Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(17) passive aggressive

Jilleane nie potrafi wyjaśnić tego dziwnego uczucia spokoju, jakie ją ogarnia, kiedy finalnie trafia na jeden ze statków Najwyższego Porządku. Zostawiła Pi samego, zabiła swojego ojca, a także ojca Asana. Pokrzyżowała wszystkie plany. Ściągnęła śmierć i destrukcję na ród Nova. Być może nawet na cały Elrooden. Nic gorszego nie ma prawa się już wydarzyć.

Eric, siedzący za sterami statku, posyła ukradkowe spojrzenia w stronę kobiety. Wyciąga wolną dłoń i układa ją na jej udzie, lekko je ściskając. Nova prawie natychmiast zrzuca ją ze swojego ciała, nawet na niego nie patrząc. Jej wzrok utkwiony jest w jakieś mrugającej na zielono kontrolce na panelu obsługi statku. Obok niej znajduje się niewielki wzór konstelacji Andromedy.

– Jilli, co się dzieje?

Nova usilnie stara się ukryć swoje łzy, jakie płyną wzdłuż jej twarzy, mocząc jasny materiał koszulki. Najchętniej ukryłaby się za swoim ukochanym płaszczem, który pozostawiła na Cardooine. Z trudem przełyka ślinę, czując się tak, jakby miała coś ciężkiego w gardle. Oddycha jednak spokojnie, powoli. Łzy to po prostu reakcja jej organizmu na ból, której ona nie potrafi zwalczyć.

Kiedy nie odpowiada, Thindrel lekceważącym gestem dłoni, tej samej, którą przed sekundami odrzuciła Jilleane, odprawia Szturmowców siedzących za nimi. Dwójka żołnierzy posłusznie wykonuje rozkaz, znikając w sąsiednim pomieszczeniu oddzielonym od sterów silną, żelazną ścianą. Komandor przełącza statek na autopilot i zwraca się w stronę kobiety. Próbuje ująć jej dłonie, ale Nova na czas zabiera ręce.

– Jilli, co się dzieje? – powtarza Eric.

Jego tęczówki w kolorze stali ciemnieją, kiedy nie dostaje żadnej odpowiedzi. Przesuwa dłonią po twarzy, wzdychając cicho.

– Porozmawiaj ze mną.

Cisza.

– Porozmawiaj ze mną, do jasnej cholery!

Jego wrzask roznosi się echem w uszach Jilleane. Z kolei jego pięść z impetem uderza w metalowy podłokietnik fotela, w którym siedzi ona. Nova wstrzymuje oddech, uchylając się w tył, jakby się obawiała tego, że kolejny cios zatrzyma się na jej twarzy.

– Boję się ciebie, Ericu – szepcze wreszcie ona.

Thindrel rozluźnia pięść, a następnie cofa rękę, widząc, że Jilleane rozpaczliwie unika z nim jakiegokolwiek kontaktu fizycznego.

– Nie skrzywdzę cię.

Nova mruga kilkukrotnie, jakby nie wierzyła temu, co przed sekundą usłyszała. Eric Thindrel to pierwsza osoba w jej życiu, która pod powłoką chłodu i dostojności, skrywa takie pokłady złości i skłonności do przemocy. Choć od ich pierwszego spotkania minęło zaledwie parę miesięcy, od zaręczyn natomiast parę tygodni, poznała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, do czego jest zdolny. Wystarczyło zaledwie kilka spotkań, kilka nieoczekiwanych wybuchów agresji, by wszystko okazało się jasne. Choć jej samej nigdy nie uderzył, nie miała żadnej pewności, że nie zrobi tego, gdy już będą małżeństwem. Chciała uparcie w to wierzyć, w to, że on naprawdę nie podniesie na nią ręki, ale z każdym dniem wiara ta stawała się coraz trudniejsza. Z czasem pogodziła się z tym, że będzie musiała dzielić życie z kimś tak niebezpiecznym, jak Eric Thindrel. Gdzieś tam w środku siebie uważała, że może nawet sobie na to zasłużyła, tymi wszystkimi grzechami, których nigdy nie popełniła, ale przecież przed nią całe życie. Być może świat chciał ją ukarać za to, co uczyni dopiero w przyszłości.

I choć uparcie utrzymywała, że gardzi swoim ojcem, to tak naprawdę doskonale wiedziała, że nie potrafi go znienawidzić. Ani za to, że służy Najwyższemu Porządkowi – być może dlatego, ze w głębi siebie wciąż wierzyła, że Ace Nova nie jest tak zły, jakby się mogło wydawać – ani tym bardziej za to, że zorganizował te zaręczyny. Skąd bowiem Ace Nova miał wiedzieć, że oddaje swoją córkę komuś takiemu, jak komandor Thindrel? Na wszelkich kolacjach, spotkaniach, oficjalnych czy nie, zachowywał się tak czarująco i tak szarmancko, że przez ułamki sekund zaczynała myśleć, że może kiedyś nawet zdoła go pokochać. Ale kiedy zostawali we dwójkę, Eric bardzo otwarcie dawał jej do zrozumienia, że należy do niego i ma się mu podporządkować. Czasami wydawało jej się, że w jego oczach dostrzega blask jakiegoś uczucia, ale wrażenie to znikało w momencie, gdy jego dłoń agresywnie zaciskała się wokół jej podbródka, kiedy ona nie chciała spojrzeć mu w oczy.

Nigdy nie płakała, kiedy on był w Elrooden. Jej twarz nawet przez sekundę nie wyrażała żadnej emocji: strachu, pogardy, złości. Po prostu niewzruszona czekała na to, co stanie się dalej, pogodzona ze swoim losem. Potem pojawił się ten cholerny Dameron, budząc w niej inną Jilleane, taką, o której nie miała pojęcia, że ta w ogóle istnieje. Udowodnił jej, że w galaktyce są jeszcze dobrzy ludzie, szlachetni. Przede wszystkim jednak pokazał jej, że zasługuje na znacznie więcej, niż kiedykolwiek mogłaby sobie wyobrazić. Że jest kimś więcej niż księżniczką, córką Ace'a i Laylah Nova. Sprawił, że przez te parę dni poczuła się coś warta; że ma na kogo liczyć; że to, co robi, ma jakiś sens.

Jilleane nagle podnosi się z miejsca. Brudna, zakrwawiona i wciąż spragniona, ledwo trzyma się na nogach. Stawia ostrożnie krok za krokiem, dłonią podtrzymując się żelaznych ścian statku. Eric rzuca szybkie spojrzenie na niewielki ekran przed nim, upewniając się, że autopilot funkcjonuje tak, jak powinien i rusza za nią.

– Gdzie jest Asan?

– Bezpieczny – mruczy ona.

Thindrel podchodzi do niej bliżej, podczas gdy ona opiera się plecami o ścianę, z całej siły walcząc o to, aby nie paść na zimną podłogę i nie stracić przytomności.

– Co robiłaś na Akana?

– Postanowiłam poznać nowe miejsca, zanim stanę się twoim więźniem.

– Jilli.

– Nie nazywaj mnie tak.

– Jilli, Jilli, Jilli.

Nova zaciska wargi w cienką linijkę, posyłając ostatkami sił zimne spojrzenie czarnych oczu.

– Powiedz mi, kochana, czy zaczęłaś kolaborować z Ruchem Oporu?

Jilleane nie odpowiada. Mężczyzna osacza ją swoimi ramionami, wspierając się dłońmi o ścianę za jej plecami.

– Nie, twój ojciec nam tego nie powiedział. Za mocno cię kocha, aby zdradzić własną córkę – wyjaśnia natychmiast Thrindel. – Ale ja nie jestem głupi. Chciałaś zapobiec transakcji, prawda? Chciałaś zniszczyć naszą broń. A komu najbardziej byłoby to na rękę? Oczywiście, że tym rebelianckim śmieciom.

– Przestań.

Eric jednak nie przestaje.

– Nie wiem, jak udało ci się z nimi skontaktować, ale zakładam, że to oni pomogli ci zniszczyć reaktor i dostać się na Akana... Poznałaś już tę starą wariatkę Organę? Jesteście siebie warte, wiesz?

– Zamknij się! – Wrzask Jilleane roznosi się po pomieszczeniu. Krew napływa do jej bladych policzków, a ona sama, czuje, jak mimo zmęczenia, ogarnia ją fala gniewu.

– Jeśli będziesz grzeczna, nikt się o tym nie dowie – oświadcza Thindrel.

– Mam to gdzieś – warczy Nova. – Możesz mnie zabić, jeśli chcesz. Tu i teraz.

Mężczyzna z hukiem, kilkukrotnie uderza w żelazną ścianę, tuż przy jej twarzy, jakby chciał wyładować całą złość, która się w nim zebrała podczas całej tej rozmowy. Jilleane przymyka błyskawicznie powieki, a oddech zamiera jej w gardle. Eric spuszcza wzrok i z impetem odwraca się w przeciwną stronę.

– Powiesz mi, za co mnie tak nienawidzisz?

Nova ze świstem wypuszcza powietrze z płuc.

– Nie nienawidzę cię – odpowiada szczerze. – Nienawiść to zbyt silne uczucie, aby marnować je na kogoś, kto nic dla ciebie nie znaczy.

Powłócząc nogami, Jilleane powoli podąża w odstępie niecałego metra za Erikiem Thindrelem. Za nią natomiast idzie dwójka Szturmowców, z bronią trzymaną w gotowości do wystrzału.

Nova nigdy wcześniej nie miała okazji przebywać na żadnym ze statków Najwyższego Porządku, tym bardziej na Finalizerze. Jednak ani trochę nie jest zdziwiona jego sterylnym, ciemnym wystrojem, mnóstwem wojska patrolującego wyznaczone przez ich przełożonych rewiry. Korytarze, którymi prowadzi ją Thindrel, są niczym labirynt Minotaura i na pewno nie są one mniej złowrogie. Nic tutaj nie ma w sobie choćby krzty dobra, a nawet jeśliby istniało tutaj coś pełnego światła, w ułamku sekund zostałoby przyćmione przez to miejsce.

Nie wie nawet, kiedy świat przed jej oczami zaczyna wirować, a ona sama prawie upada. W ostatniej sekundzie przed bolesnym spotkaniem z zimną, połyskującą na czarno podłogą ratuje ją Eric. Posyła jej szybkie, badawcze spojrzenie, podczas gdy ona stara się złapać równowagę. Próbuje zachować jak największy dystans, ale widząc, jak słabe jest jej ciało, ostatecznie opiera się Thindrelowi i wspiera się na jego ramieniu.

– W porządku?

– Jestem po prostu zmęczona.

Jasnowłosy mężczyzna unosi wzrok ku górze, wzdychając ciężko.

– Powinienem zaprowadzić cię do skrzydła szpitalnego, żeby ktoś cię opatrzył. Zwłaszcza tę ranę na głowie.

Nova nie odpowiada. Zapewne dlatego, że z przeciwnej strony zauważa nadchodzącego mężczyznę. Mężczyznę jej życia. Jej ojca. Całego i zdrowego, żywego! A przecież sądziła, że zginął, że sama go zabiła... Na moment czuje, jak ogarnia ją przyjemne ciepło, jak do jej ciała wracają siły. Bała się, że koszmary związane z jego śmiercią będą dręczyć ją do jej ostatnich dni. Że wyrzuty sumienia w końcu zabiją i ją. Ale teraz... teraz kiedy Ace Nova stoi przed nią, Jilleane czuje się tak, jakby dostała drugą szansę, której tym razem nie ma zamiaru zmarnować.

Gorące łzy zaczynają spływać po jej policzkach. Wyrywając się z uścisku Erica, zaczyna słabo biec w stronę swojego ojca. W tej samej chwili Szturmowcy unoszą broń, celując w jej plecy i głowę.

– Nie strzelać! – krzyczy natychmiast Thindrel szorstkim, władczym tonem.

Jilleane dosłownie pada w ramiona ojca. Ace, zszokowany, ze łzami w oczach, mocno obejmuje córkę, całując ją w brudne od krwi i kurzu włosy. Jej ciało drży, dlatego mężczyzna z całych sił stara się ją uspokoić. Gorzki, cichy szloch odbija się echem w jego głowie. Kobietę nie obchodzi już to, że czuje się tak, jakby zaraz miała zemdleć. Nie obchodzi ją też to, że każdy ze Szturmowców ma wycelowaną broń właśnie w nich; dopóki nie robią nic na szkodę Najwyższego Porządku, nie zastrzelą ich.

Najważniejsze jest to, że jej ojciec żyje. I że jest obok niej.

– Przepraszam, tak bardzo przepraszam – szepcze ona, starając się, aby nikt ich nie usłyszał. Starszy mężczyzna chwyta jej zapłakaną twarz w swoje dłonie. Jego jasnoniebieskie oczy nie wyrażają niczego poza szczęściem i ulgą.

– Jilli, wszystko będzie dobrze. Nie musisz mnie za nic przepraszać...

– Ale to ja... To moja wina... Tak mi wstyd... Gdybym tylko wiedziała...

Ace Nova składa na jej skroni pełen troski pocałunek. Później mówi bardzo cicho:

– Nigdy nie byłem z ciebie bardziej dumny, kochanie. Masz w sobie krew Nova, masz w sobie tyle siły, tyle odwagi. Zrobiłaś to, co podpowiadało twoje serce, zrobiłaś to, co według ciebie było słuszne. Walczyłaś o to. Nie mógłbym marzyć o lepszej córce.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś? Dlaczego...?

– Nie mogłem – oznajmia złamanym szeptem. – Nawet twoja matka o tym nie wiedziała. Nie chciałem nikogo narażać na współudział. To był wyłącznie nasz pomysł, mój i Zaena Pi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro