E:Cześć Tato
-Rusz się, a poderżnę ci gardło.
Skamieniałam, a serce stanęło mi w gardle. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa, a powinnam coś powiedzieć. Inaczej mogłam zginąć. Do oczu napłynęły mi łzy i czułam jak cała drże, gdy zimna stal powoli przesunęła się po mojej szyi.
-Dobrze.-powiedział spokojnie, odsuwając trochę nóż od mojego podgardla-Kim jesteś i co tu robisz?
-Na..Na..-jąkałam starając się uspokoić.
-Wysłów się! Nie mam całej nocy!- warknął, ponownie przysuwając ostrze do mojej szyi.
-Nazywam się Victoria-wydusiłam w końcu- Szu.. Szukam płatnego zabójcy o imieniu Deathstroke.
Przez chwile nic nie mówił, a ostrze nadal było przystawione do mojej szyi.
-Znalazłaś. -oznajmił w końcu zabierając nóż.
W myślach dziękowałam już Bogu, ale kiedy chciałam się odwrócić, poczułam coś twardego przytkniętego do mojej potylicy.
-Rusz się jeszcze raz, a rozwalę ci łeb.
Z tymi słowami odsunął broń od mojej głowy i jednym ruchem zdjął mi kaptur.
-Ręce na widoku. Masz broń?
Pokręciłam szybko głową, podnosząc ręce do góry. Nie chciałam go nawet trochę zdenerwować.
Nic nie odpowiadając, powoli mnie okrążył. Nadal trzymając pistolet blisko mojej twarzy. Wiedziałam, że lustruje mnie wzrokiem, więc ja robiłam to samo.
Był dużo wyższy ode mnie i lepiej zbudowany. Nie mogłam jednak nic więce stwierdzić, bo ubrany był w zakrywającą całe ciało zbroje. W jednej ręce trzymał pistolet, a w drugiej nóż, ale nie była to cała broń jaką widziałam. Do pasa miał przyczepione kolejne trzy pistolety, a zza ramion wystawały mu rękojeści noży. Na głowie nosił maskę, czarną z jednej a pomarańczową z drugiej strony. Ale tylko na czarnej połowie miał zarysowany biały kształt oka.
-Po co mnie szukałaś dzieciaku?!
-Ja.. no..
W tamtym momencie do mojej głowy napłynęła fala pytań. Co mam mu powiedzieć? Jak mam to zrobić? Walnąć prosto z mostu, tak jak radził Max? Co zrobi kiedy się dowie? Pomoże mi? Czy w ogóle wyjdę z tego cało?
-Więc?- wyczuwałam zirytowanie w jego głosie.
Biorąc głęboki wdech, zacisnęłam uniesione pięści.
-Cześć tato.
Zapadła długa cisza, przerywana jedynie odgłosami ulicy oraz muzyką z balu Wayne. Mężczyzna ani na chwile nie opuścił broni. Czułam wbite we mnie mordercze spojrzenie. A po długiej chwili milczenia, przyłożył do mojego czoła lufę pistoletu i zimnym tonem powiedział.
-Zapytam tylko raz, więc lepiej odpowiedz. Kto cię przysłał?
Zamrugałam, nie rozumiejąc o co mu chodzi. On w odpowiedzi naciągnął tylko spust broni. Życie zaczęło mi biec przed oczami, a serce biło jak na maratonie. Czułam łzy na policzkach, ale wiedziałam, że nie wzbudzą one w nim litości.
-Nikt.- oznajmiłam twardo
-Jak miała na imię jej matka?
Kolejne pytanie, którego nie rozumiałam.
-Czyja?- zapytałam, starając się zachować resztki spokoju.
-Matka mojej córki. Matka Wiktorii. Jak miała na imię?
-Mary! Mary Baker!-wrzasnęłam- Moja mama miała na imię Mary Baker!
-Skąd to wiesz?- jego zimny ton przyprawiał mnie o dreszcze
-Moi opiekunowie mi powiedzieli.
-Nazwiska.
-Alicja i Edward Siemens. Mam siedemnaście lat. Moja data urodzenia to ósmy luty. Miejsce Szpital Stanowy nr.32 w Nowym Jorku. A grupa krwi to "A" plus. Czego jeszcze potrzebujesz, żeby mi uwierzyć?!
-Dowodów.- odpowiedział spokojnie opuszczając broń- Ale na razie zadowolę się tym.
Odetchnęłam z ulgą. Najgorsza część już za mną.
-A więc, po co mnie szukałaś? Nie mów mu, że się stęskniłaś?
-Ja..-zawahałam się- Potrzebuje twojej pomocy.
-Niby w czym?- mruknął zimno
-Ja chcę... W sensie... Bo...- przygryzłam dolną wargę, nie mogłam się wysłowić.
W tym momencie hałas dochodzący z budynku Wayne przybrał na sile. Slade wy.amrotał coś pod nosem i szybki krokiem ruszył w stronę snaiperki.
-Chodzi o to...- zaczęłam w końcu ruszając za nim
-Cicho!- warknął
Ustawił snajperkę i klęknął obok niej. Poczułam się jak dziecko ignorowane przez rodziców, a naprawdę nie miałam na to w tamtej chwili nerwów.
-Chcę, żebyś pomógł mi zabić gnoja, który zamordował rodziców.
W tym momęcie usłyszałam huk wystrzału ze snajperki, któremu zawtórowały liczne krzyki przerażenia, dochodzące zza budynków. Przestraszona cofnęłam się dalej od krawędzi dachu. Domyślałam się, że wkrótce mogła pojawić się tam cała policja z Gotham. Ale mimo to Slade nadal klęczał bez ruchu.
-Co?-zapytał w końcu. Jednak brzmiał na bardziej oburzonego niż zdziwionego.
-Alicja i Edward zostali zamordowani, a ten kto to zrobił nadal jest na wolności. Zamierzam go znaleźć i zabić. A ty mi w tym pomożesz.
-A niby na jakiej podstawie?- w tonie jego głosu wyraźnie można było wyczuć irytacje
-Bo jesteś moim ojcem, a to jest twój zasrany obowiązek.
Mnie również zaczynała ogarniać irytacja.
-Nie sądzę, aby uczenie cię zabijania, było moim obowiązkiem.-stwierdził, zaczynając składać snajperkę.
-Ale...
-Nie!-krzyknął.
Następnie wstał, założył snajperkę na plecy i bez słowa ruszył w kierunku, z którego przyszłam. Coraz bardziej wściekła pobiegłam z nim. Nie miałam zamiaru mu tak łatwo odpuścić. Miałam chęć powiedzieć coś na co zbierało mi się już od kilkunastu dobrych lat.
-Słuchaj!
- Nie to ty słuchaj!- warknął, odwracając się- Nie zamierzam niańczyć takiej pyskatej smarkuli jak ty. A tym bardziej tracić czasu na jej szkolenie. Więc spadaj zanim przyjedzie tu policja!
Gdy skończył, ruszył dalej, a ja ponownie poczułam się tak samotna i bezsilna, jak w chwili śmierci rodziców.
-Gdzie?-wyszeptałam, już nawet nie siląc się na wstrzymanie łez- Gdzie mam spadać? Moi opiekunowie nie żyją. Moja matka nie żyje. Ty mnie zostawiłeś. Znowu. Gdzie mam spadać? Na ulice? Pod most? Może od razu z niego skoczyć?!
Ostatnie słowa już ledwo byłam w stanie wybełkotać. Spojrzałam na niego. Stał w miejscu, odwrócony plecami do mnie, ręką pocierając skronie i coś do siebie mamrocząc.
-Chodź smarkulo.-powiedział już spokojnie.
-Co?-zamrugał, starając się uspokoić oddech
-Idziesz czy nie?-zapytał odwracając się w moją stronę
-Idę.-odpowiedziałam ocierając łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro