przeszłam rutynowe badania profilaktyczne, w trakcie których podano mi leki uspokajające.

Ostatnia była rozmowa z psychiatrą, w trakcie której, mimo podanych wcześniej leków, z trudem mogłam składać spójne zdania. Psychiatra, którą była starsza pani na oko po sześćdziesiątce, nie była tym zbytnio zadowolona, praktycznie cały czas mi przerywając. Ostatecznie wydała jednak pozytywną opinię i pozwoliła zabrać na komisariat.

Na komisariacie był straszny tłok. Wszędzie pełno policjantów, wszyscy chodzili i krzyczeli. Przez chwile zastanawiałam się czy każdy dzień na policji w Gotham City tak wygląda. W końcu to miasto morderców, gwałcicieli, złodziei i nietoperzy.

Sara, policjantka, posadziła mnie w rogu korytarza, abym poczekała na komisarza Gordona. W tym czasie jej kolega poszedł powiadomić go, że już jestem. Dziewczyna po chwili również odeszła, zawołana przez innego funkcjonariusza. W ten sposób zostałam sama.

Zamieszanie na komisariacie było jeszcze większe niż gdy przyjechałam. Co chwile przed moim nosem przebiegali jacyś ludzie. Ja siedziałam pogrążona we własnych myślach, czekając na pojawienie się komisarza. Wydawało mi się, że czas dookoła mnie jakoś tak dziwnie zwolnił. Głosy krzyczacych od siebie policjantów były jakieś niewyraźnie i niezrozumiałe. Jakby to wszystko było tylko ohydnym koszmarem z którego zaraz się obudzę 

To się jednak nie stało, a do rzeczywistości przywrócił mnie głos mężczyzny, wołającego mnie na spotkanie z Gordonem. 

W środku czekał już na mnie komisarz, i jeszcze jeden mężczyzna. Gordon stał przy biurku zbierając z niego jakieś papiery, a ten drugi siedział za biurkiem paląc fajkę.

-Witaj Viktorio. Siadaj.-powiedział Gordon wskazując na krzesło przed biurkiem. Sam usiadł na krześle obok.

- To jest detektyw Harvey Bullock. Razem ze mną prowadzi tę sprawę.- oznajmił, wskazując na mężczyznę naprzeciw.

Detektyw Bullock był dość pulchnym facetem. Miał ciemne oczy, ciemno-brązowe włosy oraz zarost na brodzie i policzkach.

- Rozumiem – powiedziałam siadając – Czy mogłabym o coś zapytać?

- Oczywiście. – powiedział Gordon wyjmując z szuflady biurka kartkę i długopis.

- Czemu tu dziś takie zamieszanie?

- Policja w Gotham zawsze ma ręce pełne roboty. Ale rzeczywiście dziś mamy wyjątkowo pracowitą noc.

-Czy jest to spowodowane… tym co się stało z moimi rodzicami? 

-Nie. – odezwał się Bullock- Dziś na przedmieściach doszło do strzelaniny gangów. Zginęły cztery postronne osoby. - Gordon spojrzał na niego zimnym spojrzeniem- I tak by się dowiedziała z wiadomości.- Bullock wzruszył ramionami.

-Z rozmowy z psychiatrą wynika, że możesz zeznawać. – wtrącił Gordon- Ale jeśli nie czujesz się jeszcze na siłach…

-Nie! Mogę zeznawać. - powiedziałam szybko- Jeśli dzięki temu będę mogła w jakikolwiek sposób pomóc tego kto... –ostatnie słowa niemal wyszeptałam, spuszczając głowę. Do oczu znów zaczęły napływać łzy, jednak szybko je otarłam tak, by komisarz ich nie zobaczył.

-Każda informacja to dla nas kroczek do przodu.- powiedział Gordon podając mi chusteczkę. 

Zawstydzona wzięłam ją i zapytałam :

- Co chciałby Pan wiedzieć?

-Wspomniałaś, że kiedy to się stało, to nie było cię w domu. Pamiętasz dokładnie o której wyszłaś?

- Około piętnastej. – powiedziałam, czując jak łzy coraz mocniej napływają do moich oczu, na wspomnienie o tej durnej kłótni.

-Rozumiem. Wróciłaś tuż przed nami tak? – zapytał Gordon podając kolejną chusteczkę.

-Tak. Weszłam do domu…. I… I ich zobaczyłam , a zaraz potem przejechał pan i pana ludzie. – oddychając głęboko starałam opanować się płacz.

-Dobrze. Wiem, że to trudne pytania, ale musimy znać powód twojego wyjścia z domu.

-Pokłóciłam się z nimi... o tę cholerną przeprowadzkę do Gotham. – mówiłam, próbując opanować emocje- Nawrzeszczałam na nich! A... a potem wybiegłam z mieszkania. I wtedy… wtedy ostatni raz widziałam ich... –głos utknął mi na moment w gardle- Żywych.

Gordon odłożył kartkę i kładąc mi rękę na ramieniu powiedział łagodnie:

-Naprawdę mi przykro z powodu tego co się stało. Z mojej strony mogę obiecać, że dołożymy wszelkich starań, żeby złapać tego, kto to zrobił.

Skinęłam tylko.

- Posłuchaj. Wiem, że Alicja i Edward Siemens nie byli twoimi biologicznymi rodzicami.

-Tak.  Adoptowali mnie, gdy miałam dwa lata.

- To też wiem. Twoja matka podpisała zgodę na oddanie im praw do opieki nad tobą. Czemu? – podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.

-Była chora na białaczkę. A mama… To znaczy Alicja była jej przyjaciółką. 

-Rozumiem. A twój ojciec?

- Olał mnie po urodzeniu.

-Może. Ale z naszych danych wynika, że jest teraz twoją jedyną rodziną. - wtrącił Bullock, zagryzając w zniecierpliwieniu fajkę- Dlatego olał cię czy nie, musimy mu przekazać co się stało. 

-Wiem tylko jak się nazywał. Rodzice niechętnie o nim mówili.-wymamrotałam, pociągając nosem.

-Wystarczy.-mruknął Bullock wydmuchując dym z fajki-Więc?

-Slade Wilson.- oznajmiłam podnosząc wzrok.

Cisza. Bullock zrobił wielkie oczy i upuścił fajkę. Gordon uniósł wysoko brwi, a jego usta rozchyliły się delikatnie. Po chwili, komisarz odchrząknął mówiąc:

-Jesteś pewna?

-Tak. Rodzice mówili też, że jest niebezpieczny. Ale nigdy nie wyjaśniali dlaczego.

Bullock spojrzał na Gordona i skinął w moją stronę. On wziął głęboki wdech, i z widoczną niechęcią w głosie powiedział:

-Twój ojciec to Deathstroke.

-Kto? – zapytałam, nie mając bladego pojęcia, o czym on mówi.

-Deathstroke, jeden z najgroźniejszych płatnych zabójców w Gotham City.- wtrącił Bullock podnosząc fajkę 

Tym razem to ja zrobiłam wielkie oczy.

-Co?! Jakim zabójcą?! O czym pan mówi?!- niemal krzyknęłam podrywając się z krzesła.  

-Spokojnie.- powiedział Gordon łapiąc mnie za ramię i sadzając powrotnie na krześle.- To może być tylko zbieżność nazwisk.

Spojrzałam na niego, ale w jego oczach widać było, że sam w to nie wierzy.

-A póki co, jeden z moich ludzi odwiezie cię do pogotowia opiekuńczego. Możliwe, że jutro będziemy mieli więcej pytań. Bullock. 

Bullock skinął tylko spoglądając na zegarek na nadgarstku. Po czym wstał i kładąc mi rękę na ramieniu skierował w stronę wyjścia.

-Za ile przyjdzie?-zapytał otwierając mi drzwi.

-O ile go znam, to już tu jest. – Powiedział Gordon, chowając kartkę z moimi zeznaniami.

Bullock wyprowadził mnie na korytarz, i posadził na krześle. 

-Panie Bullock. 

-Hm?-chrząknął wkładając fajkę do ust

-Sądzi pan, że to mój ojciec…- głos mi drżał 

-Wątpię. Poza tym z nieoficjalnych źródeł wiemy, że nie ma go teraz w Gotham. 

-Naprawdę?

Bullock skinął tylko głową, odpalając fajkę.

-Takie duże ryby jak on stale staramy się mieć na radarze. Zwłaszcza teraz.

Otworzyłam już usta, by zapytać o co mu chodzi, jednak nim zdążyłam, odwrócił się i odszedł. 

Siedziałam tak przez dłuższą chwilę, gdy nagle usłyszałem jakieś głosy dobiegające z pokoju komisarza. Było to o tyle dziwne, że od  momentu, gdy wyszli z niego czarnowłosa kobieta oraz wyjątkowo podekscytowany rudowłosy mężczyzna, którzy weszli zaraz po nas, nikt tam nie wchodził. 

Nie myśląc zbyt długo rozglądnęłam się dookoła, aby sprawdzić, czy nikogo niema i powolutku uchyliłam drzwi.

Komisarz Gordon stał przy biurku, na którym teraz były rozłożone jakieś zdjęcia. Rozmawiał z innym mężczyzną stojącym w cieniu, przez co nie widziałam go dokładnie.

- ...Jesteś pewien?-zapytał Gordon.

-Tak. Niestety. - powiedział mężczyzna spokojnym głosem, wychodząc z cienia.

To był...





















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro