Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(13) collateral damage

Zaen Pi patrzy prosto w jej czarne oczy, czekając na jakiekolwiek słowo z jej ust, ale Nova milczy.

– Wiem, że uciekłaś z Asanem.

Jego głos jest słaby, przechodzący w szept. Kobieta jednym, szybkim ruchem wyrywa się z uścisku. Dameron celuje bronią w umierającego mężczyznę, ale ona mówi tylko:

– Nie, kapitanie. Nie warto.

Poe więc pomaga podnieść się zakrwawionej Jilleane. Nova wspiera się na jego ramieniu, nadal czując, jak kręci jej się w głowie. Muszą kontynuować bieg, dostać się do tego, co pozostało z reaktora i zabrać Kamień. Wspinają się po kolejnych fragmentach gruzu, który kiedyś tworzył piękny marmurowy plac, z ogromną, wyrytą w samym centrum konstelacją Andromedy. Ojciec Asana woła jeszcze za nimi:

– Powiedz mu, że go kocham. Że wszystko, co robiłem, robiłem dla niego.

Nova zastyga w bezruchu. Poe próbuje ją ocucić, potrząsając za ramiona.

– Księżniczko, nie słuchaj go. Kamień. Musimy zabrać Kamień.

Pi słyszy rozpaczliwy krzyk Damerona. Ostatkami sił wyjaśnia:

– Nie ma go tam. Nigdy go tam nie było.

Jilleane i Poe odwracają się jak na komendę. Ich spojrzenia utkwione są w pomarszczonej twarzy mężczyzny, którego ciało ukryte jest pod gruzami.

– O czym ty, do cholery, pierdolisz?! – woła zdenerwowany Poe.

– To, co znajdowało się w reaktorze, to atrapa. Nigdy nie udało nam się odtworzyć prawdziwego Kamienia. Rasa Kree o tym nie wspomniała w swoich notatkach...

– Co...? – mamrocze słabo Jilleane. – To... było kłamstwo?! Kto o tym wiedział?!

– Tylko ja i twój ojciec. Chcieliśmy oszukać Najwyższy Porządek. Umieścić w środku bombę imitującą Kamień i zniszczyć chociaż niewielki fragment tej piekielnej organizacji. I tak wszyscy na tej planecie byliśmy już duchami, nie mieliśmy nic do stracenia. Naczelny Wódz zniszczyłby Elrood tak czy inaczej.

Nova jest w szoku. W tak ogromnym szoku, że nawet nie wie, kiedy osuwa się bezwładnie na ziemię. W ostatniej chwili Dameron ratuje ją od upadku, szczelnie otulając ramionami. Kobieta dostrzega, jak drży jej całe ciało. Ma ochotę zwymiotować. Łzy niekontrolowanie zaczynają płynąć jej po policzkach. Nie potrafi logicznie wyjaśnić tego, co się z nią dzieje. Oddech przyspiesza. To, co teraz czuje, jest takie okropne, duszące, dławiące. Każda z emocji jest taka chaotyczna, pojawia się i znika, żeby za moment znów powrócić, ze zdwojoną siłą. Ma ochotę wrzeszczeć, dopóki nie opadnie z sił. A potem krzyczeć jeszcze bardziej.

Przez cały ten czas była oszukiwana. Wierzyła w kłamstwo, które utkali Ace Nova i Zaen Pi. Była święcie przekonana o tym, że oddali się oni w ręce Najwyższego Porządku. Że są ich marionetkami, ślepo wykonującymi rozkazy. Teraz jednak okazuje się, że to nigdy nie miało miejsca. Że oboje spiskowali, aby nie tyle ile obalić, co chociaż podkopać ich pozycję w galaktyce. A ona to zniszczyła, doszczętnie i na zawsze...

– Księżniczko, musimy uciekać – oznajmia cicho Poe. – Najwyższy Porządek nadlatuje.

Jilleane chce coś powiedzieć. Rozpaczliwie pragnie wyrzucić z siebie jakieś słowa, obojętnie jakie, ale grzęzną jej one w gardle. Gwałtownie wyrywa się z uścisku pilota i dobiega do konającego Pi. Ujmuje jego dłoń, mocno, z czułością.

– Przepraszam, tak bardzo przepraszam... – Jej głos przechodzi w cichy szloch. – Ja... ja nie wiedziałam... Ja chciałam tylko...

– Wiem, księżniczko – odpiera Zaen na granicy z ciszą. – Jesteś taka jak on. Jak Ace. Pełna odwagi i dobra. Zawsze był z ciebie taki dumny...

Jego oczy matowieją, a głos zamiera w gardle. Nova mocniej ściska jego rękę, jakby chciała go dobudzić. Sprawić, że odżyje. Jednak nic takiego nie następuje. Słyszy tylko krzyk, głośny, rozdzierający krzyk. I dopiero po paru sekundach uświadamia sobie, że należy on do niej.

Dameron nie może czekać ani sekundy dłużej. Statki Najwyższego Porządku są już widoczne na horyzoncie. Jilleane z kolei za żadne skarby nie chce podnieść się z klęczek i puścić dłoni mężczyzny. Dlatego Poe agresywnie odrywa ją do zmarłego i obejmuje mocno, chwytając wolną ręką za kark. Nawet nie wie, kiedy Nova wtula się w jego ciało.

– Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. Jestem tutaj – szepcze spokojnie, przesuwając dłonią po jej ciemnych włosach, na których osiadły się resztki pyłu. – Ale musimy uciekać. Musimy wrócić na Cardooine. Asan na ciebie czeka. Potrzebuje cię żywej, Jilleane.

Nova nie ma bladego pojęcia, jakim cudem trafia w jego ramiona. Wie tylko, że chwilę później czuje, jak odrywa się od ziemi, a jej bezwładne ciało ląduje w jego rękach. Poe, słysząc nadlatującą delegację Najwyższego Porządku, szybko przemierza kolejne metry ogromne placu, a raczej tego, co po nim zostało. Musi jak najszybciej znaleźć się na pokładzie ich myśliwca i uciec stąd.

Musi uratować ich oboje.

Poe dopiero za sterami myśliwca uświadamia sobie, że przecież nie mogą tak od razu wrócić na Cardooine. Muszą upewnić się, że nikt ich nie śledzi, zgubić potencjalnych wrogów, zmylić ich. Dlatego postanawia, że znów najpierw polecą na najbliższą planetę, czyli Akana. Spędzą tam chwilę, dłuższą, krótszą i dopiero wtedy polecą do bazy.

Nova siedzi obok niego. Milczy, wpatrując się w oddalającą się planetę. Zostawia za sobą swój dom, swoje wspomnienia. Elrood odchodzi w zapomnienie, jest już przeszłością. Lepszą, gorszą, nieważne. Jest już tylko echem jej starego życia. Teraz nie ma już nic.

Dameron szybko przekazuje informacje Finnowi, bo jak zwykle jest on pierwszą myślą pilota. BB-8 w trakcie marudzi i narzeka w swoim robocim języku, ale pilot prędko go ucisza i kontynuuje monolog. Mówi mu o tym, że przeżyli, bo to przecież najważniejsze. Wyjaśnia, co się stało; opowiada mu całą historię o Kamieniu, który tak naprawdę nigdy nie istniał. Dodaje również, że muszą zgubić potencjalny ogon, dlatego zatrzymają się na Akana. Finn oddycha tylko z ulgą. Poe słyszy w tle głos Asana i Rose, ale w tym samym momencie połączenie się urywa. Myśliwiec wkracza w atmosferę planety.

Wylądowawszy gdzieś w ukryciu, pilot przechodzi do sąsiedniego pomieszczenia, żeby pozbyć się jaskrawopomarańczowego ubrania. Nie wyjdzie przecież na zewnątrz w swoim uniformie, który w przeciwieństwie do stroju księżniczki, na kilometr krzyczy „Ruch Oporu". Na szczęście BB-8 zadbał też o to, żeby na pokładzie znalazła się jego ukochana kurtka. Kiedy Poe dopina ostatni guzik koszuli, trochę wygniecionej przez uniform, podchodzi do niego Jilleane.

– Co tutaj robimy? – pyta słabo.

– Muszę się upewnić, że nikogo nie doprowadzimy na Cardooine. Zaraz stąd odlecimy, rozejrzę się tylko po okolicy.

Nova nie odpowiada, przytakując szybkim ruchem głowy. Przeczesuje drżącymi dłońmi włosy, pełnych kawałków piasku, marmuru, gruzu.

– Poczekaj, ja to zrobię – mruczy Poe. Jilleane przygląda mu się w milczeniu, nadal zbyt zszokowana, aby cokolwiek powiedzieć. Po jej policzkach znów płyną łzy. Cała maska zimnej kobiety, którą tak usilnie chciała przed nim udawać, runęła, z trzaskiem rozbijając się na tysiące małych elementów.

– Dziękuję, kapitanie. Za to, co dla mnie zrobiłeś – oznajmia nagle.

– To nic takiego...

– Ryzykowałeś dla mnie życiem – stwierdza. – Od samego początku. Choć wcale nie musiałeś.

– Ale chciałem, księżniczko.

– Proszę, przestań mnie tak nazywać. – Jej głos nagle się łamie. Poe marszczy brwi. – Mam wrażenie, że poza tym głupim tytułem nie mam nic do zaoferowania.

– Hej, hej. – Dameron układa jej dłoń na ramieniu. – Spójrz na mnie.

Nova niechętnie unosi wzrok.

– Jestem niczym, kapitanie. Jedyne, co potrafię, to rujnować ludzkie życia. Niszczyć je. Odbierać. Czym się różnię od Najwyższego Porządku? Czym różnię się...

Urywa. Zamiast tego z jej piersi wydobywa się cichy szloch. Przez moment z tym walczy, nie chce znów pokazać słabości. Nie chce znów się rozpłakać na jego oczach, stracić nad sobą kontroli. Zawsze musiała być silna, dla siebie, dla Asana, a teraz... Dameron wzbudza w niej najlepsze i najgorsze uczucia. Budzi w niej emocje, o jakie nigdy by się nie posądzała. Jakich nigdy by się nawet nie spodziewała, że je posiada. Dlatego finalnie pozwala płynąć łzom po swoich policzkach. Po raz kolejny otwiera się przed nim, jak przed nikim wcześniej. Nawet Pi nie widział jej w takim stanie.

– Jilleane, proszę. – Szept miękko wypływa spomiędzy jego warg, gdy mężczyzna spontanicznie ją do siebie przytula. – Nie mów takich rzeczy. Walczysz dla większego dobra. Jesteś wspaniałą kobietą. Jesteś cudowną osobą. Jesteś rebeliantką. Jesteś czymś więcej niż ten tytuł. Niż twój status społeczny.

Zapada pomiędzy nimi cisza. Nie jest ona jednak niezręczna, wręcz przeciwnie, wydaje się odpowiednia. Ich ciche oddechy, mocny uścisk i szybkie, nerwowe bicie serca mówią więcej, niż słowa kiedykolwiek by mogły. Poe delikatnie, potem już śmielej, przesuwa dłonią po jej plecach, podczas gdy ona chowa twarz w zagłębieniu jego szyi.

– Chciałbym ci coś dać – oświadcza nagle pilot.

Jilleane odrywa się od niego, ale sprawia wrażenie, jakby wcale tego nie chciała. Jakby w tej bliskości znalazła złoty lek na ukojenie swojego kołatającego serca, płytkiego oddechu i piekielnego, wypalającego ją od środka, poczucia winy.

– Tak, Poe? – pyta szybciej, niż jest w stanie to zarejestrować jej umysł. – Kapitanie?

– Wolę Poe. Zdecydowanie.

Nova uważnie obserwuje go swoimi ciemnymi tęczówkami. On natomiast sięga dłonią pod swoją koszulę w kolorze brudnego piasku. Ściąga z szyi srebrny łańcuszek, na którym zawieszona jest wykonana z tego samego materiału obrączka. Kiedyś należała do jego matki i Dameron obiecał sobie, że podaruje ją komuś, kto będzie dla niego ważny. Bardzo ważny. Przez długi czas był przekonany, że nigdy nie uda mu się znaleźć odpowiedniego partnera i wtedy spotkał Finna. Był pewien, że to do byłego Szturmowca trafi ten kawałek biżuterii. W odpowiednim momencie naprawdę chciał mu go dać. Jednak później trafił na Elrood, poznał Jilleane i... wszystko stało się tak nagle.

A teraz ona stoi przed nim, podczas gdy on walczy ze sobą, zastanawiając się, czy to głębsze uczucie, czy po prostu chęć poprawienia jej humoru, sprawienia, że się uśmiechnie, chociaż na parę sekund. Dochodzi jednak do wniosku, że oba te powody wcale się nie wykluczają.

– Chciałbym, żebyś zawsze miała go przy sobie – oznajmia, zakładając jej go przez głowę. –Jeśli poczujesz się gorzej, spójrz na niego i przypomnij sobie moje słowa, dobrze? Przypomnij sobie, jaka jesteś naprawdę i zostaw za sobą wszelkie wątpliwości. Idź do przodu. Nie poddawaj się.

Nova zaskoczona, naprawdę cholernie zaskoczona, przez długie minuty przygląda się kawałkowi biżuterii. Obraca obrączkę w palcach, uważnie badając każdy jej milimetr kwadratowy. Podnosi spojrzenie na niego, pełne wzruszenia, nieuronionych łez szczęścia.

– Nie mogę tego przyjąć.

– Nalegam, Jilleane.

– To twoja rodzinna pamiątka, mam rację?

– Tak.

Kobieta zaciska usta.

– Tym bardziej nie mogę tego przyjąć, kapitanie.

– Ustalmy, że oddasz mi go wtedy, gdy wszystko się jakoś ułoży, okej?

Jilleane przybiera zamyślony wyraz twarzy. Na jej czole pojawiają się pojedyncze zmarszczki. Zanim pilot jest w stanie cokolwiek odpowiedzieć, czuje, jak Nova składa na jego policzku delikatny pocałunek. Tak lekki, że przez długą chwilę Dameron zastanawia się, czy to czasem nie jego wyobraźnia. Przenosi swoje spojrzenie na bladą, brudną od kurzu twarz. Jilleane uśmiecha się do niego.

– A to za co? – pyta, już bardziej pewny siebie.

– Po prostu dziękuję – odpiera cieplej ona. Odwraca się powoli, jakby każdy krok sprawiał jej ogromny dyskomfort i rusza w stronę wyjścia. – Muszę się przewietrzyć. Chcesz mi towarzyszyć?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro