Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(7) weapon of mass destruction

Drzwi zamykają się z cichym trzaskiem, kiedy Poe i Jilleane siadają na skraju niewielkiego, jednoosobowego łóżka.

– Co się stało, Jilli? – mamrocze chłopak, przesuwając dłonią po twarzy, jakby chciał zebrać resztki snu, z którego brutalnie go wyrwano. – I kim jest ten facet? – dodaje natychmiast, wskazując na pilota.

– To kapitan Poe Dameron. Pilot Ruchu Oporu – wyjaśnia cicho. – Nasza szansa na realizację planu.

Oczy nastolatka robią się wielkie jak spodki, a jemu samemu na moment odbiera mowę. Zaraz potem jego usta wykrzywiają się w szerokim uśmiechu. Jego twarz rozświetla tak dobrze znany Poe blask: nadzieja.

– Nazywam się Asan Pi. – Wyciąga w stronę pilota swoją szczupłą dłoń. – Jestem zaszczycony.

Dameron ściska jego rękę, odwzajemniając uśmiech. Próbuje tym sposobem ukryć swoje zaskoczenie. Odnosi dziwne wrażenie, że Nova oszalała. I to kompletnie! Siedzą w pokoju kilkunastoletniego chłopaka, który ma zaprowadzić ich prosto do Fali Nieskończoności? Cóż za absurd!

Dopiero teraz ogarniają go wątpliwości, spore wątpliwości, a on sam zaczyna się zastanawiać, czy to czasem naprawdę nie jest pułapka, a Jilleane to po prostu świetna aktorka. Być może na dole czeka na niego tuzin Szturmowców, których zadaniem jest przetransportowanie go na statek Najwyższego Porządku. A tam Kylo Ren zrobi z nim to, co potrafi najlepiej. Cholera, Poe naprawdę nie chce tego przeżywać na nowo, bo wie, że drugi raz nie przeżyje spotkania z mistrzem Rycerzy Ren. A teraz czuje się tak, jakby właśnie to było mu pisane od samego początku.

– Ojciec Asana jest kierownikiem projektu – tłumaczy kobieta, jakby czytała pilotowi w myślach. Poe zwraca się w jej kierunku, zauważając, jak na jej twarz opada długi, biały kosmyk, znacznie kontrastując z resztą ciemnych włosów. – To on stworzył Falę Nieskończoności.

Chłopak zawstydzony odwraca wzrok. Stoi oparty o drzwi, z dłońmi schowanymi w kieszeniach piżamy. Słabe, mleczne światło z nocnej lampki oświetla jego niewielki pokoik. Poe dostrzega na ścianach szkice różnych typów myśliwców, głównie tych Najwyższego Porządku. Obok nich można znaleźć także skromne rysunki broni wroga. Wygląda to jak pokój początkującego inżyniera lub zwolennika Ciemnej Strony Mocy.

– Czyli... nam pomożesz? – pyta zdezorientowany Poe. Sam już nie wie, co ma myśleć, a co dopiero ma mówić.

Asan krzyżuje ręce na piersi, podchodząc bliżej. Chce coś powiedzieć, ale gwałtownie zamyka usta. Marszczy brwi, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał. Dopiero po paru minutach milczenia oznajmia, zwracając się do księżniczki:

– Doskonale wiesz, że głównego wejścia pilnuje strażnik. Mamy za mało czasu, żeby cokolwiek z tym zrobić... To najtrudniejsza część, rozmawialiśmy o tym... Gdybym wiedział kilka dni wcześniej... Załatwiłbym przepustkę...

– O to się nie martw, poradzę sobie z tym – zapewnia Nova. – Zaprowadzisz kapitana do Fali, a potem wrócisz tutaj i pójdziesz spać. W porządku?

– A co z tobą? Jeśli ktoś dowie się, że tam byłaś w czasie, kiedy skradziono Kamień, każą cię rozstrzelać – mamrocze słabo Asan. – To nie miało tak wyglądać. To nie jest nasz plan, to samobójstwo!

– O czym on mówi? – wtrąca zdezorientowany Poe.

– Za zdradę grozi śmierć. Powinieneś o tym wiedzieć, kapitanie – odpiera spokojnie Nova.

Dameron otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale Pi go ubiega:

– Nie ma mowy, Jilli! Nie poświęcisz życia dla tej głupiej broni! Nie tak się umawialiśmy!

Księżniczka podnosi się z łóżka i podchodzi bliżej Asana. Najpierw wyciąga swój blaster i demonstracyjnie kładzie go na biurku, przykrywając stertą papierów. Nie chce ryzykować, że strażnik zobaczy broń. Później chwyta chłopaka za dłonie, patrząc mu prosto w oczy. Sprawia wrażenie, jakby doskonale wiedziała, co robi. Jakby dawno temu to zaplanowała.

– Asan, uspokój się – szepcze tak cicho, że Poe musi się postarać, aby usłyszeć jej słowa. – Doskonale zdajesz sobie sprawę, jakie ryzyko podejmujemy. Zginą wszyscy, którzy są odpowiedzialni za budowę broni.

– Nie dbam o mojego ojca, wiesz o tym. Dbam o ciebie.

– Musimy to zrobić – oświadcza Nova sucho, trochę nazbyt teatralnie. – Taką decyzję podjęłam i jej nie zmienię.

Chłopak nie mówiąc już nic, wtula się tylko w ciało kobiety, podczas gdy ona mierzwi jego ciemne włosy. Poe odwraca wzrok, czując, że nie powinien przeszkadzać im w tym intymnym momencie. Wpatruje się więc w swoje dłonie, skupiając się na brzęczącej w jego uszach ciszy.

Dotarcie do podziemnego laboratorium nie trwa długo.

Asan doskonale wie, jak obejść zabezpieczenia, dlatego każde z drzwi, jakie stoją im na przeszkodzie, otwierają się bez żadnych problemów. Te ostatnie tylko sprawiają im trochę więcej trudności, ale i z tym chłopak daje sobie radę.

– Uważaj na niego, kapitanie – szepcze Jilleane. Pi mocuje się z jedną z blokad. – Jest dla mnie niezwykle ważny i nie chcę, aby coś mu się stało.

– Masz moje słowo, księżniczko – odpowiada równie cicho Dameron.

Drzwi otwierają się z hukiem. Nie ma już czasu na żadne pożegnania, uśmiechy czy dodające otuchy słowa. Asan chowa się za jedną ze ścian, pokazując, aby Poe ukrył się za nim. Uważnie obserwują to, co się dzieje, aby dosłownie sekundy później przebiec do drugiego pomieszczenia, które skrywa serce broni masowej zagłady.

Jilleane w tym czasie zsuwa kaptur i rozpina płaszcz, ruszając w kierunku strażnika. Ten nie zauważa jej od razu. Dopiero kiedy subtelny szept roznosi się po korytarzu, odwraca głowę w jej kierunku. Kobieta rozpina mocno ściśnięty kok, odrzucając włosy do tyłu. Uśmiecha się szeroko do mężczyzny.

– Księżniczko Jilleane! – wykrzykuje zdziwiony. – Nie powinno tutaj pani być!

Nova puszcza mu oczko, podchodząc jeszcze bliżej.

– Cóż, po prostu w tę zimną, brzydką noc nie chciałam być sama.

Mężczyzna sparaliżowany patrzy w jej czarne, hipnotyzujące oczy.

– Ależ księżniczko, przecież za parę tygodni wychodzi pani za mąż...

– Ciiii – przykłada mu palec do ust – nie mów już ani słowa.

Nova pochyla się bliżej, jakby przymierzała się do pocałunku. Przesuwa jednak tylko wewnętrzną dłonią po policzku strażnika. Poe może przysiąc, że dostrzega, jak ciało Asana drętwieje, a jego dłonie zaciskają się w pięści. Chłopak odwraca spojrzenie w jego kierunku, pełne złości. Szybkim ruchem głowy wskazuje, w którym kierunku mają biec. Dameron modli się tak mocno, jak tylko potrafi, aby Pi nie nawalił tylko dlatego, że jest... zazdrosny o Jilleane.

Asan, na szczęście, szybko otrząsa się z tego widoku i błyskawicznie wprowadza pilota do środka. Poe nie musi szukać, wszystko bowiem widzi jak na dłoni. Najważniejszy element broni znajduje się właśnie przed nim. Połyskujące niebieską poświatą pudło unosi się nad metalowym stołem. Skrywa ono niewielkie, małe urządzenie, które w połączeniu z całością, tworzy broń zagłady. Godną samego Najwyższego Porządku, ucieleśnienie ich najskrytszych marzeń.

Choć każda inna osoba powinna panikować, on oddycha z ulgą. W końcu znalazł to, czego szukał. Wypełni powierzoną mu misję, a następnie wróci na Cardooine. Galaktyka i Ruch Oporu będą bezpieczne, przynajmniej na jakiś czas.

Pilot czuje, jak znów zaczyna w jego żyłach płynąć adrenalina. Pi robi krok do przodu, ale Poe zastępuje mu drogę.

– Możesz już wracać.

– Ale...

– To rozkaz, Asan – oznajmia surowiej. – Wracaj do pokoju, zamknij się od środka i nie wychodź stamtąd, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Rozumiesz?

Pi patrzy gniewnie w oczy Damerona. Poe wytrzymuje jego twarde spojrzenie, nerwowo uderzając butem o brudną podłogę. Finalnie chłopak odwraca się w kierunku drzwi, ale w ostatniej chwili się zatrzymuje. Pilot zaciska szczękę. Nie ma czasu na gierki, na głupie fochy nastolatka. Teraz ważą się losy świata, pretensje Asana są najmniej ważne.

– Nie możesz mi rozkazywać – rzuca rozbawiony Pi. – Nigdzie nie pójdę.

– Cholera, chłopaku! – warczy Poe, podbiegając do niego. – To nie jest zabawa dla dzieci, rozumiesz? Możesz zginąć, jeśli odkryją, że byłeś tutaj, a ja obiecałem księżniczce, że wyjdziesz z tego cało. Więc marsz do pokoju albo...

– Albo co?! – przerywa mu agresywnie Asan. Zanim Dameron jest w stanie cokolwiek powiedzieć, chłopak wymija go, mamrocząc słabo. – O cholera, cholera, cholera...

Pilot nie ma bladego pojęcia, o co chodzi. Zdenerwowanym krokiem rusza w stronę Pi, gotowy nawet zdzielić go w głowę, żeby tylko sobie stąd poszedł. Dał przecież słowo, a on nie łamie złożonych obietnic. Wtedy jednak zauważa to, co tak przeraziło chłopaka.

Światło zawieszonych na suficie lamp karmiło ich przez cały ten czas iluzją. Tak naprawdę nie ma tutaj Kamienia. Pudło jest puste.

– Zabrał go! Ten skurwysyn go zabrał! – Asan uderza pięścią w ścianę, a do jego oczu napływają łzy. – Zróbmy coś!

– Uspokój się! – Poe potrząsa go za ramię, starając doprowadzić do porządku. – Musimy stąd uciec, zanim ktoś się zorientuje, że tutaj jesteśmy. Wtedy będziemy się zastanawiać nad planem awaryjnym, jasne?!

Nawet jeśli chciałby coś dodać, to nie ma już na to szansy, bo w tej samej sekundzie w ich uszach zaczyna dzwonić alarm. Niemiły, brzęczący dźwięk, zwiastujący nadchodzącą śmierć. Asan robi się blady, gdy Poe chwyta jego rękę i rzuca się biegiem do wyjścia.

– Znasz drogę ewakuacyjną, prawda?! – Dameron stara się przekrzyczeć hałas.

– O mój Boże... – mamrocze tylko Pi. Boi się. Poe czuje to, trzymając jego drżącą, spoconą dłoń.

– Asan, czy znasz drogę ewakuacyjną?! – powtarza z naciskiem pilot.

– Tak, znam, oczywiście. – Dobiegają do drzwi, otwierając je na oścież. – Musimy iść tędy... Jilli!

Poe popycha go w stronę korytarza, który chłopak wskazał ułamki sekund wcześniej.

– Biegnij! Ja po nią pójdę!

Chłopak waha się przez chwilę, jakby do końca nie wierzył Dameronowi. Z przerażeniem patrzy w jego czekoladowe tęczówki.

– NO JUŻ! – krzyczy Poe.

Coś w głosie pilota mówi Asanowi, że ma go posłuchać. Że ma biec, uciekać, że ma mu zaufać. Dlatego nie czekając ani minuty dłużej, nastolatek odwraca się na pięcie i zaczyna biec wzdłuż korytarza, wyjściem ewakuacyjnym. A nie tyle, ile ewakuacyjnym, co takim, które nie jest znane nikomu poza nim i jego ojcem. I księżniczką.

Dameron nie ma zamiaru zostawić kobiety samej, nawet jeśli miałby zaryzykować własnym życiem. To nie w jego stylu, zostawiać ludzi za sobą; ludzi, których może przecież jeszcze uratować. Dotarłszy do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą widział Jilleane, zauważa teraz szamotaninę. Dźwięk alarmu jest ogłuszający, doprowadza aż do mdłości. Poe zagryza wargi i rusza do przodu. Zostały im zaledwie sekundy, zanim na dole pojawi się cała gwardia królewska, która zastrzeli ich szybciej, niż zajmuje wypowiedzenie słów Najwyższy Porządek. Dlatego bez wahania chwyta ochroniarza szarpiącego księżniczkę i zadaje mu mocny cios, odrzucający mężczyznę na bok. Strażnik z tępym hukiem odbija się od metalowej ściany, upadając na podłogę.

– Szybciej! – woła Poe.

Nova nie musi słyszeć owego rozkazu drugi raz. Chwyta materiał sukienki między palce i zaczyna biec za Dameronem. Pilot puszcza ją przodem, bo to ona przecież zna drogę do wyjścia; poza tym w jakiś sposób będzie czuł się lepiej z myślą, że ma ją cały czas na oku. Gdy znika za zakrętem, czuje, jak wzdłuż jego ramienia przesuwa się pocisk z blastera. To ochroniarz, przed finalną utratą przytomności, strzela w stronę Poe.

– Nic ci nie jest, kapitanie?! – krzyczy przestraszona Jilleane.

– Będę żyć! – rzuca tylko Dameron przez zaciśnięte usta.

Wtedy też rozlega się huk otwieranych drzwi. W powietrzu słychać dzikie okrzyki, groźne tupnięcia i dźwięk odbezpieczanej broni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro