Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

(11) not alone

Jilleane najchętniej zamknęłaby się w czterech ścianach swojej niewielkiej sypialni, którą wcześniej pokazała jej jedna z członkiń Ruchu Oporu. Nova nie potrafi przypomnieć sobie jej imienia, ale przed oczami nadal ma jej przyjazną, wręcz dziecinną twarz i złociste włosy, lśniące niczym popołudniowe słońce nad Elrooden.

Owszem, może to brzmieć niezwykle niewdzięcznie i samolubnie, bo w końcu Ruch Oporu nie dość, że podarował jej tymczasowe schronienie, to dodatkowo zaufał jej, ofiarując swoją pomoc w walce o lepsze jutro na Zewnętrznych Rubieżach. Chodzi jednak o to, że Jilleane jest zmęczona, sakramencko zmęczona; przytłoczona głosami brzęczącymi jej w uszach, dziesiątkami ludzi bezustannie kręcących się dookoła, rebeliantami, którzy wciąż pojawiają się i znikają, próbując nawiązać jakikolwiek kontakt z nią lub z Asanem. Pi jest zachwycony, rozmawia z kim tylko się da, śmieje się do łez, podczas gdy Jilleane stara się ukryć przed ciekawskimi spojrzeniami. Finalnie członkowie Ruchu Oporu widząc, że Nova nie jest zbyt chętna do pogawędek, dają jej parę minut samotności.

Jest tutaj strasznie tłoczno, do czego nigdy wcześniej nie miała okazji się przyzwyczaić. Zamki Nova od zawsze świeciły pustkami, a ona i Asan mieli każdy zakamarek na wyłączność. Poza laboratorium, tam bowiem mieli kategoryczny zakaz wstępu bez zgody króla. Tutaj każde pomieszczenie jest takie malutkie, miniaturowe, poza główną salą, gdzie znajduje się centrum dowodzenia Ruchu Oporu.

W elroodońskich zamkach było zimno, wszyscy mieszkańcy zdawali się nieszczęśliwi, wiecznie przerażeni i milczący. Tutaj natomiast każda osoba jest niezwykle otwarta, uśmiechnięta, chętna do pomocy. Ludzie są sobie bliscy, stanowią rodzinę, prawdziwą rodzinę, nie taką z obrazka, spotykającą się tylko z okazji oficjalnych uroczystości. Może dlatego Nova nie potrafi się odnaleźć pośród ich szeregów i jak najprędzej chciałaby zniknąć w swoim pokoju. Natłok emocji i wrażeń przyprawia ją o zawrót głowy.

Siada na zewnątrz hangaru, próbując złapać trochę świeżego powietrza. Otula się szczelniej swoim ciepłym płaszczem. Wie, że zaraz będzie musiała wrócić do środka, bo zapewne Asan albo Poe będą jej szukać, dlatego z całych sił stara się docenić te sekundy ciszy.

– Jilleane, tak? – Jej uszu dobiega bardzo ciepły głos.

Nova zauważa przed sobą młodą, ciemnowłosą kobietę z lekkim uśmiechem na ustach.

– Tak – przytakuje. – A ty...

– Jestem Rey.

– Nie widziałam cię tu wcześniej.

Ciemnowłosa siada na skraju betonowego wzniesienia, zaraz obok Jilleane.

– Trenowałam – wyjaśnia przyjaźnie. – Czasami tak mnie to pochłania, że nawet nie czuję upływającego czasu. Rozumiesz zapewne, o czym mówię.

Nova nie odpowiada, z zaciekawieniem obserwując kobietę.

– Chcę ci tylko powiedzieć, że wiem, co czujesz... – kontynuuje Rey.

– Wątpię – przerywa jej Nova, zaciskając wargi.

– W porządku, różnimy się statusami. Masz rację.

– Nie o tym mówię. Nie obchodzi mnie mój tytuł – mamrocze w odpowiedzi Jilleane.

– Wiem, że czujesz się sama. Ty kontra cały świat. Przeraża cię to, co się teraz dzieje.

– Nic o mnie nie wiesz, Rey. – Księżniczka podnosi się z miejsca. – Przykro mi.

– Wyczułam twój strach i samotność, zanim zdążyłaś postawić pierwszy krok na płycie lotniska.

Nova odwraca spojrzenie, próbując ukryć łzy, jakie napłynęły do jej czarnych oczu. Rey milczy przez pięć, sześć długich sekund, obserwując Jilleane. Ona przecież była tak samo przerażona, każdego dnia na Jakku, kiedy sama budziła się na gorących piaskach. Nigdy jednak przed sobą się do tego nie przyznawała. Nie mogła, bo kiedy by to zrobiła, cały jej pancerz ochronny pękłby na tysiące małych kawałków. Wtedy nie zostałoby nic poza strachem i samotnością. Nie przetrwałaby na tej piekielnej planecie, gdyby nie walczyła o każdą minutę, o każdą sekundę. Wie zatem, jakie to toksyczne, nieprzyjemne uczucie; dlatego pojawiła się tutaj, aby powiedzieć księżniczce ciepłe słowo. To, co kobieta później z tym zrobi, już od niej nie zależy.

Rey wstaje z betonowego wzniesienia, patrząc na Jilleane.

– Nie jesteś sama w tej walce, księżniczko. Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz, pamiętaj.

Asan zastaje Jilleane stojącą w kącie swojego pokoju, skrytą pod grubym materiałem płaszcza. Wpatruje się beznamiętnie w przestrzeń przez niewielkie okienko umieszczone pośrodku pokoju. Sypialnię rozświetla zaledwie niewielki płomień stojącej na biurku elektrycznej lampy. Pi cicho zatrzaskuje za sobą drzwi i podchodzi do niej.

– Wszystko okej, Jilli?

Nova odwraca się w jego stronę z poważnym wyrazem twarzy.

– Tak, Asan, wszystko jest okej – odpowiada. Robi jednak to zbyt szybko, zbyt gwałtownie, żeby Pi uwierzył w jej słowa.

Chłopak wyciąga w jej kierunku dłoń, zaciskając ją wokół jej ręki. Nova posyła mu nieco zdziwione spojrzenie czarnych tęczówek. Pi przysuwa się bliżej i przytula ją mocno do siebie. Jilleane nie potrafi tego wyjaśnić, ale za każdym razem, gdy czuje obok siebie to szczupłe, drobne ciało, ogarnia ją spokój. Asan jest jej prywatną oazą.

– Po prostu boję się, że nie zdążymy na czas, że nam się nie uda, że zawalimy, że Fala Nieskończoności trafi w ręce Najwyższego Porządku... – mówi, siląc się na spokojny ton.

– Jilli... Ci wszyscy ludzie... Oni tak samo jak ja czy ty, chcą walczyć o pokój w galaktyce. I będą to robić do ostatniej kropli krwi – przerywa jej natychmiast Pi. – Nareszcie jesteśmy we właściwym miejscu. Od zawsze do niego należeliśmy, ale musieliśmy przejść krętą drogę, zanim tutaj trafiliśmy.

– Myślisz, że pasujemy do nich? – Po twarzy kobiety przebiega lekki, prawie niewidoczny uśmiech.

– Tak, tak właśnie myślę – przytakuje Asan. – Ale nigdy się tego nie dowiemy, kiedy nie spędzimy z nimi trochę czasu. Chodź – dodaje, ciągnąc ją za dłoń w kierunku wyjścia.

– Hej, hej, czekaj! – woła Nova. – Gdzie chcesz iść?

– Niespodzianka – odpowiada prawie natychmiast Pi.

Jilleane wzdycha głośno, trochę teatralnie, próbując zatrzymać chłopaka.

– Wiesz, że nie lubię niespodzianek. Mów.

Asan wywraca oczami.

– Nie umiesz się bawić, Jilli – stwierdza ponuro. – Poe mówił, że za głównym budynkiem organizują ognisko. Jeden z jego pilotów ma urodziny, więc chcą to uczcić. Będzie alkohol, coś do jedzenia, trochę luźnej atmosfery. Powinniśmy przyjść.

Nova potrząsa głową.

– Nigdy nie idę, Asan. Wiesz, że nie lubię takich rzeczy. Poza tym oni nawet mnie nie znają, głupio jest mi się tak wpraszać.

– Och, Jilli, Poe nas zaprosił – wzdycha chłopak. – Proszę, zrób to dla mnie. Korona ci z głowy nie spadnie!

– Gdybym jeszcze ją miała – mruczy ona. – Okej, okej, przyjdę. Przebiorę się tylko w coś czystego.

Pi posyła jej radosne spojrzenie ciemnych tęczówek, a następnie opuszcza pokój, ruszając w stronę wyjścia. Nova jeszcze przez kilka minut patrzy w kierunku drzwi, za którymi zniknął Asan. Wzdycha cicho i zrzuca z siebie przepoconą, brudną sukienkę, odkładając ją na skraj łóżka. Przyjemny chłód otula jej nagie ciało, kiedy zabiera z krzesła komplet ubrań podarowanych jej przez generał Organę. Zakłada przez głowę ciągnącą się prawie do kostek suknię w kolorze wyblakłego bzu. Musi przyznać, że Leia ma naprawdę świetny gust i dobre oko, bo pasuje ona na nią wręcz idealnie.

Zamyka za sobą drzwi od pokoju, uprzednio gasząc światło. Robi to bardzo cichutko, nie chcąc zwracać na siebie jakiejkolwiek uwagi. Uchylając się przed spojrzeniami mijanych przez nią rebeliantów, w końcu dociera na miejsce.

Już z daleka dostrzega ogromny płomień ogniska odznaczający się na tle granatowego nieba. Daje on też trochę ciepła w tę wyjątkowo chłodną noc. Po prawej stronie zauważa grupkę ludzi. Rozmawiają wesoło, a co chwilę ktoś wybucha kolejną salwą radosnego, szczerego śmiechu. Siedzą przy stole złożonym z kilku mniejszych, na którym znajduje się jedzenie i butelki z różnymi napojami. Wygląda to trochę jak jesienny, rodzinny piknik, na którym Nova nigdy w życiu nie była.

– Myślałem, że nie przyjdziesz, księżniczko.

Przed nią pojawia się Poe, z cieniami zmęczenia malującymi się na jego twarzy i lekkim, szelmowskim uśmiechem. Przesuwa dłonią po świeżo ogolonej szczęce. W tle wesoło gra muzyka, ale Jilleane nie potrafi określić jej źródła.

– Obiecałam Asanowi, że przyjdę – wyjaśnia Nova bezbarwnym tonem. – Nie podejrzewałam, że...

– Jesteśmy tylko ludźmi. Oni są tylko ludźmi – wtrąca Poe, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć Nova. Że nie podejrzewała go o to, że jest tak rozrywkowym typem. – Potrzebują chwili wytchnienia od tej niekończącej się wojny

Jilleane nie odpowiada. Zauważa zbliżającego się do nich Finna, więc w milczeniu omija Damerona, ruszając w stronę ogniska. Siada na skraju jednego z wolnych krzesełek, przysuwając je bliżej ognia i wyciąga w ich stronę swoje dłonie. Ciepłe płomienie otulają jej ręce, sprawiając, że po jej plecach przebiega przyjemny dreszcz. Z daleka zauważa Asana, żywo rozmawiającego z Rose, który zaraz potem pojawia się obok niej, ze szczerym uśmiechem malującym się na ustach. Płomienie odbijają się w jego łagodnym spojrzeniu.

– Zatańczysz?

– Żartujesz sobie, prawda? – Księżniczka unosi brew. – Przyszłam tutaj, to wystarczy.

– Wiedziałem, że to powiesz, Jilli, więc nie pozostawiasz mi wyjścia.

Pi podrywa ją błyskawicznie z miejsca, chwytając w ramiona. Kobieta zataczając się, przez parę sekund próbuje złapać równowagę. Całkowicie się tego nie spodziewała. Ma wrażenie, jakby Ruch Oporu obudził w nim nowego Asana, prawdziwego nastolatka, a nie tylko cień człowieka, któremu nigdy nie dane było przeżyć swojej szalonej młodości. Patrzy na niego szeroko otwartymi oczami, czując, jak chłopak zaczyna poruszać się w takt wygrywanej muzyki. Wilgotna trawa piszczy pod ich nogami, kiedy stawiają kolejne kroki. Nova wtula się w jego ciało, jakby próbowała się w nim ukryć.

– Asan, wszyscy na nas patrzą. Proszę, przestań – mamrocze zakłopotana.

– Daj spokój. Nawet tobie należy się trochę zabawy.

Jilleane ma ochotę udusić Asana gołymi rękoma, ale, ku jego uciesze, wreszcie poddaje się muzyce, kołysząc się w jej rytm. Kurczowo trzymając jego dłonie, podąża wzrokiem po roześmianych twarzach rebeliantów, popijających piwo, żywo debatujących nad różnymi sprawami, których ona nie jest w stanie dosłyszeć. Wszyscy są tacy beztroscy, jakby wcale nie prowadzili wojny, a jutro nie czekała ich kolejna bitwa z Najwyższym Porządkiem. Zachowują się tak, jakby żadna z tych rzeczy nie miała prawa się wydarzyć. Jakby ten moment miał trwać wiecznie, jakby oni mieli żyć wiecznie.

Kiedy muzyka przyspiesza, a do nich dołączają inne tańczące pary, w tym Rose i Rey, Nova zaczyna śmiać się cicho. Jej twarz jaśnieje pod wpływem chwilowego przypływu radości. Wodząc wzrokiem po bawiących się sylwetkach, przypadkiem spotyka spojrzenie Damerona. Mężczyzna, stojąc z boku, samotnie, z butelką piwa w dłoni, przygląda się jej ciemnymi tęczówkami. Uśmiecha się do niej szerzej, unosząc szklane naczynie i upija z niego łyk.

Wszystko gwałtownie cichnie, gdy finalnie pojawia się solenizantka. Jak na komendę kilkanaście gardeł zaczyna wesoło śpiewać „Sto lat!". Misa Ando*, kobieta o ciemnej karnacji i długich, czarnych włosach zaczesanych w luźny warkocz, uśmiecha się szerzej, wyraźnie wzruszona ową niespodzianką.



*Możecie zapytać "Kim jest Misa?", więc szybciutko spieszę z pomocą! Zajrzyjcie do "A spark of hope" autorstwa Rosalie-Black, a wszystkiego się dowiecie :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro